ROZDZIAŁ 1 – Witamy w domu!

W jednym z przedziałów Ekspresu do Hogwartu chwilowo panowała cisza, mimo iż siedziało w nim pół tuzina osób. Zachodzące już słońce wpadało przez okno, oświetlając twarze niezwykle różnych od siebie ludzi, których jednak połączyły dwie najsilniejsze na świecie więzi – przyjaźń i miłość.

Wysoki, chudy chłopak w okrągłych okularach i z blizną na czole w kształcie błyskawicy, który był jedną z osób siedzących w przedziale, przyglądał się towarzyszom podróży swoimi zielonymi oczami, zastanawiając się, jak doszło do tego, że wracali do Hogwartu na ostatni rok nauki. Siedząca obok niego rudowłosa dziewczyna położyła dłoń na jego dłoni i uśmiechnęła się pokrzepiająco, jakby odgadując jego myśli. Nieco dalej usadowiła się kolejna para – a właściwie już narzeczeni. Mało kto spasował do siebie tak, jak oni. Czasami Ron i Hermiona zdawali się nie dostrzegać reszty świata, pogrążeni we własnych, nikomu innemu nieznanych myślach... Może na temat marzeń i planów na przyszłość? Raz po raz któreś z nich zerkało kątem oka na skromny pierścionek widniejący na dłoni dziewczyny, podarunek od ukochanego. Oboje dobrze pamiętali ten dzień, krótko po Bitwie o Hogwart, kiedy chłopak padł przed nią na kolana i poprosił, by została jego żoną.

Jakby dla kontrastu, tuż obok drzwi siedziały dwie osoby, które na pierwszy rzut oka zupełnie do siebie nie pasowały... No, może jedynie jeśli chodziło o życie we własnym, odrębnym świecie. Ta dwójka wprawdzie nie miała sprecyzowanych planów na przyszłość – ba! Jakby nie patrzeć, nie mieli w ogóle żadnych planów – lecz w zupełności nie przeszkadzało im to w kochaniu się ze wszystkich sił. Mimo wielu przeszkód i negatywnych komentarzy, Neville i Luna byli wspaniałą, niepowtarzalną parą. Drugiej takiej ze świecą szukać.

Ci wszyscy ludzie, przyjaciele niemal od pierwszej klasy (chociaż Lunę poznali dopiero w piątej) w istocie byli zupełnie różni, lecz w tej chwili nękały ich bardzo podobne myśli. Trudno im było uwierzyć, że Voldemorta już nie było i w tym roku, właśnie ich ostatnim, bo przecież postanowili jednak wrócić do szkoły, nie będą musieli ratować świata. Jakkolwiek to brzmiało, przez ostatnie lata weszło im to w nawyk i teraz nie wyobrażali sobie braku nowych przygód. Chociaż nie, może nie zupełnym ich braku, ale jednak w ich sercach była jakaś pustka. Pomimo tego szczęśliwego dnia, pomimo radości, że w końcu udało im się pokonać największego wroga oraz pewności, że ich bliscy mogą spać spokojnie, przyjaciele byli pewni, że w jakiś niezrozumiały sposób będzie im brakowało tego niebezpieczeństwa i adrenaliny, która do niedawna towarzyszyła im każdego dnia.

— Ten rok będzie dziwny, co? — Pierwszy przerwał milczenie Wybraniec, Harry Potter. Chłopiec-Który-Przeżył, zabójca Lorda Voldemorta… Można było bez końca wymieniać jego przydomki, jednak nikt nie powiedziałby, że sława go zmieniła. W głębi duszy nadal był tym samym chłopcem, który nie miał pojęcia o świecie magicznym, podobnie jak wtedy, gdy siedem lat temu przybył tu od Dursleyów. Z drugiej strony nie można było zaprzeczyć, że od tego czasu wydarzyło się wiele, z czego niemal wszystko w jakiś sposób wpływało na to, jak kształtowała się osobowość i charakter Harry'ego.

Hermiona przytknęła, ziewając.

— Jakoś nie wyobrażam sobie, że po tym roku skończymy Hogwart. Już teraz jak o tym pomyślę, chce mi się płakać... Szczególnie, że możemy tu nigdy nie wrócić!

— No tak, już nie będziesz miała tej swojej przeogromniastej biblioteki, do której bez przerwy mogłabyś latać. — Roześmiała się Ginny.

— Ale wiesz, za niektórymi rzeczami stanowczo nie będziemy tęsknić! Ja tam się cieszę, że już nigdy w życiu nie zobaczę Malfoya. Nawet on nie jest na tyle bezczelny, by po tym wszystkim tu wrócić — dodał szybko Ron, zanim Hermiona zdążyła choćby pomyśleć o obrażeniu się na najmłodszą latorośl Weasleyów.

Wszyscy zgodzili się z nim krótkim, nadzwyczaj elokwentnym "No!" i zaczęli przypominać sobie wszystkie upokorzenia, jakich z ich – i nie tylko ich – strony doznał upierdliwy blondynek. Na tym zeszła im niemal cała reszta podróży. Pomiędzy opowieściami, po których musieli niejednokrotnie podnosić się z podłogi – na której lądowali w efekcie głośnych wybuchów śmiechu – doszli jednak do wniosku, że mimo wszystko dobrze mieć kogoś, kto utrudnia ci życie, aby nie było ono zbyt nudne.

— No fakt, coś w tym jest. — Harry nie mógł się nie zgodzić. — Ale jeśli uznasz, że aż tak ci się nudzi, to ty wysyłasz mu sowę!

W dyskusji nie brali jedynie udziału Neville i Luna. Ten pierwszy nurkował pod siedzeniami w przedziale, znów szukając swojej ropuchy, Teodory, co było już niemalże tradycją. Natomiast jego dziewczyna po prostu zajęła się gazetką swojego ojca, sławnym "Żonglerem", którego to przeglądała w dość niezwykły sposób, a mianowicie trzymając czasopismo do góry nogami. Niejednokrotnie była nazywana przez to Pomyluną, jednak mimo to szybko znalazła przyjaźń i od dwóch lat trzymała się z Ginny. Zazwyczaj lubiła wtrącić swoje mniej lub bardziej dziwne uwagi, ale dziś wolała je zatrzymać dla siebie. Wiedziała, że przyjaciele nie reagują zbyt dobrze na fakt, że w gruncie rzeczy nie uważała Dracona za zło wcielone. Szczególnie denerwowało to Rona, który z całego serca nienawidził Malfoya za ciągłe wypominanie mu tego, że jego rodzina nie była tak bogata jak krewni arystokraty, na co rudzielec był niemalże uczulony i reagował dosyć... Gwałtownie.

— W ogóle, zamierzasz przenieść się do osobnego dormitorium? — Zmieniła nagle temat Ginny, zwracając się do Hermiony.

No tak, Granger w tym roku została mianowana prefektem naczelnym, co nikogo nie zdziwiło. Jako wzorowa i dość powszechnie lubiana uczennica – po wojnie łatka "zarozumialca" przyczepiona jej na pierwszym roku została od razu zapomniana – która w dużej mierze przyczyniła się do klęski Voldemorta, była idealną kandydatką na to stanowisko. Także gdy dziewczyna w wakacje dostała sowę z tą wiadomością, przyjaciele nawet nie udawali zaskoczenia. Kiedy tylko poinformowali McGonagall, że zamierzają dokończyć ostatni rok nauki, to było więcej niż pewne; kto w końcu lepiej nadawałby się do sprawowania tej funkcji niż ich przyjaciółka?

Jako prefekt, Hermiona, prócz wielu przywilejów, dostała własne dormitorium. Niestety, nie w wieży Gryffindoru. Miała je dzielić z partnerem – tradycją było, że drugi z prefektów był płci męskiej.

— Nie. Wolę zostać z wami — odparła ta. — Jakoś nie wydaje mi się, że to dobry pomysł mieszkać z kimś, kogo ledwie znam. A propos, wie ktoś może, kto jest drugim prefektem?

Spojrzeli po sobie, nieudolnie usiłując ukryć szok. Hermiona czegoś nie wiedziała?

— Na pewno żaden z Gryfonów, bo zabraniają tego zasady. Nie wiem, może ktoś z Ravenclawu? Albo Hufflepuffu? Bo coś nie wydaje mi się, żeby McGonagall zgodziła się na Ślizgona... — odparła Ginny.

— Przecież pamiętacie, co zrobiła Parkinson w maju — wtrącił Ron.

W istocie, wszyscy obecni to pamiętali. Teraz przyjaciołom jak żywa stanęła przed oczami scena sprzed wakacji, kiedy Pansy Parkinson, znienawidzona przez nich Ślizgonka, chciała wydać Harry'ego Voldemortowi. Przez nią wszyscy ze Slytherinu zostali wyłączeni z bitwy. Ale może to i lepiej... Nikt nie chciał myśleć, co mogłoby się stać, gdyby takich jak Parkinson znalazło się więcej.

— Ludzie sie zmieniają — stwierdziła tylko Hermiona.

— Ale nie Ślizgoni. A już w szczególności Parkinson i Malfoy — przerwał jej narzeczony, przytulając ją mocno. — Ja tam im nigdy nie ufałem i na pewno nic tego nie zmieni.

— Coś w tym jest. Tylko czasem wydaje mi się, że dobrze byłoby się w końcu pogodzić... Albo przynajmniej udawać, że nie mamy ochoty się pozabijać. W końcu skoro to i tak nasz ostatni rok, nie mamy nic do stracenia. Przecież po skończeniu szkoły najpewniej już nigdy w życiu ich nie zobaczymy.

— Zwariowałeś, Harry? — rzekł Neville, który wrócił, by usłyszeć ostatnią część rozmowy, patrząc na Wybrańca jak na kandydata na oddział uszkodzeń psychicznych w św. Mungu. — Z nimi? Przecież to śmierciożercy! Zabili tyle ludzi, że nie zliczycie.

Zaczęli się sprzeczać.

— Dajcie już spokój! Naprawdę chcecie kłócić się o tę bandę kretynów?! — wybuchła w końcu Hermiona. — Wystarczy, że nie będziemy sobie wchodzić w drogę i będzie dobrze.

Przyjaciele spojrzeli na nią ze zdziwieniem. Nawet Ron odsunął się od niej
i zlustrował z dziwną miną. Rzadko kiedy mieli okazję słyszeć krzyk Hermiony. Zazwyczaj dziewczyna była oazą spokoju i chłodnej logiki. Jej złość natomiast objawiała się raczej złowrogą ciszą, która trwała dopóty, dopóki jej nie przeprosili, niż podniesionym głosem.

— Ona ma rację, kochaneczki — odezwał się znany im wszystkim głos zza drzwi przedziału. — Nie trzeba się od razu kłócić.

Przed nimi stała czarownica z wózkiem po brzegi wypchanym słodyczami.

— Macie na coś ochotę? — spytała, chociaż wiedziała, że to czysta formalność. Z tymi gagatkami, jak ich czasem nazywała w myślach, miała już wiele razy do czynienia... I zawsze po wizycie u nich musiała iść do swojego przedziału, by znów zapełnić wózek, bo aż tyle słodyczy kupowali. Nie mieściło jej się w głowie, jak mogli zjeść górę słodyczy i ani odrobiny nie przytyć.

Tym razem nie było inaczej: z wózkiem lżejszym o połowę patrzyła, jak sławny Harry Potter bierze od niej górę słodyczy i kładzie ją na wolne miejsce obok przyjaciół, po czym dokładnie odlicza pieniądze, aby jej je podać. Nim zdążyła zawrócić, by wyjść z przedziału, z opakowania wyskoczyła czekoladowa żaba, która usadowiła się na głowie zupełnie niespodziewającej się tego Ginny. Dziewczyna przy akompaniamencie śmiechów spojrzała ze zdziwieniem w górę i...

— Pocałuj ją, Weasley, może trafi ci się jakiś książę. — Ten zimny, pełen pogardy
i wyższości głos także znali. W tym jednak wypadku nie musieli podnosić głów, by
z całkowitą pewnością stwierdzić, do kogo należał. — Który przy odrobinie szczęścia będzie ślepy. No i może sypnie kasą. Taa, dla waszej rodziny to byłby szczyt marzeń, co?

I nici z nadziei Rona, bo oto przed nimi stało w całej swojej okazałości ich największe utrapienie w osobie Draco Malfoya. Arystokratycznego, tlenionego kretyna i chama
o kompleksie wyższości oraz wysokością IQ niewiele wyższą od temperatury panującej
w przedziale (a trzeba dodać, że dziś wyjątkowo zepsuła się klimatyzacja i wszyscy zmuszeni byli siedzieć w ocieplanych bluzach). Szare oczy patrzyły prosto na nich, a szczupłe, umięśnione ciało opinały ciemne jeansy i koszula z lekko podwiniętymi rękawami, w sam raz by przypadkiem nie odsłonić Mrocznego Znaku wypalonego na jego ręce. Może gdyby nie był takim dupkiem, dziewczyny powiedziałyby, że jest ucieleśnieniem ich najskrytszych fantazji, ale jego parszywy charakter dość skutecznie odstraszał Hermionę i Ginny. Te ostatnie ze śmiechem stwierdziły jednak, że mimo iż faktycznie wyprzystojniał, ani na jotę nie zmieniły się jego platynowe włosy, tak samo jak w pierwszej klasie gładko przylizane.

— Malfoy — wysyczał Harry wbrew temu, co przed chwilą mówił. Chyba nie tak łatwo było jednak zakopać przysłowiowy topór wojenny z aktualnie największym wrogiem... Bardzo nielubianym człowiekiem, poprawił się w myślach. — Co ty tu robisz?

— Zastanawiam się, czy nie powinieneś latać z ojcem i jego kumplami, śmierciożercami, po świecie, żeby znaleźć sposób, by jakoś przywrócić Voldemorta do życia? Nie sądziliśmy, że będziesz na tyle bezczelny, żeby wrócić do szkoły po tym, co zrobiłeś – dokończył za niego Ron.

Gdyby ktoś dokładniej się przyjrzał nowoprzybyłemu, może dostrzegłby, że w oczach blondyna coś błysnęło. Ale, nawet jeśli faktycznie tak by było, stwierdziłby, że coś mu się przywidziało, bo to "coś" równie szybko jak się pojawiło, zniknęło, ustępując miejsca złości. Na blade policzki wstąpił rumieniec. Chłopak tylko coś mruknął do stojącego za nim Notta
i Parkinson (tu zdziwienie przyjaciół było jeszcze większe), po czym spojrzał z pogardą na siedzących w przedziale. Jego wzrok na chwilę spoczął na Hermionie. W tej właśnie chwili skrzywił się z obrzydzeniem.

— Zapłacicie mi za to! — powiedział z nienawiścią w głosie. — Bliznowaty,
a ty lepiej uważaj, bo wprawdzie Czarnego Pana już nie ma... Ale nadal może stać ci się krzywda. Lub twoim... Przyjaciołom. Nie wszyscy lubią zdrajców krwi i szlamy. — Roześmiał się, a Pansy i Nott mu zawtórowali.

Harry i Ron powoli podnieśli się, patrząc groźnie na Ślizgonów. Już mieli wyciągnąć różdżki, kiedy Malfoy wykazał odrobinę instynktu samozachowawczego i powoli zaczął się wycofywać.

— Już wychodzimy. Ale powiedz mi jeszcze tylko, Wieprzlej... Ile Granger musiała dać za pierścionek? — zapytał na odchodnym, szybko wyciągając wnioski z tego, że dziewczyna wcześniej była obejmowana przez Rona, a na jej serdecznym palcu błyszczał pierścionek, który wyglądał na zaręczynowy.

Nim ktokolwiek zdążył zareagować, cała trójka jakby rozpłynęła się w powietrzu. Ponieważ, niestety, nie mogli biegać po pociągu i rzucać zaklęcia na innych uczniów, Harry i Ron zmuszeni byli usiąść, co świadczyło tylko o jednym: Malfoy i jego świta na razie byli bezpieczni. Wszyscy mieli jednak pewność, że Draco nie rzuca słów na wiatr i faktycznie zemści się za komentarz Weasleya. Tymczasem ten drugi już zaczął planować (czy trzeba dodawać, że na głos?) i zarzekać się, co zrobi blondynowi, gdy go dorwie w swoje ręce. Najwidoczniej duma rudzielca naprawę mocno ucierpiała, bo jego opisy cechowały się pewną... Brutalnością. Na szczęście lub nieszczęście, zależy z której strony patrzeć, Ron nie był na tyle zaawansowanym czarodziejem, by klątwy, które wymieniał, a które wymagały naprawdę dużych umiejętności, zadziałały. Umiejętności, które, nie chwaląc się, posiadała jego narzeczona... Zaczynająca właśnie wypominać rudzielcowi to, jak odezwał się do Malfoya.

— Ronaldzie... Naprawdę nie musiałeś mu mówić takich rzeczy. Sam wiesz najlepiej, że Malfoy jest jaki jest, ale nie popiera już ciemności... W pewnym sensie. — Widząc spojrzenie rzucone jej przez chłopaka, dodała: — Nie mówię, że go lubię i nie mam zamiaru bronić tej fretki, ale musisz przyznać, że gdyby nie twój komentarz, nie powiedziałby nic takiego.

— Bronisz go!

— Wcale nie! — poparła Hermionę Ginny. — Nie cierpię Malfoya, ale Hermiona ma rację. Tylko... Hermiono, naprawdę nie wiesz, kto będzie tym drugim prefektem?

— Nie... A co?

— Bo wydaje mi się, że ja już wiem... — szepnęła.

O, tego Hermiona się nie spodziewała. Czyli w końcu miała się dowiedzieć, kto będzie jej przez cały następny rok pomagał.

— Kto? Mam nadzieję, że ktoś miły — stwierdziła z łagodnym uśmiechem dziewczyna.

— Jesteś pewna, że chcesz wiedzieć? — upewniła się Ginny, nic nie dodając do komentarza dziewczyny. Dopiero kiedy zauważyła, że jej przyjaciółka skinęła głową, wypaliła. — Chyba jednak lepiej będzie, jeśli dowiesz się na miejscu...

— Ginny!

— Hermiono... Zaufaj mi, wolisz, żeby powiedziała ci to McGonagall kiedy indziej.

Hermiona nagle znieruchomiała, uświadamiając coś sobie. Przecież... Nie... Nie... To nie mógł być... ON. Przecież to byłoby skrajnie nieodpowiedzialne, uczynić prefektem właśnie jego! Na jej twarzy zrozumienie pomieszało się z przerażeniem.

— To on?

Miała szczęście, że Ginny od razu w lot załapała, o kogo chodzi dziewczynie.
Z niewyraźną miną przytaknęła, bojąc się reakcji koleżanki. Tymczasem reszta towarzystwa obserwowała je z zaciekawieniem, co chwilę prosząc rudowłosą, by zdradziła, kogo prócz Hermiony wybrała McGonagall. Ta jednak nadal uparcie milczała, wciąż mając nadzieję, że jej się przywidziało i nie zobaczyła na jego piersi błyszczącej odznaki prefekta naczelnego. Dopiero gdy pociąg się zatrzymał, Harry zaczął się domyślać, o co chodziło, zrozumiawszy reakcję dziewczyn na wejście Malfoya.

Dwie godziny później szli już przebrani w szaty szkolne, wśród ciemności, podążając za resztą uczniów w stronę powozów prowadzonych przez testrale, które widziała teraz większość szkoły, co można było stwierdzić po dobiegających skądinąd cichych krzykach strachu pomieszanego z zaskoczeniem. Nie dziwiły one zupełnie Harry'ego, bo sam pamiętał doskonale swój strach, gdy po raz pierwszy je zobaczył. Co jak co, ale te zwierzątka... Jak zresztą inne pupilki Hagrida, nie miały raczej zbyt przytulnego wyglądu. A szczerze mówiąc, przerażały jak cholera! Jednakże przejażdżka na nich w piątej klasie, gdy musieli jakoś dostać się do Ministerstwa, skutecznie wyleczyła go ze strachu przed nimi.

— Pirszoroczni! Pirszoroczni! Za mną! — Tuż obok kudłaty półolbrzym swoją wielką jak pokrywa od śmietnika dłonią zachęcał, by jedenastolatki, które trafiły tu po raz pierwszy, szły obok niego i się nie bały. Wraz z gajowym mieli przepłynąć łodziami przez jezioro, by stanąć w końcu w odbudowanej już Wielkiej Sali, założyć na głowę Tiarę Przydziału i dostać się do wymarzonego... Bądź też nie... Domu.

— Hagrid! — krzyknęli chórem, machając mu.

Ten odwzajemnił gest i w paru olbrzymich krokach znalazł się przy nich. Całą trójkę zagarnął w iście niedźwiedzi uścisk, przy okazji niemal zgniatając im żebra i odcinając im na chwilę dopływ powietrza do płuc. Kiedy tylko ich wypuścił, przyjaciele ukradkiem rozmasowali bolące kości, cicho wzdychając z ulgą.

— Harry! Ron! Hermiona! Cholibka, ale żem was dawno nie widział! Żeście wyprzystojnieli... — Mrugnął do chłopców, po czym zerknął na Hermionę. — Ożesz... No, no, no, Hermiono. Teraz to chyba wszyscy będą za tobą latać, dziewczyno! — Hermiona zarumieniła się i już chciała coś odpowiedzieć, lecz Hagrid nie dopuścił jej do słowa. —Przyjdźcie w któryś dzień do mnie na herbatkę, to pogadamy... Pirszoroczni już na mnie czekają, wiecie... — Jeszcze raz przytulił ich i oddalił się do gromadki oczekujących go młodych czarodziejów.

Nawet nie zauważyli, kiedy znaleźli się w Wielkiej Sali. Jej sklepienie pokryte było wyjątkową ilością gwiazd. Tak już było, że odzwierciedlało ono pogodę, jaka panowała na dworze i dziś nie było inaczej. Do tej pory byli na Ceremonii Przydziału zaledwie trzy razy,
a wtedy zawsze niebo zasnuwały chmury. Dzisiejsza noc była miłą odmianą. Kiedy siadali do stołu, oczy im zasnuła mgiełka wspomnień. Przypomnieli sobie pierwszy rok, gdy to Hermiona wytłumaczyła im właśnie, na czym polega myk ze sklepieniem Wielkiej Sali.

Jest zaczarowane. Czytałam o tym w Historii Hogwartu — mówiła wtedy z przejęciem, zastanawiając się, czy Ceremonia Przydziału nie będzie miała przypadkiem formy testu i na głos powtarzając wszystko, czego dowiedziała się z przerobionych już podręczników.

Pamiętali też, jak sami się zachwycali tysiącami świec lewitującymi w powietrzu... I mimo że już byli pewni, iż to nie głupi żart, że będą się uczyć w Hogwarcie magii (wyłączając Harry'ego, do którego prawda dość długo nie mogła do końca dotrzeć), nadal ciężko im było w to uwierzyć. I w końcu ich własna Ceremonia Przydziału...

Harry westchnął, a Hermiona zerknęła nań pytająco.

— Nic. Tak myślę, że w końcu jesteśmy w domu... — Uścisnął krótko jej rękę, po czym razem spojrzeli na Rona z uśmiechem. — Dopiero teraz zdałem sobie sprawę, jak za tym wszystkim tęskniłem... — Wykonał bliżej nieokreślony gest ręką, obejmując nim niemal całą Wielką Salę.

— ...Witamy w domu! — Jakby na potwierdzenie jego słów rzekła profesor McGonagall, przebiegając wzrokiem po twarzach uczniów i kończąc tym samym swoje przemówienie. — A teraz do łóżek!

8