Ciekawi ją, czy ktoś jeszcze widzi kolory tęczy w odbitym świetle tafli wody znajdującej się pośrodku bogatego, zamkniętego osiedla.
Zbiornik nie jest głęboki – sięga zaledwie do piersi.
Sprawdziła to już w pierwszym tygodniu pobytu, gdy postawiła stopę na oblodzonym kamieniu. Wpadła do środka, przebijając cienką warstwę lodu i chociaż narobiła hałasu, nic się nie stało, ale to wina ciemności w jej głowie.
Siedzi na zbitej ławeczce i patrzy w promienie zimowego słońca uderzające w lód. Jest ładnie, chociaż czuje mrowienie na twarzy od mrozu, a skostniałe palce ruszają się od czasu do czasu w bucie i grubej skarpecie.
Nie idzie do reszty kobiet, choć dostała wyraźne polecenia pojawienia się w kuchni. Powinna piec pierniczki, które w praktyce i tak okazałyby się mieszanką mąki, dwóch jaj i czekolady.
Nie lubi mieszkańców. Są bez wyrazu, odcięci wysokim murem od drugiego świata. Nie znają ciemności, a ona męczy się z nią każdego ranka.
Daryl też uważa, że brak czujności kiedyś ich zgubi. Robią święta, nie zdając sobie sprawy z zagrożenia.
Przecież świat się skończył, nie ma czego świętować.
- Ty znowu tutaj?
Zaszedł ją z tył. Robi tak często, korzystając z jej braku czujności, jeśli chodzi o jego osobę.
Pozwala mu usiąść obok, przesuwając się bardziej w lewo.
- Ja znowu tutaj – odpowiada po chwili, ale nie patrzy na niego; coraz rzadziej szukają swoich twarzy.
- Deanna o ciebie pytała. Chce cię widzieć – mówi i sięga do kieszeni kurtki. Ukrywa w niej paczkę papierosów.
- To jej problem.
- To samo jej powiedziałem.
Paili nie umie pohamować uśmiechu. Daryl potrafi z nią rozmawiać, ale do innych jest tak samo nieufny, jak kilka miesięcy temu.
- Dobrze jej powiedziałeś. Nie mam ochoty gotować. A twój patrol?
- Aaron pojechał sam.
- Pokłóciliście się?
- Nie, czemu? – uniósł brwi, zaciągając się nikotyną. Paili nie znosi tego zapachu, ale jest lepszy niż smród trupów.
- Sądziłam, że cię nie będzie cały dzień. Zniknąłeś z domu wcześniej niż zwykle.
- Nie naprawiliśmy motoru.
- Aha – kiwa ze zrozumieniem i milknie. Patrzy na oddzielającą się krę lodu przy brzegu i dostrzega w niej kształt psiego pyska.
Miała psa – dużego, czarnego Doga, ale to było w czasach, gdy było jasno.
Ojciec brał go na podwórze za domem i uczył sztuczek, którymi chwalił się na każdym rodzinnym zjeździe. Ciotka Sue przywoziła mu dorodne, krowie kości. Pochłaniał je szybciej niż ona stek.
- Znowu odpłynęłaś.
Głos wybija ją z rytmu. Daryl mówi więcej, jakby chciał uzupełnić braki w relacjach międzyludzkich, ale nie ma czego uzupełniać. Ona tego nie chce i on zapewne też nie. Robi to, by samemu nie popaść w ciemność.
- To nic – zmusza ociężały kark do powolnego obrotu. Patrzy na męski podbródek pokryty zarostem, na wyraźne kości policzkowe i chłodne oczy, których nie widziała od długiego czasu. – Chciałam być sama, Daryl.
- Jesteś sama – przyznaje bez ogródek, wstając z ławki. Paili słyszy strzykanie kolan i krzywi się na ten dźwięk. Daryl rzuca niedopalonego papierosa pod jej stopy, a kąciki ust podjeżdżają mu w górę. Cienkie wargi kojarzą jej się z ciepłem i bezpieczeństwem.
Brakuje jej tego od miesiąca.
- Przyjdziesz później? – wydusza, ale Dixon nie słyszy. Znika za dwoma drzewami i wychodzi na główną alejkę osiedla.
Paili jest sama.
Nie widziała go od miesiąca. Pojechał na zwiad z Aaronem i nie wrócił.
Zrobił to samo, co jej ojciec.
Nie pożegnał się i nie wrócił, chociaż obiecał, gdy podawała mu nad ranem herbatę.
A ona czasem go widzi, tu nad stawem, a w głowie ma ciemno.
Ciekawe, czy tylko ona dostrzega kolory tęczy w odbiciach zimowego słońca.
