SLY COOPER: PRZYMIERZE BRATERSTWA
Rozdział 1: Moja historia i plan operacji
Marzenie senne -
Czyste niebieskie niebo przecinało echo dziecięcego śmiechu.
„No dalej, Alex, złap mnie!" Wołał rozbawiony mały ośmioletni chłopiec będący antropomorficznym szaro – czarnym szopem praczem. Ubrany był niebieską koszulke z krótkim rękawem, szare spodnie, tego samego koloru buty oraz niebieską czapeczke. Siedział przykucnięty na drzewie trzymając opartą o ramie laske ze złotym haczykiem, trochę większą od niego. Jego ogon poruszał się za nim energicznie. Poniżej stał dziewięcioletni ludzki chłopiec, trochę większy od niego, z krótkimi falistymi ciemnymi blond włosami i niebieskimi oczami na białej skórze. Ubrany w czarną koszulke z krótkim rękawem, niebieskie spodnie oraz czarne buty. On nie był tak rozbawiony, kiedy patrzył poważnym spojrzeniem na chłopca szopa, krzyżując ramiona.
„Wiesz, dobrze, Sly, że nie umiem się wspinać jak ty!" Woła na dole Alex.
„Ale na pewno znasz mnóstwo sposobów na poprawe tego, a ja zawsze cię złapie, braciszku!" Mały szop Sly stwierdził. Alex wyczuł w tych słowach sarkazm, ale wiedział, że ma rację. Uśmiechnął się biorąc rozbieg, po kilku sekundach wbiegł na pień wyciągając dłoń, mały szop zniżył złoty hak. Alex już prawie chwycił go, kiedy wszystko nagle obróciło się w czarny burzowy cień, a on spadł wewnątrz niego.
„Sly! Sly, bracie, gdzie jesteś?" Krzyczał Alex przerażony w obie strony. Po chwili zobaczył widmo dwóch postaci. Pierwszy jako cień padł na ziemie.
„Nie, wujku!" Zawołał Alex chcąc pomóc.
„Uuuuaaaah!" Wtedy drugie widmo człowieka bardzo podobnego do Alex, poleciało z rozdartą piersią z trzema ranami pełną krwi na ściane.
„Tato!" Wrzasnął Alex zrozpaczony pełen łez. Wtedy wokół niego zaczeły pełzać mnóstwo czarnych ośmionogich stworzeń .
„Nie, pająki, zabierzcie je, błagam!" Krzyczał pełen histerii Alex. Wtedy za nim ciemność przebił błyskawicą cień groźnej postaci. Alex odwrócił się przerażony.
„TY!" Krzyknął pełen strachu i wściekłości.
„Jesteś słaby ... bez swojego brata jesteś nikim ... ostatni z przeklętego rodu ... tylko nienawiść ci pozostała ... nigdy nie zakończysz mojego istnienia!" Rzekła ogromna postać przypominająca ptaka lodowatym tonem patrząca wielkim żółtymi oczami. Wtedy poruszył czarnymi skrzydłami pikując wprost na Alex otwierając paszcze pełną żółtego oślepiającego światła.
„Koniec koszmaru!" -
„AAAAARRGGHHH!" Krzyknął budząc gwałtownie młody meżczyzna z długimi falistymi włosami do ramion i niebieskimi oczami zlany zimny potem. Powitany też kubłem pełnym wody, która spadła gwałtownie na jego twarz..
„CARMELITA!" Wrzasnął na całe gardło siedząc pół nagi w samych bokserkach na łóżku, kiedy woda spływała po jego włosach oraz umieśnionym torsie. „Czy ty zawsze musisz mnie budzić w ten sposób!"
Krzyknął do pomarańczowej kobiety lis z brązowymi oczami owiniętą w szlafrok i upiętymi na wałki niebieskimi włosami. Trzymała w rękach małe wadro.
„Zazwyczaj to pomaga, kiedy akurat śnią ci się koszmary!" Stwierdziła spokojnie.
„To może lepiej tobie przydał się taki kubeł zimnej wody na ten twój temperament!" Mężczyzna syknął. Vixen pojawiła się przed jego twarzą cała wściekła za te uwagę. On raczej był lekko przerażony jej reakcją, odwrócił wzrok.
„Mogłaś to zrobić delikatnie!" Stwierdził siadając na brzegu łóżka. Vixen westchneła siadając obok niego.
„Znowu ten sam koszmar?" Spytała łagodnie. On kiwnął głową.
„Tak! Czy on kiedyś się skończy? Czy kiedykolwiek on zniknie z mojej głowy? Czy mam mu wybaczyć to, że mnie zostawił? Zdradził? Był mi bratem? Nie wiem, czy moja psychika to wytrzyma?" Jęknął bliski łez.
„Alex!" Kobieta lis objeła go czule ramieniem przytulając się do niego. „Pamiętaj, że oboje siedzimy w tym razem i pamiętaj, nie jesteś sam, jestem zawsze przy tobie!"
Mężczyzna o imieniu Alex odpowiedział tym samym.
„Dziękuje, Carmelita, ciesze się, że mam taką siostre jak ty!" Powiedział Alex czule. Carmelita zaczerwieniła się na komplement.
„Dobra, dosyć tych czułości, zjedzmy coś i do pracy, porucznik!" Powiedziała Carmelita przerywając przytulanie.
„Jak każesz, pani Inspector!" Odparł Alex będąc teraz poważny. Po jakimś czasie oboje siedzieli w samochodzie marki Ferrari Apperta koloru ciemnej purpury jadąc ulicami Paryża. Carmelita Fox miała na sobie granatowy top gorset z małym srebnym zamkiem błyskawicznym z przodu, tego samego koloru spodnie dopasowane do jej kobiecej sylwetki, jasnobrązową skórzaną kurtkę, żółte rękawiczki oraz długie czarne buty. Na szyi miała swoją odznake jako naszyjnik, a w lewym uchu złoty kolczyk. Jej niebieskie długie włosy teraz były zawiązane w warkocz na wysokości barków. Powiewały trochę na wietrze, kiedy prowadziła. Spojrzała kątem oka na siedzącego obok niej Alex, który siedział ze złączonymi palcami w fotelu pasażera ze swoim jak zwykle poważnym zamyślonym wyrazem twarzy. Jego strój nie był żadną nowością, taki jego mały styl. Wszystko było czarne u niego. Czarna koszula pod długą czarną skórzaną rozpiętą po środku kurtką poszarpaną u samego dołu, czarne spodnie z grubym brązowym pasem, czarne wojskowe buty taktyczne oraz czarne rękawiczki bez palców. Można go było wziąć za jakąś zimną i ponurą istote z innego świata.
„Alex, nie wiem, czemu cały czas nosisz ten strój, wyglądasz jakbyś był postacią z Matrix, ale jako ktoś negatywny!" Carmelita stwierdziła porównawczo.
„Taki mam styl, Caramelgirl!" Odparł pieszczotliwie z małym uśmiechem. Carmelita rumieni się.
„Wiesz, jak reaguję, kiedy mnie tak nazywasz!" Odpowiedziała.
„Ty to powiedziałaś!" Stwierdził. Po krótkiej jeździe zatrzymali się na parkingu policyjnym Interpol.
- Komenda policji INTERPOL, korytarz, godzina 6:30 -
Oboje szli korytarzem mijani przez grupe goryli w zbrojach oddziałów sił specjalnych. Alex miał ręce w kieszeniach. Na moment jednak oddział stanął frontem do nich na baczność salutując.
„Spocznij!" Odparl Alex oddając salut idąc dalej za Carmelita. Alex i Carmelita kierowali się do swojego biura, kiedy on się zatrzymał tuż przy dużej roślinie doniczkowej.
„Winthorp, wyjdź!" Alex rozkazał. Zza doniczki wyszedł mały fioletowy antropomorficzny facet weasel ze spuszczoną głową i rękoma za plecami. Ubrany był w zielone spodnie szelki, gdzie z góry wystawała biała koszula oraz brązowe buty. Na głowie miał ostrzyżone krótkie brązowe włosy. Nieśmiał nawet podnieść wzroku na porucznika, który dobrze wiedział i znał go. Zerknął na sekunde na plecy Carmelita, która nie zwracała teraz na nic uwagi, kiedy szła pełna skupienia.
„Winthorp, co ja ci mówiłem?" Alex westchnął powracając na małą łasice. Winthorp uniósł wzrok.
„Wiem, mam sobie odpuścić, bo to nie moja liga, ale nie moge chociaż próbować!" Powiedział trochę nerwowo Winthorp.
„Winthorp, mam znowu do tego wracać!" Alex pocierał skroń. „Mówiłem ci, że ona jest za bardzo skupiona na swojej pracy, a jedyne, co ona chce to dopaść w końcu Sly Cooper! Więc nie ma czasu na jakieś romanse oraz to, że związki między personalne są zabronione!"
„Ale czy nie ..." Winthorp zaczął, ale Alex spojrzał na małą weasel odblaskiem.
„Masz sobie darować albo przysięgam, że wyśle cię do szpitala na intesywną terapie, czy ty rozumiesz?" Warknął pełen groźby. Winthorp Weasel zbladł cały widząc taką groźną przemiane
„Y – tak, panie poruczniku!" Odpowiedział spanikowany.
„To dobrze, a teraz wracaj do pracy!" Powiedział Alex neutralnie prostując się krzyżują ramiona
Winthorp zrobił w tył zwrot idąc jak nakręcana zabawka. Alex patrzył za nim zażenowany.
„Weź się garść, Winthorp!" Alex woła za nim. Weasel powrócił do dawnego koloru budząc się z transu oddychając szybko. Alex odwrócił się kierując do drzwi gabinetu na końcu korytarza oznaczony logo policyjnym na którym była twarz kobiety lisa oraz napis pod nim w ramce „Carmelita Fox Inspector " i jeszcze był jeden „ Aleksander Winchester Porucznik". Alex zatrzynał się jednak na chwile widząc Carmelita rozmawiającym ze starszym niskim korpulentnym jegomościem, który był antropomorficznym borsukiem z białymi gęstymi brwiami oraz wąsami. Ubrany był w białą koszule, szare spodnie zapięte na czerwone szelki, gdzie po lewej stronie była jego odznaka policyjna, czerwony krawat ze złotą spinką na nim oraz czarne buty. Cały czas palił w ustach cygaro. Alex westchnął zmęczony, ale ruszył ponownie.
„Dzień dobry, komendancie Barkley!" Przywitał się obojętnym tonem przerywając rozmowe.
„Ah ... dzień dobry, Alex!" Odpowiedział komendant, kiedy go usłyszał.
„Widzę, że pomimo wieku, dalej pan trzyma fason!" Alex rzekł starając być miły. Komendant raczej nie wyglądał na osobe łasą na pochlebstwa.
„Daruj sobie te pochlebstwa, Winchester, wiesz dobrze, o co chodzi?" Barkley zawołał nie kryjąc irytacji.
„Ma pan namyśli to, że ciągle jak ja i Inspector Fox chcemy złapać Cooper, ja chce go własnoręcznie zatłuc!" Powiedział bez ogródek.
„Nie próbuj zgrywać niewiniątka, Winchester, nie obchodzą mnie twoje osobiste waśnie z Copper, masz go złapać żywego, a nie go zabić!" Barkley krzyczy mu prosto w twarza, choć był mniejszy od niego. „Jeszcze jedna taka akcja, a cię zdegraduje!"
Alex spojrzał na niego spod łba. Carmelita był podenerwowana reakcją przełożonego, choć była inspector, to była bardzo przywiązana do Alex oraz była protegowaną, kiedy Barkely był jeszcze szefem ich wydziału dochodzeniowego, Alex tak samo. Więc nie chciała wchodzić w żadną ze stron.
„Wie, pan dobrze, że to tyle nie sprawa osobista, ale tu chodzi o honor!" Alex powiedział brzmiąc poważnie. „Poza tym, trzeba dwóch rzeczy, aby dopaść kogoś takiego jak on – albo użyć dobrego podstępu albo Winchester, który dorównuje mu w umiejętnościach oraz stanowi jego pewne przeciwieństwo."
Alex wyjaśnił swój punkt widzenia. Barkley przetarł oczy.
„Jesteś strasznie uparty jak na człowieka, ale trudno się z tobą nie zgodzić!" Komentant Barkley przyznał zmęczony. „Ale obowiązują cię te same procedury oraz jesteś pod rozkazami Inspector Fox, więc żadnych wyskoków, bo pożałujesz!"
Grzmi komendant na koniec. Alex ścisnął pięść.
„Tak jest, komendancie ... ty stary, tłusty borsuk!" Odpowiedział Alex posłusznie odwracając się mrucząc do siebie.
„HUH!" Zawołał Barkley myśląc, że coś usłyszał.
„Alex!" Carmelita sykneła zirytowana, bo tylko ona to słyszała. Alex spokorniał pod jej wzrokiem.
„Co takiego?" Komendant Barkley spytał zbity z tropu.
„Nic ... poza jedną z sprawą, którą chciałem omówić w pana gabinecie!" Alex rzekł.
„No, dobrze, więc chodźmy!" Odpowiedział komendant unosząc brew idąc. Alex spojrzał w kierunku Carmelita, która patrzyła groźnie. On tylko uśmiechnął się niewinnie idąc za szefem.
- INTERPOL, Gabinet Inspector Fox i porucznika Winchester, godzina 13:45 -
Carmelita siedziała przy biurku sprawdzając jakieś akta. Po chwili przeciągneła się ze zmęczenia. Akta leżace przed nią należały do pewnego szopa, za którym ona i Alex gonili po całym świecie. Choć z tą różnicą, że Alex bez przerwy chciał go zabić jak go tylko zobaczył lub był obiektem nie których jego żartów. Carmelita przyglądała się jego uśmiechniętej i pewnej siebie twarzy uśmiechając się lekko. Nie chciała tego nigdy przyznać, ale ten szop był nawet dość ... interesujący. Mogła to samo powiedzieć o Alex, ale ona i on kochali się jak brat i siostra, stanowił również dokładne przeciwieństwo Cooper i było trochę też cech wspólnych. Zauważyła też pewne zdjęcie w ramce przedstawiające ją i Alex jak kończyli akademie policyjną. Alex nie krył wtedy radości, jak trzymał Carmelita w ramionach do góry szczęśliwą jak on. Inspector Fox spadła mała łza z jej prawego oka. Właśnie dokładnie w tym momeńcie otworzyły się drzwi.
„Wróciłem!" Powiedział Alex zamykając drzwi. Vixen otarła szybko łze.
„Oh... ależ ta rozmowa się przeciągneła i jeszcze ta sytuacja nad nowym prototypem shock pistols. Tego gamonie o mało co, nie spalili procesora, mogło się to skończyć pożarem!" Alex wzdychał ze zmęczenia siadając na kanapie.
- Alex Winchester -
„Eh... Naprawdę zaczynam powoli popadać w obłęd. Nie dość, że ten koszmar nawiedza mnie coraz częściej, to jednak ciągle jak jestem tak blisko niego, zaczynam się wahać. Czuje jednak, że tylko ranie samego siebie oraz tych, którzy są dla mnie najważniejsi, a czy ... dotyczy się to też innych, zwłaszcza jego. Przeżyłem tak wiele radości i tyle samo cierpienia, dwa razy straciłem bliskie mi osoby, które byli mi ojcami. Czy to wszystko ma jakiś sens? Sam nie wiem!
Jak to się wszystko zaczeło? Hm... Tak, to dobre pytanie! Skąd to się wszystko wzieło? Hehehe ... to ironia, ale ... to ma związke zarówno z tym gościem i mną, jak całą tą długą historią naszych dwóch długich rodów – Coopers and Winchesters. Jaki też dziwny zbieg okoliczności, że mój gatunek, który był na wymarciu, jaki sam sobie zgotował tworząc to, co było przyczyną naszej samozagłady i głównym motywem prześladowania wszystkich Coopers przez wieki. Tak, to mogło być bardzo dobrym materiałem na książke. Jak to jednak wszystko się zaczeło? Ta cała historia jest bardzo długa i stara jak cały świat, a jej głównymi bohaterami byli właśnie ludzie oraz szopy, jaka jest zakorzeniona we wszystkich Wichesters oraz tym, co stało się korzeniem naszej wspólnej historii sojuszu, który później stał się przymierzem braterstwa. Zaczne może jeszcze raz? Od początku?"
- Ziemia, 5 000 lat p.n.e. nieznana lokalizacja -
Wiele wieków temu nasza rasa była u szczytu swego istnienia, dzięki wzajemnej współpracy i mądrości. Skąd wzieliśmy się na tym świecie, to pozostaje już tajemnicą. Nasz lud osiągnął wysoki poziom zarówno w technologii, medycynie, astronomii, nauce, filozofii, nawet magii, mogliśmy nawet zatrzeć granice między życiem, a śmiercią. Później odkryliśmy, że nie jesteśmy sami na tym świecie, ponieważ zamieszkiwały ją też istoty antropomorficzne, które były humanoidalnymi zwierzętami. Na początku ich tylko obserwowaliśmy, ale potem ujawniliśmy się chcąc przekazać nasze oświecenie i pomóc im w rozwoju.
Pięciu z naszych, którzy byli z nas najmądrzejsi zostali wysłannikami naszego ludu. Kiedy zjawili się wśród nich pokazując im gest pokoju i wzajemnego szacunku jaki od nich zaobserwowaliś, nastąpiła dziwna reakcja. Myśleli, że ich zaatakują i zabiją, ale zamiast tego oni podli na twarz przed nimi bijąc pokłony. Uważali ich za jakieś bóstwa, ale w sumie to ułatwiło wyznaczoną misję. Zostali ugoszczeni po królewsku, a po jakimś czasie zaczeli uczyć swoich nowych przyjaciół. Pokazali im jak uprawiać ziemie, nauczyli czytać i pisać, a nawet jak wytwarzać narzędzia do uprawy oraz jak ją używać do obrony, dali im nawet matemtyke oraz filozofie. Po paru wiekach nowi sprzymierzeńcy zaczeli zakładać pierwsze zjednoczone plemiona, a potem miasta – państwa. W każdym z nich były pomniki przedstawiające ich dobroczyńców, którzy dla nich stali się bogami. To było zaledwie początkiem naszego upadku. Zabawa w bogów spowodowała, że wielcy, oświeceni i szlachetni ludzie stali się przeciwieństwem tego, co reprezentowali. Stali się chciwi, aroganccy i zawistni. Uważali, że jako bogowie, co osiągneli wszystko, powinni rządzić istotami, którzy ich tak wielbią oraz wykorzystać sposób zatarcia granicy między życiem, a śmiercią, aby żyć wiecznie. Ta właśnie ostateczna decyzja przelała szale naszej zabawy w bogów oraz naszą zagładą. Wielka cywilizacja, która rozwineła się w zaledwie w kilka stuleci, w ciągu kilku chwil została pochłonięta przez piekielny ogień by zniknąc w lodowatej otchłani z której narodziło to, co było nazwane ... Starożytnym Przekleństwem."
Białe piękne budynki wspaniałego miasta stało otoczone potężnym czerwono – pomarańczowym ogniem zmnieniając się w kupe gruzu. Pośrod tych zgliszczy nad nimi górował ogromny czarny cień przypominający ptaka machając potężnymi skrzydłami, kiedy siedział na jednym ze zniszczonych budynków patrząc na wszystko żółtymi ślepiami.
„Cała nasza wiedza, nasze dokonania spowodowały, właśnie coś tak haniebnego, co nigdy nie powinno mieć miejsca. Pochłoneła niemal całą naszą populację, przetrwali tylko nieliczni. Jedyne, co pozostało to ucieczka i ukrycie się w cieniu. Nasz lud rozprzestrzenił się po całym świecie, stając wymarłą rasą, która przyjeła forme wygnańców żyjąca na banicji i ukrywająca całą swoją wiedzę. Pozostała tylko jedna linia, która planowała unicestwić to co, stworzyła i odzyskać honor. Ta linia należała do jednego z pięciu wysłanników, którzy mieli obawy, że taka zabawa w bogów źle się skończy. Nie mieli jednak dość siły, aby sami walczyć, a dawnych sojuszników nie chcieli prosić o pomoc, ponieważ przyrzekli, że ukryją swoje tajemnice. Wierzyli jednak, że jak coś zostało już wprawione w ruchu musi istnieć coś, co zatrzyma, a nawet zakończy to, co narodziło się z ich grzechów. Czas jednak mijał, dni zamieniły się tygodnie, tygodnie w miesiące, miesiące w lata, a lata w stulecia ... tysiąclecia. Razem mineło 3 tysiące lat. Od tego momentu właśnie rozpoczeła się wspólna historia Coopers and Winchesters."
- Egipt, 3 000 lat p.n.e. -
„Jeden z moich przodków, nazywał się Ramzes Wichenster - Ra, był wielkim wezyrem i dowódcą straży pewnego faraona, który był skorumpowany oraz miał bogatych i chciwych szlachetnych przyjaciół. Pomimo tego jak go nie cierpiał, nie mógł mu otwarcie się przecistawić, bo to by oznaczało zdradę. Poza tym był ostanim osobnikiem, który został wyznaczony, aby strzec sekretów swojego ludu jako członek tajnej sekty, która utrzymywała swoje istnienie w tajemnicy, choć niektórzy z nich żyli normalnie wśród innych przedstawicieli różnych gatunków, a nawet zakładali z nimi rodziny, tajna sekta cały czas pracowała starając się znaleźć sposób na unicestwienie tego, co stworzyli łącząc to z normalnym życiem. Jednym z nich był właśnie Ramzes Winchster - Ra. Dla niego to, co musiał wymyślić oraz odzyskać honor swojego ludu było najtrudniejsze, bo również musiał to łączyć z wykonywaniem rozkazów swojego władcy ku uciesze jego przyjaciół. Podczas jednej z tych właśnie sytuacji w nocy jak patrolował teren ze względu na pewnego złodzieja, a tylko jego umiejętności były wystarczające do zatrzymania go. Natknął się na niego przypadkiem, kiedy zauważył dziwnie poruszający się cień, a tylko on zdołał go zauważyć. Wyciągając swój słynny miecz, którego rękojeść posiadała dwa ostrza zachowujące się jak kamerton po zderzeniu z celem sprawiał, że przeciwnik przechodził paraliż. Kiedy znienacka zaatakował zderzył się z dwoma małymi laskami ułożonymi na krzyż należącymi do antropomorficznego szopa. Tak właśnie mój przodek poznał Slytunkhamen Cooper I, przodka Sly. To spotkanie rozpoczeło się od walki na umiejętności."
THUM! Ramzes zadał cios z boku zderzając się z lewą laską Slytunkahmen.
THUM! Slytunkhamen zaatakował z góry swoją prawą laską zderzając z mieczem Ramzes ułożonem ostrzem na dół przed twarzą.
THUM! Obie bronie właścicieli zderzyły się ze soba, a oni siłowali się między sobą uśmiechając się szeroko do siebie.
„Obaj odkryli, że są sobie równi! Ramzes odkrył też, że chyba znalazł rozwiązanie, które mogło pomóc w walce z tym, co spowodowało ich upadek! Z czasem Ramzes wprowadził Slytunkhamen w powage sytuacji wraz z całą sektą i jeśli niepowstrzymają tego zagrożenia cały świat zapłaci za ich winy. Slytunkhamen rozumiał, że czuli się winni za to, co zrobili i chcieli odzyskać honor, ale odmówił. Powiedział, że tak kończy się zabawa w bogów, którymi dla nich byliśmy, jednak obiecał, że nie zdradzi naszego istnienia, a potem odszedł. Później przeklęta istota dała o sobie znać odkrywając istnienie tych, których przodkowie uciekli i chciał ich wykończyć. Ramzes stanął do samotnej walki, ale natychmiast przegrał i mógł zginąć, gdyby nie pojawił się Slytunkhamen i nie uratował go. Dopiero obaj z połączonymi siłami pokonali go i zmusili do ucieczki, wtedy Cień poprzysiągł straszliwą zemste im i ich potomką, nawet jakby to miało trwać wieczność. Slythunkhaman Cooper I i Ramzes Winchester – Ra zawarli wtedy sojusz, że oni oraz ich potomkowie będą walczyć z tym cieniem razem. Razem też przewodzili ogromnemu powstaniu, który pozbawił władzy skorumpowanego faraona, a oni po tym stali się dla siebie braćmi. Razem napisali też Thievius Raccoonus, ale to głównie Slytunkhamen Ramzes przypisał zaszczyt stworzenia go, ale sam dodał kilka zasad przeznaczonych tylko dla członków jego rodu, zmieniane później przez następne pokolenia obu rodów, tak właśnie powstało Przymierze Wzajemnego Braterstwa lub przymierze braci!
- Czasy obecne, Interpol, Paryż, Francja, godzina 19:26 -
„Alex, obudź się!" Carmelita krzykneła mu przed twarza.
„Zzzz ... Zzz ... Uuuhh oohhh ... Co ... co się stało?" Zawołał Alex obudzony nagle.
„Spałeś przez całe popołudnie, a ja harowałam w pocie czoło, podczas gdy ty sobie smacznie spałeś!" Stwierdziła Inspector Fox z rękoma na biodrach. Alex spojrzał przez ono widząc, że słońce już zachodziło, a na zegarek na ręke była dokładnie ta godzina.
„Yaaawwwnnn ... przepraszam cię, ale tak rozmyślałem, że nie zauważyłem, kiedy zasnąłem." Alex ziewnął rozciągając się.
„Jak się teraz czujesz?" Spytała.
„O wiele lepiej, ta mała drzemka zrekompensowała moją koszmarną noc!" Odpowiedział Alex wstając. „UUUH!"
Sapnął zaskoczny, kiedy dostał w swoje ręce duży plik akt.
„To skoro jesteś już na nogach, to teraz ty popracujesz trochę!" Carmelita rzekła z małym uśmiechem.
„Planowałaś to, kiedy ja spałem! Hm ... Przewidywalne!" Alex stwierdził zarozumialczo.
„Znasz mnie lepiej niż ja sama, choć tego nie pokazujesz!" Powiedziała Carmelita.
„Gdybyś jeszcze coś zrobiła z tym swoim temperamentem, to byłbym wdzięczny!" Alex żartował drwiąco. To akurat nie było dobrym pomysłem, bo po chwili znalazł na ziemi, gdy Inspector Fox przyciskała go kolanem wykręcając ramię.
„Cofnij to, co powiedziałeś?" Rozkazała.
„Thiiii... Dobra, dobra, cofam to, ale nie wyrzywaj się na mnie zawsze, to w końcu Cooper najczęściej doprowadza cię do szału, a mnie jeszcze bardziej, kiedy żartuje lub używa sarkazmu, aby mnie wkurzyć." Alex woła krzywiąc się z bólu. Carmelita puściła go, Alex wstał masując swoje ramie patrząc swoim chłodnym spojrzeniem. Inspector Fox patrzyła na niego bez wyrazu. Lisie brązowe i niebieskie ludzkie oczy patrzyły w głąb siebie, kiedy oboje stali naprzeciw siebie. Carmelita roześmiała szeroko, a Alex uśmiechnął lekko.
„Z tobą to chyba tylko mogę tak wytrzymać, braciszku!" Rzekła rozbawiona.
„Tak, ja też, gdyby nie ty oraz Charles na pewno bym zwariował!" Odpowiedział Alex. Carmelita posmutniała spuszczając wzrok. Alex przytulił ją do piersi.
„Wiem, też mi go brakuje, był dla mnie drugim ojcem, ale oboje musimy żyć dalej, nawet jak przeszłość jest taka bolesna oraz utrata najbliższych, którzy robili to, co uważali za słuszne!" Alex rzekł pocieszająco głaszcząc Carmelita po włosach. Inspector Fox podciągneła nosem odsuwając się spoglądając na twarz Alex.
„Dziękuje, że mogę mieć takiego brata jak ty!" Powiedziała z nutą wdzięczności w głosie. Patrzyli na siebie przez chwile, kiedy nagle usta Carmelita spotkały się z jego ustami. Alex delektował się, tym przez kilka sekund, kiedy nagle oprzytomniał przerażony..
„Carmelita!" Alex zawołał odsuwając ją od siebie z rękoma na jej barkach. „Zapomnialaś, co było ostatnio i co czuliśmy?"
Carmelita też była w szoku tym, co zrobiła. Położyła dłoń na swoim top ściskając mocno tam, gdzie było serce. Czuła ogromny ból w piersi.
„Tak, ale dlaczego to zawsze tak musi boleć!" Wyznała skruszona. Alex przytulił ją.
„Wiem, że to trudne, ale oboje przecież wychowywaliśmy się jak brat i siostra, a to tylko popsuje to, co razem przeszliśmy i zranimy pamięć naszego ojca!" Wyznał pocieszająco.
„Alex!" Carmelita otworzyła lekko swoje brązowe oko mając małą łze.
„Poza tym, masz już obsesję na punkcie mojego brata!" Wypalił chytrze odsuwając się.
Carmelita zaczerwieniła się zaciskając zęby z wściekłości. Alex widział jej reakcję.
„Uh oh ... to będzie bolało, prawda?!" Spytał retorycznie uśmiechając dumnie jak do spotkania ze śmiercią.
-Paryż, Francja, INTERPOL, godzina 21:45 -
Carmelita leżała na kanapie uśmiechając się przez sen, jej kurtka leżała na górze. Alex siedział przy biurku przeglądając te same akta, które Inspector Fox studiowała przed nim.
„W sumie to zawsze umiem trafiać w sedno sprawy, ale czemu muszę za to obrywać?" żachnął Alex. Na jego lewym policzku była jałowa gaza, czoło miał zawiązane bandażem, a prawy nadgarstek obwiązany ciasno. Miał też jeszcze trochę plastrów oraz kilka siniaków na ciele.
„Ah ... ta Carmelita po prostu nie umie się przyznać do tego, co czuje, a kiedy podchodzić poważnie. Ten jej osąd, że wszystko jest białe albo czarne sprowadza się tylko od czasu, kiedy Charles ..." Alex zaczął jęczeć, coraz bardzie poirytowany, ale po wspomnieniu ojca Carmelita westchnął tylko. „Kogo ja oszukuję, przecież sam nie jestem lepszy. Dla mnie istnieje tylko ... szarość. Zwłaszcza z tymi tutaj!"
Rzekł oglądając pięć różnych zdjęć. Pierwszy przedstawiał antropomorfoczną żabe z metalowym cylindrem na głowie, białymi rękawiczkami oraz coś co zazwyczaj noszą lordowie do butów jako dekoracje. Nazywał się Sir Raleigh.
„Dla mnie wcale nie wygląda na kogoś z takim wyglądem."Skomentował.
Drugim był ogromny umięsniony buldog w czarnym bez rękawniku, czarnych spodniach z niebieskim pasem wokół miedniczy, czarnymi butami oraz opaskami na nadgarstkach z kolcami. Najbardziej charakterystyczne były jego grube czarne brwi i wielkie wąsika na pysku. Nazywał się Muggshot.
„Ten koleś już sam w sobie wykazuje, że miał ciężkie dzieciństwo, ale naprawdę z tymi wąsami wygląda dość głupio." Ocenił krytykancko.
Trzecim była gruba zielona samica aligatora ubrana w różowy podkoszulek, złote bransolety na obu rękach oraz czerwoną chustą na głowie skrywająca częściowo wystające z tyłu czarne dredy. Miała też ostre pomalowane czerwonym lakierem pazury, a w pępku usadowiony mały rubin. Stąd jej imię Mz. Ruby.
„Na serio jak ona porusza się z takim brzuchem, a sądząc po twarzy nie wykazuje ciepłych uczuć, chyba nigdy nie miała przyjaciół." Stwierdził.
Czwartym był duży biało – czarny miś panda. Miał na sobie grube czerwone szorty z narysowanymi płomieniami po bokach oraz niebieski pas. Intrygujące były te jego wielkie łapy, pewnie używa ich do swoich fajerwerków.
„Szkoda, że taki talent został zmarnowany do złych celów!" Przyznał Alex smutno. Kiedy jego uwagę przykuło piąte zdjęcie, które ścisnął mocno zgniatając je.
„Nawet po tych wszystkich latach, nie możesz dać nam spokoju! Kto niby w końcu cię stworzył, ty metalowy potworze bez serca ... Clockwerk!" Warknął na koniec Alex ukazując mimo wgnieceń ogromny czarny cień jakiegoś ptaka z żółtymi ślepiami.
„Czy w końcu nawet mnie dasz spokój? Czy moi przodkowie mogą wreszcie spać snem spokojnym i odzyskać honor, tak jak wszyscy Coopers i Winchesters?" Pytał się Alex zrozpaczony.
„Mam sporo zmartwnień zarówno z tobą, jak i z moim bratem, który mnie zdradził!" Westchnął Alex ze zmęczenia chowając wszystkie zdjęcia i zamykając teczke określoną inicjałami i zdjęciem Sly Cooper.
„Fiendish Five ... do czego oni powstali przez ciebie Clockwerk ... dlaczego ukradliście naszą bezcenną księge – Thievius Raccoonus?" Alex ronił niewielkie łzy. „A ty jak możesz się tak uśmiechać po tym jak mnie porzuciłeś?
- Alex -
Dziesięć lat ... Dziesięć długich lat mineło od tej tragedii, w której straciłem ojca, mojego biologicznego ojca, a także ojca mojeg brata ... nawet chyba nie powinienem go tak nazywać. Ale obiecałem, że będe się nim opiekował, kiedy był młodszy. Zawsze będziemy razem i odzyskamy to, co nasze. Choć nie wiem ... czy to ma teraz jakiś jakikolwiek sens? Oh ... może jeśli zagłębie się bardziej to może znajde odpowiedź!
- Dziesięć lat temu przed wydarzeniami.-
Nie wiem czemu, ale kiedy tak zagłębiam się w tych właśnie wspomniach ogarnia mnie przyjemne ciepło. Takie ciepło, które zawsze czułem, kiedy bawiłem się ze Sly na rodzinnej farmie jego rodziców. Choć byłem starszy od niego o rok, zawsze wiązała nas silna więź, której nic nie mogło wtedy rozdzielić. Cały nasz czas był poświęcony, głównie na zabawie i wzajemny śmiechu, to było wszystko, co mogliśmy mieć gdy nasi ojcowie znikali na długi czas by wykonać swoją pracę. Ojciec zawsze mnie przestrzegał, abym jako starsza osoba miał opiekować się Sly, który jest mi bratem, tak jak on jest bratem jego ojca. To były akurat właśnie początkowe momenty naszej wspólnej młodości. Zawsze jednak znajdowały się chwile, kiedy obaj spędzaliśmy czasy ze swoimi ojcami trenując w tym, co oni. Mój tata przekazał mi całą wiedze od sztuk walki przez sztuke przetrwania do alchemii czy technologii naszych przodków. Mój umysł rozwijał się znacznie szybciej niż u normalnych dzieci, dzięki czemu mogłem wszystko chłodno analizować i przewidywać kolejne ruchy moich przeciwników, znajdując każdy nawet najmniejszych ich słaby punkt. Bardziej jak mawiał mój ojciec mówią czyny, nie słowa, ale w słowach, które wypowiadasz zawsze staraj się tak dobierać, aby miały trafić w sedno. Wszystko jednak się zmieniło tego jednego ferelnego wieczoru, kiedy tego wieczoru z samego rana obaj mieliśmy odziedziczyć właśnie - Thievius Raccoonus.
- Wieczór, 10 lat temu -
Sly spał sobie w łóżku, podczas gdy Alex czytał jakąś książke siedząc przy biurku przy zapalonym świetle. Sly nagle obudził się przecierając oczy.
„Braciszku, nie śpisz jeszcze?" Spytał mały szop.
„Jakoś nie mogłem zasnąć!" Odpowiedział Alex, choć jego głos brzmiał poważnie, było w nim troche ciepła. Mały Sly pojawił się obok krzesła, gdzie Alex uniósł wzrok znad książki.
„Jak myślisz, co wykorzystamy najpierw jak odziedziczymy księge?" Spytał Sly opierając się o bok krzesła, jego ogon poruszał niecierpliwie.
„Najpierw musimy dowiedzieć się z historii naszych przodków obu rodów jak oni opracowali swoje tajne techniki, aby okradać innych złodziei, którzy robią to wszystko dla zysku lub własnej przyjemności. A to nie jest honorowe, pamiętaj, Sly o tym, my jesteśmy tymi dobrzy, ale musimy robić, coś nawet przeciwko prawu, aby osiągnąć sprawiedliwość!" Alex wyjaśnił wracając do książki.
„Mówisz to tak poważnie, że nie jesteś śmieszny!" Odpowiedział mały Sly trochę zły. Alex odwrócił się do niego kładąc mu dłoń na głowie głaszcząc go.
„Dlatego to będzie dopiero zabawne, kiedy my damy tym złym gością porządne lanie, biorąc to, co im się nie należy." Alex rzekł uśmiechając się, Sly roześmiał się na to. Nagle jednak do pokoju wpadł cień pewnego mężczyzny. Chłopcy odwrócili się.
„Tata!" Rzekł Alex rozpoznając cień.
„Alex, weź Sly i chodź!" Nakazał głos ojca Alex. Alex rzucił ksiązke na stół chwytając Sly za ręke schodząc na dół.
„Chłopcy, tutaj!" Nakazał inny głos wskazując złotym hakiem laski na schowek.
„Tato, co się dzieje?" Spytał mały szop przerażony.
„Nie ma czasu na wyjasnienia, szybko!" Odpowiedział ojciec Sly.
„Bracie, pospiesz się, idą tutaj!" Zawołał ojciec Alex.
„Tato!" Alex zawołał, chcąc pomóc, ale pewna brązowo – czarna łapa na jego ramieniu zatrzymała go.
„Nie, Alex, musisz zostać ze Sly, chronić go i siebie nawzajem." Powiedział głos, kiedy Alex i Sly byli w szafie. „Weź to, aby się bronić!"
Dodał zostawiając mu swoją laskę, za nim zatrzasnął drzwi.
„Wujku!" Zawołał Alex.
„Tato!" Krzyknął Sly. Z drugiej strony dochodziły odglosy walki i huki eksplozji. Alex z trudem użył laski, aby otworzyć zamek. Kiedy je otworzył okazało się, że to był błąd. Obaj chłopcy widzieli pewne ramie padające na ziemie martwe.
„Tata!" Pisnął mały Sly przerażony, mając łzy w oczach. Chciał wyjść do niego, ale Alex go chwycił jednym ramieniem pod brzuch, a w drugim ściskał laskę.
„Nie, Sly, musimy tu zostać, nie martw się, mój tata na pewno ..." Alex starał się go pocieszyć, ale to, co zobaczył zmieniło jego obraz.
„Uuuuuuuaaaaaah!" Krzyknął nieznany kształt ludzkiego mężczyzny, mającego trzy rany szarpane wyglądające jak po pazurach, kiedy leciał na ściane, zanim w nią uderzył. Wtedy to, Alex nie wytrzymał.
„No ... Nooo!" Alex wrzasnął wyskakując z szafy, zostawiając Sly w niej, podbiegając do rannego ojca ściskając dalej laske.
„Tato ... wszystko w porządku ... odezwij się?" Błagał go Alex pełen rozpaczy. Ojciec Alex podniósł słaby wzrok ze swoich niebieskich oczu.
„Huff ... Alex ... uciekaj ... to ... nie jest wróg ... na twoje barki!" Powiedział starając się złapać oddech.
„Kto ... o kim ty mówisz ... kto ci zrobił te rany ... przysięgam na moich przodków oraz wszystkich Coopers i Winchesters, że ta osoba będzie smarzyć się w piekle za to, co zrobiła?" Wrzasnął Alex przysięgając. Wtedy za nim pokazał się potęzny cień.
„Piekło to za mało!" Rzekł lodowaty ton. Alex odwrócił się widząc go jak poruszał potężnymi skrzydłami.
„Nie wiem, kim jesteś, ale ty i inni zapłacicie za wtargnięcie do naszego domu!" Krzyknął odważnie.
„Hahaha... odważny jesteś jak na takiego słabeusza!" Powiedział cień pełen drwin.
„Hyaaaaa!" Alex wrzasnął rzucając się na cień unosząc laske. On jednak złapał go w swoje szpony i brutalnie przygwoździł go do ziemi. Alex czuł jak zimne szpony wrzynają mu się w ciało roniąc łzy. Alex otworzył obolały wzrok spotykając się z wielkimi żółtymi świecący ślepiami, który wpatrywały się w niego. Alex nigdy nie czuł takiego paraliżującego zimna, kiedy patrzył w przerażające oczy.
„Jak powiedziałem ... jesteś słaby ... tak jak twój brat ... ostatnii z przeklętych rodów ... a ty ... zapamiętaj ... nigdy nie zgasicie mojego istnienia, które twoja rasa dała mi początek ..." Rzekł stwór zimnym tonem.
„Kim ... lub czym ty ... jesteś?" Zapytał Alex czując jak jego dusza znika w tych oczach.
„Jestem początkiem i końcem twojej rasy ... a nazywam się ... Clockwerk!" Zagrzmiał cień rozpościerając nad nim swoje czarne skrzydła.
- Koniec tej historii -
Tak, to właśnie Clockwerk był tym strasznym przekleństwem, które moja rasa stworzyła. Powstał w wyniku naszych grzechów i zabawy w bogów. Po tam tym wydarzeniu Sly i ja wylądowaliśmy w miejscowym sierocińcu. Obiecałem sobie wtedy, że stane się silniejszy i zniszcze Clockwerk, aby moi przodkowie mogli w końcu odejść w spokoju. Jednak też musiałem opiekować się bratem, a to było bardzo trudne. Dopóki nie poznaliśmy dwójki naszych przyjaciół z sierocińca. To jednak zostawie sobie na inną okazję!
Interpol, Paryż, godzina 01:15 -
Alex przeciągnął się patrząc na zegarek i chowając teczkę do sejfu.
„Już czas!" Rzekł Alex wstając z fotela, budząc po drodze Carmelita.
„Uhm ... dobra, już idę!" Powiedziała zakładając kurtkę. Alex podszedł do drzwi zakładając swój płaszcz.
„Po drodzę wstapimy jeszcze do laboratorium, po nasze nowe zabawki!" Przyznał Alex, kiedy Carmelita wyszła, a on zakmnął drzwi.
- Paryż nocą, godzina 4:20 -
Po dachach nocnego Paryża przemykał się pewien tajemniczy cień dzierżąc w łapach laske ze złotym hakiem, której użył niszcząc komin na swojej drodze. Pośród odłamków skoczył lądując na grzymsie. Okazał się nim antropomorficzny szop z niebieską bluzą, niebieskimi rękawiczkami z żółtymi mankietami na rękach, przypiętym żółtym paskiem wokół bioder z wizerunkiem maski szopa, przy prawej nogawce miał czerwną kabure na broń, niebieskimi butami na nogach, tego samego koloru czapką na głowie oraz czerwonym plecakiem na plecach. Niał też czarną maske złodzieja na oczach. Przywarł do muru przekradając się cichcem po gzymsie dochodząc do końca, wychylił się widząc swój cel. Był to budynek, gdzie mieścił się posterunek policji. Zeskoczył z dachu po drugiej stronie wykorzystując neon policyjny jako odskocznie lądując akrobatycznie na dachu Interpol. Rozejrzał się wokół, za nim wyciągnął lornetkę z plecaka. Wewnątrz lornetki ukazał się na dwóch ekranach dwie osoby. Lewy był zajęty przez żółwia w okularach, a prawy był szop.
„Sly! Come in! Sly! Do you read me?" Krzyczał żółw Bentley do niego, chcąc się z nim skomunikować.
„Yeah, słysze cię! Głośno ... i bardzo głośno!" Odpowiedział Sly do niego
„Przepraszam, jestem trochę nerwowy! Próbując się włamać do siedziby policji po to!" Przyznał Bentley cały w nerwach.
„Relax, Bentley. Zostańcie w vanie! Zabiore tylko teczke z aktami od Inspector Carmelita Fox ." Sly uspokoił wyjawiając swój cel.
„Sly ... zapomniałeś, że Alex dalej chce cię zabić!" Bentley przypomniał.
„Wiem, ale chce w końcu z nim w jakiś sposób pogadać, aby go zrozumieć!" Sly westchnął.
„Dobra, ale dużo ryzykujesz! Stane się twoimi oczami i uszami, buddy! Ten ich system bezpieczeństwa jest totalnie skomplikowany i nie mówie, kto był jego pomysłodawcą!" Rzekł Bentley.
„Tak, mogę go sobie wyobrazić!" Sly żartuje.
„Nie pora na żarty, odkryłem, że możesz wejść do środka przez ten szyb wentylacyjny w dachu!" Bentley wskazał za pomoca lornetki wejście.
„Dobra, wchodze!" Odparł Sly.
„ I nie zapomnij, że nie będe długo czekał za kierownicą, Sly. Wszystko co musisz zrobić to zabrać akta i wrócić do Vana. Będziemy czekać, choć naprawdę nie chcę, aby Alex cię skrzywdził, w końcu jest twoim bratem, tyle, że ... sam wiesz!" Poinstruował różowy hipopotam.
„Tak, tak, wiem, jest człowiekiem, ale jest moim bratem!" Sly kiwnął. „Bądź gotów do ucieczki, Murray. Będe na czas!"
Sly wyłączył się, choć jeszcze na chwile stanął.
„Alex ... mój bracie, bardzo chciałbym, żebyśmy mogli jakoś przejść przez to razem." Powiedział Sly ruszając do szybu. Nie wiedział, że pod dachem, gdzie nad nim był szyb stała Alex usłyszać całą rozmowe oparty plecami o ściane. Miał coś przewieszone przez ramie.
„Sly ... gdyby to było takie proste dla mnie, nie musiałbym cię tak nie nienawidzić!" Alex westchnął otwierając oczy.
„Inspector Fox, tutaj Porucznik, jestem na pozycji!" Powiedział naciskając bezprzewodową słuchawke w uchu.
„Dobrze, Poruczniku, czekamy! Tylko pamiętaj, Alex, żadnych takich akcji!" Odpowiedział głos Inspector ze słuchawki.
„Dobra, Carmelita, przecież obiecałem!" Odpowiedział Alex zgryźliwie. „Tylko też nie szarżuj i uważaj na niego, pewnie będzie chciał flirtować z tobą"
„Proszę, nie przypominaj mi!" Odpowiedziała Carmelita, choć usłyszał, że była zakłopotana.
„Ale nie obiecuję, że podczas tej całej akcji nie dopadne go." Mruknął sam do siebie Alex. „Sly, zapłacisz za to, że mnie zdradziłeś i zostawiłeś wtedy w sierocińcu."
Sly Cooper przemknął przez szyb omijając system wyłaczając go w końcu.
„Alex, dobrze wie, że dla nas obu ten system to tylko mały trening!" Sly szepnął rozbawiony.
„Co ty tam mówsz?" Betnley spytał ze słuchawki.
„Nic, Bentley, zupełnie nic!" Odparł szop.
„To dobrze, ale dobra robota, Sly. Biuro Inspector Carmelita Fox i Porucznika Winchester jest oznaczone czerwonymi drzwiami." Bentley pointruował. Sly Cooper zobaczył swój cel na końcu korytarza, zauważając też otwarte obok nich okno. Zatrzymał się na chwile przed nim patrząc na imie i nazwisko porucznika.
„Zaszedłeś daleko, panie poruczniku!" Skomentował Sly. Wyszedł przez okno przesuwając się po gzymsie. Nie wiedział, że ktoś patrzył na niego przez lunete.
„Bardzo dobrze, Sly, jesteś dokładnie tam, gdzie chciałem!" Powiedział Alex skupiając wzrok na celu. „ Obiecuje jednak, że to nie będzie bolało. Nie chcę, abyś cierpiał!"
Mówił dotykając spustu broni. Sly dalej kierował się do małego balkonu, który znajdował się obok biura. Alex miał go dokładnie na muszce, ale kiedy trzymał ręke na spuście czuł jak mu ręka drży. Patrząc na Sly, który był już bardzo blisko. Miał wątpliwości. To w końcu jego brat ... jego rodzina.
„Ah ... cholera, znowu nie mogę go dopaść, za bardzo się ja waham!" Przyznał Alex załamany odrywając wzrok od lunety jakiegoś karabinu. Sly Cooper wszedł do środka, kierując się do sejfu.
„Ten sejf zawiera dokumenty, których szukamy. Inspector Fox i Alex zabezpieczyli je bardzo dobrze, ale kod nie jest tak skomplikowany." Powiedzial Bentley. „Włamałem się do bazy danych policji i znalazłem kod."
Sly po otrzymaniu kodu otworzył sejf widząc akta oznaczone jego danymi.
„Mam je, a teraz mała wizytówka!" Powiedział Sly zostawiając mała maskę szopa na pjedestale.
„Dobra robota, Sly, teraz uciekaj z nimi i dostań się na parking poniżej. Będziemy czekać w Vanie przy bramie!" Zawołał Murray z instrukcjami.
„Dobra, idę!" Odparł Sly w odpowiedzi. Z drugiej strony dachu Carmelita obserwowała wszystko.
„Dobra, ruszył, nasza kolej poruczniku!" Zawołała Inspector Fox do komunikatora.
„Rozkaz!" Odparł Alex chcąc utrzymać poważny ton rozmowy, że nie znowu ronił ł ł łzy przeskakując z dachu na dach posterunku stając niedaleko rusztowania. Widział jak Sly powoli wychodzi.
„Tym razem miałeś szczęście, mój drogi bracie, ale następny razem nie będę tak litościwy!" Mruknął Alex obserwując go. Sly wyszedł na rusztowanie.
„Nie ruszaj się, szopie!" Zawołała Carmelita ujawniając się na sąsiednim dachu przeskakując na neon pod nią.
„Nie uciekniesz tym razem, złapaliśmy cię na gorącym uczynku!" Zawołała ponownie celując w niego.
„Ahh ... Carmelita! Nie widziałem cię od czasu na tej łodzi w Bombay, a skoro mówisz, że mnie złapaliście, to pewnie mój brat jest gdzieś w pobliżu!" Sly komentuje uradowany.
„Bardzo dobre spostrzeżenie!" Zawołał Alex zeskakując tuż za nim celując w niego z karabinu, który trzymał. Karabin był idealnie wyważony dla niego, ale posiadał kilka modyfikacji, nie licząc tradycyjnej części do przeładowywania pod lufą, a tu chodziło oto, że miała potrójną obrotową lufe z przodu, z możliwością walki w zwarciu.
„Cześć, Alex, miło cię widzieć!" Sly przywitał się.
„Ja witam cię lodowato!" Odpowiedział Alex ozięble.
„Uuuh... ale powiało chłodem!" Skomentował Sly sarkazmem. Alex czuł, że go krew zalewa.
„Spokojnie, porucznik, co mi przypomniało!" Zawołał Inspector Fox. „Ty zdecydowałeś się do zwrócenia Fire Stone z India do jego prawowitych właścicieli!"
„Ale potem jak Alex chciał mnie dopaść, skończyło się to jego przymusową kąpielą!" Stwierdził Sly żartobliwie. Alex nabierał coraz większej chęci, żeby do niego strzelić.
„Może nie potrzebnie to tobie przypomniałem!" Sly spojrzał lekko za siebie. „Aw, i byłaś tam też jak machałaś swoją odznaką za mną, a potem wyciągałaś go!"
Powiedział odwracając się z powrotem do Carmelita.
„Skończyło się to, że przez ciebie złapałem katar!" Alex syknął za nim.
„No, dobrze, jestem trochę współwinny!" Sly przyznał. „Hej, ale muszę przyznać, ta bazooka naprawdę podkreśla kolor twoich oczu. Bardzo dopasowane!
Alex przewrócił oczami. Dobrze wiedział, że on będzie z nią flirtował.
„Myślisz? To pistolet zawierający wiązke paraliżującą." Carmelita powiedziała. „Został specjalnie opracowany między innymi na ciebie przez Alex."
„No, to moje gratulacje, bracie! Bentley byłby zazdrosny!" Sly chwalił patrząc kątem oka.
„Nie wątpie, ale ta zabaweczka, którą ja mam, nie jest gorsza od pistoletu Carmelita!" Alex powiedział, nie przyjmując komplementu. „Możemy jednak to sprawdzić wykorzystując twój ogon jako tarcze celowniczą."
„Oh... a ja myślałem, że nie masz poczucia humoru!" Sly powiedział chytrze. Alex ścisnął mocniej broń celując między oczy Sly.
„Carmelita, jeszcze parę sekund i zaraz zrobie z niego dywanik!" Alex zawołał starając się zachować resztki samokontroli.
„Porucznik, spróbuj się rozluźnić!" Carmelita rzekła uspokajająco. „A ty, Cooper, lepiej oddaj to, co nie twoje!"
„ I zrezygnować z naszego małego rendezvouus? Pomijając mojego brata!" Cooper spytał zerkając na Alex opierając laske o ramie. Alex czuł jak wyskakuje mu już żyła.
„Mnóstwo czasu, jak tylko znajdziesz się za kratkami!" Carmelita odpowiedziała .
„Oh... Naprawdę lubię tutaj stać i gadać z wami, ale ja naprawdę potrzebuje tych zebranych danych. Myślę jednak, że nie mam go jednak zbyt dużo." Sly powiedział robiąc parę kroków przed Alex, który dalej w niego celował. Szop zatrzymał się na chwile, Alex uniósł brew.
„Ciekawi mnie, czy również jesteś dobry w używaniu tej broni niż jej konstrukcji!" Cooper powiedział mając lekko przymknięte oko. Alex miał zamknięte oba oczy.
„Widzę, że dalej trzymają się ciebie żarty!" Alex rzekł ze sztucznym usmiechem, nie kryjąc irytacji. „I tym razem przechyliłeś szale!"
Wrzasnął wściekły przeładowawując broń, Sly cofnął się. Teraz wiedział, że trochę przegiął, kiedy Alex wycelował w niego z ładowaną wiązką.
„Możemy jeszcze o tym pogadać?" Sly proponuje próbując go uspokoić.
„Dyskutuj sobie z moją armatą, nie ruszaj się, stój, spokojnie!" Alex warknął uwalniając wiązkę z górnej części, kiedy potem się obróciła na nastepną. Sly zrobił unik dając nogę.
„Cholera!" Carmelita zawołała otwierając ogień niszcząc rusztowanie starając trafić Cooper za nim Alex to zrobi zeskakując niżej na następny neon. Alex gonił za Sly strzelając wiązkami cały czas. Ostatecznie obaj wylądowali na parkingu policyjnym. Cooper dał nogę przed siebie, kiedy Alex nie przerywał ognia.
„Nie uciekniesz przede mną, a jak dopadnę to cię zabiję!" Wrzeszczał za nim podczas gonitwy niszcząc większość radiowozów. Carmelita zjawiła się murze po drugiej stronie dołaczając.
„No, świetnie, dwaj strzelcy wyborowi mi się trafili!" Stwierdził Sly żartem, kiedy robił uniki podczas ucieczki. Na końcu parkingu stał van z logiem maski szopa otwierając się.
„Sly, szybciej!" Krzyknął Bentley żółw ze środka. Sly przeskoczył nad szlabanem wskakując do środka, gdzie za nim zamkneły.
„Murray, gaz do dechy!" Głos Bentley dobiegł ze środka. Samochód z piskiem opon odjechał. Dwaj detektywi strzelali jeszcze trochę za nimi, nawet jak Alex przeszedł na tryb maszynowy, zanim Van zniknął za nastepnym zakrętem.
„SSSSLLYYYY!" Alex wrzasnął za nim nienawistnie.
„Nie uciekniesz przed nami, szopie!" Zawołał Inspector Fox grożąc pięścią.
- Van Cooper Gaang -
„Huff ... było blisko, ale mam je!" Sly odetchnął zadowolony pokazując zabrane dokumenty.
Teraz siedział po lewej stronie pasażera. Za kierownicą siedział starszy fioletowy hipopotam, Murray, a z tyłu mały żółw w okularach, Bentley
„Aż za blisko, Alex dalej trzyma uraze do ciebie!" Bentley przypomniał.
„Szkoda, Alex, był zawsze dobry kumplem." Murray stwierdził podczas jazdy.
Sly westchnął rozmyślając.
„Alex nie chodzi oto, że zapomniałem o nim wtedy, tylko to, że złamałem naszą obietnicę i dla tego poczuł się głęboko zraniony. Stracił już ojca, a mojego wujka i to był już duży cios dla niego, a razem z Inspector Fox stanowili bardzo groźny zespół, który chce nas dopaść." Sly myślał podczas jazdy. „Jednak ja zamierzałem odzyskać nasze dziedzictwo i pomścić śmierć naszej rodzinny, ale bez niego to się nie uda. Tylko wiem bardzo dobrze, że jest bardziej inteligentny niż pokazuje. Może być trudno go przekonać, bo wiem, że jest człowiekiem bardzo dumnym, ale nie znaczy to, że jest zły do końca. Bracie, gdybyśmy mogli jakoś to rozwiązać!"
- Inspector Fox i Porucznik Winchester -
Po odjechaniu vana Cooper Gaang Inspector i Porucznik mieli małą kłótnie.
„No nie, nigdy w całej mojej karierze nie spotkałam się z czymś takim, niekompetencja to jedna, a niesubordynacja to drugie!" Carmelita wrzasneła poważnym tonem.
„To moja wina, co, a ty niby co robiłaś, traciłaś czas na pogaduszki z nim." Alex zawołał wskazując na nią.
„Nie odwracaj kota ogonem, porucznik, ja tutaj jestem wyższa rangą, ty masz wykonywać polecenia!" Inspektor grzmiała.
„Ale pragne przypomnieć, że to był mój pomysł, aby Cooper włamał się do nas i ukradł dokumenty, tak, aby od środka rozwiązał te sytuacje, aby potem go dopaść!" Alex przypomniał.
„Nie ważne, nie wolno tobie go zabić, zapomniałeś i złamałeś rozkaz!" Carmelita wskazała coraz bardziej wściekła. Alex pochwycił panią Inspector trzymając ją w niedźwiedzim uścisku.
„Co ... co ty wyprawiasz? Puszczaj mnie! To rozkaz!" Carmelita wrzeszczała próbując się uwolnić.
„Puszcze dopiero jak się uspokoisz, w końcu oto nam chodziło, aby połknął przynęte!" Alex rzekł nie zmniejszając uścisku. Carmelita warczała na niego cały czas nie przestając walczyć. W końcu się uspokoiła oddychając powoli.
„Wiem, że to był twój pomysł, ale wiesz, co ryzykujesz!" Inspector Fox powiedziała, kiedy ją postawił.
„Tak, wiem, ale nie ma teraz czasu, musimy dotrzeć na miejsce równie szybko, co Cooper!" Alex rzekł chwytając Carmelite za ramię, kiedy ciągnął ją do uliczki niedaleko komisariatu, gdzie stał zaparkowany samochód.
„Jasne! Aha ... i Alex, trzymaj!" Carmelita zrozumiała, kiedy rzuciła Alex kluczyki do samochodu, jak tam ten był przy drzwiach od strony kierowcy.
„Dzięki! Wskakuj!" Zawołał, kiedy złapał kluczyki i wsiedli do samochodu zapinając pasy. Alex odpalił silnik, co pokazały zapalone przednie światła samochodu. Rzucił jedynke i ruszył z piskiem opon do przodu skręcając w te samą drogę, co van. Podczas jazdy Alex chwycił radio.
„Porucznik Winchester, wzywa dowódce sił specjalnych, sierżant Gronk, słyszysz mnie?" Alex zawołał naciskając przycisk po lewej stronie.
„Tutaj, sierżant Gronk, słysze cię, sir!" odpowiedział barytonowy głos z drugiej strony.
„Obiekt złapał przynęte, powtarzam - obiekt złapał przynęte, czy u was wszystko gotowe?" Rzekł porucznik naciskając ponownie przycisk.
„Tak, baza w Wielkiej Brytanii zakończyła przygotowania, a nasz oddział czeka tylko na was!" Odpowiedział sierżant Gronk.
„W porządku, Gronk, Inspector Fox i ja jesteśmy w drodzę! Tym razem nie może nam uciec! Bez odbioru!" Alex powiedział kończąc rozmowe.
„Bardzo bierzesz to na poważnie, ale podczas tej strzelaniny wyglądałeś, że naprawdę chciałeś go zabić!?" Carmelita zauważyła podczas jazdy od strony pasażera.
„Musiałem być przekonywujący!" Alex odpowiedział.
„Aż za bardzo i to mnie martwi, wiesz, że jeśli ..." Carmelita zaczeła.
„Tak, wiem, albo się uda albo pożegnam się z moją odznaką!" Alex rzekł przerywając. „Teraz to nie ważne, trzymaj się, włącz sygnał!"
Alex zakończył dając gazu, Carmelita włączyła sygnał. Samochód obu oficerów jechał na pełnym gazie z wyjącą syreną przed siebie.
- Alex -
Hm... tak wiem, sporo ryzykuje, żeby rozwiązać pewne problemy związne tylko z tą czwórka, pomijając tylko Clockwerk, ale cena jakiej się podjąłem jest właśnie moja kariera. Cholera ... a jeszcze ta sytuacja z Carmelita przedtem. Naprawdę to ... trudno obrać w słowa, a wszystko po tam tym jak Charles ... a potem ... Aaah ... do diabła ... co ja sobie wtedy myślałem ... raczej oboje. Nie będę teraz o tym rozmyślał, bardziej martwie się obecną sytuacją, która jest związane z tą operacją.
- Sala operacyjna Interpol, 3 dni wcześniej -
Cała sala operacyjna była zapełniona różnymi oficerami i policjantami różnych gatunków. Byli tam zwykli ludzie w garniturach czy mundurach policyjny, tak samo antropomorficzne osoby, żołnierze sił specjalnych składający się z samych goryli stali przy ścianach, bo dla nich miejsca były za małe. Carmelita siedziała z przodu mająca noge na noge i skrzyżowane ramiona obok niej siedział Inspektor Barkley. Palił swoje cygaro przenosząc je w ustach z jednej strony na drugą zniecierpliwiony. Chcąc wiedzieć, co ma znaczyć to nagłe zgromadzenie. Z przodu na małym postumeńcie stał Alex obok niego był ekran do wyświetlania. Trzymał w rękach mały wskaźnik do pokazywania, a poniżej na biurku znajdowały się akta Sly Cooper.
„Dobra, widzę, że wszyscy są! Nawet sam główny komisarz nas zaszczycić!" Alex powiedział poważnie.
„Daruj sobie te formalności, Wichester i przejdź do rzeczy!" Barkley rozkazał. Alex westchnął.
„No, dobrze ... pewnie się zastanawiają wszyscy dlaczego wezwałem was w trybie nadzwyczajny!" Alex rozpoczął stając obok ekranu. „Zechcecie spojrzeć na ekran. Światło!"
Kiedy światło zgasło choć przez zasłonięte żaluzje wpadało odrobine światła słonecznego powodując półmrok.
„Winthorp, włącz projektor!" Alex wydał polecenie. Winthorp Weasel nacisnął przycisk włączając projektor.
„Dobra, każdy z was pewnie ..." Alex zaczął, ale ...
„Thhihihihahahahaha!" Cała sala parskneła ze śmiechu, nawet komisarz główny starał się powstrzymać rechot. Carmelita uciekła wzrokiem zasłaniając oczy, rumieniąc się ze wstydu.
„Co was ..." Alex próbował znać przyczyne, kiedy zobaczył na ekranie siebie jak stał sztywny oparty o pień mając głupi wyraz twarzy, kiedy patrzył na wprost siebie. Jego włosy na czubku głowy był nadpalone pośrodku czarną kreską prowadzące do wypalonej dziury w pniu. Nad nim Cooper siedział przykucnięty na gałęzi mając mały uśmiech na twarzy. Parę metrów dalej stała Carmelita przegryzając wargi zakłopotana, kiedy trzymała swój Shock Pistol kaburą do dołu.
„ No nie, skąd to ... Winthorp, ty idiot, kazałem ci zniszczyć wszystkie te zdjęcia!" Alex stara dobrać słowa, ostatecznie wrzeszczy na Winthorpa obarczając o wszystko jego. Winthorp nagle taką reakcją spada z krzesła o mało co, zrzucając projektor ze stołu, ale szybko zmienia slajd przedstawiający cały Cooper Gaang. Po lewej był Murray prezentujący swoją muskulature, po prawej Bentley poprawiający okulary oraz oczywiście sam Sly Cooper po środku opierający swoją laske o ramie uśmiechający się pewnie. Cała sala znowu spoważniała.
„Dobra, pomijając te ... niedorzeczną sytuację, zapewne każdy z was znane te zakapiory!" Alex spytał retorycznie uderzając wskażnikiem o ekran. Nie było odpowiedzi.
„Każdy ich znana, porucznik!" Odpowiedział Winthorp wracając na miejsce. Alex zrobił palmed w twarz.
„To było pytanie retoryczne, gamoniu!" Alex zawołał. „Nie ważne, jak każdy wie, ta trójka jest cieżkim orzechem do zgryzienia, podobnie jak pięć innych osób!"
Powiedział Alex dając znak Winthorp na kolejny slajd.
„Są to Sir Raleigh, który wziął w swoje posiadanie tereny nadrzeczne na pograniczu Anglii i Szkocji, aby za pomocą specjalnej maszyny pogodowej zatapiać i okradać statki." Alex wyjaśnił pokazując żabe i miejsce jego pobytu.
„Następny jest Muggshot, gangster buldog, który rządzi według własnych zasad miastem Mesa City w stanie Utah w Ameryce Północnej , kiedyś klejnot kwitnącego rozwoju USA." Alex pokazał kolejne zdjęcie.
„Kolejny są to Mz. Ruby, samica aligatora, która jak się okazuje jest osobą władającą mroczną odmianą Voodoo, zaszyła się, gdzieś na mokradłach Haiti i nie wiadomo, co ona kombinuje, bo teren jest bardzo niebezpieczny, ze względu na działanie jej czarnej magii oraz rzeszy wiernych sług!" Alex kontynuował.
„Przed ostatnim jest Panda King, nie trzeba wyjaśniać, że ten facet specjalizuje się w wysadzaniu wszystkiego w powietrze, jego kryjówka znajduje się w górach Kunlun w zachodnich Chinach. Na jego temat mamy mało informacji i nie wiadomo, co kombinuje, z powodu, że w tych górach pogoda bardzo szybko się zmienia i często pada tam śnieg." Alex kwestionował. Przy ostatnim zawachał się. Carmelita zauważyła, że to zdjęcie wywołuje u niego negatywne emocje.
„Ostatni z nich to ... Clockwerk, istota bardzo tajemnicza i śmiertelnie niebezpieczna, jest liderem pozostałej czwórki znaną jako Fiendish Five. Jego kryjówka, a zarazem forteca znajduje się tutaj. Wewnątrz czynnego wulkanu Krack-Karov w Rosji." Alex wskazał miejsce jego nory oznaczone czerwoną kropką.
„Ta grupa jak każdy z was wie, odpowiada za incydent 10 lat temu, który jest związany właśnie z tą trójką, a dokładnie z nim." Powiedział Alex, kiedy projector powrócił do Cooper Gaang wskazując na Sly. „ Za nim jednak przejde do głównego motywu, chcę zaznaczyć, że Interpol powinien wykluczyć walke z tym metalowym potworem jakim jest Clockwerk."
Całą sala przeżyła szok.
„Dlaczego akurat mamy darować sobie walke z nim?" Inspector Barkley spytał.
„Ponieważ Clockwerk to nie jest żywa istota, to metalowa, latająca samoświadoma maszyna wojenna napędzana formą najgłębszej nienawiści od ponad tysięcy lat, sama nawet jego forteca jest równocześnie jego bazą operacyjną, która jest zabezpieczona lepiej niż Fort Knox jako jedna wielka pułapka, nawet cała armia nie umiałaby się tam dostać, nie licząc jeszcze ciągle niestabilnego podłoża wulkanu, który mógłby w najmniej oczekiwanym momeńcie dojść do erukcji." Alex wyjaśnił. „Nawet ja z moją inteligencją czy najlepszym sprzętem byłaby to misja samobójcza!"
Wszyscy kiwneli porozumiewawczo głowami.
„Co więc zatem wymyśliłeś?" Carmelita spytała.
„Proponuję, abyśmy skupili się na pochwyceniu pozostałej czwórki jednocześnie rozwiązując nasz główny problem z Cooper." Odpowiedział Alex. „ W tym celu obmyśliłem, że jeśli chcemy dopaść Cooper i rozwiązać wszystkie nasze problemy. Wymyśliłem nietypowe, przemyślane, a zarazem szalone rozwiązanie. Wykorzystamy Cooper, aby załatwił te sprawy z tą czwórką za nas od środka, a jako wabik będą jego akta!"
Alex wyjaśnił swój plan. Całą sale opanowała grobowa cisza.
„Zaraz, zaraz, zaraz ... Alex, ty chcesz wykorzystać Cooper, aby rozwiązał te sprawe za nas, aby go potem złapać!?" Carmelita rzekła próbując to wszystko ogarnąć. „ A w tym celu mamy poświęcić kartotekę zawierającą wszystko na jego temat."
„Taki jest plan!" Odparł Alex. Wszyscy zebrani patrzyli między siebie. Zaczynali myśleć, czy Alex nie przegrzał za bardzo zwojów mózgowych, kiedy wymyślił ten plan.
„ Ten plan ... rzeczywiście jest nietypowy ... przemyślany ... a zarazem szalony!" Inspector Barkley powiedział. „Wręcz brzmi niedorzecznie!"
„A ma pan lepszy pomysł!" Alex stwierdził. „Bez przerwy gonimy za nim po całym świecie Carmelita i ja, ale ledwo jak go już mamy, jemu udaje się uciec! A nasze główne problemy też nie pozostawiają złudzeń i sen z powiek!"
„Ten pomysł, który proponujesz jest irracjonalny, a w tym celu mamy poświęcić dokumentacje policyjną!" Barkley grzmiał na niego.
„Wie pan dobrze, komisarzu, że dość czasu straciliśmy przez to, a ten plan zadziała!" Alex dalej upierał się przy swoim.
„Zawsze miałeś różnego rodzaju pomysły, czasami nawet zbyt ryzykowne, a ten jest z nich najbardziej niedorzeczny jaki w życiu słyszałem. I oświadczam, że nie wydam zgody na taką akcję!" Wrzasnął Barkley.
„Bo co ... obawia się pan, że dopadne Cooper w trakcie trwania tej akcji, aby go zatłuc!" Alex stwierdził poważnie krzyżując ramiona.
„Między innymi!" Komentdant wrzasnął.
„A więc to tak! Jednak pan nigdy mi nie chciał w pełni ufać, bo sam pochodzę z rodu złodziei, który był w braterskich relacjach z Coopers, prawda!" Alex powiedział bez ogródek. Barkley zamurowało. Carmelita zatkało. Alex nigdy nie miał problemu z zaufaniem i miał dobre relacje ze wszystkimi w Interpol.
„Udowodnie, że ten plan wypali, mogę nawet założyć się z panem!" Alex powiedział.
„Założyć? O co?" Barkley spytał wyciągając cygaro z ust zaskoczony taką propozycją.
„Jeśli plan wypali i złapiemy całą czwórkę wraz z Cooper, wtedy pan cofnie swoje słowa i jednocześnie dostanie pan ode mnie placek cytrynowy z bitą śmietaną." Alex zaproponował. Barkley skrzywił się.
„Wiesz wyraźnie, że nie cierpie cytrynowych placków i bitej śmietany!" Inspector odpowiedział.
„To nie istotne, jednak jeśli uda nam się złapać całą czwórke, a Cooper albo któryś z nich ucieknie wtedy ... oddam moją odznakę!" Alex zakończył.
„Alex, nie!" Carmelita krzykneła, kiedy to usłyszała wstając z miejsca.
„Przykro mi, Carmelita, wystarczy, że jedno z nas poniesie ryzyko tej operacji, a ten pomysł jest w końcu mój!" Alex oświadczył zdeterminowany. „ Już dość w swoim życiu przeżyłem, ale zawsze byłem gotów walczyć o sprawiedliwość, nawet gotów jestem postawić na szali swoją karierę!"
Carmelita nie dopowiedziała, choć czuła, że nie przekona go do zmiany zdania.
„Więc jak będzie, Barkley? Umowa stoi!" Alex przesłuchiwał. Komendant miał poważny wyraz twarzy mające pięści na biodrach.
„Oby ten twój plan wypali!" Rzekł wyciągając dłoń przed siebie. Alex uścisnął ją.
„Uwaga wszyscy, w ciągu 3 dni musimy wszystko przygotować do tej operacji, nie możemy pozwolić sobie choćby na jedno spóźnie czy potknięcie, mamy tylko jedną szanse, więc bez zbędnego gadania, do roboty! Rozejść się!" Alex zawołał do wszystkich zebranych Wszyscy wyskoczyli z pokoju jak poparzeni robiąc przygotowania. Barkley wyszedł stamtą ąc zmęczony wyraz twarzy. Zostali tylko Alex i Carmelita.
„Alex, to już czyste szaleństwo, zbyt dużo ryzykujesz!" Carmelita rzekła, choć można w jej głosie wyczuć smutek i troske.
„Wiem, Carmelita, dla tego mam ciebie i wiem, że nam się uda, mam nadzieję!" Alex pocieszył ją kładąc dłoń na ramieniu.
- Koniec retrospekcji -
Oto cały zarys sytuacji, a nawet mimo tego nigdy nie wiedziałem, czemu ta banda zaatakowała nas wtedy dziesięć lat temu i zabiła naszą rodzine, w tych aktach nad którymi śledczał Charles prowadząc to śledztwo, było sporo nieścisłości, choć wynikał z nich, że atak miał cel rabunkowy, a podczas wyników okazało się, że ktoś z zewnątrz zdradził lokalizację naszej kryjówki, choć głównie ja i mój ojciec mieszkaliśmy w Paryżu. Nawet podczas ich czytania ciągle powtarzają się w nich tajemnicze słowa mojego ojca podczas jego śmierci. „ Zdrajca przyprowadził naszą zagładę, Clockwerk zło wcielone, przymierze braci ... na zawsze!"
Takie były jego ostatnie słowa, nadal jednak ich nie rozumiem. Może ktoś z zewnątrz pomógł tej piątce, aby nas odnalazła. Ja na pewno ciągle też nie mogę tego rozgryść, ale nie zmienie mojej decyzji związku z tobą. Sly!
„Lotnisko, Paryż, Francja, godzina 5:02"
Alex i Carmelita dojechali na jedno ze starych lotnisk pod Paryżem, gdzie czekał duży samolot na pasie startowym, gotów do startu. Przy nim maszerowało na pokład kilkunastu członków oddziałów sił specjalnych. Alex i Carmelita wysiedli z samochodu podchodząc do jednego z oficerów oddziałów, który na powitanie zasalutował.
„Spocznij, sierżant Gronk!" Odparł Alex oddając salut. „Samolot gotów do lotu!"
„Tak, sir, możemy tylko wejść na pokład." Odpowiedział sierżant Gronk.
„Dobrze, informacje o tej operacji są tajne przez poufne, dopilnuj, aby media niczego się nie dowiedziały po wylądowaniu." Alex rzekł poważnym tonem.
„Tak jest, sir!" Gronk salutuje odchodząc.
„Przodem, pani Inspector!" Alex proponuje szarmancko.
„Z przyjemnością, Porucznik!" Odpowiedziała Carmelita z lekkim ukłonem rumieniąc się. Carmelita i Alex weszli na pokład sadowiąc się w zwykłych miejscach pasażerskich z przodu. Pozostali członkowie sił specjalnych siedzieli z tyłu albo stali oparci o ściane, kiedy samolot poderwał się do lotu.
„Czeka nas parę godzin lotu, możesz się zdrzemnąć!" Alex proponuje Carmelita.
„Chyba tak zrobię, głowa mi pęka od przeglądania tych notatek oraz pościgu za Cooper, choć mogłeś sobie darować takie wczuwanie się w rolę!" Inspector Fox kwestionuje twierdząco.
„Carmelita, kiedy jestem poważny to jestem poważny, nawet jak chodzi o aktorstwo i nigdy nie zmieniam swoich zamiarów!" Alex powiedział bez ogródek. Ona uniosła brew podejrzliwie.
„Eh... chodzi mi oto, że jak się już czegoś podejme to trudno mnie od tego odwlec!" Wyjaśnił szybko.
„Hm, dobra, w to mogę uwierzyć, poruczniku, ale pamiętaj podczas tego wszystkiego nadal jesteś pod moją komendą, nie waż się kiwnąć nawet palcem, Cooper ma być żywy, jeśli spadnie mu chociaż włos z głowy, zrobie ci dopiero z życia piekło!" Carmelita mówiła złowrogo przysuwając twarz do niego jak on się odsuwał przerażony. Alex normalnie poważny i opanowany, teraz trząsł się ze strachu.
„Y – y – tak jest, p – pani Inspector." Alex jąkał się. Carmelita uśmiecha się kręcąc lekko głową.
„Nie chce, tylko, abyś odbierał mi tej przyjemności, kiedy sama założe mu nasze bransoletki!" Przyznała.
„Wiesz, dobrze, że nie lubie zbytnio, kiedy mi grozisz w taki sposób!" Alex powiedział odwraca się obrażony krzyżując ramiona. Carmelita daje mu małego buziaka w policzek.
„No już, nie baź taki dumny, przecież wiesz, że żartowałam!" Carmelita mówi przepraszająco. Alex spogląda na nią kątem oka, a potem obejmuje ją ramieniem. Inspector Fox wtula się w jego ramie.
„Po prostu ja zawsze taki jestem, ty wiesz dobrze jak dla mojego klanu tradycja i honor to rzeczy bardzo ważne, tak samo jak rodzina!" Alex wyjawił, kiedy nagle spojrzał na nią. „Carmelita?"
Carmelita spała wtulona w jego pierś uśmiechając się szczęśliwa. Alex pogładził Vixen po jej niebieskich włosach.
„Nawet nie wiesz jak ty też jesteś dla mnie ważna, tak samo jak ... był ..." Alex zaczął, kiedy przypomniał sobie o Sly. „Czy mimo wszystko po tym co zrobił, mogę mu tak łatwo wybaczyć? Sam nie wiem!"
Alex rozmyślał za nim ułożył się wygodnie w fotelu z przytuloną do niego Inspector Fox za nim sam oddał się w ramiona Morfeusza.
