Jego oddech pachniał bardzo słodkim karmelem, bitą śmietaną i czymś na wzór truskawek, lecz Bakugou nie potrafił wychwycić szczegółów, nieważne ile razy miałby wszystko na języku.

Deszcz głośno dudnił w okno, a pojedyncze krople co rusz ścigały się wzdłuż szyby do parapetu, kiedy odkrył, że usta Todorokiego wcale nie były takie suche i szorstkie, jak sądził. Zaskakująco miękkie, wilgotne, wystarczająco ciepłe. Wciąż – nieoczekiwanie zbyt cukrowe, jak na chłopaka, za którego uchodził.

Ale to dobrze, Katsuki lubił niespodzianki, na równi z dzieleniem wspólnej ścieżki powietrza oraz rękami ciągnącymi włosy.

Wszechobecna duchota zapowiadała nocną burzę, za ścianą pobrzmiewały śmiechy kilku osób, a przez krótki moment ktoś przebiegał korytarzem. Dochodziła osiemnasta wieczorem i chmury cały dzień zakrywały każdy skrawek Słońca. Fatalna pogoda dla treningu w plenerze poskutkowała tym, że licealiści musieli zająć się sobą w akademiku, bo ta niedziela nie kusiła opuszczeniem przytulnych czterech kątów.

Obaj dyszeli, stykając czoła. Bakugou przez chwilę oczekiwał skutków ubocznych mdłej słodyczy startej z podniebieniem, lecz szybko odkrył, iż była jedynie potrzeba posmakowania więcej.

I to więcej zamierzał sobie wziąć. W zgodzie z niecierpliwie oczekującym kontynuacji Todorokim.