Ten tekst jest kontynuacją dotychczasowej serii o Magneto i bezpośrednim sequelem do To moja parafia.
Już od jakiegoś czasu chciałam coś dorzucić do tej alternatywnej serii, ale jakoś nie miałam pomysłu na nic spójnego. Dlatego Dwa kroki wstecz będzie tak naprawdę serią króciutkich opowiastek, luźno ze sobą związanych i połączonych przede wszystkim osobą Magneto.
Widok nie z tej ziemi
Jego skórzane buty zaskrzypiały nieprzyjemnie, kiedy szedł przez prawie pusty kościół. Gdyby nie ten odgłos, poruszałby się bezszelestnie. Gruby dywan, który kiedyś pewnie był czerwony, ale dawno już wypłowiał, skutecznie tłumił jego kroki. Tylko tego nieszczęsnego jęku nowej, nierozchodzonej skóry nie był w stanie uniknąć.
Niemal przed samym ołtarzem, w pierwszym rzędzie ławek siedziała grupka młodzieży. Wszyscy odwrócili się, kiedy usłyszeli jego kroki, ale szybko stracili zainteresowanie. Ot, starszy człowiek przyszedł się pomodlić. Nic ciekawego. Erik zerknął na nich i ledwo dostrzegalnie skinął głową. Z kapeluszem w dłoni usadowił się w ławce po lewej stronie głównej nawy, tuż obok nadpalonego, ale wciąż stabilnego konfesjonału.
Kilka rzędów przed nim jakiś chłopak zaczął grać na gitarze proste ćwiczenia wokalne. Wszyscy młodzi wtórowali mu, wyśpiewując kolejne samogłoski alfabetu. Powtarzane na okrągło „ u" zmusiło jego myśli do wędrówki.
Kiedy był w tym kościele ostatnim razem, zadał pytanie. W zasadzie nawet nie oczekiwał na nie odpowiedzi, po prostu głośno myślał. A że myśli nadal kotłowały się w jego głowie co najmniej w trzech językach jednocześnie, bez zastanowienia odezwał się po niemiecku.
I wszystkimi nimi się ksiądz zajmuje?
Skoro odpowiedź była w pewnym sensie twierdząca, Erik czuł się zobowiązany sprawdzić, przekonać się na własne oczy. Słowo jednego księdza, jednego zwykłego homo sapiens, mu nie wystarczało. Dlatego w piątkowy wieczór wyciągnął z szafy jeden ze swoich nudnych, konserwatywnych garniturów, narzucił jesionkę i wybrał się do kościoła, żeby wybadać sytuację.
Młodzież przestała w końcu śpiewać gamy. Zdawali się dyskutować o czymś zawzięcie, zerkając co jakiś czas w jego stronę. W końcu jeden chłopak odłączył się od grupy i zaczął iść w jego kierunku, cały czas nerwowo przeczesując palcami przydługie rudawe włosy.
– Przepraszam pana?
Erik uniósł głowę i obrzucił nastolatka krytycznym spojrzeniem. Był ubrany zdecydowanie zbyt lekko jak na temperaturę na zewnątrz, wyglądał dość szczupło i niewyraźnie, jakby dopiero co wyszedł z domu po długiej chorobie. Żadnych fizycznych śladów mutacji.
– Tak? O co chodzi?
Chłopak przykucnął przy jego ławce, najwyraźniej speszony dość niekorzystną dla Erika różnicą wzrostu i zdeterminowany, by ją usunąć.
– Chciałem się tylko upewnić, czy panu nie przeszkadzamy. – Uśmiechnął się przepraszająco. – Z reguły o tej porze nikogo nie ma, więc sobie ćwiczymy przed naszymi spotkaniami, ale jeżeli chce się pan w ciszy pomodlić, to pójdziemy gdzie indziej albo poczekamy, czy coś…
Erik pokręcił głową. Zaczął powoli obracać kapelusz w dłoniach.
– Nie przeszkadzacie mi – odpowiedział. – Chętnie posłucham, jak śpiewacie.
– O! – Chłopak wyraźnie się odprężył. – To super! Wie pan co? Namówię Alison, żeby zaśpiewała coś ze mną, specjalnie dla pana. Tylko niech pan też patrzy, bo jak ona śpiewa, to zawsze jest widok nie z tej ziemi!
Z właściwą nastolatkom energią odbiegł z powrotem do swojej grupy i zaczął dyskutować z jedną z koleżanek. Dziewczyna skinęła głową i stanęła obok niego. Ustawili się oboje pod dość dziwnym kątem, jakby nie chcieli być odwróceni przodem do żadnego okna. Erik bez trudu mógłby wyobrazić sobie stojący między nimi mikrofon.
– May the road rise up to meet you…* – zaczęli razem i Erika przeszedł dreszcz.
Bynajmniej nie ze względów duchowych. Mowa była o dreszczu bardzo fizycznym i namacalnym, bo oto był niemal absolutnie pewien, że przyjemny tenor rudego chłopaka rozchodzi się po kościele zgoła inaczej, niż wskazywałyby na to prawa fizyki. Uczucie było takie, jakby drobniutkiej, jasnowłosej Alison towarzyszył cały chór identycznych piegowatych śpiewaków.
I mimo to dziewczyna się wybijała.
Jej delikatny sopran może nie docierał do Erika z takim impetem, z jakim czynił to zwielokrotniony w nieskończoność głos jej kolegi, ale wizualizacja z pewnością przykuła jego uwagę. Nastolatka delikatnie poruszała dłońmi jak dyrygent niewidzialnej orkiestry, a wokół niej pojawiały się utkane ze światła kolorowe motyle i ptaki. Jeden z nich oddalił się od śpiewających i podleciał do Erika.
Wyciągnął przed siebie dłoń, a półprzezroczysta, utkana ze światła sikorka nieufnie skubnęła niematerialnym dziobem opuszek jego palca. Alison puściła do niego oczko ponad głowami młodzieży, ani na moment nie gubiąc melodii.
Erik od dawna nie widział czegoś tak autentycznie, niewinnie pięknego.
Pieśń się skończyła, rozentuzjazmowana młodzież zaczęła klaskać. Przyłączył się do nich nieśmiało, mimo wszystko nie chcąc zanadto rzucać się w oczy.
– Robi wrażenie, prawda?
Erik obrócił się w ławce i ze zdziwieniem dostrzegł, że na jej drugim końcu usadowił się ten sam ksiądz, którego spotkał przy swojej poprzedniej, zdecydowanie bardziej gwałtownej wizycie. Na czubku jego siwej głowy siedział utkany ze światła wróbel.
– Tak – odpowiedział z ociąganiem. – Oboje robią wrażenie.
Jego ostatnie słowa utonęły w dźwiękach gitary. Miniaturowy nastoletni chórek najwyraźniej na dobre zaczął swoją próbę. Alison przysiadła na brzegu ławki i skupiła się na nutach. Resztki wizualizacji rozpłynęły się w powietrzu.
– Czy oni wszyscy są mutantami? – spytał księdza półgłosem.
Kapłan ze zdziwieniem uniósł brwi.
– Więc to się tak nazywa? – spytał z lekkim uśmiechem. – Nie miałem pojęcia. A co do pańskiego pytania, nie mam zielonego pojęcia. Dopóki nie zwrócił pan na to mojej uwagi, nie wiedziałem nawet, że Sean ma jakiś niezwykły talent. Po prostu myślałem, że mamy tu niesamowitą akustykę.
Wzruszył ramionami, jakby przepraszał za swoją kompletną ignorancję. Erik nie wiedział, czy powinien się cieszyć z powodu tej beztroskiej niewiedzy kapłana, czy raczej się z tego powodu zirytować.
– I nie boi się ksiądz, że jego nadgorliwi parafianie zlinczują tę biedną dziewczynę na którejś mszy?
– Alison nie śpiewa na mszach – odpowiedział mu. – Dzieciaki ćwiczą przed spotkaniem naszego kursu Alfa. To właśnie Alison nauczyła nasz zespół śpiewać, wie pan? To bardzo zdolna dziewczyna.
Nie była to oczywiście odpowiedź na jego pytanie i Erik nie miał zamiaru dawać za wygraną.
– A gdyby śpiewała? Gdyby stworzyła to, co przed chwilą, w czasie niedzielnego nabożeństwa?
Ksiądz podniósł głowę i spojrzał Erikowi prosto w oczy.
– Nie mam pojęcia. – Westchnął ledwo dosłyszalnie. – Ale wierzę, że nic takiego nie miałoby tu miejsca. Sam pan widzi, że młodzież nie ma z ich darami najmniejszego problemu.
Gdyby Erik był młodszy, pewnie nie zdołałby powstrzymać pogardliwego prychnięcia.
– Jakoś mnie ksiądz nie przekonał. Miejmy nadzieję, że nigdy nie przyjdzie tego księdzu sprawdzać.
Podniósł się z miejsca i powoli opuścił kościół. Śpiewająca w pierwszym rzędzie młodzież zagłuszyła skrzypienie jego skórzanych butów.
*„May the road rise up to meet you" – tradycyjna pieśń irlandzka.
Nastolatkowie w tej opowiastce to Sean Cassidy (Banshee) oraz Alison Blaire (Dazzler), a raczej ich alternatywne wersje z tego uniwersum. O ile mi wiadomo, żadne z nich nie pojawiło się w X-Men Evo, natomiast byli adaptowani do różnych innych seriali, filmów i czego tam jeszcze. I jestem niemal stuprocentowo pewna, że oryginalnie zdolności Dazzler działały trochę inaczej. Ale od czego jest fanfiction?
Kurs Alpha to absolutnie prawdziwa rzecz, prowadzona również w Polsce zarówno przez wspólnoty katolickie, jak i protestanckie. W przystępny sposób przybliża podwaliny wiary chrześcijańskiej. I zmienia życie. Ze swojej strony bardzo serdecznie polecam Alphę katolicką, która właśnie skończyła robić porządek w moim życiu. :)
