Witam ponownie w sequelu Federalnego biura aniołów. Miał się pojawić dopiero w połowie czerwca, ale naszła mnie ochota na pisanie, więc napisałam. Czy będzie dłuższy czy krótszy od oryginału, tego jeszcze nawet ja nie wiem, ale na pewno to już ostatnia historia w tym uniwersum.

Nie przedłużając, zapraszam.


Nowy anioł


Dean wysiadł z auta i wszedł na teren cmentarza Oak Wood. Słońce przygrzewało dość mocno, na szczęście wiał lekki wiatr, dlatego nie czuł się tutaj na otwartej przestrzeni jak w piekle, choć i tak koszula przyklejała mu się do ciała. Będzie musiał wziąć prysznic przed kolacją.

Jego oczom ukazał się w końcu dobrze znany grób. Ostatnich kilka metrów pokonał biegiem, a potem stanął przed nagrobkiem i poklepał go jak starego przyjaciela.

- Cześć, Benny – powiedział, spoglądając w dal. – Dawno mnie tu nie było, ale Cas i ja mieliśmy sporo roboty, choć niekoniecznie związanej z FBI.

Prawda była taka, że początkowe życie z Castielem, to była prawdziwa przygoda, ale i wyzwanie. Był naprawdę dziwnym, dziwnym lokatorem, a już szczególnie partnerem łóżkowym. Nie ważne ile razy budził się obok niego, Dean nigdy nie mógł się przyzwyczaić do tego, że Castiel ma rano otwarte oczy i to wcale nie dlatego, że tak śpi. Ale to jeszcze mógł znieść, gorzej było, gdy budził się czasami w nocy i widział w ciemnościach wpatrzone w niego oczy. Gdy pierwszy raz tak się stało, postrzelił anioła i przy okazji wywrócił stolik znajdujący się przy łóżku, nie mówiąc już o zakrwawionej pościeli i materacu, które nadawały się już tylko do wyrzucenia. Po tej przygodzie trochę skorzystali i kupili większe łóżko, bo na starym ledwo się razem mieścili. Bardziej jednak niż o łóżko, Dean martwił się po tym incydencie o anioła. Bał się, że Castiel będzie na niego zły za postrzelenie, ale ten tylko ze spokojem wyjął z siebie kulę, wyrzucił ją do kosza, wyleczył się, a potem obaj musieli kłamać policji, że wcale nie słyszeli żadnego strzału z broni, który zgłosili sąsiedzi. Jedno spojrzenie policjantów na ich stan ubioru i kilka malinek na szyi Deana sprawiło, że im uwierzyli.

Ale dziwne sposoby na spędzanie nocy, to nie był jedyny problem z Castielem, w końcu anioł nie zawsze nawet spędzał z nim noce w łóżku, czasami po prostu szwendał się po mieszkaniu albo oglądał telewizję. Innym irytującym zwyczajem było niezmienianie przez anioła ubrań. Nie śmierdział, ale dziwnie było przez to z nim przebywać dzień w dzień. Wcześniej nie przeszkadzało to tak Deanowi, ale odkąd zaczęli ze sobą mieszkać, stało się to problemem.

Castiel miał inne ubrania, nawet dużo, byli na kolejnych zakupach, ale i tak wolał chodzić w garniturze i prochowcu, nawet przy wysokiej temperaturze. Nawet Samowi wydawało się to dziwne, ale jego praktycznie nigdy nie było w domu, więc nie miał z tym takiego problemu, co Dean, który ciągle usiłował nauczyć Castiela nawyku zmiany ubrań i kąpania się. Robili pomału całkiem niezłe postępy, ale nadal było sporo pracy przed nimi. Castiel najwyraźniej szybko przyswajał nic nieznaczące szczegóły jak drapanie się, ale z podstawowymi czynnościami miał problem. Gdy już się przebierał, to na najczęściej dlatego, że Deanowi podobały się na nim dane ciuchy. Niestety sam miał problem z dobieraniem ubioru, co może wyjaśniało jego niechęć do przebierania się. Kąpał się też zazwyczaj tylko wtedy, gdy Dean go zapraszał do wspólnego prysznica, bardzo rzadko robił to sam z siebie, ale Dean był dobrej myśli.

Anioł nie był też pomocny w czasie robienia zakupów. Raz w tygodniu Dean kupował zapasy na następne siedem dni i czasami zabierał ze sobą Castiela, ale ten tylko zachowywał się wtedy dziwnie i nie zwracał uwagi, na to, co ma robić. W końcu Dean przestał go zabierać, a już na pewno nie wysyłał go do sklepów samego. Castiel potrafił kupować tylko duperele na swoje biurko, ale nie jedzenie, chyba że mu się napisało listę, ale nawet wtedy w sklepie wywoływał katastrofę, za którą potem trzeba było płacić.

Jakiś czas po wspólnym zamieszkaniu, Dean nieco zmodyfikował swoją zasadę mówiącej o wyborze muzyki grającej w samochodowym radiu. Pozwolił Castielowi wybierać w dni nieparzyste, czego maja słuchać. Natychmiast tego pożałował, bo anioł nie podzielał jego zamiłowania do muzyki rockowej, zamiast tego słuchał gównianego popu tak jak Sam. Oczywiście nigdy tak tego nie nazwał przy samym aniele, choć wyraził swoją niechęć do tego typu muzyki. Był pewny, że Castiel jak zwykle przeprosi i zacznie słuchać rocka. Nie zaczął, powiedział mu za to, że sam pozwolił mu wybierać, więc niech teraz nie narzeka. Dean był naprawdę pod wrażeniem tej odpowiedzi. Wolał już słuchać od czasu do czasu popu w samochodzie niż związać się z bezwolną marionetką, która zgadza się z nim we wszystkim. Nie chciał tego w aniele.

Castiel był na tyle asertywny, że przekonał nawet Deana do posiadania zwierzątka. Kot i pies odpadały już na wstępie, o czym anioł wiedział, więc nawet o nie nie prosił. Dean nie miał pojęcia, skąd partner wytrzasnął w ogóle pomysł na zwierzątko domowe. Obwiniał za to telewizję, w nocy w końcu puszczali tylko dwa rodzaje filmów – przyrodnicze i nieco mniej przyrodnicze, ale wciąż pokazujące coś naturalnego. Castiel musiał oglądać ten pierwszy z nich, choć nie zdziwiłby się wcale, gdyby i ten drugi wpadł mu w oko. To by wyjaśniało te dziwne teksty, które czasem wypowiadał w chwilach uniesienia. Telewizja zdecydowanie nie była dobra dla aniołów.

Gdy Dean w końcu zgodził się na to cholerne zwierzątko – Sam się po tym obraził, bo jemu nigdy nie pozwalał na adopcję psa – poszli razem do sklepu zoologicznego. Spędzili w nim dobrą godzinę, choć Dean głównie stał przy wejściu i witał nowych klientów, którzy brali go za jednego z pracowników. Po tej godzinie Castiel wrócił do niego, niosąc ze sobą świnkę morską oznajmiając, że już wybrał i że zabierają Jimmy'ego do domu. Dean długo wpatrywał się w oczy gryzonia nim zapytał, dlaczego akurat Jimmy. Po odpowiedzi, jaką usłyszał, nie był przekonany co do tego, czy poprzedni właściciel ciała Castiela byłby zadowolony z tego hołdu, jaki złożył mu anioł nazywając świnkę morską jego imieniem.

Jimmy zadomowił się w salonie, gdzie postawili dla niego klatkę. Castiel chciał ją umieścić w ich pokoju, ale Dean nie zamierzał słuchać nocami gryzonia gryzącego pręty. Potrzebował swojego snu na poprawę urody.

Nie zwracał na świnkę zbyt dużej uwagi, ot stała sobie niedaleko telewizora i czasem ja słyszał, gdy biegała, ale raczej nie miał z nią problemów. Nie, to Castiel był problemem, bo przez miesiąc od kupienia Jimmy'ego, nie mówił o niczym innym tylko o tym cholernym gryzoniu, inne tematy dla niego nie istniały. Na szczęście to już przeszło i teraz Jimmy był dla Deana niczym powietrze, choć musiał przyznać, że czasami lubił go pogłaskać czy nakarmić, ale na pewno nie zamierzał się do niego przywiązywać.

Castiel miał wiele wad, choć teraz, po prawie półtora roku było już lepiej z większością. Dalej gapił się na Deana przez całą noc, dalej zapominał czasami o zmianie ubrań i dalej coś psuł w czasie robienia zakupów, ale nie zamieniłby anioła na nikogo innego. Też przecież nie był bez wad – był drażliwy, nieco arogancki i często leniwy, a mimo to Castiel wciąż przy nim był i nigdzie się nie wybierał. Przynajmniej miał taką nadzieję.

- Sam i Sara zaprosili nas dzisiaj na kolację – odezwał się znowu Dean. Lubił mówić Benny'emu o tym, co się wydarzyło. Jeszcze jakiś czas temu uważał to po prostu za sposób radzenia sobie z tęsknotą za zmarłym, ale teraz, kiedy wiedział, że duchy istnieją, miał niewielką nadzieję, że Benny rzeczywiście może go słyszeć. Czy wampiry w ogóle miały duszę? Miał nadzieję, że tak.

- Szkoda, że nie miałeś okazji poznać Sary – mówił dalej. – Pasują do siebie z Samem.

Przez jakiś czas on, Castiel i Sam mieszkali razem w jednym mieszkaniu, jednak po pół roku Sam zdecydował się na wyprowadzkę. Żartował, że to przez miłosną atmosferę panującą wokół Deana i Castiela, ale prawda była taka, że po prostu chciał już mieszkać ze swoją dziewczyną. Razem z Sarą kupili sobie własne mieszkanie i w końcu mogli się sobą nacieszyć, a on i Castiel też mogli pobyć sami.

Mimo że cieszył się, że Sam ma teraz własne życie, to dziwnie się mieszkało bez niego, nawet po takim czasie. Czasami wciąż oczekiwał, że brat za chwilę wyjdzie ze swojego pokoju, przeciągnie się, dotykając niemal sufitu rękoma, a później zje te swoje żarcie dla królików. Jego pokój wciąż nie został zagospodarowany w inny sposób, dalej stało tam łóżko i biurko, zostały zabrane tylko ubrania i wszystkie drobiazgi. Dean nie chciał zmieniać pokoju, tak na wszelki wypadek, gdyby Sam miał jednak wrócić. Nie życzył mu tego i wcale się na to nie zapowiadało, ale wszystko się mogło wydarzyć.

Ich wspólny czas, który spędzali ze sobą, o dziwo prawie nie uległ zmianie. Może już nie siadali przed telewizorem z piwem w rękach, ale widywali się w pracy, rozmawiali przez telefon, a i wspólne kolacje – czy to u Sary i Sama czy na mieście – nie były niczym dziwnym. Często wychodzili na podwójne randki, jak lubiła je nazywać Sara, ale czasami ona i Castiel do nich nie dołączali. Mimo wszystko potrzebowali od czasu do czasu małego braterskiego spotkania, a wyjście na piwo nigdy nikomu nie zaszkodziło, choć raz czy dwa razy zdarzyło im się upić tak, że niezbędna była pomoc Castiela.

- Muszę iść. – Dean znowu poklepał nagrobek i uśmiechnął się. – Castiel uparł się, że chce upiec ciasto, żeby zanieść Sarze i Samowi, a sam tego nie zrobi. Na razie umie tylko zalewać błyskawiczne zupki.

Dean odwrócił się i opuścił cmentarz. Nim odjechał samochodem, poszukał jakiejś kasety do posłuchania w czasie jazdy. Najpierw jednak musiał się przekopać przez te należące do Castiela, a było ich całkiem sporo, wszystko przestało się mieścić w schowku i teraz trzymali je w pudle z tyłu wozu.

Wiele się zmieniło w Impali przez te miesiące. Castiel zabezpieczył ją przed demonami, a Dean zamontował w bagażniku schowek na różnorakie bronie, które mogą się przydać w polowaniu. Nie zawsze chciał, by anioł wszystko zabijał, wolał sam próbować i uczyć się, bo traktował to wszystko bardzo poważnie. Znał już na pamięć egzorcyzmy, potrafił rysować pułapki na demony i inne symbole przydatne przeciw demonom czy aniołom, choć ze strony tych drugich raczej nie groziło mu niebezpieczeństwo.

Castiel czekał już na niego w kuchni z przygotowanymi składnikami potrzebnymi do zrobienia ciasta. Dean uśmiechnął się na ten widok, gdy zdejmował koszulę, by jej nie pobrudzić.

- Możemy teraz zacząć? – zapytał anioł.

- Najpierw pozbądź się tego. – Dean pomógł Castielowi zdjąć podkoszulek, tak że teraz obaj stali z nagimi klatkami piersiowymi. – Nie chcemy, żeby się pobrudziło.

- Po to wynaleziono pralki.

- Jak ubrudzisz ten podkoszulek, będziesz go prał ręcznie. Bierzmy się do roboty.

Tak jak się spodziewał, pieczenie było katastrofą. Castiel chciał wszystko robić sam, a Dean miał mu podawać instrukcje z bezpiecznej odległości, w międzyczasie obierając jabłka. Pierwsze ciasto się nie nadawało, drugie wylądowało na podłodze i dopiero z trzeciego dało się coś zrobić. W trakcie robienia tego wszystkiego, anioł wzbił w powietrze trochę mąki i zaraz potem kichnął kilka razy. Dean nawet nie wiedział, że Castiel może kichać.

Ciasto zostało upieczone na czas i ku pozytywnemu zaskoczeniu Deana, wyglądało naprawdę apetycznie. Miał ochotę zjeść je już teraz, ale Sara wiedziała o pomyśle Castiela, więc musiał poczekać do kolacji. Niespecjalnie go to cieszyło, ale jakoś wytrzyma. Nie miał zresztą innego wyboru.

Resztę pozostałego czasu spędzili na leniuchowaniu na kanapie. Castiel trzymał tego głupiego gryzonia i się z nim bawił, podczas gdy Dean starał się znaleźć coś ciekawego w telewizji. Nie miał szczęścia.

Przed wyjściem na kolację obaj się wykąpali, przebrali i dopiero wtedy pojechali do mieszkania Sama i Sary. Budynek miał podziemny parking, Dean zaparkował zaraz obok samochodu Sama, którym była jakaś plastikowa szkarada. Nie rozumiał, jak można było kupić nowego Dodge'a zamiast jakiegoś klasyka.

Jeszcze przed zapukaniem do drzwi, Dean poczuł, jak zaczyna go kręcić w nosie. Niedobrze.

Usłyszeli szczekanie, a chwilę później Sam otworzył im drzwi, próbując jednocześnie powstrzymać nogą psa, który chciał wybiec na korytarz i przywitać się z gośćmi.

- Cześć, Dean, Cas – przywitał się z nimi. – Wejdźcie.

- Dzięki. – Dean przekroczył próg i gdy tylko to zrobił, zaatakowała go podekscytowana kula futra. – Hej, Bones, też się cieszę, że cię widzę – powiedział do psa i pogłaskał go po głowie.

Bones zaszczekał i przebiegł pod nogami Deana, by dostać się do Castiel, który jednak nie mógł go pogłaskać, bo miał zajęte ręce. Trzymał w nich ciasto i piwo.

- To dla ciebie – powiedział Castiel i podał Samowi jedzenie i alkohol. – Sam piekłem.

- Serio? – zdziwił się Sam, biorąc rzeczy od przyjaciela. – Nie narobił bałaganu? – spytał brata.

- Narobił, ale później posprzątał. – Dean złapał się za nos, czując zbliżające się kichnięcie.

- Zaniosę to do kuchni.

Sam minął po drodze Sarę, która dała mu szybkiego całusa w policzek, nim podeszła do Deana i Castiela, by się przywitać.

- Cześć, chłopcy. – Sara uścisnęła obu serdecznie. – Cieszę się, że przyszliście.

- Darmowe jedzenie, kto by nie skorzystał? – zaśmiał się Dean i zaraz potem kichnął głośno. – O boże, zaczyna się.

- Może powinieneś coś wziąć na tę alergię – poradziła mu Sara.

- Może powinnaś pozbyć się kotów – zaproponował i znowu kichnął. Nos już miał czerwony, a oczy zaczynały mu łzawić.

- Zamknęłam je w sypialni, więcej nie mogę zrobić. Wybacz, że musisz tyle cierpieć.

- Nic mi nie będzie – zapewnił z uśmiechem. – To twój dom, możesz sobie mieć tyle kotów, ile tylko chcesz. Jakoś wytrzymam te kilka godzin.

Sara odwzajemniła uśmiech i poprowadziła ich do jadalni. Ona i Sam mieli duże mieszkanie i ładnie urządzone. Mogli sobie pozwolić na tyle luksusu, bo choć Sam nie zarabiał fortuny, to Sara już tak i to głównie ona utrzymywała ich oboje, co wręcz idealnie jej wychodziło. Jedynym minusem były te cholerne koty, a były aż trzy. Bones należał tylko do Sama, razem biegali sobie po parku przed albo po pracy. Pies już tak Deanowi nie przeszkadzał, bo nie był na niego uczulony. Na szczęście koty siedziały zamknięte, tylko dzięki temu nie doszło jeszcze do wstrząsu anafilaktycznego. Niestety ich futro wciąż fruwało w powietrzu.

- Podać wam coś do picia? – zapytała, gdy usiedli przy nakrytym stole. – Kolacja będzie za jakieś 20 minut.

- Woda wystarczy – odparł Castiel. Choć nie musiał pić, bardzo często to robił i z każdym dniem coraz lepiej zachowywał się jak człowiek.

- Dean?

- Nie, dziękuję – powiedział. – Poczekam do kolacji.

- No dobrze.

Sara zostawiła ich, a jej miejsce zajął Bones, który przyszedł po pieszczoty. Dean znów go pogłaskał i zaraz potem kichnął trzy razy pod rząd, i to tak mocno, że aż złapał się za pierś, mając wrażenie, że zaraz wypluje płuca.

- Pieprzona alergia – mruknął i wyciągnął z kieszeni chusteczkę, by wytrzeć cieknący nos.

- Mogę ci z nią pomóc – zaproponował Castiel.

- Ale tylko trochę – zażądał i znowu wysmarkał nos. Powinien był kupić te tabletki na alergię. – Nie chcę, żebyś wszystko załatwiał za mnie i traktował jak dziecko.

- Pozbycie się uciążliwej i potencjalnie groźnej alergii to nie traktowanie cię jak dziecko tylko dbanie o twoje zdrowie.

- Przeżyję. Ludzie przez lata sobie radzili bez aniołów, ja też dam radę.

- Jak sobie życzysz.

Castiel dotknął jego czoła, a anielska moc natychmiast ułatwiła Deanowi oddychanie. Wciąż go kręciło w nosie i nawet trochę pożałował, że nie poprosił anioła o całkowicie pozbycie się objawów. Nie zamierzał jednak zmieniać zdania. Miał swoją dumę.

Sara przyniosła aniołowi wodę nim wróciła z powrotem do kuchni, by pomóc Samowi z kolacją. Ostatecznie Castiel nie wypił ani kropli, bo Deana zaczęło drapać w gardle i musiał je nieco zwilżyć.

Nagle zadzwonił dzwonek do drzwi. Dean spojrzał w ich stronę zaskoczony. Nie spodziewał się, że będą jeszcze inni goście, Sam nic o tym nie wspominał, gdy się umawiali.

- To pewnie Gadreel – powiedział Sam, wychodząc z kuchni i idąc w stronę drzwi, by je otworzyć.

- Zaprosiłeś go? – zdziwił się Dean.

- To przyjaciel rodziny – wyjaśnił, nim otworzył drzwi. Faktycznie, zaraz za nimi stał Gadreel, anioł przydzielony Samowi i Garthowi do pomocy w polowaniach. Dean nadal pamiętał dzień, kiedy Gadreel się pojawił.


Sam obudził się w środku nocy, nie wiedział, z jakiego powodu. Rozejrzał się zaspanym wzrokiem po sypialni, by upewnić się, że to nie obecność Castiela go obudziła. Gdy jeszcze mieszkał z nim i Deanem, anioł zakradał się do jego pokoju i straszył go bardzo często, oczywiście za namową Deana, który uznawał to za zabawne, choć sam też padał jego ofiarą. Ale nie mieszkał z bratem i jego aniołem już od dłuższego czasu dlatego wątpił, że Castiel fatygowałby się aż tak daleko dla samej zabawy. Zwłaszcza że mógłby przestraszyć także Sarę, a co jak co, ale jej Dean wolał nie denerwować ani tym bardziej ryzykować, by poznała prawdę o aniołach.

Pokój był na szczęście pusty i wzrok Sama w końcu zatrzymał się na Sarze leżącej obok niego na łóżku. Uśmiechnął się i pocałował ją w czoło nim wyślizgnął się z jej objęć i poszedł do kuchni, by napić się wody przed powrotem do snu. Stąpając gołymi stopami po zimnej podłodze, Sam przeciągnął się i ziewnął. Na oślep wymacał włącznik światła i zapalił je w kuchni, niemal od razu cofając się z zaskoczeniem, gdy zobaczył stojącego na środku pomieszczenia mężczyznę.

- Coś ty za jeden? – zapytał, podchodząc szybko do wysepki kuchennej, gdzie w szufladzie trzymał broń. Gdy ją tam wkładał, śmiał się ze swojej przesadnej ostrożności, nigdy nie sądził, że będzie musiał korzystać z tego zabezpieczenia. Teraz się cieszył, że jednak tę broń schował.

- Nie musisz się mnie bać – powiedział mężczyzna, unosząc ręce do góry, pokazując tym samym, że nie jest zagrożeniem.

- Coś ty za jeden? – powtórzył pytanie Sam. Nie zamierzał opuścić broni, nie gdy Sara mogła być w niebezpieczeństwie. – Jak tu wszedłeś?

- Przeniosłem się – odparł intruz. Mówił w dziwny, nieco nosowy sposób. – Jestem aniołem Pana.

Anioł? Co miałby tu robić anioł? Nie było powodu, by tu był. Kimkolwiek był ten gość, musiał zmyślać.

Wciąż mając intruza na oku, Sam podszedł do telefonu, który wisiał na ścianie. Nie zamierzał teraz wychodzić po komórkę. Nawet jeśli gość nie był aniołem, to na pewno nie kłamał co do przenoszenia się z miejsca na miejsce, inaczej nie mógł się tu dostać, mieszkanie było zbyt dobrze zabezpieczone.

- Zaraz się przekonamy, czy to prawda – powiedział. Mówił cicho, żeby nie obudzić Sary. Nie miał pojęcia, co by zrobił, gdyby tu weszła, mogąc się narazić na atak.

Szybko wybrał numer i przyłożył słuchawkę do ucha. Długo czekał, nim Dean odebrał.

- Czego chcesz, Sammy? – warknął zły. Dean nigdy nie lubił, gdy się go budziło.

- Możesz przysłać do mnie Castiela? – zapytał, obserwując mężczyznę, który przyglądał mu się równie uważnie.

- Po co? Wszystko w porządku?

- Mam tu faceta, który uważa się za anioła.

- Serio? – Sam przez chwilę słyszał, jak Dean szepcze coś do Castiela. – Czy jest gruby i czarny?

Zdziwiło go to pytanie.

- Nie. Jest wysoki i biały.

- Czyli nie Uriel – stwierdził Dean. – Castiel już do ciebie idzie.

- Dobra, dzięki.

Teleportacja zabierała trochę energii, dlatego Sam spodziewał się Castiela dopiero po kilku minutach. Trochę się obawiał, że do tego czasu Sara się obudzi albo nieznajomy ucieknie.

- Nie przyszedłem tu was skrzywdzić – powiedział mężczyzna. Samowi nie podobało się, że wiedział o obecności Sary w mieszkaniu.

- Castiel zaraz tu będzie.

- Nie ufasz mi.

- Włamałeś się do mojego domu, oczywiście, że ci nie ufam. – Jak temu facetowi mogło w ogóle przyjść do głowy, że mógłby mu zaufać?

- Nie zagroziłem ci niczym.

- Naruszyłeś moją prywatność, to już jest groźba.

Czekali jeszcze kilka minut, nim Castiel w końcu się pojawił, trzepocząc skrzydłami. Sam zerknął tylko na niego przelotnie, by nie tracić intruza z oczu na długo.

- To jeden z twoich kumpli? – zapytał i skinął na mężczyznę.

- Tak – potwierdził Castiel, podchodząc do mężczyzny. – Jest aniołem.

Sam w końcu odważył się opuścić broń. Ufał Castielowi.

- Okej. Co robi anioł w moim domu?

- Mam na imię Gadreel – przedstawił się anioł. – Zostałem do ciebie przysłany jako wsparcie.

- Wsparcie? – zdziwił się Sam. – Masz być jak Castiel dla Deana?

- Tak, mam ci pomagać w pozbywaniu się potworów.

To było niespodziewane. Nie mógł uwierzyć w to, co słyszy. Jego własny anioł. Zawsze trochę zazdrościł Deanowi Castiela. Nie ich romantycznej relacji tylko po prostu towarzystwa jakiegoś anioła. Razem z Garthem radzili sobie na polowaniach świetnie, ale nie pogardziliby pomocą z góry. Kto by nie chciał mieć anioła do współpracy?

- Super – stwierdził, przyglądając się Gadreelowi. Nie kojarzył anioła o takim imieniu, ale z drugiej strony Castiel też był dla niego zagadką na początku.

- Gadreel, sądzę że wybrałeś zły moment, by odwiedzać Sama – odezwał się Castiel. – Mogłeś przestraszyć jego narzeczoną, gdyby cię zobaczyła.

- Nie byłem tego świadom – przyznał Gadreel i zwrócił się do Sama. – Mam przyjść rano?

- Jeśli mógłbyś. – Miał ochotę porozmawiać z aniołem już teraz, ale wolał nie ryzykować obudzenia Sary. Jak miałby jej wytłumaczyć obecność Castiela i nieznanego faceta?

Gadreel przytaknął.

- W takim razie wrócę rano.

Sam mrugnął i po chwili już Gadreela nie było, został tylko Castiel.

- Czy ja też mam już iść?

- Tak, wracaj do Deana – powiedział. – Dzięki, że przyszedłeś, nie miałem pewności, czy mówi prawdę.

Miałby poważne kłopoty, gdyby Castiel i Dean byli teraz w innym stanie.

- To żaden problem.

Castiel również zniknął, zostawiając Sama, który nalał sobie w końcu wody i wrócił z nią do sypialni. Upił łyk i odstawił szklankę na szafkę, nim położył się znowu do łóżka. Ranek powinien być ciekawy.


Gadreel, tak jak zapowiedział, wrócił rano, gdy Sara wyszła do pracy. Sam zadzwonił po Gartha, by on też mógł usłyszeć o wszystkim, co miał do powiedzenia nowy anioł.

Dean nie przepadał za Gadreelem, trochę mu nie ufał, w przeciwieństwie do Sama, który pozwalał aniołowi spędzać sporo czasu we własnym domu. Sara też go lubiła.

Gadreel był dużo gorszy w udawaniu człowieka od Castiela. Nie zawsze używał drzwi, zastygał w ruchu i wypowiadał różne rzeczy na temat nieba. Wszyscy brali go za niespełna normalnego, ale wszyscy go lubili, nawet w FBI, choć niektórzy zastanawiali się, czy Gadreel nie jest spokrewniony z Castielem.

Nowy anioł nie udawał agenta, dołączał do Sama i Gartha już w trasie, rzadko kiedy odwiedzał ich w biurze, ale i tak był tam dobrze znany. Wieści o kolejnym dziwaku szybko się rozeszły, zresztą tak samo było z wieściami o tym, że Dean i Castiel są ze sobą. Wszyscy wiedzieli już po jednym dniu. Niektórzy byli oburzeni, że partnerzy są w związku i to homoseksualnym, ale Dean dobrze wiedział, że wywalenie z pracy im nie grozi. Dopóki najstarsi bracia Castiela rządzili tym interesem, byli bezpieczni. Z tego samego powodu Gadreel mógł swobodnie chodzić po budynku.

- Dobrze, że wpadłeś, Zeke – powiedział Sam, prowadząc Gadreela do jadalni. Przezwisko Zeke wymyślił Dean. Gdy pierwszy raz spotkał anioła, zapomniał jego imię, więc musiał szybko wymyślić zamiennik. Padło na Zeke'a i póki co Gadreelowi wcale to przezwisko nie przeszkadzało.

- To byłoby nieuprzejme nie przyjąć zaproszenia – odparł anioł. Widać było po nim, że nie czuje się zbyt pewnie. Przy Sarze i Samie zachowywał się całkiem swobodnie, ale przy innych bardzo się wyciszał i stawał niemal nieśmiały. Castiel wyjaśnił kiedyś, że to pewnie dlatego, że Gadreel przesiedział tysiące lat w niebiańskim więzieniu i po prostu nie czuł się komfortowo w obecności ludzi, którzy mogliby go dalej sądzić za dawne zbrodnie.

Dean obawiał się nieco przeszłości anioła, dlatego mu nie ufał i nie lubił, gdy przebywał tak często z Samem i Sarą. Co jak zrobi im kiedyś krzywdę? Castiel wydawał się bratu ufać, ale tak samo ufali mu przed laty, a mimo to zrobił coś, co zapewniło mu pobyt w więzieniu. Dlatego właśnie Dean zawsze miał oko na Gadreela, choć wszyscy wokół uważali jego teorię o zdradzie anioła za absurd.

Sam wrócił do Sary, a Gadreel zajął miejsce przy stole obok Castiela, by móc kopiować jego ludzkie zachowania. Oba anioły bardzo się lubiły. Może wielkiej przyjaźni tu nie było, ale na pewno były obecne jakieś jej początki. Castiel był zresztą jedynym aniołem w okolicy, więc tylko od niego Gadreel mógł się uczyć.

- Nie wiedziałem, że przyjdziesz – powiedział do Gadreela Dean.

- Sam zadzwonił dzisiaj – wyjaśnił anioł. – Powiedział, że chce, bym był na kolacji.

Dean przytaknął, choć nie rozumiał, po co im Gadreel. Ale jeśli już był, to nie zamierzał zachowywać się w stosunku do niego jak dupek, zwłaszcza w nie swoim domu. Poza tym, Gadreel zasługiwał na danie mu szansy, więc może warto zacząć od teraz. Castiela też nie lubił na początku, a teraz są razem. Nie że oczekiwał, że Gadreel stworzy z nimi trójkąt, ale mogliby zostać przyjaciółmi.

- Będziesz miał okazję spróbować ciasta upieczonego przez Castiela.

- Zajmujesz się pieczeniem, bracie? – zapytał zaintrygowany Gadreel.

- Skoro jesteśmy na ziemi, lepiej zachowywać się jak ludzie – wyjaśnił Castiel. – Wtedy nie czują się oni niekomfortowo w naszej obecności.

- Czy ja też będę musiał to robić?

- Pieczenie możesz sobie podarować – odpowiedział Dean z uśmiechem. – Ale popracuj nad wyjęciem kija z tyłka.

Gadreel spojrzał na niego w sposób tak podobny do Sama, gdy ten miał dość jego humorów, że było to wręcz przerażające. Jednak spędzanie z nim czasu coś dawało.

Ich przyjemną konwersację przerwał powrót gospodarzy niosących jedzenie. Dean uśmiechnął się, gdy zobaczył minę Gadreela. Biedny aniołek jeszcze nie do końca pojął sens jedzenia, gdy tego nie potrzebował. Co innego Castiel, któremu jedzenie sprawiało przyjemność. Zwłaszcza to, które gotowała Mary. Rodzice Deana naprawdę polubili anioła, choć byli zaskoczeni, gdy powiedzieli im o swoim związku. John potrzebował aż trzech dni, by przetworzyć tę informację, ale wcale nie był rozczarowany czy zły, był wręcz zadowolony. Deanowi ulżyło, gdy nie został przez rodziców odrzucony, a tego się najbardziej obawiał.

Kolacja przebiegała bez problemów, wszyscy byli w dobrych humorach, dlatego właśnie Dean tak lubił te spotkania i nie mógł przestać się uśmiechać. To była jego rodzina. No, może nie Gadreel, ale pozostali już tak. Miał nadzieję, że nigdy nic poważnego nie stanie się osobom siedzącym przy tym stole.

- Zaprosiliśmy was tutaj z Sarą – odezwał się nagle Sam, łapiąc swoją dziewczynę za rękę – żeby wam coś powiedzieć.

- A ja myślałem, że po prostu lubicie nas karmić – zażartował Dean. Trochę się obawiał tego, co miał zaraz usłyszeć.

- Sam mi się oświadczył – oznajmiła radośnie Sara. – W ciągu kilku miesięcy bierzemy ślub.

Ani Castiel ani Gadreel nie wyglądali na zaskoczonych. Dean z kolei, to co innego. Nie był zaskoczony samym ślubem tylko tym, że miał nastąpić tak szybko. Sam i Sara znali się niecałe dwa lata, czy to nie było za wcześnie na ślub? Dobrze im się układało, ale co, jak niedługo przestanie, a oni już będą po ślubie? Tylko będą mieli problemy z odwróceniem tego wszystkiego. Z drugiej strony Sam zawsze był rozsądny, Sara też jak dotąd nie pokazała się z porywczej strony. Jeśli byli pewni swojej decyzji, a na pewno byli, to kim on był, by ją kwestionować? Na pewno to sobie przemyśleli. Dean był tylko nieco urażony tym, że brat nie pochwalił mu się wcześniej tylko w czasie kolacji w towarzystwie aniołów. Zawsze myślał, że będą mówić sobie o takich ważnych sprawach. Tak czy inaczej, cieszył się. Sam zasługiwał na szczęście, zwłaszcza u boku takiej kobiety, jak Sara.

- Gratulację – powiedział z uśmiechem. Nie był pewny, czy powinien wstać i uściskać ich oboje. – Naprawdę, gratulację dla was obojga.

- Mam nadzieję, że będziecie szczęśliwi – dodał Gadreel. Nadal nie było u niego widać zaskoczenia, tak jakby wiedział o planach Sama.

Castiel przytaknął, zgadzając się z nimi.

Kolacja skończyła się wkrótce potem. Sara zabrała oba anioły do pomocy przy zmywaniu, a Dean i Sam przeszli do salonu.

- Nie wyglądasz na bardzo zadowolonego – zauważył Sam. – Jesteś na mnie zły?

- Oczywiście, że nie – zapewnił od razu Dean. – Jestem tylko trochę zaskoczony, nie spodziewałem się tego tak szybko.

- Sara to miłość mojego życia – wyjaśnił Sam. – Kochamy się, nie potrzebujemy ślubu, by to pokazać, ale chcemy go wziąć. Mam nadzieję, że będziesz moim drużbą.

Dean poczuł, jak ogarnia go wzruszenie i nieopisana radość. Pomimo nadchodzącego ślubu, Sam wciąż chciał, by był częścią jego życia. Czuł się zaszczycony propozycją bycia drużbą. Chciał nim zostać i uczestniczyć z bratem w tym ważnym momencie.

- Jasne, stary – zgodził się. Starał się zachować spokój, ale bardzo miał teraz ochotę uścisnąć Sama.

- Świetnie. Gdybyś się nie zgodził, poprosiłbym tatę. Mam nadzieję, że nie będzie zły, że wybrałem ciebie.

- Na pewno to zrozumie – zapewnił z uśmiechem. Nie mógł już dłużej wytrzymać, podszedł do Sama i uścisnął go mocno. – Jeszcze raz gratulację, Sammy.

- Dzięki. – Sam odwzajemnił uścisk, nim obaj go przerwali. – Teraz tylko ty musisz wziąć ślub.

- Zapomnij.

Nie nadawał się do małżeństwa, nawet z Castielem. To było nie w jego stylu. Zresztą obaj nie potrzebowali ślubu, dobrze im było tak, jak teraz.

- Czas na uczczenie zaręczyn – oznajmiła Sara, wracając do salonu z szampanem, który niosły anioły. – Wybacz, Dean, twoje piwo się zmarnuje.

- Możesz go użyć na wieczorze panieńskim – zasugerował, puszczają jej oczko. – Mogę też załatwić striptizera.

Sara zaśmiała się.

- Sam mi wystarcza, ale dziękuję, za propozycję – powiedziała, biorąc jeden z kieliszków do ręki. Dean dopiero teraz zauważył pierścionek na jej palcu. Co jak co, ale jako agent FBI powinien być lepszy w zauważaniu szczegółów.

Gdy wszyscy mieli już swoje kieliszki, wznieśli toast za zdrowie narzeczonych i napili się szampana. Dean nie był ekspertem, ale wiedział, że ten kosztował co najmniej dwa tysiące dolarów za butelkę. Sara bardzo lubiła szampany i wina, kupowała więc tylko najlepsze. Gdy jednak spojrzał na jej kieliszek zauważył, że ten szampan ma nieco inny kolor, niż u wszystkich pozostałych.

- Pijesz jakiś sekretny napój, którym nie chcesz się dzielić? – zapytał niby to żartem, niby na serio.

Sara spojrzała na niego i uśmiechnęła się.

- Nie jest taki sekretny, to oranżada – wyjaśniła. – W moim stanie alkohol jest niewskazany.

- W twoim stanie? – zdziwił się.

Sam dołączył do swojej narzeczonej i objął ją w pasie. Wyglądał na zestresowanego, ale też cholernie szczęśliwego i podekscytowanego.

- Bierzemy ten ślub tak szybko, bo Sara jest w ciąży – wytłumaczył bratu. – Będziemy rodzicami.

Dean słyszał, że w takich chwilach ludziom zakręcało się w głowach, ale chyba dotyczyło to przyszłych ojców, a nie wujków. A mimo to przydarzyło się to jemu i to bardzo mocno. Nie miał pojęcia, jakim cudem utrzymał się na nogach. Przez moment nawet zapomniał, co to ciąża i musiał sięgnąć pamięcią do szkoły średniej, kiedy przerabiali układ rozrodczy. To nie mogła być reakcja normalnego człowieka. W sumie miał podobne objawy, gdy Sam odbierał dyplom na zakończenie szkoły.

Tak, zdecydowanie nikt normalny tak nie reagował. Ani na dyplom brata, ani na wieść o jego przyszłym dziecku. Czuł się niemal jakby to miało być jego dziecko. A nie było. Chyba. Może? Był naprawdę skołowany. Będzie wujkiem. Sam będzie ojcem, Sara jest w ciąży. Będzie wujkiem.

- To wspaniałe wieści – odezwał się Gadreel, przerywając tę niezręczną ciszę. Dean dalej nie był w stanie się odezwać. W ciągu kilku miesięcy w ich życiu pojawi się dziecko. To zawsze zmienia wszystko i wywraca cały świat przyszłych rodziców do góry nogami. On i Sam nie będą mogli się już tak często widywać, dziecko będzie zajmować mu zbyt dużo czasu. Ale Dean nie czuł się źle z tego powodu. Był przeszczęśliwy, że Sam będzie ojcem. Tylko jak teraz będzie wyglądać jego praca w FBI? Będzie musiał bardziej na siebie uważać.

Teraz miał jeszcze większy powód, by zaufać Gadreelowi. To on będzie bronił Sama i pilnował, by mógł wrócić do domu, do rodziny. Przynajmniej na to liczył.

Spojrzał na anioła, który wyglądał na naprawdę podekscytowanego tą ciążą, chyba nawet bardziej niż Sam.

- Ja i Gadreel wiedzieliśmy o ciąży już wcześniej – usłyszał szept Castiela przy uchu. – Teraz wreszcie może wyrazić swoją radość. Gadreel ma nadzieję być aniołem stróżem tego dziecka, to dla niego bardzo ważne.

Czyli Gadreel miał być kolejnym wujkiem i w dodatku stróżem. Nie było jednak mowy, by był lepszy od niego. Będzie najlepszym wujkiem pod słońcem, żaden anioł nie będzie od niego lepszy.

Dean w końcu mógł się poruszyć, gdy szok minął, zastąpiony przez euforię. Pierwsze co zrobił, to uścisnął brata i Sarę tak serdecznie, jak tylko potrafił, ale i tak miał wrażenie, że nie zrobił tego dość dobrze.

- Nie macie nawet pojęcia, jak się cieszę – powiedział im. – Rozpieszczę waszego dzieciaka tak, że go nie poznacie, będę najlepszym wujkiem.

Powiedział to, patrząc na Gadreela, by rzucić mu tym samym wyzwanie. Sądząc po minie anioła, ten chyba je przyjął.

- Możesz zacząć rozpieszczanie od kupienia zapasu pieluch – zażartowała Sara. – Nie sądzę by ją lub jego obchodziło na początku cokolwiek innego.

Kupi choćby i ciężarówkę pieluch, jeśli będzie trzeba. I wiele innych rzeczy. Nie że zamierzał kupić miłość swojego bratanka albo bratanicy, ale już wiedział, że będzie kochał dawać dziecku prezenty.

Castiel w końcu też zdecydował się złożyć parze gratulacje. Podszedł do nich i uśmiechnął się.

- Gratuluję wam obojgu – powiedział. – Bóg podarował wam wspaniały prezent.

- Dzięki, Cas. – Sam uśmiechnął się i dosyć niepewnie objął anioła.

Temat dziecka bynajmniej nie skończył się po gratulacjach. Przyszli rodzice byli naprawdę podekscytowani i nie mogli przestać o tym mówić.

- Kiedy powiesz o tym mamie i tacie? – zapytał brata Dean.

- Jutro do nich zadzwonię – odpowiedział Sam. – Zadzwonimy też do ojca Sary.

- Staruszek chyba nie będzie zadowolony.

Miał okazję poznać ojca Sary i od razu zauważył, że ten nie przepada za Samem. Uważał, że jego córka zasługuje na kogoś lepszego niż na agenta FBI, w dodatku takiego z dziwną fryzurą. Nie mógł jednak Sarze niczego zabronić. Była dorosła, nie mieszkała z nim, pracowała też w banku zamiast w rodzinnym domu aukcyjnym. Nie miał nad nią żadnej kontroli.

- Bardziej martwimy się o to, że stanie mu się krzywda – przyznała Sara. – Ostatnio zdrowie mu szwankuje.

- Lepiej informujcie go stopniowo – zaproponował Castiel. – Najpierw powiedzcie o zaręczynach, ciąży i tak nie będzie widać jeszcze przez jakiś czas.

- Coś wymyślimy – stwierdził Sam i spojrzał na Sarę z miłością, nim znów odwrócił się do Deana. – Chcesz się założyć, czy to będzie chłopiec, czy dziewczynka? – zapytał.

- Po co się zakładać? – zdziwił się Gadreel. – Zawsze mogę...

Nim zdążył skończyć, Castiel zasłonił mu usta ręką.

- Obstawiam dziewczynkę – powiedział.

- Ja też – zgodził się z nim Dean. – Będziesz miał dwie kobitki w domu, Sammy. W przyszłości zgotują ci piekło.

- Nie zgotują, bo to będzie chłopiec.

Sara prychnęła.

- Zgadzam się z twoim bratem i szwagrem. To będzie dziewczynka.

- Zeke, powiedz, że ty jesteś po mojej stronie – poprosił, wpatrując się wyczekująco w anioła.

Gadreel zerknął na Castiela nim odpowiedział:

- Też myślę, że to chłopiec.

- Dziękuję. Może mama i tata też mnie poprą.

- Co za różnica, jak i tak to my wygramy? Prawda, Sara?

- Postawię ci piwo, gdy wygramy – odparła.

- Zdrajczyni – burknął Sam. – Jesteś pewna, że chcesz wyjść za mnie, a nie za mojego brata?

- Nie jestem taka, Sammy. Nie ukradłabym Castielowi jego mężczyzny. Chociaż gdyby nie on, to może.

- Dobra, wiecie co? Flirtujcie sobie dalej, ja idę po to ciasto, które upiekł Cas – stwierdził Sam i ulotnił się.

Gdy ciasto się skończyło, a Sara uznała, że jest już nieco zmęczona, wszyscy rozeszli się do domów. Gadreel daleko nie odszedł, zawsze kręcił się koło ich domu. Dean i Castiel pożegnali się i pojechali do siebie.

- Jak się czujesz po usłyszeniu tych wszystkich wieści? – zapytał Castiel.

- Fantastycznie – odpowiedział Dean. Nie był pewny, czy da radę dziś zasnąć i rano wstać do pracy. – Mam tylko nadzieję, że anioły dadzą Samowi teraz nieco spokoju. Niech się nacieszy rodziną.

- Na pewno to uszanują – zapewnił anioł. Dean bez wahania mu zaufał.