Młoda kobieta o długich, brązowych włosach, które jak zwykle nie odznaczały się ładem, siedziała przy oknie i czytała książkę. O szybę uderzały krople deszczu. Pogoda już kilka dni temu widocznie wzięła sobie za cel uprzykrzenie wszystkim tego lata. Wciąż padało. Kobieta dokończyła czytanie rozdziału i odłożyła książkę, po czym podeszła do rozpalonego kominka. Kucnęła przy nim. Silny wiatr zatrzasnął okno, które było otwarte. Światła zgasły. No pięknie, pomyślała, znów problemy z prądem. Przez chwilę długo nad czymś myślała, a potem niepewnie wstała i udała się do swojego pokoju. Odsunęła komodę, za którą znajdowała się dziura w ścianie. Włożyła do niej dłoń, a po chwili wyciągnęła z niej podłużny, brązowy, cienki kawałek drewna. Usiadła z nim na łóżku i patrzyła na niego, obracając go w dłoniach.

– Obiecałaś sobie, że z tym koniec – do pomieszczenia wszedł mężczyzna, którego włosy w większości pokryte były siwizną.

– Och, tato – odłożyła rzecz, którą przed chwilą trzymała w dłoniach, na łóżko i wstała. – Już wróciłeś? Nie przygotowałam jeszcze do końca obiadu. Właściwie, to nie mam za bardzo jak. Znów są problemy z prądem, zapewne przez tę pogodę. Chciałam... - spojrzała na kawałek drewna – pomóc sobie tym... Ale pewnie i tak bym tego nie zrobiła.

Mężczyzna podszedł do niej i położył dłonie na jej ramionach.

– Tęsknisz za tym, prawda? Wiesz, kochanie, że dla mnie jesteś tak samo cudowna, nieważne, czy tego używasz, czy nie. Ale sama wiesz, jakie szkody wyrządziły te niepozorne kawałki drzewa...

– Wiem, tatku. Dlatego naprawdę nie zamierzam tego więcej użyć... Chciałam po prostu na nią popatrzeć. Ta różdżka przypomina mi o moich przyjaciołach – wzięła ponownie w dłonie podłużny patyk.

– Wiem, jak ci ciężko. Ale dasz sobie radę. Jakąkolwiek decyzję kiedykolwiek podejmiesz, pamiętaj, że zawsze będziesz moją jedyną, najukochańszą córeczką, Hermiono – pan Granger pocałował ją w czoło i wyszedł z pokoju.

Hermiona stała i ze łzami w oczach wpatrywała się w swoją różdżkę. Nie chciała jej używać już nigdy więcej. Świat czarodziejów się rozpadł w jej kraju, w dodatku niszcząc w dużym stopniu świat mugoli. Wojna o Hogwart między złem, którego uosobieniem był Voldemort, a dobrem, przerodziła się w wielką wojnę, w której brali udział wszyscy czarodzieje z Wielkiej Brytanii. Po wielu miesiącach walk, ludzie zaczynali zmieniać strony, wszyscy walczyli przeciwko sobie. Czarodziej przeciw czarodziejowi albo po prostu... człowiek przeciw człowiekowi. Nawet wiele osób z Zakonu Feniksa po pewnym czasie przeszło na stronę Voldemorta. Wszyscy chcieli, by ta brutalna wojna się skończyła, dlatego byli zdolni do wszystkiego. Pierwsza teoria, która zaistniała w czasie wojny i była nawet promowana w gazetach, to taka, że to Voldemort wygra, dlatego niektórzy z tych, którzy walczyli po stronie dobra, postanowili przejść na jego stronę, byleby tylko ktoś wreszcie został zwycięzcą i to wszystko zakończył. Wtedy liczyło się nie to, by to skończyło się dobrze, a to, żeby się skończyło w ogóle. No i skończyło. Rok temu. Po trzech latach wojny, kiedy to wreszcie Voldemort zginął. Ale nie tylko on. W czasie tej wojny zginęło większość brytyjskiego społeczeństwa magicznego. Między innymi wszystkie bliskie Hermionie osoby. Weasleyowie, Harry, Luna, Neville, spora większość Zakonu Feniksa. Nie został prawie nikt, a ci, którzy zostali, wynieśli się za granicę, ponieważ tutaj nie było dla nich miejsca. Mieli wybór: albo dołączyć do mugoli albo do czarodziejów zza granicy. Większość wolała się wyprowadzić, ponieważ nie byli przystosowani do życia bez magii. A w Wielkiej Brytanii zostać nie mieli po co, ponieważ tutaj świat czarodziei po prostu przestał istnieć. Przez tę wojnę zginęło także wielu mugoli, zostało zniszczone wiele miast, miejsc. Przez czarodziejów zginęła nawet matka Hermiony. Szła ulicą, gdy nagle zjawili się śmierciożercy i członkowie Zakonu. Zaczęli walkę na oczach mugoli, a później ich zabili, bo widzieli za dużo. Już nawet nie wiadomo, kto tak naprawdę zabił. Wtedy nie można było nikomu ufać. Nawet członkom Zakonu, którzy po czasie nie różnili się wiele od śmierciożerców. Hogwart także już nie istniał. Właściwie to sam zamek nadal stał, a raczej jego ruiny, ale nie była to już żadna szkoła. Hermiona nawet nie wiedziała, czy ktoś zrobił cokolwiek z tym miejscem. Czy ktoś posprzątał te wszystkie ciała, odbudował go. Westchnęła. Plotki mówiły, że ktoś go odbudował i w nim zamieszkał, ale ona nie chciała się o tym przekonywać. Nie miała daleko do Hogwartu, ponieważ miasteczko, w którym mieszkała teraz z ojcem, dzielił od zamku tylko duży las. Duży las dzielił ją od miejsca, gdzie mugole widzieli tylko ruiny jakiegoś miejsca, ale nie Hogwartu. Ruiny Hogwartu zobaczyłaby ona. Ale nie. Bynajmniej w najbliższym czasie.

Odłożyła różdżkę z powrotem do dziury i zasunęła ją komodą. Akurat w tym momencie powrócił prąd. Wróciła do kuchni, by skończyć obiad.

– Masz jakieś plany na później? – zapytał ojciec Hermiony, gdy jedli wspólnie obiad.

– Pójdę do biblioteki oddać książki, pospaceruję sobie. Jak wrócę, zrobię pranie. A ty, tato, co będziesz robił?

– Pójdę do Bena pomóc mu w zakładaniu podków jego nowym koniom. Mogę wrócić późno, poradzisz sobie, prawda?

– Tato, chyba czasem zapominasz, że mam dwadzieścia jeden lat i naprawdę dam radę położyć się sama spać i zamknąć dom na klucz – Hermiona prychnęła i uśmiechnęła się do niego.

– Zawsze będę się o ciebie martwił. Straciłem twoją matkę, nie chciałbym stracić także ciebie.

– Nie stracisz – Hermiona wstała i zaczęła zbierać puste talerze. - Koniec z czarodziejskim światem. Jestem bezpieczna. Po tym wszystkim, co przeszłam, chyba naprawdę poradziłabym sobie już ze wszystkim...

– Ale niebezpieczeństwo nie zniknęło z tego świata – pan Granger także wstał i podszedł do wieszaka. Zdjął z niego swój płaszcz. – Musisz wciąż na siebie uważać, pamiętaj. I dziękuję za obiad, był pyszny. Do zobaczenia.

– Do zobaczenia, tato – odparła Hermiona, gdy drzwi zamknęły się za nim.

Gdy Granger posprzątała już po obiedzie, deszcz nieco ustał. Postanowiła przebrać się, uczesać i iść do biblioteki. Zrobiła sobie warkocza z tyłu głowy, założyła niebieską spódnicę i białą koszulę, a na to zarzuciła granatowy płaszcz. Spakowała do skórzanego plecaczka książki, założyła go na plecy i ruszyła do biblioteki. Po drodze spotkała mało osób. Wszyscy zapewne siedzieli w domu i nikt nie miał zamiaru się z niego ruszać, póki nie wyjdzie słońce i nie przegoni tych chmur.

– Nawet taka pogoda nie jest w stanie odpędzić cię od biblioteki? – zapytał ją pewien starszy mężczyzna, którego mijała.

– A od czego nie jest w stanie odpędzić ta pogoda pana, że także pan jest na zewnątrz? – zapytała.

– Mam ważniejsze sprawy na głowie niż głupie książki – wymamrotał pod nosem i ruszył w przeciwną stronę.

Hermiona pokręciła tylko z dezaprobatą głową i poszła dalej. Nie lubiła tego miasteczka. Ludzie tutaj uważali ją za dziwaczkę, a to tylko dlatego, że lubiła czytać i chodziła swoimi drogami. Kiedyś pewna kobieta mówiła jej, że wiele osób nie lubi jej dlatego, bo jest po prostu ładna i pewna siebie, nie patrzy na innych, a żyje swoim życiem, robi, co jej się podoba. Zazdrościli jej takiego sposobu bycia. No i wprowadziła się tutaj z ojcem niedawno, a przecież nowi zawsze są na językach, tym bardziej że to miasteczko było naprawdę niewielkie. Gdy małe opady zamieniły się w ulewę, Hermiona puściła się biegiem w stronę biblioteki, która już widniała na horyzoncie.

– Dzień dobry – wydyszała, wpadając do środka.

– Witam, panno Granger – bibliotekarz uśmiechnął się do niej.

Nie była to biblioteka z prawdziwego zdarzenia. W środku znajdowało się tylko kilka niewielkich regałów z książkami, a Hermiona większość z nich już przeczytała.

– Oddaję książki – Hermiona wyciągnęła je z plecaka i wręczyła mężczyźnie.

– I pewnie wypożyczasz następne? Przygotowałem ostatnio dla ciebie kilka. Tych na pewno nie czytałaś – podał jej dosyć gruby pakunek.

– Och, cieszę się bardzo! Dziękuję wielce – brązowowłosa z delikatnością wsunęła pakunek do plecaka. – W takim razie, do zobaczenia!

Wybiegła z biblioteki i pobiegła w stronę domu. Raczej nie była to pogoda na spacer, a poza tym chciała jak najszybciej poznać tytuły książek, które znajdowały się w jej plecaku. Gdy była już niedaleko swojej ulicy, przestało padać, więc zwolniła. Zdjęła płaszcz, który był cały przemoczony. Jej włosy też były mokre, więc rozplątała warkocza, by szybciej jej wyschły.

– Piękna, jak zwykle – usłyszała męski głos za sobą.

Odwróciła się i spostrzegła konia, a na nim elegancko ubranego Josha Lantera, który był myśliwym i wyjątkowo bogatym mężczyzną. Kobiety z miasteczka za nim szalały. Szkoda tylko, że kobiety z miasteczka były na tyle nierozsądne, że patrzyły tylko na jego wygląd. Z charakteru był paskudny i miała już okazję się o tym przekonać. Był nachalny, arogancki i zapatrzony w siebie. Hermiona miała tego pecha, że to ona była jego celem. Chciał się z nią ożenić, jednak ona za nic w świecie nie miała zamiaru się na to zgodzić.

– Daj mi spokój, Lanter – powiedziała Granger i ruszyła przed siebie.

Po chwili jechał już na koniu tuż obok niej.

– Byłem teraz w większym miasteczku, niż nasze. I wiesz co? Nie znalazłem tam równie niesamowitej dziewczyny, co ty. Wniosek? Jesteś mi pisana, ponieważ nie ma lepszej od ciebie.

– A czy ty myślisz, że należy ci się wszystko, co najlepsze? – wysyczała rozdrażniona.

– A tak nie jest? - zaśmiał się Josh. – Niebawem robię przyjęcie w moim domu, przyślę ci zaproszenie. Musisz przyjść – puścił jej oczko, po czym zawrócił i pojechał w swoją stronę.

Hermiona była rozwścieczona. Nie rozumiała, jak można być aż tak bezczelnym. Dotarła do domu. Rzuciła płaszcz na podłogę, plecak na fotel i z rękami skrzyżowanymi na piersiach podeszła do okna i obserwowała Josha, który galopował sobie na koniu po jej ulicy, uśmiechając się z wyższością do każdego napotkanego człowieka. A oni mu się kłaniali! Wywróciła oczami i odsunęła się od okna. Żałosne. Powiesiła swój płaszcz przy kominku i ponownie roznieciła ogień, który wygasł pod jej nieobecność. Następnie usiadła przy nim z pakunkiem książek. Otworzyła go i z fascynacją przeglądała tytuły mugolskich książek, które zacznie czytać zapewne już dziś wieczorem. Na stosik odkładała już przedostatnią książkę, jednak wciąż patrzała na jej okładkę z podziwem. W końcu spojrzała na tę ostatnią, którą trzymała w dłoni, książkę. Wytrzeszczyła oczy i wstrzymała oddech. „Historia Hogwartu". Co w mugolskim miasteczku robiła ta książka?! I dlaczego bibliotekarz sam pożyczył ją Hermionie? Czyżby wiedział, kim naprawdę była? Przeraziła się. Wpatrzyła się w ogniki wesoło tańcujące w kominku. Świat magii oddzieliła grubą kreską od swojej teraźniejszości. Chciała z nim skończyć. Co więc robiła w jej rękach ta książka? Wstała i z ulgą dostrzegła, że deszcz jeszcze nie powrócił, więc wyszła z domu, trzymając książkę pod pachą, odwróconą tytułem do tyłu. Szybko dotarła do biblioteki.

– Dzień dobry, to jeszcze raz ja. Przepraszam, że tak nachodzę, ale...

– Nie przepraszaj. I tak nikt poza tobą tu prawie nie przychodzi – mężczyzna smutno wzruszył ramionami. – A o co chodzi?

– Ta książka – Hermiona po chwili wahania położyła ją na stoliku, który ich dzielił. - Skąd ją pan ma?

– Była tutaj od zawsze, tyle że znalazłem ją dopiero niedawno. Chowała się między wielkimi tomiszczami, stąd trudno ją było dostrzec. A coś z nią nie tak? Może jest zniszczona? - wziął ją w dłonie i zaczął przeglądać.

– Nie o to chodzi – Hermiona głośno wypuściła powietrze. – Nie niepokoi pana to, że obrazki w tej książce się ruszają?

Bibliotekarz przeniósł na nią wzrok, a jego usta ułożyły się w duże, wyraźne „o". Hermiona nerwowo przełożyła kosmyk włosów za ucho.

– Co takiego? – wybełkotał w końcu.

No nie, jeśli teraz się okaże, że mugole widzą niektóre magiczne książki inaczej, to chyba całkiem się ośmieszy w tym miasteczku.

– Nieśmieszny kawał, wiem – Hermiona uśmiechnęła się krzywo.

– Już myślałem, że zwariowałaś – oddał jej książkę, gdy po dłużej chwili wreszcie się otrząsnął.

– A jaki jest tytuł tej książki? – zapytała, chowając ją za plecami i udając, że próbuje sprawdzić jego... sama nie wiedziała... pamięć? Tak, pamięć.

„Historia Londynu" – wymamrotał niepewnym tonem mężczyzna, przyglądając się Hermionie z coraz to większym zdziwieniem.

Ponownie włożyła książkę pod pachę i zaklaskała, po czym uśmiechnęła się do niego i wyszła. Więc tę książkę mugole widzieli jako „Historię Londynu", nie „Historię Hogwartu". Idąc do domu wpatrywała się w okładkę książki. Poczuła tęsknotę za dawnym Hogwartem, tym, w którym się uczyła. A może to był jakiś znak, że ta książka znalazła się w jej dłoniach? Może to Hogwart nie chciał być zapomniany? Postanowiła, że zastanowi się nad tym dokładniej później. I może coś z tym zrobi. Może.