1.
Znowu przegrała… Tak bardzo chciała to wreszcie zakończyć, tę mękę, którą na nią sprowadził trzy miesiące temu, kiedy wziął ją po raz pierwszy, a jednak znów przegrała bitwę pomiędzy pragnieniem wyzwolenia, a miłością, którą do niego czuła. Oparta o zimną ścianę ciemnego archiwum, kolejny raz pozwoliła, by opętał jej ciało i duszę, a tym samym zaspokoił swoją żądzę, która dla niego była tylko środkiem, dzięki któremu mógł się odstresować. Ona, jej uczucia, nie miały tu znaczenia, nie dla niego… Dla niego, była tylko narzędziem, łatwą sex- zabawką, niewolnicą, którą brał gdzie i kiedy mu się podobało wiedząc, że nie umiała, nie potrafiła mu się przeciwstawić, że nie miała sił, by mu odmówić. Nie mogła, gdy patrzył na nią w ten sposób, gdy jednym spojrzeniem potrafił skruszyć jej wolę, gdy ledwie wyszeptanym „potrzebuję cię" sprawiał, że była gotowa zawsze i wszędzie.
Ich stosunki były szybkie i namiętne, pełne ognia, a z jej strony, również uczucia. Kochała go, odkąd po raz pierwszy przekroczyła próg biura.
Tamtego dnia, prawie siedem lat temu, dołączyła, jako pierwsza kobieta-agent, do tej elitarnej już wtedy ekipy, złożonej z samych mężczyzn, wnosząc do ich biura nie tylko powiew kobiecości (choć niektórzy mogliby w to wątpić, bo zdaniem wielu wyglądała, jak typowa chłopczyca), ale również swój komputerowy geniusz.
Tamtego dnia, taszcząc swoją wielką, naramienną torbę, pełną przydatnych gadżetów i słodyczy oraz nieodłączny laptop, potknęła się w progu i wpadła wprost na najbardziej umięśniony tors, jaki w życiu widziała, a gdy zażenowana swoim niezdarnym zachowaniem uniosła głowę, by wymamrotać przeprosiny, zatonęła w tak głębokiej zieleni, że na jedną chwilę zapomniała, jak się nazywa. Widząc jej idiotyczną minę, zachichotał, prezentując przy okazji te niesamowite dołeczki w policzkach, po czym upewniwszy się, że stała o własnych siłach, zażartował:
- Ostrożnie, mała Sheilo. Nie chcemy chyba, żeby komuś tutaj stała się krzywda?- powiedział tym swoim aksamitnym głosem i jego akcent doszczętnie rzucił ją na kolana. Zanim jednak, zrobiła z siebie totalną kretynkę, zjawił się Eldridge i chwilę potem dowiedziała się, jak ów olbrzym miał na imię. Bobby… Tamtego dnia straciła dla niego głowę…
Czas mijał, a ona szybko zaaklimatyzowała się w drużynie i zaprzyjaźniła nie tylko z chłopakami, ale i z Lucy, ich sekretarką, dzieląc swój czas pomiędzy ciężką pracę, a te chwile, gdy kradła szybkie, dyskretne spojrzenia w kierunku wysokiego Australijczyka, który jednym psotnym spojrzeniem, jednym mrugnięciem, potrafił przywołać rumieniec na jej buzię i sprawić, że jej nogi zamieniały się w galaretę. Wiedziała, że się w nim zadurzyła. Nie była głupia. Potrafiła rozpoznać objawy, choć zdarzyło się jej to po raz pierwszy w życiu. Niestety… Pechowo dla niej, Bobby nie odwzajemniał tego uczucia, traktując ją, jak koleżankę z pracy, a z czasem, jak młodszą siostrę, którą należy się opiekować. I to właśnie robił- opiekował się nią sprawiając, że zakochiwała się w nim z dnia na dzień mocniej, troszczył się, zupełnie nie zdając sobie sprawy z tego, jak na nią działał. By się tego nie domyślił, wypracowała doskonałą taktykę, która maskowała jej uczucia tak dobrze, że nawet romantycznie usposobiona Lucy nie miała pojęcia, co działo się w sercu filigranowej geniuszki. Nikt nie wiedział… Kryjąc się za wspólnymi żartami i wzajemnymi psotami, uśpiła czujność wszystkich, a szczególnie jego. Była przekonująca, zwłaszcza, gdy umawiała się na randki z mężczyznami ( z reguły, na randki w ciemno). Robiła to często, ale tylko po to, by nikt nie domyślił się prawdy, kończąc każde spotkanie nadzwyczaj szybko, a na zaciekawione pytania kolegów odpowiadając: „po prostu, nie zaiskrzyło". Tak mijały lata, podczas których obserwowała tabuny kobiet przewijających się przez życie i łóżko Bobby'ego, raz za razem druzgoczących jej marzenia, niespełnione nadzieje i jej serce. Wiedziała, że ona- Tara- nie istnieje dla niego w TEN sposób, a więc pewnego dnia się poddała i przestała marzyć. Wtedy spotkała Stanley'a… Był słodki, troskliwy wyrozumiały. Mieli podobne zainteresowania i poglądy na życie, i naprawdę myślała, że z nim będzie inaczej, że dzięki niemu nareszcie ruszy do przodu ze swoim życiem, że zapomni. I tak było, przynajmniej do momentu, gdy tamtej nocy, po koncercie, z niepojętych dla niej przyczyn Bobby ją pocałował, rujnując wszystko, co dotąd zdołała zbudować, rujnując jej związek z miłym człowiekiem, który potencjalnie mógł ją uszczęśliwić. A potem, w parku, do reszty złamał jej serce…
Długo zajęło jej leczenie tej straszliwej rany, którą zadały jego słowa. Znów przywdziała swoją przyjacielską maskę i udawała, że wszystko jest w porządku, a kiedy nareszcie dotarła do punktu, gdzie faktycznie pogodziła się z losem, on znowu doszedł do wniosku, że mała Tippy Tara- Tech, mogłaby być interesującą odskocznią od tej okropnej, pełnej przemocy codzienności. Tym razem jednak, pocałunek mu nie wystarczył i tak to się zaczęło. Tamtej nocy w biurze, brudny, spocony i zdenerwowany, wykorzystał okazję, że byli sami i za pomocą kuszącego, uwodzicielskiego szeptu, spojrzenia, dotyku sprawił, że straciła nad sobą kontrolę. Tamtej nocy, na zagraconym biurku, uczynił ją swoją, dając początek tej męczarni. Od tamtej pory, wystarczyło jedno jego błagalne spojrzenie, jedno bezgłośne wołanie i miał ją w ręku. Robił z nią to, co chciał. Jak teraz…
TBC
