Mam nadzieję, że ten chapter wyszedł mi dynamiczny, czyli taki, jak chciałam^^. Z dedykacją dla peesema. Zapraszam do czytania!^^
TEST
Obudził mnie ten charakterystyczny dźwięk towarzyszący wyjmowaniu magazynka. Otworzyłam oczy. Posłanie obok mnie było puste. Usiadłam na łóżku, zsuwając nogi na podłogę. Jedna cały czas była srebrna i jakaś niekształtna. Ostrożnie wstałam i lekko kuśtykając, ruszyłam w stronę drzwi. W kuchni zastałam Dereka i Damiena. Reese sprawdzał właśnie pistolet.
- Już wstałaś? – zapytał Connor; jego oczy nie podniosły się jednak znad ekranu laptopa.
- Wstałam – mruknęłam. – Co jest?
Derek wcisnął magazynek w broń i zabezpieczył ją, po czym schował pistolet za pasek spodni na plecach. Damien zamknął laptop i wstał od stołu. Bez słowa minął mnie w drzwiach, idąc do pokoju.
- Co jest? – powtórzyłam pytanie bardziej nerwowym tonem. Opierając się o ścianę, a potem o framugę drzwi, weszłam za nim do pokoju.
Damien zrzucił z siebie bluzę Johna i wciągnął na ramiona inną, jedną z tych, które pożyczył mu mój tata. Była nieco przyciasna, ale leżała dobrze. Miałam jednak wrażenie, że Connorowi trudno rozstać się z bluzą brata choćby na chwilę. Miał też broń za paskiem spodni.
- Damien, co się dzieje, do cholery?! – krzyknęłam, zastępując mu drogę.
- Mamy zadanie – powiedział spokojnie. Nie poruszyłam się, marszcząc brwi. Płynne palce zacisnęłam na twardym metalu framugi.
- Jestem częścią tego oddziału – rzuciłam ze złością.
- Niestety chwilowo bezużyteczną. – Usłyszałam jego bezbarwny głos.
Poczułam wściekłość, która osłabiła moje skupienie i sztuczna dłoń straciła swój normalny kształt. Nie umknęło to jego uwadze.
- Właśnie o tym mówię. Z drogi, Williams.
Jego głos był zimny jak kamień filozoficzny. Zmarszczyłam brwi, próbując znowu się skupić. Musiałam oprzeć się o ścianę, bo przestałam czuć oparcie w metalowej nodze. Damien przecisnął się obok mnie na korytarz bez słowa. To mnie zabolało. Chwyciłam go za ramię i pchnęłam lekko na ścianę. Moja lewa ręka zacisnęła się na materiale jego koszulki pod szyją.
- Gadaj! – syknęłam.
- Krew ci leci z nosa.
Nie kłamał. Otarłam górną wargę drugą ręką.
- Gadaj – powtórzyłam. Jego twarz miała taki sam beznamiętny wyraz, kiedy załamał się u Eddiego.
- James Adams musi zginąć.
Otworzyłam szeroko oczy ze zdumienia.
- Co?... – wydukałam.
- James Adams o mało nie zabił nas wszystkich. Musi zginąć.
- James Adams ma osiem lat! – krzyknęłam. – I już teraz wiem, że nigdy nie będzie mężczyzną, którego znaliśmy w przyszłości! Uratowałam jego brata! Tamtego Adamsa zmieniła najpierw śmierć ukochanego brata, a potem Marie! Wtedy zrobił się niebezpieczny, szalony i zaczął sam pchać się pod lufy karabinów maszyn! To się nie powtórzy, słyszysz, Connor?! – Oddychałam szybko, a wściekłość przyśpieszyła bicie mojego serca.
- Bo ty tak uważasz? Zabierz rękę. Mam zadanie do wykonania.
- Nie ma mowy – wysyczałam.
Jego palce zacisnęły się na moim nadgarstku tak mocno, że poczułam ból w całej ręce. Oderwał moje palce od swojego ubrania. Szarpnęłam się, ale trzymał mnie w żelaznym uścisku. Postanowiłam użyć prawej. Palce jednak były dłuższe niż zwykle i trudniej było zmusić je do zaciśnięcia się na brzegu jego kołnierza.
- Nie pozwolę ci zabić Jamesa!
- Co zrobisz, Williams?
- Nie pozwolę ci na to! Chcesz się przekonać?!
Moje płynne ramię zafalowało groźnie. Chwycił mnie za łokieć lewej ręki.
Nagle usłyszałam szczęknięcie odbezpieczanej broni; odwróciłam się i spojrzałam w lufę pistoletu wycelowanego we mnie przez Dereka.
- Przykro mi, Erica – powiedział Reese. – Jeśli Damien mówi, że James Adams musi zginąć, ja mu wierzę. Odsuń się.
Nie ruszyłam się z jednak miejsca.
- Nie postrzelisz mnie – powiedziałam zimno.
- Ciebie nie, ale twoją mechaniczną nogę tak, a to zatrzyma cię skuteczniej niż kula między żebrami, więc puść Damiena.
Puściłam. Czułam się potwornie słaba.
- Nie możecie tego zrobić! – krzyknęłam łamiącym się głosem. – Jak niby macie zamiar dostać się do Waszyngtonu? Samolotem?
- Adams jest z bratem tutaj, w Needles – odparł spokojnie Damien, wychodząc na klatkę schodową. – Zaprosiłaś go. – Derek wycofał się za nim, nadal mając mnie na muszce.
Po chwili drzwi trzasnęły i na schodach zadudniły kroki.
- Nie możecie tego zrobić! – krzyknęłam, ruszając w dół. Musiałam przytrzymać się balustrady. Nie panowałam nad kamieniem zupełnie. Zatrzymałam się. – Nie możecie go zabić! To jeszcze dziecko!
Odpowiedziała mi cisza. Nagle przypomniałam sobie słowa Damiena. Zaprosiłaś go. Podniosłam się z trudem i wpadłam do mieszkania, a potem do pokoju. Rozejrzałam się za telefonem. Nigdzie go nie widziałam, więc użyłam Oka. Był pod łóżkiem. Schyliłam się i wsunęłam ramię pod mebel. Nie mogłam jednak dostać komórki. Przewróciłam się na drugi bok, wyciągając po nią prawe ramię. Mogłam je przecież wydłużyć, prawda? Skupiłam się na tym. Po kilkunastu sekundach palce musnęły telefon, ale jak na złość nie mogły go chwycić. Poczułam rosnącą wściekłość. Wstałam i złapałam mechaniczną ręką łóżko; z łatwością je przewróciłam, przeklinając pod nosem. Wzięłam komórkę i wybrałam numer Matta.
- Gdzie jesteś? – zapytał zamiast jak zwykle odebrać po policyjnemu swoim imieniem i nazwiskiem.
- Jest z tobą James?! – krzyknęłam.
- Tak, co się stało? – Brzmiał dziwnie.
- Uciekajcie!
- Że co?
- To nie ja was zaprosiłam! Nie umówiłam się z tobą! Bierz Jamesa i uciekajcie! Grozi wam niebezpieczeństwo!
- Dobrze, Erica. Nie wiem, co się dzieje, ale jeśli tak mówisz, ja ci wierzę. Ufam ci... Uratowałaś mi życie.
- Gdzie jesteś?
- W Alohallo. James poszedł do łazienki.
- Idź po niego!
- Idę! – Słyszałam jego oddech, a potem trzask drzwi. – James! James?!
- Matt! – krzyknęłam. – Już tam jadę!
- Nie ma go!
- Spokojnie, jadę! Czekaj na mnie! – Rozłączyłam się.
Chciałam wybiec tak, jak stałam, ale w różowej pidżamie w kocie łapki chyba za bardzo rzucałabym się w oczy. Wciągnęłam na siebie dżinsy i założyłam bluzę, rozglądając się za pistoletem. Jakim pistoletem, do cholery?! Do kogo miałabym strzelać? Do Damiena?! Do Dereka?!
Wybiegłam na korytarz, szukając moich adidasów. Znalazłam tylko jeden. Jeden jedyny but w całym domu! Miałam wyjść w jednym? To może też od razu w pidżamce?! Założyłam adidas na lewą nogę, a potem skupiłam się na prawej. Po chwili moja stopa zmieniła kształt, żeby wreszcie zamienić się w czarno-czerwonego reeboka. Wybiegłam na schody, starając się uważać na nowego buta.
Potrzebowałam auta. Musiałam jakieś ukraść! Znowu. Cholera, wcześniej błysnęłabym odznaką i zarekwirowałabym jakiś wóz. Nie miałam jednak teraz czasu na takie rozmyślania. Przebiegłam na drugą stronę ulicy i ruszyłam wzdłuż zaparkowanych przy chodniku samochodów, szukając automatu. Jak na złość nie znalazłam żadnego. Wreszcie wybiłam szybę w jakimś chevrolecie i po chwili wyjechałam na ulicę. Manewrowanie pedałami było trudne i musiałam zmieniać biegi.
Szybko podjechałam pod znajomą kawiarnię. Zostawiłam auto w jakimś zaułku i pobiegłam w stronę budynku. Matt stał na zewnątrz i rozmawiał przez komórkę.
- Nie! Nie zgłaszam zaginięcia, tylko porwanie! Chcę rozmawiać z... – Nie dokończył, bo wyrwałam mu telefon i zakończyłam rozmowę. – Erica?!
- Nie wzywaj policji! – Pociągnęłam go do środka budynku.
- Co tu się dzieje? Gdzie James?
- Najpierw ty mi powiedz, co robisz w Needles.
- Pisaliśmy SMSy wczoraj wieczorem!
- Nie pisałeś ze mną!
- A więc z kimś, kto dobrze cię zna!
- Zwykle dzwonię, nie kapnąłeś się, że coś jest nie tak z tymi wiadomościami?
- Zwykle nie jesteś poszukiwana przez policję w całym kraju! Gdzie jest James?!
- Nie wiem.
- Coś mu grozi?!
- Nie wiem – skłamałam.
- Przez telefon mówiłaś, żebyśmy uciekali! Erica! – Chwycił mnie za łokieć prawej ręki. Jego palce zapadły się w płynny metal. Tego się nie spodziewał. Odskoczył jak oparzony.
- To nadal ja! – Zrobiłam krok w jego stronę.
- Nie zbliżaj się!
- To ja, Matt. Twoja kosmitka, pamiętasz? Jestem...
- Przepraszam. – Usłyszeliśmy. – To pan szukał małego chłopca? – zapytała kelnerka.
- Tak. – Starszy Adams był blady jak kreda.
- Ktoś widział go, jak wsiadał do windy.
- Był Sam?! – zapytałam szybko.
- Nie wiem, proszę pani.
To nam jednak wystarczyło.
- Ty schodami, ja windą! Chwilowo nie biegam! – Spostrzegłam, że wyjął pistolet. – To nie będzie potrzebne! – powiedziałam ostrożnie.
- Przekonamy się – rzucił, wbiegając na schody, zanim dodałam coś więcej.
Na szczęście winda pojawiła się niemal od razu. Pojechałam na najwyższe piętro i zablokowałam ją. Teraz wpadną na mnie albo na Matta. To ja byłam jednak w tym wypadku lepszym scenariuszem.
Na całym piętrze była restauracja. Stoliki stały też na dachu, ale obecnie trwał tam remont. Rozejrzałam się po zapełnionych lożach, po czym ruszyłam w stronę najbliższej kelnerki.
- Erica! – Usłyszałam nagle. Obejrzałam się.
Uśmiechnięty od ucha do ucha James Adams podbiegł do mnie. Przykucnęłam, żeby wziąć go w ramiona. Niemal się rozpłakałam.
- Pani go szukała? – zapytała inna kelnerka.
- Tak, dziękuję.
- Grzebałaś się – ofuknął mnie chłopiec. Puściłam go i zacisnęłam dłonie na jego wąskich jeszcze, zupełnie dziecięcych ramionkach.
- Nic ci nie jest?!
- Nie, dlaczego pytasz?
- Co tu robisz?
- Taki pan powiedział mi, że czekasz tutaj na mnie. I miał rację.
- Jaki pan? – zapytałam, wyjmując komórkę i dzwoniąc do Matta. – Mam Jamesa – powiedziałam, kiedy odebrał. – Jesteśmy na samej górze.
- Czekajcie na mnie! – Rozłączył się.
- Tamten pan. – Usłyszałam nagle głos Jamesa tuż przy uchu. Obejrzałam się i zobaczyłam Damiena.
Wstałam i chwyciłam chłopca za rękę. Pociągnęłam go na taras, a potem na dach budynku.
- Co się dzieje? – zapytał nieco przerażony. – I dlaczego nie masz buta?
Schowaliśmy się za stertą styropianu. Dookoła nas szeleściły folie malarskie; pachniało świeżą farbą i drewnem.
- Zostań tutaj i bądź cicho.
- Ale... – zaczął.
- Nie, James. – Spojrzałam prosto w jego mądre, zawsze wesołe, ale teraz przerażone oczy. – To rozkaz.
Kiwnął głową. Spojrzałam na stopę. Znowu skupiłam się na stworzeniu buta.
- Niesamowite – wyszeptał chłopiec. – Matt mówił, że są metalowe.
- Są, ale teraz to lepszy model. Zostań tutaj.
- Tak jest – szepnął z przejęciem. Pewnie myślał, że to jakaś zabawa.
Wstałam ostrożnie, żeby po chwili znowu przykucnąć. Derek był bardzo blisko. Użyłam Oka. Damien nadchodził z drugiej strony. Chwyciłam Jamesa za rękę i pokazałam, że nie wolno się nam podnosić. Zrozumiał. Umowne znaki S.W.A.T. znał pewnie na pamięć. Ruszyliśmy w stronę metalowej konstrukcji oświetlenia.
Nagle usłyszałam brzęk. James zahaczył bluzą o wiaderko, które przewróciło się wyjątkowo hałaśliwie, zanim zdążyłam je chwycić. Z uciekania nici.
- Stań za mną i nie wychylaj się! – Wyprostowałam się powoli.
- Odsuń się od dzieciaka! – Damien wycelował we mnie broń; Derek był tuż obok niego.
- Nie! Nic wam nie zrobił! Nikomu nie zrobił nic złego!
- Jeszcze. – Damien opuścił nieco lufę; myślał, że uda mu się przestrzelić moją nogę i trafić w Jamesa?! Chyba zwariował.
- Nie pozwolę go skrzywdzić!
- Więc spróbuj mnie powstrzymać!
Nacisnął spust.
Schyliłam się, osłaniając młodszego Adamsa własnym ciałem.
Kiedy zdałam sobie sprawę z tego, że magazynek w pistolecie Damiena jest pusty?
Chyba w momencie, kiedy coś kliknęło w Mózgu i kamień stał się wreszcie integralną częścią mnie. Płynne ramię rozlało się w powietrzu, tworząc swego rodzaju tarczę, która zasłoniła mnie i chłopca.
- Test zdany. – Usłyszałam głos Damiena; pobrzmiał radością i dumą.
Złożyłam ramię i objęłam mocno Jamesa. Poczułam się dziwnie lekko.
- Ręce do góry! Rzućcie broń! – Poznałam głos Matta.
- Wszystko w porządku! – krzyknęłam, ocierając oko.
- James?!
- Nic mi nie jest – odpowiedział chłopiec. Jego brat nadal mierząc do Damiena i Dereka, podszedł bliżej. Puściłam Jamesa, który od razu podbiegł do Matta. – Wszystko w porządku, Erica nie kłamie.
Starszy Adams objął go, mocno przyciskając do siebie.
Damien i jego ojciec zdążyli już schować broń.
- Niech sobie idą – powiedziałam. – Wszystko ci wyjaśnię. Zaufaj mi jak zawsze.
- Ale... to... – zaczął Matt. Dotknęłam ramienia mężczyzny, a potem sięgnęłam po jego pistolet. Oddał mi go z wahaniem. Zabezpieczyłam go i schowałam za pasek spodni.
- Idźcie. – Spojrzałam Damienowi prosto w twarz. Kiwnął głową; wycofali się.
Matt nadal tulił ukochanego brata. Był tutaj – z nim – tylko dzięki mnie.
Zdałam test. Uniosłam ramię. Jedna myśl i zamiast dłoni miałam lśniące ostrze. Znowu byłam bronią.
