Ach. Różne drobiazgi do różnych promptów i bez promptów, połączone tematem. Młodością prezydenta Shinry, tego, który skończył z masamune w brzuszysku. O nim i znajomych, czyli o życiu elity dawnego świata, u progu nowego. Który to zresztą, jak wiemy, za długo nie potrwał.
Drobiazgi, więc nic konkretnego fabularnie, a chronologia poprzewracana, jakby się karty wyciągało z talii. Może to i dobra metoda na ukazywanie takich bohaterów.
Gdyby fandomy wyglądały tak, jak małe ja by chciało, to zamiast historii o romansach SOLDIERów mielibyśmy historie o romansach, skoro to muszą być romanse, w klice dawnego prezydenta ShinRy. Koniec końców on i Veld to też byłoby ładne... cóż, napięcie w późniejszych relacjach. Albo prezydent i burmistrz Domino, te złamane serduszka, co najmniej taka porcja angstu, jak w przypadku tych młodych wymoczków. ;)
Owszem, wiem, jeśli tego chcę, sama muszę napisać. To poniżej to zdecydowanie nie jest to, to jest raczej przyjaźń, a romans jedynie kanoniczny.
Dla Lacci, która dzielnie każdemu z tych drobiazgów kibicowała.
125: Ending as the Beginning
Towarzystwo
Przyjęcia były nudne. Roman Shinra miał już całe jedenaście lat i wiedział, że nie powinien tak myśleć, tylko szukać okazji do zdobycia informacji lub kontaktów czy olśnienia kogoś. Niestety, wciąż przynależał do zbioru dzieci, przebywał więc w osobnej sali, pod czujnym okiem guwernantek oraz ochroniarzy. „Za rok", powtarzał sobie „będę już siedział przy stole dla młodzieży...".
— Nudzisz się, nie? — z rozważań wyrwał go chwiejny przez mutację głos.
Chłopiec podniósł oczy. Mark Domino. „Co on tutaj robi?" pomyślał „przecież jest już prawie dorosły, ma czternaście lat". Jakby odgadując jego myśli, tamten wyjaśnił:
— Przegrałem zakład. Mam się zająć maluchami. Szlag. — Dostrzegłszy urazę w oczach Shinry dorzucił: — Nie bierz tego do siebie. Jesteś już praktycznie młodzieżą.
Co brzmiało dumnie, Roman przyznawał. Nie znał Marka dobrze – ot, widywali się na korytarzach prestiżowej szkoły, wiedział, że tamten pochodzi z rodziny posiadaczy ziemskich o tradycjach polityczno-społecznikowskich – teraz jednak czuł do niego sympatię.
— Za rok będę już z wami — mruknął.
— Czekam niecierpliwie — odpowiedział Domino nieuważnie. — Umiesz grać w karty?
— Nawet w brydża. A co — dorzucił kpiąco Shinra — chcesz zamienić żłobek w szulernię?
— Ha! Jako żywo — odparł nastolatek, wyjmując wymiętą talię z kieszeni spodni. —Jednak nie umrę z nudów. Nad kartami, panie Romanie, prawdziwi mężczyźni zawierają najpiękniejsze przyjaźnie!
127: Entertainment
Przyjęcie
Klub. Mocne światła. Dobra, wyrafinowana elektroniczna muzyka. Wyśmienite alkohole. Nagie kobiety tańczące na barze. Narkotyki przy stolikach. Cała elita wschodniego kontynentu na sali.
Roman Shinra śmiertelnie się nudził.
— Dobrze się bawisz?
Pytanie z pewnością retoryczne, zważywszy, że zadał je Domino. Jeden z mniej odległych znajomych – znał więc Romana na tyle, by dostrzec znużenie.
— Daj spokój — zagadnięty przewrócił oczami. — W ogóle by mnie tu nie było, gdyby nie to, że Oktawia chciała zabawić się jak wyższe sfery.
W jego głosie pojawiła się nuta niesmaku. Oktawia, obecna poważna kochanka Shinry (miał też sporo dziewcząt na jedną noc, z którymi nie wiązał żadnych uczuć), pochodziła z bardzo ubogiej rodziny.
— Tak, świetnie sobie radzi. Doskonale tańczy, towarzystwo jest zachwycone — odpowiedział Mark ostrożnie.
Roman jednak wyczuł implikacje.
— Martwiłeś się. Daj spokój, to normalna dziewczyna. I naprawdę ją kocham, nieważne, co moja rodzina kazała ci mi powiedzieć.
— Że mogą ci znaleźć lepsze rozrywki, że ona nie pasuje, że ciągniesz ich na dno, że ci przejdzie...
— Proszę. Przecież nie zamierzam się z nią żenić, prawda? — westchnął Shinra. — Małżeństwo a miłość to dwie różne rzeczy.
— Nie powinny.
— Oj, Mark, Mark, Mark, jaki ty czasami naiwny jesteś! — wybuchnął śmiechem, dość ciepłym. — Nie idź do polityki, stary, tam cię zjedzą.
126: Compromise
Frycowe
Biały garnitur Shinry odcinał się od nocnego nieba. Nie jak od czerni, raczej jak od ognia, taka łuna biła od Midgaru. Chmury wisiały nisko, więc firmament był pomarańczowy. Whisky w szklance z kolei żółtobrązowa. Z dłoni Romana powoli schodziła delikatna, złocista opalenizna rodem z Costa del Sol.
Domino nie wiedział, czemu dostrzega takie szczegóły. Chociaż nie, wiedział. Był wściekły, upokorzony – i próbował sprawić, by te emocje nie dotarły do twarzy, stłumić je, nim chemia mózgu otworzy go, jak książkę.
— Jesteś politykiem, Mark. Nie mów, że to twój pierwszy kompromis — nadpłynęło od okna. — Siadaj, weź kieliszek i...
— To nie kompromis, a kapitulacja! Znamy się lata, wspierałem cię w sporach z twoją rodziną, a teraz... Sam ceniłeś mój idealizm!
— I ostrzegałem cię, że władza wymyka się państwu z rąk, że państwa są słabe, a biznes silny, a przy tym pozbawiony odpowiedzialności. Mówiłem, że świat prędzej zmienisz sterując firmą niż urzędami. To był twój wybór. — Shinra upił łyk alkoholu. — I nigdy nie próbowałem ci utrudnić życia, prawda? Wspierałem twoje kampanie. Nie tknąłem ni piędzi ziemi twojej rodziny. Turki nie stoją ci pod oknami. Nigdy nie potknąłeś się, łamiąc wszystkie kości, na schodach. — Uśmiech. — A właśnie, jak się czuje twój sekretarz? Doprawdy, straszliwy wypadek...
Znajomości
128: Revenge
Verdot Reen miał piętnaście lat, spory intelektu, dużo wytrwałości, olbrzymie ambicje, nieskończone opanowanie. Zimną krew, która ratowała go wtedy, kiedy zawodziły wcześniejsze cechy. Ona oraz łut szczęścia.
Poza tym chłopiec nie miał wiele. Pochodził z jednej ze znaczniejszych rodzin, mocno jednak ostatnio zubożałej. „Nazwisko jak ruina", stwierdzał często „nic, które przypomina wielkość".
Okropny ciężar. Niejednego doprowadziłby do melancholii – jak rodziców nastolatka. Nie jego samego wszakże. On z tym większą zaciętością dążył do sukcesu. Nie do odnowienia pozycji familii, gardził przeszłością i zakochanymi w niej krewnymi. Do zdobycia władzy, pieniędzy oraz spokoju – żony, dzieci, przyjaciół, miejsca na ziemi – dla samego siebie. Nikogo innego.
Reszta świata uśmiechała się do niego z pełnym pobłażania współczuciem, równocześnie bezlitośnie (acz w aksamitnych rękawiczkach) wypominając mu wszystkie błędy, rzucając „ach, Reenowie to już nie to, co kiedyś", rozkoszując się własną łaskawością i wyższością. Reszta świata mogła iść w ifryty. Ba! chętnie by popatrzył, chętnie przyłożyłby rękę.
Miał szanse. Umiał bowiem także dobierać znajomych. Tych już potężnych lub z widokami na sięgnięcie po potęgę w najbliższej przyszłości. Do tego upadający wielcy, ci, którzy za jego plecami kpili najsilniej, widząc w nim swój przyszły upadek. Im bliżej nich stał, tym łatwiej wyrwie coś dla siebie z ich klęski.
Prompt #129: Violation
Przy całym swoim cynizmie, Verdot był szczerze przywiązany do Romana Shinry. Znali się od dziecka, poza tym, rodzina tamtego, choć nie uboga, nie należała do ścisłego kręgu najważniejszych familii, Roman wykazywał zaś bezwzględny upór w dążeniu do zdobycia więcej: znaczenia, władzy, szacunku, wszystkiego. Przy takim podobieństwie celów mogli zostać tylko sojusznikami lub wrogami – ostatecznie zdecydowało podobne poczucie humoru, chociaż woleli myśleć, iż przeważyły względy racjonalne: Verdot dostawał posadę: źródło pieniędzy, kontroli oraz zemsty, Shinra inteligentnego człowieka, który knuł spiski przeciw jego rywalom.
Nadal jednak, kiedy przychodziło do ostrych wymian zdań, obaj wybierali stare, sprawdzone metody negocjacji: szantaż i groźby. Nie było też mowy o wybaczeniu, jeśli druga strona go nie kupiła. Żaden nie traktował tego jako przekroczenia granic lojalności – te były jasno zakreślone. Póki Roman oferował swoją ochronę oraz stale rosnącą władzę, póki przyzwalał Reenowi się mścić, ten odpłacał mu zaś wykonywaniem poleceń czy niewyrażanych głośno życzeń, wszystko było w porządku.
Cena za złamanie tej umowy rosła, oczywiście, z każdym rokiem, wraz ze wzrostem potęgi korporacji i kolejnymi awansami. Niewymawiana, jak większość spraw tego typu. Ale mimo wszystko przed mianowaniem Velda szefem turków prezydent wezwał go, raz jeden pytając wprost, czy jest gotów – czy chce – ewentualnie płacić aż tak wysoką.
Prompt #130: Women
Veld zaniepokoił się, kiedy między nim a Shinrą stanęła kobieta. Nie kilkumiesięczny romans, nie rozrywka na jedną noc – temu kibicował. To nie zmieniało nic. Nadal znał Romana, wiedział, czego się po nim spodziewać, pozycje w wewnętrznym kręgu firmy pozostawały tak samo ciężko zapracowane. Tych ludzi też znal.
Kobiety, pojawiające się przy boku Shinry, piękne, nierzadko błyskotliwe, mógł zbywać uprzejmością, zachwytem. Nie znaczyły. Roman był człowiekiem kochliwym i namiętnym, ale w sferze publicznej umiał w sekundę odrzucić emocje, przywiązania, słabości.
Obecna dziewczyna miała pozycję, urodę, klasę, dobre pochodzenie i głowę na karku. Shinra przeprowadził z nią jeden wspólny projekt, najpierw polubił, potem uznał za przyjaciółkę, aż wreszcie wybełkotał Veldowi i reszcie znajomych w trakcie popijawy w prywatnej sali modnego klubu:
— Zakochałem się, chłopaki. Szlag, naprawdę się zakochałem.
Nie pierwsza taka deklaracja. Tym razem jednak w głosie było mniej emocji, więcej za to namysłu, determinacji i trzeźwego realizmu.
— Nawet w odpowiedniej osobie — dodał zdumiony Roman.
Dotąd Shinra głębiej kochał tylko kobiety, z którymi nie mógłby wejść w związek: biedniejsze, głupsze, z niższej klasy społecznej. Tym razem także rozsądek dawał zielone światło.
Toteż następne słowa nie były dla Velda szokiem, były tylko irytujące – wiedział, że spychają go na drugi plan.
— Będę się żenił.
II
— Do tego musiało w końcu dojść — oznajmił ponuro jeden z kolegów Shinry, patrząc, jak tańczy z piękną popielatą blondynką.
Latami budowana hierarchia i podział przyszłej władzy waliły się w gruzy. Domino nie przykładał do tego wielkiej wagi – planował karierę polityczną, nie biznesową – ale była to najistotniejsza rzecz dla Velda, który rozpoczął pracę turka, wspomagając kolegę w intrygach biurowych (jego stryj, obecny prezydent, był ciężko chory; Roman miał szanse odziedziczyć firmę, Verdot był zaś najwierniejszym z wiernych).
Pewnie dlatego ten prychnął pogardliwie znad drinka.
— Nie musiało do tego dojść. Mógł się ożenić z rozsądku, a wtedy żona byłaby zwykłym graczem, nie katastrofą ani lawiną. Mógł się nie zakochiwać tak dokumentnie i głupio. — Przy ostatnich słowach spojrzenie zmiękło; podobno, przypomniał sobie Mark, plotkarz, ostatnio również agenta trafiła strzała Amora.
Roman był pragmatykiem, kiedy szło o interesy. Ale nie było w języku słów na opisanie tego, co widzieli w jego oczach, gestach, uśmiechu, kiedy patrzył na Berenikę.
— Ale rzeczywiście nie mogliśmy nic zrobić — zauważył Domino.
Verdot uśmiechnął się lekko.
— Nie, nie mogliśmy. Ale teraz – kto wie. Ja, jako najstarszy i najbardziej zazdrosny kumpel, zamierzam spróbować. Zgodnie z archetypem — rzucił żartobliwym tonem.
Markowi, znającemu sposoby załatwiania przez Velda zakulisowych spraw, krew stężała w żyłach.
Na jeden dzień
To była piękna dziewczyna. Popielate włosy opadały na ramiona – nie bawiła się w te modne kolorowe farby, przy tej długości rzęs, takiej zieleni oczu i takich kościach policzkowych nie musiała, przyciągała wszystkie spojrzenia – sukienka falowała wokół kolan. Dość tradycyjny krój, ten plan koła, jak na wyprawę do najmodniejszego klubu w mieście, ale Mark Domino wyobraził sobie ją w tańcu i, och, jak ktokolwiek mógłby mieć obiekcje.
— Czyli tak wygląda Berenika, kiedy się wystroi. Ciekawe, dla kogo — mruknął obok Veld Reen, jak zawsze trzeźwy, jak zawsze katalogujący informacje.
Zwłaszcza, gdy dotyczyły Shinry. Rozgrywka o władzę w korporacji była pozornie wygrana, co oznaczało, że pojawiało się masa sępów, czekających na błąd Romana. Verdot już wieki temu zdecydował, iż właśnie jego popiera; uchodził za absolutnie lojalnego. Co dawało mu prawo do największego kawałka tortu, z czego chętnie korzystał, lecz oznaczało także, że w przypadku klęski nikt mu raczej nie zaufa.
A Berenika przyszła dzisiaj na zaproszenie Romana właśnie. Jako przyjaciółka – pracowali ostatnio nad jakimś projektem powiązanym z badaniami – nie dziewczyna. Ta, Delia, mierzyła ją właśnie podejrzliwym spojrzeniem.
— Podkreśla talię, ale ukrywa biodra i ramiona — prychnęła. — Znaczy, ma tam sporo tłuszczyku.
— Ramiona są zwykle szerokie u kobiet z dużym biustem i atletek — odparował z cieniem irytacji Mark. — Na tę drugą nie wygląda.
— Żaden prawdziwy mężczyzna nie będzie narzekał na szerokie biodra u kobiety — przytaknął Francis Klif, jeden z członków ich paczki. — Tylko ciotom to przeszkadza.
Paczki. Czy raczej, od pewnego czasu, orszaku ShinRy. Jednego z najważniejszych graczy, już potężnego, a zmierzającego po jeszcze większą władzę i pieniądze.
— Tylko ciota jest w stanie rozpoznać ciotę po jednym szczególe. Gratuluję wyjścia z szafy, Francis — mruknął ktoś po lewej.
Ach, Robert. Syn właściciela chyba wszystkich kopalni w okolicach Corel. Bardzo bogaty dżentelmen i z widokami na przyszłość – czego jak czego, ale energii ludzkości nie przestanie brakować. Zwłaszcza teraz, na etapie szybkiego rozwoju. Robert chciał poderwać Delię, to było jasne. Przystąpił do ataku we właściwym momencie, wszyscy, łącznie z dziewczyną, wiedzieli, że Roman jest powoli znudzony. Cóż, nigdy nie miała być na długo, status „partnerki" nie jednej z panienek z którymi sypiał dostał się jej fartem, tylko dlatego, że Shinra akurat został zmuszony do chwilowego oddalenia kobiety, w której obecnie był naprawdę zakochany. Nie miała odpowiedniego pochodzenia. Małżeństwo nie wchodziło w grę, jeśli chodzi o biznes był twardy i chłodny jak nóż – ale zakochiwał się głęboko, jak wariat, urządzał sceny rodzinie, ostentacyjnie zapraszał nieodpowiednie miłości na eleganckie przyjęcia, kupował prezenty. Mark podejrzewał, że w gruncie rzeczy to jakiś pokrętny mechanizm psychologiczny, kontroli. Niemniej, problemy w firmie minęły, także Roman mógł spokojnie wrócić do „pani swojego serca".
Delia szukała już więc nowego chłopaka. Jeśli Robert da jej znać odpowiednio wyraźnie, na pewno chętnie się na niego przerzuci. Uśmiechnęła się teraz, zachęcająco, bąknęła coś o rycerzach na białych koniach. Upiła łyk jego drinka, promieniejąc zadowoleniem – parę bardziej konserwatywnych co manier osób skrzywiło wargi, Verdot przewrócił oczami – po czym niemal się nim udławiła, bo Shinra wyrósł nagle tuż za nią, dosłownie ciągnąc za sobą Berenikę, chyba ubawioną jego entuzjazmem.
Roman bywał posesywny, więc wszyscy, na czele z Delią, oczekiwali drobnej sceny, tym razem jednak nawet nie mrugnął powieką, skupiony na przedstawianiu towarzyszki. Czy raczej przypominaniu – chodziła przecież z nimi do tych wszystkich prestiżowych szkół, jedyna córka, choć nie jedyne dziecko, właścicieli kampanii produkujących sprzęt tak zaawansowany technologicznie, że równie dobrze mógłby być magią. Podobno, przypominał sobie plotki Domino, zainteresowana właśnie naukową stroną przedsięwzięć, nie tylko ekonomią. Co tłumaczyło, czemu chadzała na inne imprezy niż paczka Shinry. Przynajmniej dotąd.
Pozostali na wyprzódki proponowali jej drinki. Delia, zrezygnowana, spróbowała ściągnąć na siebie uwagę – zazdrość – nominalnego chłopaka, oznajmiając, że idzie potańczyć z Robertem, ale Roman tylko machnął ręką, idź, skarbie, ja się jeszcze napiję. Finito, źródełko wyschło, pomyślał z przekąsem Mark. Nigdy specjalnie nie lubił akurat tej dziewczyny.
Berenika za to... Berenika nie wyglądała na zainteresowaną zajęciem tworzącego się na ich oczach wakatu. Może faktycznie traktowała tę znajomość przyjacielsko, z naukowcami nigdy nic nie wiadomo. Kobieta opowiadała z o tym wspólnym projekcie, o możliwościach, zarówno badawczych, jak finansowych, o potencjalnych korzyściach dla społeczeństwa. To może naprawdę pomóc ludziom, wiecie, nie tak, jak zwykle, kłamstwa dla klientów, kasa dla nas, mówiła z uśmiechem, to chyba naprawdę może coś zmienić, może się przydać, przynajmniej trochę.
Po raz pierwszy w życiu zajmowałem się czymś, co może przynieść korzyści nie tylko mnie, mruczał znad szklanki ubawiony Shinra, całkiem zabawne uczucie, musicie kiedyś spróbować – wybuch śmiechu – kto wie? może jutro zobaczycie mnie w kolumnach plotkarskich, jak będę wolontariuszował w hospicjum.
— Pobohaterzymy sobie — prychnął ktoś.
— W naszym wieku już powoli wypada — zauważył Domino. — Opinia publiczna to uwielbia.
— My nie zamierzamy przejmować się tłuszczą — zauważył pogardliwie Francis. — Nic jej do naszych prywatnych majątków. To ty chcesz iść w politykę i podlizywać się bezmyślnym tłumom. Dziwny masochizm.
— Tobie wszystko kojarzy się z jednym — westchnął Mark.
— Wolisz to nazywać późną poneoretropostchłopomanią?
— Nie przeszło ci jeszcze, Mark? — wtrącił nagle Roman. — Państwo jest coraz słabsze, z każdą kolejną ustawą traci władzę na rzecz podmiotów prywatnych. Za kilka lat biznes będzie mógł wreszcie wziąć ster całkowicie w swoje ręce. Nie szkoda ci iść na dno z tą przeciekającą łajbą zwaną demokracją?
— Robisz ze mnie skończonego idealistę.
Roman posłał mu uśmiech, który nie dotarł do mięśni wokół oczu.
— Nie, nie idealistę, idealiści chcą zmienić świat, za wszelką cenę. Jak Berenika. — Uśmiech posłany jej był już prawdziwy, szeroki, miękki. — Ty jesteś moralistą raczej.
— Niebezpieczna cecha — mruknął Verdot.
Dziewczyna roześmiała się, machając drinkiem – jakimś cudem robiła to przeuroczo. Wszystko, co robiła, miało dużo wdzięku, uświadomił sobie Domino.
— Och, ale skoro jest naszym znajomym, to nie musi się martwić, prawda? My, twarde kapitalistyczne świnie, go obronimy, nie?
Wybuchnęli śmiechem. Zaraz potem Berenika wyciągnęła ich na parkiet, bo „jej ulubiona piosenka". We could be heroes śpiewał wokalista i nawet, jeśli nie uwierzyli mu wtedy, to kilka godzin oraz wiele drinków później, kiedy już umówili z didżejem cały zestaw piosenek o młodych zdobywcach światach, wierzyli na pewno. Berenika tańczyła lepiej, niż Domino sądził, że to w ogóle możliwe, wyginając ciało w niesamowite kombinacje, idealnie zgodne z rytmem. Roman rozstał się z Delią, co natychmiast wykorzystał Robert. Rzec można, idealny wieczór – większość bywalców już zniknęła, klub powoli zamykano, ale nikt nie zamierzał spędzać paczki najbogatszej, idącej po władzę młodzieży z parkietu. Moi koledzy ścigają ze mną się, skandował Francis, próbując przekrzyczeć Marka. Rzecz wydawała się im wyjątkowo zabawna.
Kiedy wreszcie wyszli, niemal nie czuli nóg, mimo mniej lub bardziej nielegalnych substancji krążących w krwiobiegu. Ale mówili o bohaterstwie, o zmianie, o lepszym życiu, swoim i innych. Dla mamony, dla władzy, dla ideału, nieważne, którą piosenkę akurat nucili. Byli młodzi, życie brzmiało jak gra, a świat, zgodnie ze słowami któregoś utworu, faktycznie sprawiał wrażenie wystawionego na sprzedaż, znajdującego się w zasięgu ręki.
Skarb
— Roman to szczęściarz; jest pani cudowną dziewczyną — pożegnalne słowa Reena brzmiały tak ciepło, słodko i czarująco, że gdyby Mark nie znał go od lat, uwierzyłby, że agent może mówić szczerze, bez ukrytej intencji.
Znał go jednak i zakładał, że każde jego słowo jest kłamstwem. Zwłaszcza, gdy dotyczyło Bereniki, kobiety, z którą Shinra, będący o włos od przejęcia firmy, zamierzał się ożenić. Dla Velda i reszty towarzystwa, które od lat walczyło o udział w przyszłej chwale Romana, prawdziwa miłość była klęską, rozbiciem wszystkich planów i przewidywań. Teraz zaś turk poprosił o rozmowę o niej, na osobności – znając metody jego działania, zdobył jakieś kompromitujące informacje.
— Jestem zazdrosny; każdy facet byłby, gdyby tracił kumpla i nie mógł mieć złudzeń, że tamten będzie żałował — Verdot spojrzał na Domino znacząco; ten sam chętnie by wyszedł, ale Shinra gestem wskazał mu, by został.
— Daj spokój, Veld. Jesteś moim przyjacielem, ufam ci i wiele razy mi pomogłeś, ale też znam cię dobrze. Berenika miesza ci szyki.
— To inteligentna, piękna, błyskotliwa kobieta, z wielkim talentem do biznesu, pracowita, błyskotliwa, towarzyska, taktowna – wspaniała dziewczyna, doskonały materiał na żonę, przyjaciółkę i kochankę. Mówię szczerze.
— Tym bardziej miesza ci szyki. Mów, co na nią masz. O kochasiach wiem. To nie problem, wszyscy lubimy się bawić. Ja też mam kochanki. O przewałach wiem tym bardziej i nie mam nic przeciwko, wszyscy je robimy.
Domino kolejny raz podjął próbę wyjścia – owszem, był plotkarzem, ale to, co przekazywały turki, było zwykle zbyt tajne, nieprzyjemne i niebezpieczne nawet dla polityków in spe.
— Zostań, Mark. Skończymy to szybko i przejdziemy do whisky.
Mężczyzna zastanowił się, dlaczego Roman chce go mieć przy rozmowie. Czy dlatego, że jako mniej zainteresowany karierą w biznesie, był niezależny od Shinry, zdystansowany od spraw jego popleczników, a wobec tego – nie bałby się postawić, choćby werbalnie, Verdotowi?
Jego szarej eminencji, Verdotowi. Jego oddanie było legendarne. Nie chodziło o to, że znali się z Romanem od dziecka – elity siłą rzeczy muszą być niewielkie, wszyscy się w nich znają; niewielu jednak, zaprzyjaźniwszy się w podstawówce, pozostaje blisko resztę życia. Tymczasem najwcześniejsze anegdotki o pierwszych „śledztwach" Velda na temat pogłosek lub oszczerstw o Shinrze, pochodziły z czasów jego wczesnego nastolęctwa. Gdzieś w tym okresie musiał zdecydować, że postawi na Romana. Poza karierą chodziło, jak podejrzewano, o motywy osobiste; tak czy siak, wkrótce stał się najlojalniejszym z jego popleczników. Inteligentnym, bezwzględnym, doskonałym aktorem, dobrym szpiegiem, świetnym kolegą – póki nie pamiętałeś, że to gra – niemal fanatycznym w swoim oddaniu. Złośliwi mówili, że testowałby mu kochanków, gdyby zaszła potrzeba. Zwisało mu to prawdopodobnie. Turkowi każda legenda jest przydatna.
Shinra odpłacał się zaufaniem, dopuszczaniem do stanowisk i miejsc, gdzie łatwo było robić wielkie przewały, czasami nawet zachowywał się, jakby próbował chronić kolegę przed konsekwencjami bycia na pierwszej linii frontu, jakby nie zauważał, że tamtemu akurat ten typ napięcia odpowiada.
— Kocham ją, Veld i nie sądzę, byś to zmienił — perorował Roman.
— Ona też cię kocha. Jestem pewien. Sprawdziłem. Wielokrotnie — agent nawet nie próbował ukryć rozczarowania czy rozdrażnienia. — Będziecie świetną parą. Kochanków, wspólników, przyjaciół, dusz towarzystwa, dyskutantów. Doskonałe małżeństwo.
Shinra zmrużył brwi. Domino również domyślał się, że wyliczanka jest znacząca, ale...
— Nie rodziców? — spytał ostro Roman.
Verdot zacisnął usta.
— Berenika nie jest bezpłodna sensu sticto. Ale ma słabą konstytucję, poród, nawet cesarskie cięcie, prawdopodobnie bardzo nadwątli jej zdrowie.
Mark rzucił spłoszone spojrzenie na biznesmena, spodziewając się wybuchu jego słynnego temperamentu. Nic takiego nie zaszło, na szczęście, tamten zaczął tylko wyrzucać z siebie kolejne opcje:
— W takim razie adoptujemy któregoś z moich bękartów. Albo spłodzę nowego – to ma długą tradycję, od paru tysiącleci tak robią. Ewentualnie zostaje surogatka, lepsze genetycznie, ale przecież nie o geny tak naprawdę chodzi, a to mniej tradycyjna metoda, więc wolałabym adopcję... Wszystko zależy od Bereniki, oczywiście.
— Ona nie zechce. To też sprawdziłem.
— Nie wątpiłem w ciebie ni sekundę — bąknął z przekąsem Shinra.
— Będzie wolała urodzić. Wiele razy wyrażała takie poglądy w gronie znajomych. Sądzi, że jest dość silna, lekarze to histerycy – wszyscy tak myślimy, kiedy jesteśmy młodzi i głupi, najwyraźniej także trzeźwe kapitalistyczne badaczki – zależy jej na tradycji i urodzeniu dziecka, naturalnie, zgodnie z zasadami. Żeby było jej, naprawdę jej. I żeby coś sobie dowieść i żeby nie zawieść męża – ciebie: tego nie mówiła, domyśliłem się.
Sprytne, przyznał Domino. Prawdziwie zakochany mężczyzna nie zostawi kobiety ze względu na jej wady, ale heroiczne poświęcenie dla jej dobra – o, to całkiem inna sprawa. Cóż, nie na darmo turki uchodzą za wyśmienitych psychologów. Początkowo wpływ dziewczyny by się zwiększył, istniała jednak szansa, że potem Roman powoli zapomni.
— Porozmawiam z nią o tym — mruknął tamten rzeczony tonem kończącym dyskusje. — Teraz obiecana whisky, Mark ma z pewnością dosyć gadania o sprawach mojej przyszłej żony.
Sposób, w jaki wymówił „przyszła żona" świadczył dobitnie, że plan Verdota spalił na panewce. Z drugiej strony, mógł być obliczony na bardziej długofalowy efekt. Nigdy nie ufaj szpiegom.
