Twarz z porcelany.

Zniszczona. Popękana. Wykrzywiona w okrutnym grymasie. Z ustami otwartymi do krzyku. Krzyku rozdzierającego zimne powietrze. Krzyku wbijającego się w mózg ostrym klinem w mózg.

Lara niewiele pamiętała z wyspy. Niewiele poza tą twarzą i krzykiem. Resztę wspomnień powoli zacierał czas. Powoli zapominała o Roth'cie o Alexie. O dłoniach brudnych od krwi. O wieczorach, gdy kładła się spać niepewna czy dożyje jutra. O jeszcze gorszych rankach gdy okazywało się, że dożyła. O szaleńcach opętanych kultem Himiko. O szkieletach obciągniętych ludzką skórą, zatrzaśniętych w klatkach pod ziemią. O konieczności wyciągania strzał z trupów. O trupach. O szklistych oczach pełnych wyrzutu, pełnych zaskoczenia. O Burzowej Gwardii. O Mathiasie.

A potem przychodziła noc. Prędzej czy później Lara musiała spojrzeć w duże lustro w łazience, spojrzeć na swoje blizny, na brzydkie, nie do końca zagojone rany na ramionach, na udach, na tą paskudną szramę nieco powyżej biodra. I wszystko wracało. Silniej lub słabiej. Różnie.

Ale zawsze obok była Sam. Jej Sam. Najcudowniejsza dziewczyna na całym świecie. I jak się okazało, dużo silniejsza od niej. Wyspa wpłynęła też na Sam, ale ona… w przeciwieństwie do Lary, potrafiła sobie z tym poradzić. Rzuciła się w wir pracy, wydawała się nie martwić ani trochę. Wydawało się, że zapomniała. Nie zapomniała. Po prostu, któraś z nich musiała być silniejsza, musiała dla tej drugiej stanowić oparcie. Sam doskonale radziła sobie w tej roli. Zawsze była obok. Co noc, gdy Lara budziła się z krzykiem, była obok tylko po to by ją objąć i długo uspokajać. Słowami. Pocałunkami. Obecnością. Różnie. Była obok nawet tej nocy, gdy Lara nie wytrzymała i stłukła lustro, strzelając w nie z małej odległości. Odebrała jej broń, ostrożnie wyjęła drobinki szkła ze skóry, opatrzyła i położyła spać. Sama potem długo nie mogła usnąć. Chyba ze strachu. Bała się. Bała się, że Lara nigdy „z tego nie wyjdzie", że nie wyleczy się z przeszłości.

Ale wiedziała jedno. Ona przy niej zostanie. Będzie jej Burzową Gwardią. Do końca życia.