Za siedmioma dziurami

To był dzień jakich wiele. Zwykły dzień słoneczny, leniwy, może trochę za gorący, ale jednak przyjemny. Przyroda milczała niczym zaczarowana czekając na choćby najlżejszy podmuch zbawczego wiatru. Nawet para gołębi, która przycupnęła na gałęzi jednej z jabłoni, nie gruchała, wyznając sobie miłość niemymi spojrzeniami bursztynowych oczek.
Matka Natura pogrążała się w letargu.
Tylko jedna rzecz spośród całego naszego ogrodowego towarzystwa miała jeszcze siłę na jakiekolwiek działania. Żeby jednak być zupełnie dokładnym - była to osoba. Osoba jakich pewnie wiele na świecie, na pozór zupełnie niewyróżniająca się z tłumu, ale za to bardzo głośno chrupiąca paluszki.
- Chrup, chrup - rezolutnie potwierdził chłopak spod jabłonki, sięgając po kolejną garść wypieku.
Feliks przyjechał na wieś, aby spędzić nudny jak flaki z olejem weekend wraz z kuzynką, jednak Ela, zajęta przyjmowaniem jakiegoś arcyznakomitego gościa (którego ochrzcił w swoich myślach mianem "tego sztywniaka Roda z sąsiedztwa"), tymczasowo zostawiła go samego na pastwę nudy i mrówek. Żeby chociaż mógł pograć w piłkę albo powdrapywać się na drzewa... ale nie. Kuzynka dała wyraźny rozkaz przebywania na świeżym powietrzu, przy czym równie surowo zabroniła mu hałasować, pod groźbą nie dostania dziś na deser sękacza. Znając aż za dobrze twardy charakter dziewczyny, Felek przysiadł pod jabłonią i, chcąc nie chcąc, oddał się jedynej pasji, której jeszcze nie zabrała mu Elka - jedzeniu paluszków.
Dłoń coraz wolniej wędrowała do paczki ze złocistymi chrupkościami. Ech, ta duchota była zdecydowanie zbyt uciążliwa, ciało robiło się ciężkie, a powieki opadały, jakby ważyły po parę ton. Feliks zamknął oczy, poświęcając wszystkie siły na regularne ruchy ręki od paluszków do ust i z powrotem. Było mu tak potwornie nudno...
Tup-tup.
Cisza.
Dłoń z paluszkiem zamarła w połowie drogi do paszczęki. Dziwne. Coś chyba chodziło po ogrodzie. Nie, przecież to niemożliwe, Ela i Roderich ukryli się w domu przed upałem, więc to nie mogli być oni. Nic nie było w stanie ich stamtąd wyciągnąć, przynajmniej nie w taką pogodę.
Tup-tup.
Znowu przerwa.
Felek zmarszczył brwi, ale nadal nie otwierał oczu. Jeśli to jednak była Ela, to na wszelki wypadek postanowił poudawać zamordowanego przymusowym nicnierobieniem. Niech kuzynka nie myśli sobie, że on się dobrze bawił. I to sam. Samiuteńki jak ten... ten... paluszek.
Ktoś jęknął rozdzierająco. Mózg Felka z niejakim zdziwieniem przeanalizował odgłos, a potem zawyrokował, że ten ktoś zdecydowanie nie jest dziewczyną, nie wspominając nawet o charakterystycznej kuzynkowej barwie głosu. Feliks porzucił resztę swoich planów i czym prędzej otworzył oczy. Na moment oślepiły go ostre promienie słońca, ale już po paru sekundach zobaczył tajemniczego osobnika, buszującego jak gdyby nigdy nic pośród krzewów róż.
Zobaczył go i natychmiast zacisnął powieki.
Otworzył... Zamknął. Otworzył...
W odległości paru metrów od drzewa ujrzał... Sam nie był pewien, co właściwie ujrzał. Czymkolwiek, a właściwie kimkolwiek to było, było doprawdy niezwykłe: miało długie, białe uszy, rozczochrane brązowe włosy, czarny frak i królicze łapy zamiast nóg. Nieznajomy co chwila targał się za nieposłuszne kosmyki i sprawdzał coś na kieszonkowym zegarku, na przemian mrucząc i skacząc nerwowo w miejscu.
- Już jestem spóźniony! Już jestem spóźniony! - dobiegło do uszu Feliksa. - Królowa, ach...! Królowa... na pewno wyrwie mi ogonek z tyłka...
Mimo niecodziennej sytuacji chłopak zachował wyjątkowo zimną krew, wstał spod jabłonki i otrzepując się z okruszków, powoli ruszył ku przybyszowi.
- Przepraszam?
Nieznajomy spojrzał na niego nieobecnym wzrokiem.
- Może będę niedyskretny - zaczął niczym niezrażony Felek - ale kim ty, u licha, jesteś? Politykiem? Kosmitą? Agentem ubezpieczeniowym? Czy wszystkim naraz? I co właściwie robisz w ogrodzie mojej kuzynki?
Osobnik zamarł pod natłokiem pytań, otworzył ze zdziwienia usta i najpewniej pobladł, jeśli możliwe było pobladnięcie kogoś o białym futerku.
- Ja... Biały Królik... Toris... Spóźniony! Spóźniony! - rzucił szybko w odpowiedzi, po czym domykając szwajcarski zegarek, obrócił się na pięcie i ruszył w długą.
Pędził zupełnie jakby goniła go sfora psów, a frak zaczął furkotać niczym czarna chorągiewka na wietrze. Już po chwili uciekł daleko w głąb ogrodu, zostawiając Feliksa samego. Zdezorientowany tym przejawem ignorancji wobec swojej osoby, blondyn stał oniemiały, lecz dość szybko się zreflektował i niewiele myśląc, pognał za uciekinierem.
- Ale nie wyjaśniłeś mi, skąd się tutaj wziąłeś! Hej! Biały Torisie! Hej! - krzyczał, biegnąc za królikiem.
Ten ani się obejrzał. Biały Królik, nie przestając bacznie się rozglądać, mijał kolejne drzewa i skalniaki. Nagle jakby coś wyczuł, bo nieoczekiwanie zrobił ostry zwrot w prawo, czmychając w dość wysoką kępę trawy. Feliks sapnął, ale zwinnie skoczył za zbiegiem.
- Zatrzymaj się! Prrr! Nazad! - wrzeszczał. - Przecież cię nie zjem! Stój, kurde Feleee... aaa!
Dalsze zrozumiałe okrzyki cofnęły się w głąb Felkowego gardła z prostego, acz nieoczekiwanego powodu - chłopak stracił kontakt z Rodzicielką Ziemią i pomknął, niczym na zjeżdżalni w wesołym miasteczku, do środka ukrytej króliczej nory. Szaleńczy zjazd, zamiast choć odrobinę przestraszyć Feliksa, najpierw wprawił go w spore zaskoczenie, a zaraz potem wywołał serię radosnych pisków, przeplatanych wybuchami śmiechu.
- Hahaha! To jest bardziej zakręcone niż rozkład autobusów! - zawołał, mknąc ku nieznanemu.
Tunel niespodziewanie rozszerzył się, tworząc coś w rodzaju studni. Zdezorientowany kolejną zmianą trasy chłopak zamachał rękami i zaczął spadać w głąb dziury. Po kilku niekontrolowanych fikołkach w powietrzu dostrzegł coś, czego nikt w podobnych okolicznościach spodziewać by się nie mógł - zamiast ceglanej powierzchni, studnia była zbudowana z miliona półeczek i szafek. W każdym z miniaturowych wgłębień znajdowały się przeróżne przedmioty: małe pandy, róże, filiżanki, pomidory, miotły, krany, paczki makaronu, a w jednym nawet sporych rozmiarów hamburger. Feliks zdążył również zarejestrować, że spadał już tak długo, jakby miał przelecieć na drugą stronę Ziemi.
Na szczęście lub nie, gdzieś w dole zamajaczył maleńki świetlny punkcik. Punkcik z każdą sekundą rósł coraz bardziej, a Felek z niepokojem pomyślał, że zaliczenie porządnej gleby będzie chyba czymś nieuniknionym.
- Banzai! - krzyknął i przygotował się na bliski kontakt piątego stopnia z podłożem.
Jednak zamiast oczekiwanego twardego lądowania, Feliks pacnął na siedzenie z siłą nie większą od zwykłego upadku z krzesła. Chłopak, uradowany brakiem jakichkolwiek złamań czy wstrząśnień mózgu, szybko pozbierał się z podłogi, otrzepał szlachetne cztery litery i rozejrzał się po pomieszczeniu.
- Ale chata - stwierdził z uznaniem.
Pokój był wysoki, pełen kolorowych draperii i nieskończenie długi, przynajmniej na pierwszy rzut oka. Jeśli chodzi o drugi rzut, Feliks dostrzegł, że komnata z jednej strony kończyła się kilka metrów od miejsca upadku, a niknęła w oddali po przeciwnej, i że miała niesamowicie dużo różnorodnych drzwi.
- Ikea? - mruknął z nadzieją i podszedł do najbliższych.
Klamka jednak odmówiła współpracy, nie zezwalając na przejście przez drzwi. Rozejrzał się w poszukiwaniu jakiejkolwiek pomocy. Jest! Na środku pomieszczenia, jak gdyby nigdy nic stał sobie szklany stolik. Felek, ciekawy nowego znaleziska, podbiegł do mebla. Idealnie w centrum, równiutko jak pod linijkę, leżał złoty kluczyk (nader stosownie złoty, bo niby kto byłby zainteresowany zwykłym, metalowym kluczem, najpewniej od furtki?). Chłopak, czując dreszcz emocji, sięgnął po przedmiot. Kto wie, jakie potwory lub pułapki czyhały na nieszczęśnika, który odważył się dotknąć tego artefaktu.
Feliks złapał klucz i zamarł w pozie "gotowy do wiania". Minęła minuta. Nawet dwie. Nic nie wybuchło ani nie wystrzeliło. "Teraz zrobimy sobie mały rekonesans..." pomyślał z cwaniackim błyskiem w oczach.
Wrócił do rzędu drzwi. Powoli, metr za metrem przesuwał się w kierunku kolejnych skrzydeł - wąskich, majestatycznych, drewnianych, skórzanych, otwieranych do wewnątrz, na zewnątrz, obrotowych, zwykłych i niezwykłych, jednak kluczyk nie pasował do żadnych z nich.
- Masakra... - Feliks oparł się o sto dwudzieste siódme drzwi z kolei. - Do czterdziestki nie sprawdzę nawet połowy z nich...!
Zagryzł wargę; ale przecież, do licha, w tym szaleństwie musiała istnieć jakaś metoda. Nie po to telepał się w głąb dziwnej studni, żeby skończyć swój młody i ponętny żywot na wiecznym przetrząsaniu tego zwariowanego pokoju!
Kątem oka Feliks złowił wzrokiem coś bardzo nietypowego na końcu pokoju, niedaleko dziury przez którą tu wleciał. To znaczy załóżmy, że to był koniec, chociaż dla kogoś innego równie dobrze mógł to być początek. W sumie to też mógł być sufit, a wszystko jak powszechnie wiadomo zależy od punktu siedzenia.
Lub opierania się o drzwi.
Można zatem założyć, że zgodnie z podstawowymi zasadami matematycznego dochodzenia był to koniec pokoju. Feliks, zgodnie z inną zasadą, głoszącą "coś tu jest nie tak, tylko jeszcze nie wiem co", dostrzegł malutkie drzwiczki, tak małe, że nie wcisnąłby się w nie żaden człowiek, i nader wymowną wycieraczkę z napisem "welcome".
- Co znowu? Drzwi od domku dla lalek? - zdziwił się. - Heh, a więc jednak to Ikea. Mają tu dosłownie wszystkie modele.
Mimo sceptycznego nastawienia, wsadził kluczyk do miniaturowego zamka i przekręcił. "Klik!" oznajmiły z zadowoleniem drzwiczki. Klamka ustąpiła, a zawiasy zachęcająco skrzypnęły.
Nie czekając na dalsze zaproszenia nachylił się. W oddali, po drugiej stronie otworu zamajaczył piękny, wiosenny ogród. Świeże powietrze omiotło mu policzki, a woń kwiatów delikatnie zanęciła nos. Czyżby to był upragniony ogród kuzynki? Chłopak już prawie się ucieszył, gdy zrobił zaniepokojoną minę. Oho, miał problem - otwór nijak nie wyglądał na taki, co zniósłby Felkowe gabaryty, zresztą i tak nie największe.
- Kombinuj, Felek, kombinuj, przecież nie masz głowy tylko na pokaz - mruczał, skubiąc się w policzek.
Zamknął drzwiczki, zawrócił i podreptał z powrotem do szklanego stoliczka. Kalkulował, że jeśli już miał cokolwiek znaleźć w tym wielkim, tajemniczym pokoju, to największe szanse miał właśnie tam. I zupełnie przypadkowo, jak to zwykle bywa z tymi przypadkami, znalazł na nim intrygującą buteleczkę z wiele mówiącym napisem "Wypij mnie".
- Wypij mnie, a za dwa dni obudzisz się tam, gdzie wolałbyś się nie budzić na trzeźwo - odparł zgryźliwie, ale mimo to sięgnął po flakonik.
Miał przed sobą tylko dwie możliwości: albo zostać w pokoju i czekać na nie wiadomo co, albo wypić zawartość i modlić się o to, by sanepid nareszcie się na coś przydał. Z dwojga złego wolał kaca niż śmierć z nudów. "Więc... do dna" pomyślał i duszkiem wypił zagadkowy płyn. Feliks cierpliwie odczekał chwilę, jednak nic się nie stało.
- Przeterminowany - mruknął.
Już miał odejść w poszukiwaniu innego wyjścia, gdy zupełnie niespodziewanie czknął i zmniejszył się o kilkanaście centymetrów. Czknął kolejny raz - teraz głową ledwie dosięgał stolika. Kolejnych kilka czknięć i Feliks nie był wyższy od lalki.
- Łożesz w mo... rze! - zdążył krzyknąć, zanim całkiem nie stracił z oczu blatu stolika.
Feliks widowiskowo pacnął na podłogę, kolejny raz obtłukując sobie to i owo. Zdziwiony nowym obrotem spraw, rozejrzał się dookoła siebie. Był mały, nawet bardzo mały... A będąc małym można... Na jego twarzy powoli wypłynął pełen satysfakcji uśmiech.
- Tak! Teraz się zmieszczę! - oznajmił, podsumowując swój tok rozumowania.
Zadowolony chłopak już chciał pobiec do malutkich drzwiczek, gdy nagle gdzieś w głowie zalśniła żarówka. Feliks dość szybko uświadomił sobie, że zostawił kluczyk na blacie. "No nie" jęknął w duchu i zadarł głowę. Odległość była dla niego zdecydowanie zbyt duża. Nie ma to jak pech na całego. Wkurzony jak stu Ruskich bez wódki kopnął z całej siły opróżnioną buteleczkę. Naczynie poturlało się po podłodze, odsłaniając na spodzie nową plakietkę.
- "Produkt nie zawiera kofeiny. Uwaga - mogą wystąpić skutki uboczne, takie jak: senność, rozdrażnienie, ból głowy. Po wypiciu napoju efektów nie da się odwrócić. Przed użyciem skonsultuj się z lekarzem lub farmaceutą." - przeczytał Feliks i westchnął. Oto kolejny powód, dla którego powinien skończyć z piciem podejrzanych drinków.
Postanowił się nie załamywać, przynajmniej na razie. Okrążył stolik w poszukiwaniu kolejnej wskazówki, która - zupełnie jakby czekała na niego - w cieniu blatu ukrył się bowiem mały krakers z kolejnym malowniczym napisem. "Zjedz mnie" głosiła inskrypcja.
- Ciekawe kto im układa reklamy - mruknął, oglądając ciastko ze wszystkich stron.
Tym razem nie znalazł żadnej dodatkowej informacji. Prychnął, ale pospiesznie zjadł krakersa. Głód potrafił być równie dokuczliwy jak problem z powrotem do domu.
Obyło się bez sensacji żołądkowych. Chłopak przełknął suchy kęs i w jednej sekundzie wrócił do swoich normalnych rozmiarów. Uśmiechnął się i zabrał klucz ze stolika. No, teraz mógł nareszcie...
Feliks stanął jak wmurowany, łapiąc się za głowę. Tylko nie to! Znów był duży! Nie przeciśnie się!
- Nie mam sił. - Wykończony po sam czubek głowy usiadł na podłodze. - Ja już chyba nigdy się stąd nie wydostanę.
W zielonym oku zaszkliła się łza, która z cichym pluskiem spadła na posadzkę. O, jeszcze to. Dobrze, że nie było tu nikogo, kto mógłby zobaczyć jego potok łez...
Zaraz, zaraz, a dlaczego było tu tak mokro...?
- Kurde blaszka! - zawołał, podnosząc się i patrząc na pęczniejącą z każdą chwilą sadzawkę. - To żyje!
Okrzyk mało zgodny z prawdą, niemniej oddawał część niezwykłości owej sytuacji. Felkowa łza trafiła najprawdopodobniej na okruszek ciasteczka wzrostu i powieliła się do rozmiarów jeziora. Nieprzemyślany w skutkach czyn (płakanie na brudnej podłodze nigdy nie kończy się niczym przyjemnym) sprawił, że wpadł w nowe tarapaty. Jak to mówią? Ach tak, istny epic fail pełną gębą. Jednak w tej konkretnej chwili wszelkie teorie czy komentarze były Feliksowi najmniej potrzebne. Woda sięgała mu już do kolan.
- Mayday! Mayday! - skandował na wszystkie strony. - Wynajmę łódkę!
Czy sprawiły to wrzaski, czy po prostu zawsze się tak dzieje w opowieściach, ale nagle obok Feliksa przemknęła znajoma postać, mrucząc coś o oberwanych uszach i Królowej.
- Biały Króliku, pomocy! - zawołał z nadzieją Felek, brodząc w wodzie. - Nie wiesz może, jak się stąd wydostać?
Królik, słysząc swoje imię, nerwowo podskoczył.
- Nie mam czasu! - odpowiedział bez chwili zastanowienia i jak zwykle bardzo czymś zaaferowany, pognał przed siebie. Zanim jednak całkowicie zniknął z oczu, przypadkowo upuścił wachlarz i białe rękawiczki.
- Zaraz! Coś zgubiłeś...! - zaczął Feliks, ale szybko przerwał, widząc, że w pokoju nie ma nikogo poza nim.
Że też nie mógł zgubić pontonu...
Mimo przebywania w dość nieprzyjemnych warunkach, z zainteresowaniem przyjrzał się przedmiotom, próbując znaleźć chociażby metkę z adresem. Obejrzał rękawiczki, a potem rozwinął wachlarz i machnął nim parę razy na próbę. Ani śladu informacji, a Feliks coraz bardziej potrzebował pomocy.
Zguby Królika okazały się kolejnymi magicznymi przedmiotami, a jak wiadomo, magicznymi przedmiotami nie wolno się posługiwać bez instrukcji obsługi. Użyty wachlarz w trybie przyspieszonym zmienił wzrost chłopaka, drugi raz tego dnia znacząco go pomniejszając. Felek runął do wody, opętańczo wywijając rękami. Na sekundę zupełnie zniknął pod jej powierzchnią, na szczęście po chwili wynurzył się, parskając i prychając na wszystkie strony.
- Jestem totalnie mokry! Totalnie - zawodził, młócąc wodę. - I co ja teraz zrobię?
- Najrozsądniej byłoby dopłynąć do jakiegoś suchego brzegu - pisnął cichy głosik.
Feliks obejrzał się; na małej tratwie skonstruowanej z patyczków po lodach, wśród licznych paczek i toreb, stało stworzonko podobne do gryzonia. Zwierzę uśmiechnęło się przyjaźnie i dyskretnie rozejrzało na boki, nerwowo zaciskając łapki na długim kiju.
- Dzień dobry, panie... - przywitał się ostrożnie Felek, stale mając w pamięci nieco szalonego Białego Królika.
W końcu tamten nie był uzbrojony, a i tak zdołał wpakować blondyna w niezłe tarapaty.
- Mysz - usłużnie poinformował. - Przyjaciele mówią mi Kiku, ale ponieważ nie posiadam ich zbyt wielu, także dla większości jestem po prostu Mysz. Rozumiesz, w takich czasach nie można ufać wielu osobom - ostatnie zdanie dodał szeptem.
- Jasne. - Atmosfera tajemniczości udzieliła się również chłopakowi. - Ja jestem Feliks.
- Miło mi - zwierzę skinęło główką - ale radziłbym, żebyśmy się stąd jak najszybciej zabrali.
Mysz pomógł Felkowi wdrapać się na prowizoryczny środek transportu wodnego, po czym zgrabnie skierował tratwę w kierunku lądu. Minuty mijały jedna za drugą, a Kiku coraz częściej wypatrywał czegoś w sadzawce. Dziwne zachowanie nie umknęło uwadze naszego czujnego podróżnika.
- Co się stało? Boisz się czegoś? - zapytał w końcu Feliks.
Kiku czujnie rozejrzał się wokoło.
- Tak - odparł najciszej jak umiał. - Kotów. W każdej chwili mogą nas zaatakować...
- Ale przecież jesteśmy w wodzie! Koty nie umieją pływać - zdziwił się Felek.
- To nie ma znaczenia. - Mysz zgrabnie ominął lilie wodne. - Mają łódź podwodną. Żółtą.
Chłopak ze zrozumieniem pokiwał głową. Jednak co ewolucja, to ewolucja.
Dalej płynęli we względnym milczeniu. Feliks, nudząc się niczym rasowy mops, od czasu do czasu wzdychał przeciągle, a Kiku raz za razem odpychał tratwę od dna. Płynęli bardziej ospale niż hipopotam po pięciu zarwanych nocach i wszystko wskazywało na to, że jeszcze się tak trochę pomęczą.
- A nie dałoby rady nieco szybciej? - na wszelki wypadek spytał Felek, przewracając się z boku na bok.
Mysz przestał wiosłować.
- Bez problemu - uśmiechnął się zagadkowo i podreptał na tył tratwy. - Tylko wcześniej jakoś nic nie wspominałeś. Myślałem, że wolisz rozkoszować się rejsem. Turystyka, zew natury, te sprawy...
Kiku pomajstrował chwilę i wyciągnął z pudła obok wielki wentylator. Nie minęła minuta, a zamontowany mechanizm zaskoczył, zawarczał i w efekcie prowizoryczna mysia łódka pędziła po wodzie z prędkością, której nie powstydziłaby się porządna motorówka. Feliks zapobiegawczo chwycił się jednego z pakunków i z niemałym zdumieniem obserwował, jak zwierzę sprawnie operuje nowym napędem.
- Ukończyłem kurs korespondencyjny - Mysz zarumienił się przepraszająco.
Feliks energicznie pokiwał głową i zamknął usta. Postanowił nie drążyć tematu. Tak na wszelki wypadek, gdyby to jego żołądek poczuł zew natury, a czuł, że to dopiero początek o wiele większych kłopotów. Nie tylko zdrowotnych.