To było niebezpieczne.
Midoriya nie potrafił opanować potu sunącego wzdłuż skroni; uparcie patrzył w bok, od jakiegoś czasu nie mrugając. Chłodne macki śmierci obłapiały mu kark: nie potrafił zebrać odwagi nawet na przełknięcie śliny. Miał nadzieję wrócić dzisiaj w spokoju do domu i zjeść ulubiony posiłek, przygotowany przez matkę. Teraz jednak wiedział, że nie dożyje kolejnego postoju metra.
Bo Bakugou zasnął z głową ułożoną na jego ramieniu.
Izuku naprawdę by to nie przeszkadzało, przecież chętnie udzieliłby mu skrawek barku, gdyby nie fakt, że po przebudzeniu zostanie zabity, chociaż przyjaciel sam doprowadził do obecnej sytuacji.
Dlatego już zastanawiał się nad rozmiarem trumny, zwłaszcza kiedy ciało blondyna jeszcze bardziej na niego opadło.
Z drugiej strony naturalna woń ciała Katsukiego, ubarwiona treningowym potem i piachem, złośliwie szeptała Midoriyi, że chyba jednak czasem warto było igrać z losem.
