Widzę Cię w całej twej królewskiej krasie i tłum, który mógłby skandować twoje imię, ale mu nie rozkazałeś. Udajesz zaskoczonego. Jak zwykle kłamiesz, ale lud ma prawdę w oczach – nie mnie się dziś spodziewali. Staram się pokonać dzielący nas dystans w jednej chwili, aby już być przy tobie. Jeremiah zagradza drogę, ale wiesz, że to żaden problem dla rycerza takiego jak ja. Kieruję długą klingę miecza w twym kierunku, a ty uśmiechasz się, jakbym przynosił ci jakiś prezent albo chociaż dobrą wiadomość. Może widzisz w tym coś dobrego? Na pewno. Inaczej nie zdecydowałbyś się na to. Karen chyba zauważyła, że coś nie jest tak jak być powinno – błysk zrozumienia i przeraźliwy krzyk. Nie słyszę jej. Widzę oczy wpatrzone we mnie z czułością i lekkim ponagleniem. Wiem co mam zrobić. Z bólem rozdzierającym serce wykonuje zdecydowane pchnięcie, takie jak wiele razy wcześniej, jednak zupełnie inne. Szepczesz słowa: „To także Twoja kara…". Chyba nie wiesz jak wiele masz w tym racji i jak niewyobrażalna jest ona w swych skutkach. Wyciągam miecz, a ty upadasz i staczasz się z podestu zostawiając bruzdę szkarłatnej krwi króla. Nunnally rzuca się ku tobie – chyba już ci wybaczyła, w końcu zrobiłeś to także dla niej. Sekunda po sekundzie wiwaty tłumu rosną, a moje oczy coraz bardziej napełniają się łzami. Nie mam wyjścia – w geście zwycięstwa unoszę broń słysząc powtarzające się „Zero, Zero…!" niczym widmo przypominające mi o zbrodni, której właśnie dokonałem. Stało się jak chciałeś. Tylko jak ja sobie poradzę bez mojego serca, które mi zabrałeś? Dla kogo mam żyć? Czemu znowu mnie oszukałeś kolejnym genialnym planem? Ty altruistyczny egoisto! Nie zostawiaj mnie samego…