Akcja opowiadania toczy się w roku 2021. Do Hogwartu uczęszcza pewien pechowy Krukon, który przeżył naprawdę wiele, zostaje wystawiony na próbę. Na jego drodze staje nieustępliwa przyjaciółka i jej apodyktyczny kuzyn. Razem starają się rozwikłać zawiłą tajemnicę zamku.
Prolog
Chłopak ze znudzeniem słuchał tego samego, praktycznie od lat niezmienionego wywodu dyrektorki, który skierowany był głównie do nowych, pierwszorocznych uczniów. Ułożył się wygodniej na krześle, zauważając przy okazji, że jest to dopiero środek monologu starszej czarownicy. Swoją uwagę skupił na, idiotycznie chichotających przy swoim stole, Ślizgonach. Zapewne wymieniali się spostrzeżeniami co do nowo przybyłych dzieciaków, przy czym naśmiewali się z własnej głupoty. Dyrektor McGonagall popatrzyła groźnie na słaniających się ze śmiechu piątoklasistów, na czele z młodym Potterem i Malfoyem, którzy momentalnie ucichli. Swoją drogą, sprawa zadomowienia się dzieciaka Potterów w Domu Węża, Slytherinie, wydaje się być bardzo ciekawa. Pamiętał ten pierwszy szok, który towarzyszył mu, wtedy uczniowi dopiero drugiego roku, gdy Tiara Przydziału, zaraz po znalezieniu się na głowie młodego Pottera, wykrzyknęła jedno słowo. Jedno zaskakujące słowo - Slytherin. Z łatwością mógł przywołać w myślach obraz przypominając sobie zdziwienie malujące się na twarzach wszystkich będących świadkami tego wydarzenia. Sam, zresztą, miał trudności z uwierzeniem w to, co widział i usłyszał. Dzieciak Już-Nie-Chłopca-A-Mężczyzny-Który-Przeżył i jego wiewiórowatej żony znalazł się w Domu Węża! A w dodatku, co jeszcze bardziej nieprawdopodobne, jakimś dziwnym zbiegiem okoliczności, zdążył nawet zaprzyjaźnić się z młodym Malfoyem. Dobre mi sobie… Nie będzie udawał, ta sprawa go intrygowała.
Krukon ocknął się, wracając do żywych, kiedy spostrzegł, że McGonagall ucichła, a na stołach pojawiły się potrawy. Westchnął ze zniecierpliwieniem, czekając na koniec uczty. Zdecydowanie nie był głodny, zdążył zjeść coś w pociągu i teraz niczego by nie przełknął. Jedynie czego teraz pragnął, to możliwość wrócenia do dormitoriów, położenia się na łóżku i doczytania kryminału autorstwa jednej z lepszych mugolskich pisarek. Obracając się w bok, zlustrował wzrokiem stół nauczycielski. Kadra w tym roku była praktycznie taka sama, oprócz nauczyciela Obrony Przed Czarną Magią, który zresztą co roku się zmieniał. Nie chodzi tu o sławną klątwę rzuconą na to stanowisko, wszyscy wiedzieli, że straciła ona swoją moc lata temu dzięki Złotej Gwiazdce ostatnich czasów. Nie, tu raczej chodziło o tradycje, chociaż sam nie był tego pewny, ponieważ wydawało się to być zupełnie bezsensowne. Swoją drogą, dobrze się stało, że z zamku zniknął ostatni nauczyciel tego przedmiotu, bo można śmiało powiedzieć, że był on pedagogiczną porażką. Krukon nawet nie zamierzał wracać wspomnieniami do tamtych chwil, ponieważ one dodatkowo popsułyby mu, i tak już nienajlepszy, humor. Zanim się spostrzegł do jego rąk dotarła kartka z podziałem lekcyjnym, który okazał się być nienajgorszy. Doszło do niego kilka jęków zawodu ze strony innych uczniów, głośno komentujących informacje zawarte na otrzymanych kartkach. Jakiś czas później zauważył kątem oka, że dyrektorka powstaje ze swojego miejsca. Kobieta wyciągnęła różdżkę ze rękawa, zrobiła nią zawiły ruch, zapewne używając także niewerbalnego zaklęcia, po czym resztki potraw zniknęły ze stołów. Uśmiechnęła się, życząc wszystkim powodzenia w nowym roku szkolnym i pozwoliła uczniom wyjść. Urocze…
Chłopak powstał od stołu, tak jak i reszta uczniów, po czym skierował się w stronę wyjścia z Wielkiej Sali. Z boku prefekci podporządkowywali sobie pierwszoklasistów, przygotowując się na krótką wycieczkę do dormitoriów. Krukon przepchnął się przez tłum uczniów wychodzących z pomieszczenia, niefortunnie natrafiając na któregoś ze Ślizgonów, który zwyczajowo wygłosił kilka nieprzyjemnych uwag w stronę chłopaka. Ignorując marną zaczepkę, skierował się w stronę wejścia do pokoju wspólnego Ravenclawu. Drzwi prowadzące do twierdzy Krukonów były otwarte, gdyż grupka uczniów właśnie przez nie przechodziła, więc nie tracąc chwili, bezceremonialnie wepchnął się przed nimi, mrucząc ciche przeprosiny. Nie zatrzymując się przemknął przez zapełniony pokój wspólny, wchodząc do swojego dormitorium. Z ulgą położył się na łóżku, rzucając kilka słów powitania w stronę Tony'ego – jednego z jego współlokatorów. Sięgnął po książkę leżącą na stoliku obok łóżka i otworzył ją na zaznaczonej stronie.
Nie mógł zasnąć. Zdecydowanie, nie mógł zasnąć. Pochrapywanie dobiegające z sąsiedniego łóżka, na pewno mu nie pomagało. Przewrócił się w bok i ze zrezygnowaniem postanowił wyjść z łóżka i rozprostować nogi. Sięgnął po szatę przewieszoną przez oparcie mebla i wciągnął ją na siebie, po czym przeczesał ręka rozczochrane włosy. Złapał różdżkę, która leżała na stoliku i starając się zachować względną cisze, wyszedł z dormitorium. Przeszedłszy przez pokój wspólny, mijając kamienny posąg Roweny Ravenclaw wyszedł z pomieszczenia, modląc się w duchu, żeby nikogo nie spotkał na swojej drodze. Jakby się głębiej nad tym zastanowić, nocne wycieczki można nazwać jego małą tradycją, którą w pełni praktykował od początku nauki w Hogwarcie.
Zamierzał odwiedzić Wieżę Astronomiczną, gdyż była to chyba najciekawsza opcja o tej porze. Jednakże jego plany zmieniły się diametralnie, kiedy pusty żołądek głośno przypomniał o nietkniętym obiedzie podczas uczty. Niezadowolony, obrócił się na pięcie, kierując się w stronę Wielkiej Sali do malowidła przedstawiającego wielką, srebrną misę z owocami. Właściwie, o miejscu, w którym położona była kuchnia, dowiedział się całkowicie przez przypadek na swoim trzecim roku nauki. Przebywając w bibliotece i prawdopodobnie pisząc esej na któryś z przedmiotów, usłyszał rozmowę dwóch uczniów Hufflepuffu, którzy głośno rozmawiali na temat tego pomieszczenia, co świadczyło o ich nieumiejętności w dochowywaniu tajemnic. Zresztą czego się można spodziewać po uczniach z Domu Borsuka…
Skręcił w obszerny korytarz, gdzie znajdował się obraz i momentalnie przyległ do ściany. Usłyszał odgłos cicho stawianych kroków. Ktoś zbliżał się w jego stronę. W myślach zaczął błagać wszystkie znane mu bóstwa o to, by nikt go nie zauważył. Niestety, pech, który towarzyszył mu od urodzenia dał o sobie znać… Prośby nie zostały wysłuchane i po chwili stanął twarzą w twarz z niezidentyfikowanym osobnikiem, który wyciągnął różdżkę tuż przed jego nosem i wymruczał ciche Lumos.
- Rany, Gabriel, to tylko ty – wyszeptała dziewczyna z niezadowoleniem. – A miałam taką nadzieję, że już pierwszego dnia wlepię komuś kare za szwendanie się po nocach!
Chłopak odetchnął z ulgą, kiedy zorientował się, że ma do czynienia tylko z swoją kuzynką, a nie z jednym z nauczycieli. Nocne wałęsanie się po nocach nie przystoi uczniom Ravenclawu, zdecydowanie nie… Zresztą nie chciałby stracić punktów w pierwszy dzień od powrotu do Hogwartu po wakacjach. Dziewczyna w tym roku została prefektem, czym zdążyła się pochwalić już całej rodzinie, nie oszczędzając nawet jego. Pół wakacji wisiała mu nad uchem, swoim entuzjazmem doprowadzając go do pasji. Wpadł na nią dzisiaj, pewnie tylko dlatego, bo jak przystało na prawdziwego, nadgorliwego Gryfona, zamierzała złapać swoją pierwszą ofiarę, już tej nocy.
- Wybacz Adrienne, że odebrałem ci tę przyjemność . Jest mi bardzo przykro – odpowiedział z udawaną skruchą, sarkastycznie uśmiechając się pod nosem.
- Tak, tak, już to widzę – skrzywiła się. – Mimo wszystko i tak nie powinieneś się tu włóczyć, jest środek nocy, panie Lemaire.
- Znasz mnie Ade, wiesz dobrze, że nie potrafię spać spokojnie po nocach. Zresztą i tak nie jestem zmęczony – Adrienne uniosła brew. – Dobra, może troszeczkę. Mimo wszystko, jestem głodny i zamierzałem właśnie udać się na poszukiwanie jedzenia.
- Dobra, dobra, nie tłumacz mi się tu. Idź szybko i uważaj żeby ktoś inny cię przez przypadek nie złapał – powiedziawszy z uśmiechem na ustach, wyszeptała bezgłośnie Nox , po czym odeszła poszukiwać innych, nieszczęsnych ofiar.
Właściwie, Adrienne była jedna z nielicznej grupki osób, z którymi potrafił normalnie porozmawiać, bez swoich zwyczajowych, melancholijnych tekstów, którymi raczył resztę ludzi. Można powiedzieć, że bez słowa sprzeciwu, przyjmowała wszystkie jego zażalenia i narzekania , mimo że nie rozumiała go do końca, była osobą naprawdę godną zaufania. Uwielbiał ją za jej beztroskie podejście do życia, na co on raczej nie potrafiłby się zdobyć.
Gabriel z ulgą wypisaną na twarzy skierował się w stronę malowideł, odnajdując odpowiednie, po czym delikatnie potarł, namalowaną na nim gruszkę. Ta po chwili zmieniła się w klamkę, którą chłopak pociągnął i przeszedł przez drzwi. Nie wiedział, czy był sens zastanawiania się nad tym idiotycznym pomysłem, że aby dostać się do pomieszczenia, trzeba było smyrgać gruszkę. Ten zamek był daleki od normalności.
Krukon przyzwyczaił się już, że kuchnia dorównywała rozmiarem Wielkiej Sali. Jako, że widział ją już po raz kolejny zdumienie, które odczuwał za pierwszym razem zatarło się. Przeszedł przez połowę pomieszczenia, siadając przy niedużym, okrągłym stole, blisko masywnego, ceglanego paleniska, w którym palił się ogień. Poprosił pierwszego napotkanego skrzata domowego, noszącego niezwykle fikuśny strój, o filiżankę ciepłej herbaty i talerz kanapek, na co skrzat, skłaniając się nisko, przystał z zadowoleniem. Po krótkiej chwili, otrzymał swoje zamówienie, za które podziękował usłużnemu skrzatowi. Kończąc posiłek, chłopak poczuł, że nareszcie ogarnia go sen, mimo to postanowił pozostać przy ciepłym kominku jeszcze chwilę.
Nagle poczuł lekkie szarpnięcie za łokieć, które przywołało go do świadomości. Poderwał się gwałtownie - wycierając przy okazji ręką strużkę śliny, która skapywała mu z ust - zauważając przed sobą osobnika opatulonego ściśle szatą.
- Myślę, że to nie najlepsze miejsce do spania, szczególnie, że posiada pan własne dormitorium – usłyszał głos nad tuż uchem. – Bardzo chciałbym się dowiedzieć, co pan tu robi w samym środku nocy.
Krukon podniósł wyżej głowę, dostrzegając, że ma do czynienia z nowym nauczycielem Obrony Przed Czarną Magią, którego obserwował podczas powitalnej uczty. Speszył się, widząc poważny wyraz twarzy nauczyciela.
- Przepraszam, profesorze. Nie zamierzałem tutaj spać, to wina zmęczenia, ostatnio zdarza mi się nie myśleć – mówiąc to, dyskretnie podniósł się z krzesła i zaczął wycofywać do wyjścia.
- Spokojnie, siedź – profesor odsunął drugie krzesło i sam usiadł przy stole. – Też mi się zdarzyło tutaj przenocować, gdy jeszcze się uczyłem – powiedział szczerze się uśmiechając. – Jak ci na imię?
- Gabriel Lemaire, profesorze.
Gabriel usiadł znowu, wpatrując się w zamyśloną twarz nauczyciela. Starał się przypomnieć jego nazwisko, kiedy dyrektor McGonagall przedstawiła go podczas uczty. Lupin, prawdopodobnie. Ted Lupin. No tak, jak mógł zapomnieć, to niedorzeczne. Niesamowicie sławny krewny, niesamowicie sławnego chłopca. Skrzywił się dyskretnie. Po raz kolejny zlustrował profesora wzrokiem. Jego uwagę przykuły włosy, które teraz miały zupełnie inny kolor, niż podczas kolacji. Oczywiście, przecież to metamorfomag. Krukon doszedł do wniosku, że jego mózg zdecydowanie pracował wolniej o tej porze. Ręce opadają. Wreszcie ciszę panującą miedzy nimi przerwał nauczyciel.
- Lubiłem tutaj przesiadywać. To dobre miejsce, gwarantujące spokój, można poukładać sobie myśli – kontynuował profesor. – Mój chrzestny mi opowiadał o tym miejscu. Podobno także zdarzało mu się tu ukrywać.
Profesor uśmiechnął się życzliwie. Odpowiedzią chłopaka była cisza. Zastanawiał się, po co Lupin mu o tym opowiadał. Czy wyglądał aż tak tragicznie? Szczególnie, że nie miał zanadto ochoty, by dopiero co poznany mężczyzna, starał się poprawić mu humor.
- Nie ukrywam się tutaj – odpowiedział po chwili, zastanawiając się czemu w ogóle próbuje się tłumaczyć. - Po prostu potrzebowałem spokoju. A po za tym, byłem zwyczajnie głodny.
- Skrzaty znają naprawdę fantastyczne opowieści - nauczyciel zignorował tłumaczenia Krukona i ciągnął dalej - które nieraz poprawiały mi humor. Wystarczy je o to poprosić – zamyślił się na chwilę. – Byłem bodajże na drugim roku, kiedy trafiłem tutaj, mając niezbyt ciekawy nastrój. Jeden ze skrzatów, którego zaczepiłem, szukając kogokolwiek z kim mógłbym porozmawiać, postanowił opowiedzieć mi pewną legendę. Zresztą, pewnie wiesz, że domowe skrzaty znają mnóstwo oryginalnych opowieści – zawiesił głos, jakby w poszukiwaniu odpowiednich słów. – Zawsze poprawiały mi humor - podparł ręką brodę w oczekiwaniu na choćby ślad zainteresowania ze strony chłopaka.
- O czym mówiła ta historia? – mruknął ten wreszcie, starając ukryć się swoje zaciekawienie.
- Opowiem ci o niej, oczywiście, jeśli chcesz – na te słowa chłopak skinął lekko głową. – Jest trochę długa, ale myślę, że mamy dość dużo czasu. Skrzat, z którym miałem wtedy do czynienia, zarzekał się nad jej prawdziwością. Cóż, mi osobiście nigdy nie udało się znaleźć pokoju, tym bardziej skarbu, o którym była w mowa…
Po kuchni, pochłonięte pracą, krzątały się skrzaty. Co jakiś, jednak, przyglądały się dwójce siedzącej przy stole. Ogień w kominku lekko przygasł, a herbata wystygła. Jeden ze skrzatów położył na meblu, przy którym siedzieli goście, talerzyk ze słodkościami. Po chwili starszy czarodziej podjął swoją opowieść…
