ZAKRĘTY LOSU
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Stała w progu i patrzyła zszokowana. Nie mogła odwrócić wzroku, nie mogła przestać wlepiać oczu w mężczyznę, który obiecał ją kochać, który miał ją szanować, miał być jej wierny… Całował teraz inną, obejmował ją i pieścił, a ona miała wrażenie, że serce jej pęka, a całe jej życie rozsypuje się jak domek z kart. Nie było już nic, tylko ta pustka, która jeszcze chwilę temu, zanim weszła do sypialni, była sprawnie działającym organem. Teraz wszystko zamarło. Nie czuła pulsu, nie mogła wymówić nawet żadnego słowa.
Jakiś dźwięk, chyba jęk, wyrwał się z jej ust i zaskoczona para oderwała się od siebie. Szok w oczach Rona był ogromny. Odepchnął Lavender i poderwał się na nogi. Ruszył w jej kierunku, jednak Hermiona powstrzymała go wyciągniętą ręką i pokręciła głową. Nie chciała, żeby cokolwiek mówił. Nie chciała, żeby się do niej zbliżał. Już nigdy.
Odwróciła się na pięcie i wybiegła z pokoju. Pięć lat jej małżeństwa nie znaczyło już nic. Zniszczył je, splugawił. Zakręciło jej się w głowie. Miała wrażenie, że się zaraz udusi. Wypadła z domu, który nazywała swoim, i ruszyła ciemną aleją, zostawiając za sobą Rona i wszystkie swoje marzenia. Nie miała już nic.
Wreszcie przerwa – pomyślała zmęczona i usiadła za biurkiem w swoim gabinecie. Jęknęła i potarła obolały kark. Jako uzdrowicielka w szpitalu św. Munga zawsze miała co robić, ale ten dyżur był naprawdę ciężki. Na szczęście noc się kończyła i za kilka godzin będzie wolna.
Spojrzała na leżącą przed nią paczkę, i chociaż niezbyt jej się uśmiechał spacer na dwór, wzięła do ręki papierosy i wstała z fotela. Paliła od roku, od rozwodu. Wiedziała, że to głupie, zdawała sobie sprawę, że zaśmieca swój organizm tym świństwem, jak powtarzała jej Ginny, ale nie mogła się opanować. Zbytnią ulgę jej to przynosiło, żeby zrezygnować. Zresztą, jako dwudziestopięcioletnia kobieta chyba miała prawo decydować o sobie? Skoro nikomu nie robiła krzywdy, to mogła mieć to maleńkie pocieszenie w postaci papierosów.
Nagły hałas wyrwał ją z zamyślenia. Otworzyła drzwi i usłyszała krzyki - wrzaski tak głośne, że rzuciła paczkę na biurko, i zapominając o zmęczeniu, wybiegła z gabinetu. W Izbie Przyjęć panował chaos, uzdrowiciele biegali jak szaleni, stukały butelki z magicznymi specyfikami, a jęki nowo przybyłych zagłuszały wypowiadane lecznicze inkantacje.
- Hermiona! – Odwróciła się i dostrzegła Eleonorę, starszą oddziałową. – Szybko!
Pobiegła w jej stronę, a kiedy weszła za parawan, stanęła jak wryta. Przed nią leżał Draco Malfoy, zwijając się z bólu i zagryzając zęby. Nie był w stanie powstrzymać krzyków, które mimowolnie wyrywały się z jego ust. Miał poszarpaną, przesiąkniętą krwią szatę, z nosa sączyły się szkarłatne strumienie. Pochyliła się na nim i ich oczy się spotkały. Szok w jego spojrzeniu był ogromny, kiedy zrozumiał, kto się nim zajmie.
Szarpnął się gwałtownie, co nie było rozsądnym posunięciem. Tylko wzmógł swój ból. Położyła mu delikatnie dłoń na ramieniu.
Spiął się.
- Nie – wyszeptał. – Nie ty…
Hermiona odwróciła się do Leonory.
- Przeciwkrwotoczny, Regenerujący, Szkiele-Wzro – wyrecytowała listę eliksirów i skierowała różdżkę na Malfoya. Zaklęcie Diagnozujące powoli penetrowało jego ciało, o ona bladła coraz bardziej, w miarę jak odczytywała wyniki. Było bardzo źle. Nie, było wręcz fatalnie. Jeszcze raz spojrzała w te szare oczy, w oczy człowieka, który był śmiertelnym wrogiem, i zagryzła wargę. W tej chwili jego życie zależało od niej i nie było ważne, że to jest ten znienawidzony Ślizgon. Musiała mu pomóc, zrobić wszystko, czego się nauczyła, żeby go ratować.
Oddziałowa postawiła na podręcznym stoliku szklane fiolki, a kiedy natrafiła na skupiony wzrok Hermiony, zrozumiała, że eliksiry niewiele pomogą.
- Usypiamy? – zapytała.
Hermiona zerknęła jeszcze raz na Malfoya. Chciał coś powiedzieć, ale wzrok mu mętniał, a usta nie mogły się poruszyć. Jedynie patrzył na nią z niemą prośbą.
Odwróciła głowę.
- Usypiamy – dosłyszał jeszcze głos Granger i po chwili poczuł przy ustach dotyk szkła. Przełknął cierpki płyn i nim zdążył choćby złapać oddech, ogarnęła go ciemność.
Słaniała się na nogach. Wielogodzinne rzucanie zaklęć całkowicie ją wyczerpało. Ściągała ostatnie skutki tortur z bladej skóry i wzrok jej się rozmywał, jednak chciała dopilnować, aby wszystko było zrobione dobrze... czyli chciała to zrobić sama.
Była osłabiona do tego stopnia, że kiedy poczuła słaby dotyk na ramieniu, odwróciła głowę i spojrzała nieprzytomnym wzrokiem na mówiącego coś do niej człowieka. Chwilę jej zajęło, nim pojęła, że to jej przełożony, Robert Mills tłumaczy, żeby odpoczęła.
- Przepraszam – mruknęła. – Nie dosłyszałam.
Robert posłał jej łagodne spojrzenie i wyciągnął z ręki zakrwawioną gazę, wrzucając ją do miski z wodą.
- Musisz się przespać, Hermiono – powiedział.
Zerknęła na Malfoya i już chciała protestować, ale uzdrowiciel wziął ją pod ramię i odciągnął od łóżka. – On jeszcze długo się nie obudzi, a ty zaraz padniesz.
Zacisnęła usta i odwróciła się do Malfoya, rzucając jeszcze raz Zaklęcie Diagnozujące. To był jej pacjent, musiała się upewnić. Wynik był na tyle zadowalający, że opuściła różdżkę i skinęła Robertowi głową.
- Niedługo tu wrócę – powiedziała. – Anna będzie go monitorować, ale gdyby coś się działo, to mnie wezwijcie.
- Oczywiście – zgodził się Robert.
- Ja mówię poważnie. Wezwijcie mnie.
Robert uśmiechnął się ze zrozumieniem.
- Jeśli twój pacjent się ocknie, osobiście cię zawiadomię – obiecał. – A teraz zmykaj, nim uśniesz na stojąco.
Pokiwała głową i wyszła. Faktycznie, nogi ledwo ją niosły.
Korytarz był pusty i cichy, zupełnie inny, niż kilka godzin temu, kiedy przybyli ranni aurorzy i Malfoy. Nadal nie wiedziała, co się wydarzyło, nie miała czasu na kontakt z Harrym. Przez chwilę martwiła się, czy wszystko z nim w porządku, ale kiedy Eleonora powiedziała jej, że Pottera nie ma wśród rannych, uspokoiła się i całkowicie skoncentrowała na swoim pacjencie.
Weszła do swojego gabinetu, podeszła do niskiej sofy w rogu pokoju i padła na nią, nakrywając się peleryną. Usnęła od razu, kiedy tylko jej głowa dotknęła twardej poduszki.
Aromat świeżo zaparzonej kawy powoli wypełniał pomieszczenie i kiedy dotarł do jej nosa, zmarszczyła go i podniosła głowę. Przy biurku, na jej fotelu siedziała Ginny i nalewała ciemnego płynu do dwóch filiżanek. Spojrzała na Hermionę i uśmiechnęła się.
- Witaj, śpiochu.
Hermiona usiadła i skrzywiła się. Głowa jej pękała. Zmrużyła oczy od nadmiaru światła.
- Co tu robisz? – zapytała zachrypniętym głosem.
Ginny wzruszyła ramionami.
- Rosa mnie wpuściła. Nie było cię w domu, to przyszłam tutaj – wyjaśniła.
Rozsiadła się wygodniej i sięgnęła po filiżankę.
Hermiona wstała i przeciągnęła się, kości zaskrzypiały ostrzegawczo.
- Która godzina? – zapytała przyjaciółkę.
- Dochodzi południe – usłyszała i zamarła.
- Cholera jasna! – W jednej chwili się obudziła. – Nie czekaj na mnie – powiedziała. Poprawiła zmierzwione włosy, wsunęła stopy w buty i łapiąc różdżkę, wybiegła z gabinetu.
Ginny patrzyła za nią z otwartymi ustami, ale nim zdążyła cokolwiek powiedzieć, echo kroków Hermiony ucichło. Oparła się, lekko skonsternowana i wróciła do picia kawy. Malfoy – pomyślała. Jak nic, chodzi o Malfoya.
Szła szybko, starając się nie biegnąć, i kiedy dotarła na trzecie piętro – piętro wyjątkowo ciężkich przypadków, położyła rękę na zablokowanych drzwiach i weszła, gdy otworzyły się same, rozpoznając jej magię. Minęła gabinet pielęgniarek i ruszyła dalej, do pokoju numer 13.
Pchnęła białe drzwi, weszła do sali i podeszła cicho do łóżka. Malfoy dalej był nieprzytomny, w końcu dlatego nikt jej wcześniej nie obudził. Zerknęła na przyrządy stojące na półce obok łóżka i zmarszczyła brwi. Jeden z nich, magiczny rejestrator akcji serca, tykał za wolno. Wzięła do ręki dość spory zegar i wypowiedziała zaklęcie. Wskazówki zaczęły się cofać, zatrzymując na moment trzy razy, a potem znowu ruszyły do przodu, kolejny raz zamierając trzy razy.
Przygryzła wargę, zdziwiona, i spojrzała na Malfoya. Oddychał. Dość słabo, ale jednak. Blada klatka piersiowa, poznaczona kilkoma bliznami, unosiła się wolno, jakby z wysiłkiem. Czerwona, gruba krecha, pamiątka dzisiejszej nocy, ciągnęła się od ramienia, przez żebra, aż do mostka. Pod nią biło serce, które ledwie zdołała ocalić, i najwyraźniej zatrzymało się trzy razy, kiedy spał.
Jak to możliwe? Jakim cudem nie rozległ się alarm?
Przeniosła wzrok na jego twarz. Był bledszy niż zwykle, wręcz trupioblady. Głębokie cienie pod oczami sięgały policzków, a usta miał spierzchnięte i suche. Sprawdziła kolejny raz jego stan zaklęciem, ale wynik był dobry, dużo lepszy jak kilka godzin temu. Więc dlaczego rejestrator się zatrzymał?
Wyszła cicho z sali i podeszła do gabinetu pielęgniarek. W środku, za dużym biurkiem, siedziała Anna Lamare.
Hermiona przywitała się i weszła.
- Stało się coś? – zapytała Anna, widząc minę Hermiony.
- Serce Malfoya stanęło trzy razy.
Anna zakrztusiła się kawą.
- Niemożliwe – powiedziała, kiedy tylko odzyskała oddech. – Sprawdzam go co pół godziny, odkąd go przywieźli i wszystko było w porządku.
- Jednak rejestrator serca stanął – odparła Hermiona. – Dokładnie trzy razy, w pięciominutowych odstępach.
- Niemożliwe – powtórzyła Anna. – Jakim cudem?...
- Nie wiem. Nie mam pojęcia. Myślę, że trzeba go obudzić.
Anna spojrzała na nią z zaskoczeniem.
- Ale w takim stanie? Przecież to niezwykle bolesne…
- Wiem. – Hermiona westchnęła. – Ale musimy sprawdzić, jaki faktycznie jest jego stan. Nie wiem, jak długo serce nie biło. Może mieć uszkodzenia mózgu. Nie dowiemy się, dopóki nie będzie przytomny.
- Masz rację – zgodziła się Anna, choć jej mina wyrażała strach.
Hermiona zamyśliła się.
- Potrzeba nas więcej – mruknęła. – Ściągnij Roberta i Allana – powiedziała – a ja idę do niego.
Anna kiwnęła głową i już fiukała przez kominek, szukając uzdrowicieli.
Kiedy Hermiona ponownie weszła do sali, w której leżał Malfoy, podeszła do szafki w rogu i otworzyła ją zaklęciem. Na półkach stało mnóstwo flakoników z eliksirami i magicznymi maściami. Zaczęła wyciągać te, które mogły się przydać i układała je w rzędzie na stoliku. Jej myśli krążyły wokół pacjenta. Nie mogła pojąć, co się stało i dlaczego nikt nic nie wiedział. Jakim cudem serce Malfoya stanęło i nie rozległ się żaden alarm? Pacjenci byli otoczeni Zaklęciem Monitorującym, czemu nie zadziałało?
Spojrzała na pedantycznie ustawione buteleczki i zastanowiła się, czy mogła zrobić jakiś błąd. Czy pomyliła kolejność zaklęć? Może wypowiedziała jakąś formułę, która zaburzyła pracę serca Malfoya?
Przysunęła stolik bliżej łóżka i stanęła nad śpiącym. Wyglądał strasznie nędznie. Taki blady i poobijany w niczym nie przypominał wrednego typa, z którym użerała się tyle lat w szkole. Był… bezbronny.
Mogłaby nieświadomie skrzywdzić człowieka w takim stanie? Czy lata wzajemnej nienawiści mogły jakoś podstępnie wpłynąć na jej zachowanie? Czy Malfoy miał rację, czując tak wielki strach, kiedy ją zobaczył?
Potrząsnęła głową, chcąc odgonić głupie myśli. Oczywiście, że nie zrobiłaby mu krzywdy – przecież był jej pacjentem, nie mogłaby. Absolutnie nie. Jednak… Nie.
Merlinie. Co mu się stało?
Hałas przy drzwiach przerwał jej rozmyślania. Do sali weszli uzdrowiciele; Robert Mills, Anna i Allan Moore. W moment się opanowała i zaczęła rozmowę, tłumacząc, co się stało i co ma zamiar zrobić. Allan kiwał głową, miewał już tak ciężkie przypadki, a był najlepszy, jeśli chodziło o nagłe wybudzenia – właśnie dlatego potrzebowała go tutaj. Anna nie wyglądała na przekonaną, ale Hermiona wiedziała, że sobie poradzi.
Kiedy skończyła mówić, popatrzyła na swojego przełożonego. To od niego zależała decyzja, czy Malfoy zostanie wybudzony.
Robert rzucił szybkie Zaklęcie Diagnozujące i kiwał tylko głową, zastanawiając się nad czymś. W końcu zerknął na Hermionę i skinął twierdząco.
- Budzimy – powiedział i wskazał kolejny raz różdżką na Malfoya. – Ennervate! - wymówił mocnym głosem i po chwili powieki Dracona drgnęły.
Draco otworzył oczy i obrzucił zaskoczonym wzrokiem otaczających go ludzi. Gdzie był? Biała sala, sterylna. Szpital? Napotkał niepewne brązowe oczy i wszystko sobie przypomniał.
Granger.
Potworny ból rozlał się po jego ciele, tnąc je na pół przez klatkę piersiową, docierając do wszystkich zakończeń nerwowych. Przy ustach poczuł dotyk chłodnego szkła i wypił płyn, nawet się nie krzywiąc. Smak był w tej chwili najsłabszym ze zmysłów. W głowie mu huczało, oczy szczypały niemiłosiernie, ręce zacisnęły się bezsilnie w pięści. Zagryzł zęby, czekając, aż ten atak minie i modlił się, żeby to stało się już.
Słyszał ciche inkantacje, czuł delikatne mrowienie, gdy lecznicze zaklęcia przechodziły przez jego ciało. Obce dłonie dotykały go i smarowały, ale było mu wszystko jedno. Bolało tak bardzo, że nie obchodziło go to.
Może minęły godziny, a może sekundy, ale kiedy wreszcie poczuł, że cudowne odrętwienie znieczula jego nerwy, opadł na łóżko, wzdychając głęboko. Nawet nie wiedział, że siedział, dopóki nie znalazł się z powrotem na plecach. Przymknął powieki.
W sali zapanowała cisza, zakłócana jedynie oddechem wpatrujących się w niego osób.
- Panie Malfoy? – usłyszał.
Głos był odległy, męski. Zignorował go, nie chciał żadnych dźwięków. Cisza była wspaniała.
- Panie Malfoy? Jak się pan czuje?
Draco prychnął w duchu. Czy oni nie mogli po prostu wyjść?
- Malfoy?
Tego głosu nie umiał zignorować.
Uniósł powieki i zerknął na pochyloną nad nim Granger. Na twarzy miała troskę, w jej oczach był strach.
- Granger – wycharczał. Musiał odchrząknąć, gardło bolało od krzyków. – Więc jednak mnie nie zabiłaś.
Zaczerwieniła się z wściekłości.
- Nie ma za co, Malfoy! – warknęła i spojrzała na zaskoczonych uzdrowicieli. – Już z nim lepiej – wyjaśniła. – Jeśli jest w stanie mnie obrażać, to znaczy, że dochodzi do siebie.
- Ja tu jestem – Draco zdobył się na ciche warknięcie.
- I długo tu zostaniesz – powiedziała zimno. – Pod moją opieką.
Robert przyglądał im się z ciekawością, ale w końcu skoncentrował się na pacjencie, sondując jego ciało zaklęciem. Uśmiechnął się z zadowoleniem, kiedy upewnił się, że faktycznie jest poprawa.
- Nazywam się Robert Mills, panie Malfoy, i jestem przełożonym Oddziału Szczególnie Ciężkich Przypadków – wyjaśnił Draconowi. – Pani Granger jest uzdrowicielką, która będzie się panem opiekowała z racji tego, że to ona przyjęła pana wczoraj.
- Długo tu będę? – zapytał.
- Och, to zależy, jak szybko pana serce zechce z powrotem bić normalnie – powiedział spokojnie uzdrowiciel.
- Jak to? Co z nim nie tak?
Draco spojrzał w stronę, po której powinno znajdować się jego serce, i zamarł na widok świeżej blizny, odcinającej się ostrą czerwienią od skóry.
- Ty mi to zrobiłaś?! – warknął na Granger.
- Panie Malfoy! – Głos uzdrowiciela stał się szorstki. – Przybył pan do naszego szpitala z paskudną raną ciętą, najpewniej po wyjątkowo okropnej klątwie. Gdyby nie wytrwałość pani Granger, już by pan nie żył!
- Oczywiście…
Granger prychnęła.
- Daj spokój, Robercie. Nie ma sensu. Dziękuję wam wszystkim – uśmiechnęła się do uzdrowicieli – sama nie dałabym rady. Możecie już wrócić do swojej pracy, ja się nim zajmę.
Anna wyszła od razu, Malfoy wzbudzał w niej złość, więc wolała opuścić salę, nim powie coś niemiłego. Zwłaszcza pacjentowi w tak ciężkim stanie.
Moore spojrzał jeszcze pytająco na Granger, a kiedy pokiwała uspokajająco głową, opuścił salę w ślad za Anną.
- On w ogóle mówi? – zakpił Draco, kiedy mrukowaty mężczyzna wyszedł.
- Kiedy trzeba, mówi bardzo wyraźnie – odparła rozzłoszczona Granger. – Na przykład, kiedy ratuje czyjś niewdzięczny tyłek, żeby jakiś dupek nie zszedł na zawał przedwcześnie!
Robert chrząknął znacząco.
- Tak. No cóż, panie Malfoy, życzę powrotu do zdrowia. Powodzenia – mruknął jeszcze do Granger. – W razie czego wiesz, gdzie mnie szukać.
Hermiona wzięła uspokajający oddech.
W końcu zostali sami. Ona i ten gad, za którego była teraz odpowiedzialna. Spojrzała na niego z wyrzutem. Chory czy nie, należał mu się konkretny kopniak za takie zachowanie.
- Co on miał na myśli, życząc ci powodzenia? Przecież to ja jestem chory.
- Oj jesteś – warknęła. – Nawet nie wiesz, jak bardzo.
Malfoy pobladł.
- Nie wygłupiaj się, Granger. Przecież nie umieram…
- Jeszcze nie – zaśmiała się perliście. – Ale kto wie, co się jeszcze wydarzy?
Obserwowała zszokowaną minę Malfoya, myśląc, że zasłużył sobie na to. Podniosła różdżkę i pochyliła się nad nim. Odsunął się nieco, na tyle, na ile pozwalało łóżko.
- Co robisz? Chcesz mnie zabić bez świadków?
Westchnęła.
- Malfoy, jesteś największym idiotą, jakiego miałam nieprzyjemność poznać. Gdybym chciała cię zabić, zrobiłabym to w nocy, po prostu nie ratując ci życia. I nikt by o niczym nie wiedział.
Zerknął na nią niepewnie.
- To po co machasz mi tym przed nosem? – Wskazał na różdżkę.
- Bo cię leczę, kretynie. A teraz idziesz spać. – Uśmiechnęła się i wypowiedziała cicho zaklęcie.
Chciał się z nią kłócić, naprawdę chciał, ale nim jakiekolwiek słowa opuściły usta, jego oczy się zamknęły, a jaźń odpłynęła wraz ze świadomością.
Hermiona popatrzyła na uśpionego mężczyznę i westchnęła ciężko – niby nikomu nie życzy się źle, ale… Nie. Jemu też nie.
Wyszła z sali i zamknęła cicho drzwi. Im dłużej Malfoy będzie spał, tym ona będzie zdrowsza.
