Hej, powiedz, z czym kojarzy ci się śnieg? Z zimnem? Z pięknem? A może przypomina ci coś dobrego?
Przypomina mi ciebie. Zawsze tak było. Moje pierwsze wspomnienie to ty i biały puch spadający nam na ręce.
Hej, a nie powinieneś się ode uniezależnić? Czemu wszystko robisz dla mnie? Przecież już mnie nie ma. Aktualnie jestem wytworem twojej wyobraźni, czyż nie?
Nie istnieje nikt ważniejszy od ciebie. Od kiedy zniknęłaś, śnieg pochłonął twój głos... Proszę, wróć. Nie potrafię żyć bez ciebie.
Gakupo uważał świat za dziwny. Jakieś globalne ocieplenia, rwanie chmur ( nie do końca wiedział o co z tym chodziło) i nie tylko. Niezrównoważona mieszanka, czegoś, czego tak naprawdę mało kto rozumiał.
Ale za najbardziej niezwykłe, nieprawdopodobne czy po prostu absurdalne doświadczenie w życiu, uznał widok, który zobaczył z okna pewnego ranka. Wstał jak w każdy normalny dzień, nawet już otwierał drzwi łazienki, zrobił pierwszy krok i wziął szczoteczkę do zębów (utrzymywał, że razem z nią wygląda świetnie), ale przyszła Lily. Bardzo wystraszona, trzeba zaznaczyć, bo to stan u niej bardzo rzadki. To, co nie uległo w niej zmienia to to, że wzięła go za rękę i bez słowa zaciągnęła do okna.
- Patrz - powiedziała wtedy. - I powiedz mi, co do cholery się dzieje!
Więc spojrzał. Zaraz wydał z siebie dziwne ,,O...", bo nie potrafił uwierzyć. Szczoteczka spadła na ziemię, ale nawet nie zwrócił na to uwagi. Bo widok całkowicie zniszczone budynku, który jeszcze wczoraj był cały, należał do rzeczy znacznie ważniejszych niż proste narzędzie do mycia zębów. Był to blok, nieco stary, to fakt, ale na pewno nie mógł się zawalić w jedną noc!
Gakupo uznał, że czas szukać mózgu gdzieś indziej. Przetarł oczy i nawet chciał się zabrać za poszukiwania, ale odkrył, że nie potrafi się ruszyć z miejsca. Był jak sparaliżowany czymś tak niemożliwym jak ten... widok zza okna.
Lily następnie poinformowała go, że nie wychodziła jeszcze z domu, nie, nie wie co się dzieje na zewnątrz, a niech szanowny samuraj szybko się ubierze i razem zobaczą o co chodzi.
Szanowny samuraj jeszcze nigdy tak się nie spieszył.
Na zewnątrz nie było lepiej. Ba, nawet gorzej. Albo zdecydowanie gorzej.
Miasto, który jeszcze dnia poprzedniego tętniło życiem, wyglądało na całkowitą ruinę, ofiarę bombardowania. Najwidoczniej nie tylko mu to wpadło do głowy, bo słyszał paniczne krzyki ludzi, płacz i rozpaczliwe wołania o pomoc. To tym ostatnim przysłuchiwał się z największą uwagą, jego dusza dobroczyńcy nie potrafiła inaczej. Szybko pobiegł w ich kierunku, pragnąc uratować kogokolwiek, nic się nie rozwiąże od razu, to może zaczekać.
Nie zauważył, przeciwieństwie do Lily, ich własnego bloku. Kobieta w szoku patrzyła na zniszczone ściany oraz potężne kawałki gruzu miażdżące ich, już dawne, mieszkanie. Wydostali się na czas, nie zabierając niczego. To, nad czym tak pracowali, ich marzenia, plany, może nawet nadzieje właśnie się rozpadły. Och, i szczoteczka również padła tego ofiarą, pomyślała w przepływie czarnego humoru.
Nigdy nie była przesadnie emocjonalną osobą, ale nie potrafiła się nie rozpłakać. Przez jej myśli przepłynęła wiązanka przekleństw, jakby to miało jakoś pomóc. I nagle sobie przypomniała o czymś, o kimś.
- Gakupo! - krzyknęła rozpaczliwie, jak nigdy w życiu. I pobiegła go szukać.
