PROJEKT: AVATAR
Na podstawie uniwersum wykreowanego przez J. Camerona

W posagu Pandora otrzymała szczelnie zamkniętą glinianą puszkę, którą Epimeteusz i Pandora z ciekawości otworzyli. Znajdowały się w niej wszelkie nieszczęścia, które rozeszły się na cały świat. Na dnie puszki była jednak, zgodnie z wolą Zeusa, nadzieja.

ROZDZIAŁ 1

Wieloletnia podróż "ISV Venture Star 2" dobiegała właśnie końca, a u jej kresu leżała Pandora – cel tak wielu spoczywających teraz w kabinach kriogenicznych na jej pokładzie. Naukowcy, górnicy, ochrona. Każdy miał swoje własne powody, dla których podpisał Kontrakt, zostawiając swe dawne życie za sobą dla pracy dla Związku Pozyskiwania Zasobów.

Jedni chcieli przeżyć przygodę swojego życia, jeszcze inni robili to z samej pasji poznania, większość robiła to jednak dla więcej niż przyzwoitego wynagrodzenia. „Na Pandorze rodzicie się na nowo!" - hasło z nadętych telewizyjnych spotów reklamowych nabierało tu całkiem nowego znaczenia.

Mój stary dowódca zawsze mawiał, że jestem szczęściarzem. Ludzie dawali wystrzelić się lata świetlne w kosmiczną pustkę w poszukiwaniu odpowiedzi, których mogli nigdy nie otrzymać. Mawiał że, tacy jak ja nie mają tego problemu. Doskonale wiemy po co tu jesteśmy i dokąd zmierzamy. „Dla was panowie, wszystko sprowadza się do pełnego magazynka..." – tak nam często powtarzał.

Stary wojskowy miał rację. Jedynym powodem mojej obecności, był udział w pewnym dobrze płatnym projekcie. Tak, to dla pieniędzy tu jestem, to dla pieniędzy oddałem próbkę swojego DNA i przeszedłem trzyletnie szkolenie na avatara jeszcze na naszej starej, dobrej, przegniłej Ziemi.
Nie miałem już nic do stracenia.

Procedura wybudzania ze snu kriogenicznego, krótka obserwacja pod okiem personelu medycznego, następnie załadunek na Walkirie – wszystko przebiega od prawie 20 lat dokładnie tak samo. Ten, kto akurat nie wymiotował do podręcznej torebki tkwiąc w długiej kolejce do promu, czekając na wyczytanie swojego nazwiska, korzystał z chwili aby przez małe okienka statku podziwiać niesamowity widok – ogromna, błękitna powierzchnia Polifema, a na jego tle małe cienie. Były to liczne księżyce gazowego olbrzyma, a wśród nich Pandora tak podobna do naszej własnej Ziemi. Właśnie tak Ziemia mogła wyglądać ponad sto lat temu. Niesamowite...

Nie byłem w stanie odwrócić wzroku. Byłem zmęczony i głodny lecz krajobraz na zewnątrz zaabsorbował bez reszty nawet kogoś takiego jak ja - faceta, który widział już w życiu sporo. Naprawdę sporo.

Moją uwagę odwrócił na moment mężczyzna lewitujący w zerowej grawitacji w kolejce obok, na prom dla personelu cywilnego. Od momentu wybudzenia niski, młody mężczyzna nieustannie wymiotował. Kurczowo starał trzymać się poręczy. Dwóch członków personelu medycznego poświęcało mu aż nazbyt dużo uwagi

– To jak najbardziej naturalne panie Selfridge – powtarzali mu nieustannie. Facet musiał być ważny, inaczej nie niańczyli by go jak dzieciaka, tylko dali by mu nową torebkę jak innym i ruszyli dalej.

- Alex Pinbaker! – Usłyszałem swoje nazwisko, ruszyłem wzdłuż poręczy, na początku dosyć niezdarnie, zawadzając o innych oczekujących. Poruszanie się w zerowej grawitacji wymagało wprawy. Jedynie czterej stali członkowie załogi. Ci, którzy nie szli spać do lodówek, zdawali się opanować tą sztukę do perfekcji.

Zająłem jedno z wielu składanych miejsc wzdłuż ścian ładowni Walkirii, obok innych członków ochrony. Towary zostały zamocowane do ścian za pomocą siatek. Pośrodku ładowni miejsce zajmowały stojaki na kombinezony PZM. Kilka było już zajętych. Uśmiech pojawił mi się na twarzy na samą myśl szkolenia w ich prowadzeniu . Dowódca dawał nieźle w kość, ale opłaciło się – potrafię wstać z pozycji leżącej do pionu w jakieś 20 sekund, a to najtrudniejszy z manewrów.

Zapiąłem bezwładnościowe pasy bezpieczeństwa, mój bagaż znajdował się już umocowany pod siedzeniem. Inni też zdążyli zająć swoje miejsca. Wszelkie rozmowy ucichły. Podoficer załadunkowy z Piekielnych Wrót zajął miejsce najbliżej drzwi ładowni, zamienił ostatnie kilka słów z członkiem załogi, zamocował pasy. Gdy właz promu zamknął się za technikiem, wziął głęboki wdech i powiedział głośno do wszystkich:

– No to jedziemy. Panowie, postarajcie się nie wyskoczyć z gaci. To będzie jedno z najdłuższych 20 minut w waszym nic nie wartym życiu! - Jak jeden mąż wszyscy kurczowo chwycili się pasów.

Po chwili prom odłączył się od statku matki. Na początku zdawało się być dosyć spokojnie. Dopiero gdy prom wszedł w atmosferę księżyca, potężnie nami szarpnęło, przez moment naprawdę ciężko było złapać oddech. Potem Walkiria zaczęła z zawrotną prędkością schodzić w dół. Żołądek zaczął podchodzić tymczasem w górę aż do gardła. Podoficer miał rację. Te kilkanaście niezbyt przyjemnych minut wydawały się mi wtedy nieskończonością. Nagle lot wyrównał się, wydawał się niemal delikatny. Prom zaczął schodzić do lądowania.
Już za moment miałem zobaczyć na własne oczy ten nowy świat, o którym tyle słyszałem. Pandora. Mój nowy dom na najbliższe 5 lat.