Zastrzeżenie: Opowiadanie to będzie publikowane bardzo nieregularnie. Zaczęłam je pisać, gdy miałam dwanaście lat, stąd też pierwsze cztery rozdziały mogą być napisane innym stylem, no i mogą być też usiane błędami. Bety nie mam, przy tej nieregularności pisania (zajęcia dodatkowe, liceum, korki, etc.), nie ma co kłopotać ludzi. Cóż, to chyba tyle.
Ostrzeżenie: kanon pojechał do Ameryki zbierać borówki. Mocne AU, śmierć postaci, sporadyczne przekleństwa, kiepski humor. Nieregularne rozdziały.
Otwieram i zamykam oczy. Znów to samo. Wracam do przeszłości. Do tego co było. Do momentu, w którym zamknął się jeden z ważniejszych rozdziałów w moim życiu. Pojawiam się w małym i przytulnym saloniku, gdzie niegdyś bawiłam się z Tunią, a ciocia śmiała się z naszych wybryków. Miejsce, w którym spędziłam osiem lat mojego życia, wśród ludzi, których kochałam, a którzy okazali się zdrajcami. Teraz, gdy jestem już sporo starsza, często zastanawiam się dlaczego odeszli, porywając mnie? Czy było tak, jak mówili? Chcieli mnie chronić przed tym, kim jestem? Przed osobą, którą się stałam? Nie wiem, nie rozumiem tego. Jestem, jaka jestem i nie mam zamiaru się zmieniać, bo dlaczego i dla kogo? Chcę być sobą, a nie wykreowaną przez nich słodką i naiwną dziewczynką. Pragnę żyć według swoich zasad, zresztą… teraz jest już za późno. Wkroczyłam na własną ścieżkę i nie zamierzam z niej zboczyć. Nadszedł czas, bym ujawniła światu swoje prawdziwe obliczę. Czas, bym stawiła czoło przeszłości i wygrała z nią bitwę. Zaciskam powieki i zaczynam głęboko oddychać. Wyczuwam, jak moje ciało zaczyna się rozluźniać, a ja poddaję się ogarniającemu mnie spokojowi. Otwieram oczy i obserwuję wydarzenia, które rozgrywają się przede mną. Szczególną uwagę skupiam na drobnej, rudowłosej dziewczynce, którą kiedyś byłam.
Patrzę na samą siebie, która woła Petunię do kuchni. Gdybym tylko wiedziała, co wydarzy się później... Na początku chciałam móc cofnąć czas i zmienić bieg wydarzeń. Nie potrafiłam zaakceptować tego, kim jestem i kim są moi bliscy. Ale czy gdybym wtedy wiedziała, zrobiłabym cokolwiek, by zapobiec temu, co miało nastąpić? Wątpię, by wyszło mi to na dobre. Teraz przynajmniej znam prawdę i nie boję się o niej głośno mówić. To, co było kiedyś pozostało cieniem, na który staram się nie spoglądać. Nie ma po co. Przerywam rozmyślania i ponownie skupiam się na tym, co się dzieje. Wchodzimy z Tunią do pomieszczenia i rozpętuje się piekło. W środku znajduje się sześciu mężczyzn w kominiarkach, z czego dwóch trzyma Marka i Merry. Twarze moich opiekunów pokryte były świeżymi siniakami, a z nosa wujka płynęła krew. Zakręciło mi się w głowie. Pisnęłam, gdy jeden z nieznajomych – Marcus o ile mnie pamięć nie myli – podszedł od tyłu i wziął mnie na ręce, a drugi, którego imienia nie poznałam, przyłożył do szyi Petunii nóż. Z trudem powstrzymałam chęć zamknięcia oczu i odgrodzenia się od wspomnień. Muszę być silna, siłą woli zmuszam się, by nie zacisnąć powiek. Próby wyrwania się poszły na marne. Był dla mnie zbyt silny. Krzyczałam, a on zatkał mi usta, mówiąc: „Uspokój się, księżniczko. Tobie nic nie grozi.". Zastanawiam się, czy chciał mnie tym uspokoić. Jeśli tak, to niezbyt mu się to udało. Strach, który mnie opanował, wzrastał. Zaczęłam płakać, patrząc błagalnie na mężczyznę, którego uznałam za przywódcę. Tamten rzucił mi długie spojrzenie i rozkazał, by zaniesiono mnie do samochodu. To co stało się potem jest zbyt okropne, bym zdołała o tym powiedzieć.
Otwieram oczy. Znów znajduję się na środku Komnaty Snów. Przede mną stoją rodzice, którzy patrzą na mnie z dumą. Uśmiecham się do nich słabo, a matka podchodzi bliżej. Poważnieję, gdy kładzie mi dłonie na ramionach. Prostuję się, czekając na reprymendę, która nie nadchodzi. Unoszę brew, a blond włosa kobieta przemawia:
— Gratuluję, córko. Nadszedł dzień, w którym pokonałaś swą przeszłość. Udało ci się okiełznać to, co wprawiało cię w przerażenie przez długie lata. Jestem z ciebie dumna.
Odetchnęłam z ulgą. Udało mi się. Naprawdę mi się udało. Pokonałam swój lęk i nie zawiodłam rodziców. W końcu!
— Córko — wzdrygnęłam się, słysząc oficjalny ton ojca. Spojrzałam na niego pytająco, czyżbym jednak zrobiła coś nie tak? — Ja i twoja matka — czyli jest źle, zawsze jest źle, gdy tak mówi — uznaliśmy, że twoja edukacja w magicznym zakresie powinna zostać kontynuowana. — A z tego wynika, że…? — Avatari stwierdziła, że prywatni nauczyciele, chociaż wiesz dzięki nim więcej, niż powinna wiedzieć osoba w twym wieku, nie wystarczą. Niezależnie od tego, jak bardzo będą się starać, nie zdołają nauczyć cię tego, co jest najważniejsze. Tę wiedzę zaś możesz uzyskać tylko w szkole. — Chwila moment, czy ja dobrze słyszę? To chyba jakiś żart. Powiedzcie, że to żart. — Podjęliśmy decyzję. Od września zaczniesz uczęszczać do Hogwartu.
— Jak to?! — krzyknęłam, patrząc na niego jak na wariata, w tym jednym momencie całe moje opanowanie zniknęło.
Nazywam się Lily Avatari Caroline Evans, mam piętnaście lat, jestem córką szefa londyńskiej mafii – Caspiana Evansa oraz francuskiej czarownicy – Avatari Delacour-Evans i właśnie w tej chwili mój poukładany świat legł w gruzach. Moi rodzice zwariowali. Będę się uczyć w Hogwarcie. No pięknie. Ciekawe, kto pierwszy zginie?
