Pierwsze wspomnienia, które pamiętam z dzieciństwa, wiążą się z tym miejscem.

- Limanniel! Zejdź w tej chwili z drzewa! Ada cię szuka.

- Nigdzie nie idę. Lady Allia zmusza mnie do szycia i innych babskich rzeczy.

Nie widziałam twarzy brata, którego sylwetka majaczyła w dole. Usłyszałam jednak dobrze głębokie westchnięcie, a po dłuższej chwili gałąź, na której siedziałam ugięła się pod ciężarem mojego towarzysza.

- Co w takim razie byś chciała robić, pen tithen?

Odwróciłam twarz w prawo, by spotkać jego stalowoniebieskie spojrzenie, pełne miłości i zaciekawienia. Choć starał się zachować poważną twarz, widziałam jak drga mu kącik warg, a w tęczówkach miga wesołość.

- Chodźmy postrzelać!

Perspektywa łuku w dłoniach była tak radosna i energetyzująca, że o mały włos wykrzykując to zdanie nie spadłam z gałęzi. Jednak w chwili, gdy czułam, że tracę równowagę i spadam do tyłu, przytrzymały mnie silne dłonie, a śmiech rozbrzmiał koło ucha.

- Dobrze gwathel, ale najpierw Ada chcę Cię zobaczyć.

Jak na sześcioletnie dziecko byłam wyjątkowo uparta. Fakt, widok z wysokości 10 metrów, szum wiatru we włosach i szorstkość kory pod palcami były bardziej zachęcające, niż chłód stalowej igły, czy ciężar kobierca na kolanach. Mimo to osoby, które się mną opiekowały musiały być nad wyraz cierpliwe. Nic się nie zmieniło. Nadal bardziej cenię sobie wolność, pęd wiatru czy teksturę napiętej cięciwy łuku, tuż przed wystrzeleniem strzały.

Ku bolączce Ady. Zaśmiałam się w duchu. Automatycznie moje myśli skierowały się w stronę ojca, a przed oczami stanęło kolejne wspomnienie, z mniej więcej tego samego przedziału czasowego.

- Gdzie ona jest?! Manni?!

Wpadł do komnaty jak huragan, trzaskając drzwiami. Chyba nigdy go takiego nie widziałam. W rozwianej szacie, ze zmierzwionymi włosami, bladą twarzą i gniewem w oczach.

- Thranguil! Nic jej nie jest, to tylko zadrapania. Jest przestraszona, nic nie powiedziała od czasu jak ją przynieśli. Musisz się uspokoić! – Lord Elrond próbował powstrzymać ojca siłą, jednak ten zaczął się wyrywać i pomstować.

- Dobrze, bo zaraz jej pokażę co znaczy mój gniew. Jak mogła mnie nie posłuchać?! Jak mogła uciec?! Legolas prawie przypłacił życiem jej odnalezienie.

- Ada! – Pamiętam własny szloch. Stałam zapłakana w kącie pokoju, przytrzymując rąbek nocnej koszuli w dłoniach. Byłam równocześnie przerażona i szczęśliwa, że go widzę.

Zamarli, odwracając się w moją stronę. Musiałam wyglądać jak kupka nieszczęścia, bo twarz ojca natychmiastowo złagodniała. Próbował podejść wyciągając ręce, a ja w odruchu paniki uciekłam w drugi kąt pokoju. Skamieniał, a grymas niesamowitego bólu przemknął mu przez twarz.

- Kochana, nie musisz się mnie bać. Nie ty. – zaczął najłagodniej jak potrafił, podchodząc spokojnie, jak do zranionego zwierzątka – Chodź do mnie, moje Anor.

Podniosłam załzawione oczy, jednak w jego tęczówkach nie widziałam już gniewu. Za to miłość i oddanie, z mieszanką przerażenia i bólu.

- Ada, przepraszam! Nie chciałam żeby coś się stało Legolasowi, zgubiłam się, tak bardzo..

W końcu złapał mnie i przyciągnął do siebie, a ostatnie słowa umknęły stłumione przez jego szaty. Rzuciłam się w otwarte ramiona, twarz wtulając w jego szyję, nogami oplatając jego talię. Nie pamiętam ile tak tkwiliśmy klęcząc na podłodze, ile tak płakałam, ile razy przepraszałam, a ile razy uciszał mnie cichymi słowami i głaskaniem po głowie. Jak przez mgłę pamiętam moment, gdy wstał i wyniósł mnie w objęciach z komnat Elronda. To był chyba ostatni raz, gdy mieszkańcy Rivendell widzieli wielkiego króla Thranduila w tak intymnym momencie jego życia, tak wrażliwego i bez maski na twarzy.

To był też ostatni raz dla mnie. Ostatni raz, gdy tulił mnie do piersi i całował po włosach. Kolejne wspomnienie zniszczyło wszystko. Rozerwało bańkę szczęścia, w której żyłam. Mimo, że minęło prawie 700 lat, wspomnienie boli tak samo, a sama myśl powoduje potok łez.

Już ponad godzinę siedziałam przed drzwiami komnat Lorda Elronda, zza których słychać było podniesione głosy, w tym mojego ojca. Przynajmniej na początku, od jakiś 20 minut była cisza. Ada przybył do Rivendell po trzy miesięcznej nieobecności. Sam. Mimo to, nie przyszedł się ze mną zobaczyć. Miałam dość. Ciszy, ukratkowych spojrzeń innych i litości, której w nich odczytywałam. 10 lat dla elfa to jak sekunda, jednak nie byłam na tyle głupia, żeby nie wiedzieć co się dzieje. Siedziałam sztywno, zaciskając piąstki na kolanach i wbijając w nie wzrok. Próbowałam kontrolować swój oddech. Robiłam to tak intensywnie, że do tej pory pamiętam, jak białe były od zaciskania, i w którym dokładnie miejscu miałam odciski od cięciwy łuku. Nagłe poruszenie odwróciło moją uwagę.

- Po prostu nie mogę! – głos ojca, tyle byłam w stanie rozpoznać, jednak nie do końca brzmiał jak on, nie było w nim tej siły, tej majestatyczności. To był głoś złamanego elfa – Elrondzie, zmiłuj się! Ona za bardzo przypomina mi… - nagle urwał jakby dalsze słowa były za trudne do wypowiedzenia. Coś ciężkiego uderzyło w drzwi. Podskoczyłam przestraszona na krześle.

- To twoja córka, na litość Valarów! Nie zachowuj się jak dziecko – głos władcy Rivendell był mocny i słychać było w nim karcącą nutę – Ma prawo usłyszeć to od Ciebie.

- Nie mogę… - szept był ledwo słyszalny, a po chwili drzwi się otworzyły.

Nie miałam odwagi podnieść głowy. Coś mówiło mi, że nie chcę zobaczyć jego twarzy, jego oczu i tej pustki, której się spodziewałam. To tylko potwierdziłoby moje obawy, które chciałam zepchnąć w jak najdalszą przyszłość. Nie zatrzymał się przy mnie, poczułam jedynie wir powietrza, który potrącił moje włosy. Elrond wypadł z komnat drugi, pobiegł za mym ojcem, mając nadal nadzieję, że go przekona. Moje ręce. Ze zdziwieniem zauważyłam, że drżą, a mi coraz trudniej było zatrzymać łzy pod powiekami. Całą naukę powstrzymywania emocji, którą ojciec wykładał mi od najmłodszych lat, szlag trafił. Ktoś trzeci wybiegł za nimi, jednak gdy minął miejsce, w którym siedziałam coś go powstrzymało. Widziałam jak stopy stają w miejscu, jakby w zawahaniu i po chwili odwracają się w moim kierunku. Cień, który mnie otoczył zakrył dłonie i zmusił do oderwania od nich wzroku.

- Księżniczka Limanniel, prawda? – słowa nie przechodziły mi przez usta, więc jedynie przytaknęłam. Czując jak pierwsza łza toczy się po poliku, spuściłam głowę by ją ukryć. Cisza, która nastąpiła po była przytłaczająca. Elf, który do mnie mówił stężał w napięciu, głośno wypuścił powietrze i następnie zniżył się do mojego poziomu. Klęknął, tak by nasze twarze były na tym samym poziomie. Lekko zakrył ręką moje ściśnięte dłonie. Miał najpiękniejsze oczy jakie do tej pory widziałam: ciemnobrązowe ze złotymi iskrami, tak nietypowe dla elfów.

- Nana nie żyje – bardziej stwierdziłam, niż zapytałam. Szybko zamknął oczy i ścisnął moje dłonie, mimo to dostrzegłam w jego tęczówkach potwierdzenie. Próbował za wszelką cenę zapanować nad twarzą. Nie on powinien mi to mówić. Jednak, gdy je ponownie otworzył i zobaczył spanikowane dziecko, nie miał serca mnie okłamywać.

- Zginęła w chwale chroniąc wasze królestwo – zawahał się, ale zobligowany do dalszego mówienia dodał:

- Poznałem ją 10 lat temu, gdy Lord Elrond odbierał twój poród. Była najpiękniejszą z elleth. Bardzo was kochała, ciebie i Legolasa. Król Thranduill ciężko to znosi.

Tego było dla mnie za wiele. Przeskoczyłam z krzesła w jego objęcia, zanosząc się płaczem. Zesztywniał niepewny co powinien zrobić. Po chwili poczułam jego dłonie na plecach, odwzajemnił mój gest.

- Wszystko będzie dobrze pen tithen, masz przyjaciół wokół siebie, którzy ci pomogą.

- Ja nie mam przyjaciół – jeżeli to możliwe, to zaniosłam się jeszcze większym szlochem.

- Nonsens. Ja mogę być twoim przyjacielem. Chcesz? – odsunął mnie na długość ramienia, by móc zobaczyć moją twarz.

- Oczywiście, Lordzie.. – nie znałam imienia pocieszyciela, więc nieme pytanie skierowałam w jego stronę.

Uśmiechnął się ciepło, ścierając kciukiem łzy z mojego policzka.

- Mów mi Lindir, pen tithen.

- Księżniczka Limanniel! – wyrwana ze wspomnień, odwróciłam się w stronę znajomego głosu.

- LIndir! – podbiegłam i wpadłam w jego otwarte ramiona. Ze śmiechem okręcił nas wokół własnej osi. Postawił moje stopy na ziemi, ale nie wypuścił mnie z objęć. Oparłam głowę na jego torsie, wdychając z zamkniętymi oczami jego zapach, drzewo sandałowe i wanilia. Tego było mi trzeba.

- Tęskniłem – ciche słowa rozbrzmiały tuż przy uchu.

- Ja bardziej – odsunęłam się, by mógł przywitać się z Legolasem i resztą naszej świty. Przelotnie zauważyłam karcące spojrzenie mojego brata, na co zareagowałam jedynie przewróceniem oczu.

Wiem, że Ada nie byłby zachwycony z mojego nie dostosowania się do etykiety. Ale nie było go tutaj. Tak ja nie było go prawie wcale w moim życiu.

- Przygotowano dla was pokoje, gdy się odświeżycie zapraszam na ucztę. Rada odbędzie się natychmiastowo, gdy powiernik odzyska przytomność.

*
ada – tata

nana – mama

pen tithen – maleńka

gwathel – siostra

anor - słońce