Usiadłem na łóżku i oparłem głowę na rękach.

„Troje".

Będzie ich troje.

Całe moje życie to dwójki – ja i Mycroft, ja i pani Hudson, ja i John. Nie umiem myśleć w trójkach.

„Troje".

Gdy ma się dziecko, życie się zmienia. Z biegiem czasu wszystko jakoś się rozmywa, dawniej bliscy sobie ludzie oddalają się od siebie. Spójrzmy na relacje rodzic-dziecko. Dziecko dorasta i znika z życia rodziców, lub jest w nim tylko sporadycznym gościem.

Będzie ich troje. I to nie John, Mary, Sherlock.

Byłem głupi myśląc, że on zostanie na zawsze. Przyjaciel na dobre i na złe, co? Nie ma czegoś takiego. Jest przyjaciel na czas dłuższy i czas krótszy.

Nie wiem nawet, co czuję. Rozczarowanie Johnem? Może.

A może sobą? Wielki Sherlock Holmes, najdoskonalej działający umysł naszych czasów – i jego wada fabryczna, John H. Watson, dla której Sherlock gotowy jest zawiesić na kołku wiarę w logikę i rozsądek. Przyjaźń nie jest rozsądna, tak samo jak uczucia.

John przybył, zobaczył i zwyciężył – wszystkie moje zabezpieczenia. Stawiałem mury między sobą i światem, a jemu jakoś udało się je przeskoczyć. To były wysokie mury, nie wątpcie w to. Pochlebstwo i lojalność. Wspólne żarty. Wspólne mieszkanie. Wspólne przygody. Rozwiązane sprawy. Nie tylko dobre wspomnienia. Wynieśliśmy z tego obaj wiele ran i siniaków – część była natury czysto psychicznej.

Wyczerpywałem go. Oszukiwałem go. W końcu go porzuciłem, sam nie wiem, czy z zamiarem powrotu. A teraz on po prostu… zrobił to samo mnie.

Dajcie mi trochę czasu.

„Troje".

To nie takie łatwe do zaakceptowania.

Nie chcę tego akceptować. Wszystko we mnie krzyczy: walcz! Walcz o niego! Ale jak? Mam walczyć z Mary? Mógłbym. Mam na nią haka. Ale John by mi tego nie wybaczył. Już i tak wybaczył mi wiele.

Wszystko robiłem dla jego dobra, czy on tego nie widzi?

Wszystko robiłem dla Johna.

„Troje".

Do widzenia, Sherlocku.