Zaczekam na ciebie, mówiła.

Kłamała. Obiecała, że zaczeka, ale wcale tego nie zrobiła.

Mrok lasu skrywa mnie w swoich objęciach, a niczym nieskalany, aż do bólu biały śnieg biały otula moje stopy palącym zimnem. Jednak przenikliwy chłód nie jest teraz najważniejszy. Wręcz przeciwnie, ledwie zauważam to, że stopy przybrały barwę ognistej czerwieni.

Miałaś na mnie czekać, myślę, patrząc jak w oddali bawisz się ze swoim synkiem, pod czujnym okiem innego mężczyzny.

Mówiłaś, że mnie kochasz. Mówiłaś, że zaczekasz.

Od początku łgałaś. Zapewne nigdy tak naprawdę nie miałaś takiego zamiaru.

Musiałem odejść, by móc cię chronić. By nauczyć się samokontroli i posiąść możliwość trwania przy twoim boku bez ciągłej obawy, że cię skrzywdzę. Nauka tej sztuki nie należała do łatwych, minęło wiele księżycowych cykli zanim udało mi się opanować jej wszystkie drobne szczegóły i delikatne zawiłości.

Wszystko to zrobiłem tylko i wyłącznie dla ciebie. A ty kłamałaś.

Zaufałem ci, że będziesz na mnie czekać. A ty mnie oszukałaś.

Dlatego teraz, gdy blada, okrągła tarcza księżyca powoli wypełza ze swojej kryjówki, a moim ciałem zaczynają wstrząsać coraz większe dreszcze, wiem, że to wszystko było na nic.

Kłamcy zasługują na karę, myślę w ostatnich chwilach świadomości, a następnie wilk przejmuję nade mną kontrolę.