betowała anga971 :* aż do 8 rozdziału :)
Wielka Sala huczała od prowadzonych rozmów. Setki talerzy napełniało się jedzeniem, gdy wygłodniali Gryfoni spożywali posiłek. Ślizgoni celebrowali go, jakby był jakimś czarno magicznym rytuałem. Krukoni we względnej ciszy omawiali najprawdopodobniejszą metodę przyrządzenia, a Puchoni próbowali udawać, że ich nie ma. Wszystko zdawało się być na swoim miejscu. Dumbledore pośrodku w jednym z mniej ekstrawaganckich strojów, z prawej strony McGonagall rzucająca niektórym uczniom surowe spojrzenia.
Nawet Złota Trójca Gryffindoru siedziała na swoich zwyczajowych miejscach i posilała się rozmawiając o quidditchu, a dokładnie o zaklęciach ochronnych, które mogłyby pomóc Harry'emu podczas karkołomnej gonitwy za zniczem. I właśnie wtedy, gdy Draco Malfoy posyłał kolejne mordercze spojrzenie Potterowi, Hermiona rumieniła się słuchając pochwał Rona, a Dumbledore tłumaczył McGonagall, że pomarańczowy jest jego kolorem, drzwi Wielkiej Sali otwarły się z hukiem, tłumiąc wszystkie inne dźwięki.
W towarzystwie złorzeczeń Filcha, do środka wpadł wysoki chłopak, prawie mężczyzna, celując przed siebie różdżką i ewidentnie osłaniając dużo niższą i młodszą od siebie dziewczynkę. Oboje byli umorusani, jakby przed chwilą przedzierali się przez Zakazany Las, a sądząc po minie czarnowłosego – byłby w stanie to zrobić. Jego ciemne oczy błądziły przez chwilę po stole nauczycielskim, by zatrzymać się na jedynym pustym miejscu. Puścił dłoń dziewczynki, zasłaniając ją jednocześnie szatą.
- Gdzie jest Severus Snape? – spytał głucho, mierząc przed siebie końcówką różdżki.
Dumbledore zignorował szepty, które rozniosły się po sali i wstał podpierając się dłońmi o blat, jak to czynił przez wszystkie te lata wcześniej.
- Profesor Snape jest bardzo zajęty, chłopcze – zaczął świdrując błękitnymi oczkami ukrytymi za okularami połówkami.
- Nie jestem twoim chłopcem – warknął tamten, cofając się nieznacznie do tyłu. – Wezwij go, natychmiast!
- Może usiądziesz? – Dumbledore podjął kolejną próbę.
- Nie! Severus Snape, przyprowadź go albo kogoś po niego poślij. – Głos mu się lekko załamał. Z czarnej szaty zaczęły skapywać krople wody. Na zewnątrz musiało padać i to mocno.
- Argusie, czy mógłbyś przyprowadzić profesora Snape'a. Powiedz mu, że to pilna sprawa – westchnął do woźnego, a Filch zmełł w ustach kolejne przekleństwo zanim nie minął ociekającego wodą młodzieńca i ruszył w kierunku lochów.
Uczniowie przyglądali się wszystkiemu szepcząc między sobą, a kolejne informacje powtarzane z ust do ust tylko wzmogły hałas. Chłopak stał tymczasem niewzruszenie z uniesioną w górę różdżką, w pełni gotową zarówno do ataku jak i obrony, oddzielając drżącą teraz dziewczynkę od reszty sali.
- Jeśli byłby pan łaskaw się przedsta…
- Nie – mruknął krótko ucinając kolejną próbę rozpoczęcia dyskusji. – I nie zamierzam was atakować, jeśli nie będę do tego zmuszony – dodał tylko trochę spokojniej. Na bladej twarzy nie zadrżał żaden mięsień. Bardzo ciemne, niemal czarne oczy patrzyły żywo wokół rejestrując każdy najdrobniejszy ruch.
- Takie najścia raczej należą do rzadkości – zaczął po chwili Dumbledore, kładąc uspokajająco dłoń na ręce McGonagall.
- Jest mi niezmiernie przykro, dyrektorze – powiedział z wyraźnym sarkazmem. – Proszę mi wierzyć, że gdybym nie został zmuszony, nigdy nie zmusiłbym tej zacnej placówki do obcowania z osobami mojego pokroju.
- A cóż cię do tego zmusiło, drogi młodzieńcze? – zapytał Albus Dumbledore, wstając powoli od stołu.
- Nie podchodź – ostrzegł go chłopak, choć dzieliła ich cała długość sali. Znów cofnął się o krok, wymuszając to samo na dziewczynce. Wyszeptał do niej kilka uspokajających słów, ale śmiertelna bladość na jej twarzy nie zniknęła. Ona podobnie jak on obserwowała otoczenie szeroko otwartymi oczami, choć w jej źrenicach wciąż widać było przerażenie.
- Może wezwę szkolną pielęgniarkę? – spytał dyrektor, zatrzymując się przy ostatnim schodku. Potem była już tylko płaska powierzchnia podłogi i równoległe przejście utworzone przez dwa stoły. Chłopak zmarszczył brwi i bez słowa skinął głową akceptując pomoc w takiej formie. Niepewnie spojrzał na dziecko, które uczepiło się teraz jego nogi.
- Claudia? – spytał cicho, szukając jej dłoni. Uścisnął ją lekko nie spuszczając jednak wzroku z dyrektora, który nawet nie sięgnął po różdżkę.
Dziewczynka w końcu puściła go, robiąc ostatni krok w tył i usiadła na podłodze, podwijając ubłocone końcówki szaty wraz z kolanami pod siebie. Położyła różdżkę obok, rozmasowując potłuczony najwyraźniej nadgarstek, ale z jej zaciśniętych ust nie wydobył się ani jeden dźwięk. Chwilę potem oparła głowę na kolanach i pogrążyła się w lekkim półśnie. Splątane pasma czarnych mokrych włosów spływały kaskadą pod zniszczonych szatach.
Uczniowie powoli kończyli obiad, ale nikt nie opuszczał Wielkiej Sali, jakby stojący pod ścianą chłopak odgradzał ich od korytarza. Jakimś cudem determinacja na jego twarzy zniechęcała najpierw do szeptów, a potem do jakichkolwiek ruchów. Odkładali więc sztućce i patrzyli z wyczekiwaniem na to co miało nastąpić. Dumbledore uspokajająco uśmiechał się w kierunku chłopaka, ale ten usilnie ignorował jego starania, choć wszyscy byli pewni, że obserwował go nieustannie, jednocześnie mając na oku resztę sali. I wtedy właśnie, drzwiami dla nauczycieli, wszedł Severus Snape.
Bez słowa skierował się do miejsca, które zwyczajowo zajmował dyrektor, ale McGonagall powiedział do niego coś, czego nikt prócz profesorów nie dosłyszał. Bardzo powoli, jak w zwolnionym tempie obrócił się przodem do uczniów, zahaczając wpierw o absurdalną kolorystykę Dumbledore'a, a dopiero potem o bladego chłopaka, który spojrzał na niego dziwnie wyczekująco.
- Ales?! – krzyknął Mistrz Eliksirów, ignorując zaskoczone spojrzenia. Rzucił się do przodu, biegnąc co sił w nogach. Minął równie zdumionego Dumbledore'a, kilka setek oczu wgapionych w niego i omijając zręcznie wyciągniętą różdżkę przytulił chłopaka do siebie.
- Durmstrang padł rano, Beauxbatons jest oblężone… - zdawał się szeptać przez ściśnięte nerwowo wargi, ale to było o wiele głośniejsze od szeptu.
- Nic się nie stało, spokojnie – odpowiedział mu szybko Snape, podnosząc półprzytomną dziewczynkę, która rozpoznawszy go po twarzy, przyciągnęła do siebie bliżej, a potem kilka łez obmyło jej twarz. – Gdzie Alessa? – spytał nagle, rozglądając się dookoła.
- Karkarow poddał szkołę i drasnął ją, gdy próbowała go powstrzymać… - urwał niepewnie nie mogąc wydobyć głosu.
- Zabiję go… - syknął Mistrz Eliksirów, przyciągając bliżej dziewczynkę, a błysk bólu pojawił się w jego oczach.
- Nie musisz… mówiłeś o klątwach… ja… - urwał. – Ja myślę, że to nie jest jedna z tych… - próbował tłumaczyć, ale język plątał mu się w ustach. – Mama jest nieprzytomna, nie mogę jej położyć… - zaczął po chwili o wiele przytomniej.
Snape popatrzył na koniec uniesionej różdżki i wyciągnął dłoń, dotykając ukrytego pod peleryną niewidką kształtu. Nagle jakby zdał sobie sprawę z tego, gdzie jest i kto właśnie go obserwuje – obrzucił salę nieczytelnym spojrzeniem, które utkwił w Dumbledorze.
- Podasz mi różdżkę? – spytał cicho, próbując wyplątać się z objęć Claudii. Mała zaczęła protestować, więc przyciągnął ją mocniej do siebie, całując w czoło. Chłopak bez słowa przekazał narzędzie mężczyźnie, a ten zainkantował zaklęcie lewitacji.
Obaj odwrócili się bokiem, chcąc uciec nie tylko z Wielkiej Sali, ale także od ciekawskich spojrzeń, które towarzyszyły im od samego początku. Snape przez chwilę wpatrywał się w pustą przestrzeń przed sobą, po czym podciągnął wyżej przytuloną do niego dziewczynkę.
- Dyrektorze, proszę sprawdzić osłony zamku – mruknął wychodząc, a tajemniczy chłopak podążył za nim, powłócząc nogami i wciąż niepewnie zerkając na wszystkich zebranych.
ooo
Wizyta w skrzydle szpitalnym nie była zbyt długa. Severus Snape chodził w kółko wydeptując już i tak stare płytki. Raz po raz rzucał ostrożne spojrzenia w kierunku opatrywanych dzieci. Klątwa, którą rzucono na Alessę, nie była skomplikowana. Zresztą, niecelna minęłaby mimo jego interwencji, choć kobieta była wyjątkowo słaba i leżała teraz na jednym ze szpitalnych łóżek, po prostu na niego patrząc. Ales zrelacjonował mu już wcześniej przebieg krótkiej bitwy, a nawet spektakularnej ucieczki. Na samą myśl o tym, co przeszły jego dzieci włosy stawały mu dęba.
- Zostaniecie tutaj – wyszeptał w końcu. – Ales, co masz jeszcze do ukończenia? Zielarstwo? Transmutację? – Chłopak skinął twierdząco głową, wypijając dwie fiolki eliksiru.
- Tato, dzisiaj wieczorem musimy wzmocnić bariery zamku – wyszeptał cicho, gdy pielęgniarka podeszła do jego siostry, wtulonej w nogi matki.
Mistrz Eliksirów popatrzył na niego pytająco, ale chłopak odwrócił wzrok. Podwinął tylko rękaw koszuli ukazując kilka podłużnych skaleczeń, z których wciąż ciekła krew. Mężczyzna o ile to możliwe zbladł jeszcze bardziej, ale zatrzymał się przynajmniej na chwilę w swojej nerwowej wędrówce.
- Wieczorem będziemy musieli odwiedzić dyrektora, a potem obaj pójdziemy w jedno jeszcze miejsce. Claudia i mama zostaną w moich komnatach. Są dobrze zabezpieczone – oznajmił mu.
Podszedł do blondynki, która próbowała uspokoić dziewczynkę i położył jej dłoń na ramieniu. Pani Pomfrey spojrzała na niego dziwnie, ale nie powiedziała ani słowa. W tym była najlepsza. Nigdy nie zadawała zbędnych pytań, a nawet jeśli – to nie liczyła na odpowiedź.
- Są wyczerpani – zwróciła mu uwagę sucho, opatrując kilka zadrapań na czole Claudii.
- W moich komnatach są eliksiry…
- Nigdy bym nie zgadła – zakpiła, ale nie dodała nic więcej.
Nagle drzwi się otwarły i do środka wszedł Albus Dumbledore, patrząc ciekawie na nowo przybyłych. Przebrane w szpitalne ubranie i umyte dzieci, wzdrygnęły się na ostry dźwięk, a chłopak niemal natychmiast sięgnął po różdżkę, co nie uszło uwagi pielęgniarki, ani starszego czarodzieja.
- Severusie, czy mógłbym cię na chwilę prosić? – spytał, siląc się na spokój.
Przez ostatnie dwie godziny próbował uspokoić setki uczniów i wydać jakieś sensowne dyspozycje, ale i tak skończyło się na odwołaniu popołudniowych zajęć. Tym trudniej było cokolwiek zorganizować, gdy nie wiedział czy Mistrz Eliksirów zamierza wrócić na zajęcia, ani kim są jego niespodziewani goście.
- Wolałbym zostać tutaj, Albusie – odparł spokojnie Severus Snape. Zmiana była łatwo dostrzegalna. Napięcie, które przeważnie spinało jego mięśnie twarzy odeszło w zapomnienie. Pustka z oczu zniknęła przykryta obawą przed czymś o wiele gorszym, niż odkrycie przez Czarnego Pana. Pozbawiony dawnej ostrości głos był niemal przyjemny dla ucha. – Chciałbym też przedstawić ci Alessę, Claudię i Alessandra Snape – Prince. – Spojrzał uważnie na żonę i dzieci, rejestrując zaskoczenie zarówno madame Pomfrey jak i dyrektora.
- Nie spodziewałem się… nigdy nie mówiłeś – urwał Albus Dumbledore, niepewny co właściwie chce powiedzieć.
Tymczasem Alessa usiadła z niemałą pomocą Severusa na skraju łóżka. Jasne loki rozsypały się po jej plecach, gdy spojrzała wyżej na dyrektora. Ciemnoniebieskie oczy prześwietlały go niemal na wskroś.
- Miło mi pana poznać, panie Dumbledore – powiedziała z trudem artykułując poszczególne słowa, ale nawet teraz było słychać lekki francuski akcent.
- Pani… Snape? – Lekkie wahanie w jego głosie zdradziło nerwowość.
- Prince – poprawił Severus, krzywiąc się jak to miał w zwyczaju. – Alesso, nie powinnaś mówić – zwrócił się do niej, trzymając ją za rękę przyozdobioną srebrnym pierścieniem w kształcie księżyca w pierwszej kwadrze. Kilka kryształków skrzyło się nieśmiało odbijając światło dnia. – Albusie, ulokuję ich na razie w moich komnatach. Porozmawiamy wieczorem w Kwaterze – dodał już dużo ciszej.
Dyrektor skinął tylko głową, a widząc, że nikt nie zamierza nic dodawać wycofał się z powrotem na korytarz, który okupowała połowa uczniów Hogwartu o części profesorskiej nie wspomniawszy. Mistrz Eliksirów musiał wcześniej założyć jakieś nowe blokady, które wpuściły tylko jego, bo nawet Minerwa nie była w stanie przekroczyć drzwi, a Filius przez prawie dwadzieścia minut głowił się nad zaklęciem. Wszystkie jego wysiłki jednak spełzły na niczym i jedynym, co udało mu się ustalić było to, że wpuszczeni zostaną tylko ci o odpowiedniej sygnaturze.
ooo
Alessa Prince oparła się wygodniej na poduszkach, które pod plecy podłożył jej mąż. Oddychała z trudem, ale jej stan poprawiał się z godziny na godzinę. Nawet bladość na twarzy poczęła znikać, gdy tylko dostała kolejną dawkę eliksirów wzmacniających. Teraz właśnie Severus podkładał do jej ust kolejną ciemnoniebieską fiolkę. Wypiła bez zbędnych pytań i spojrzała na niego odrobinę zdenerwowana. Nie bardzo wiedziała, co działo się od opuszczenia Durmstrangu. Obudziła się słaba i obolała w skrzydle szpitalnym Hogwartu. Dzięki Merlinowi w obecności dzieci i męża, ale mimo wszystko niepokój jej nie opuszczał.
- Spokojnie, połóż się spać – mruczał do jej ucha, gdy obniżał posłanie.
Widział, że bardzo chciała odpowiedzieć, ale wysiłek był zbyt wielki. Zaskoczony był już tym, że udało się jej zamienić choć kilka słów z dyrektorem, ale najwyraźniej świeża porcja eliksirów podbudowała jej siły. Teraz jednak powieki Alessy opadały coraz niżej, więc pozwolił jej po prostu zasnąć. Claudia przytulona do boku matki spała już od dobrych paru godzin. Nie chciał ich zostawiać na całą noc samych, ale nie miał wyboru. Musiał omówić wszystko z Zakonem, wycofać się, ukryć. Wszystko waliło się zbyt szybko. Był pewien, że w Durmstrangu pod okiem Karkarowa będą bezpieczni, ale to nie była pierwsza z jego pomyłek.
Odwrócił się jak najciszej mógł w stronę Alesa, który obserwował go w ciszy od chwili wejścia do komnat. Chłopak był tak podobny do niego jak tylko mógł. Czarne włosy, nieprzeniknione oczy i nienaturalna bladość, która bynajmniej nie była wynikiem stresu związanego z ucieczką.
- Musimy iść – poinformował go, łapiąc o pod ramię. Byli tego samego wzrostu, choć jego syn nie miał jego wagi. Budowę odziedziczył po matce; drobnej acz ruchliwej kobiecie, której upór potrafił obalać najgrubsze mury.
- Wiem – odparł tylko.
Obaj sięgnęli po proszek i sypnęli go do kominka wykrzykując adres Kwatery Zakonu Feniksa. Bez trudu wylądowali na miękkim dywanie. Severus poprowadził ich długim, ciemnym korytarzem do kuchni, która pełna już była pozostałych członków. Kilka osób dyskutowało, a Dumbledore zdawał się coś tłumaczyć Blackowi, ale ucichli, gdy Ales odgarnął niesforny pukiel włosów, wchodząc do środka. Z trudem pohamował odruch obronny, zobaczywszy Szalonookiego Moody'ego.
- Witam Państwa – odezwał się w miarę uprzejmie.
Siedzący w rogu Harry Potter drgnął usłyszawszy młody, przyjaźnie brzmiący głos. Ich wzrok skrzyżował się na kilka sekund, ale podobnie jak w przypadku pozostałych prześlizgnął się dalej.
- Witajcie – zaczął dyrektor, wskazując im miejsca. – Severusie mógłbyś? – pytanie zawisło w powietrzu.
Snape zignorował propozycję herbaty wysuniętą przez Molly Wesley i skrzyżował ręce na piersi jak to miał w zwyczaju.
- Dwadzieścia lat temu poślubiłem Alessę, która przybrała nazwisko Prince. Skorzystałem z prawa do używania rodowego nazwiska przez ostatniego potomka i w ten sposób ukryłem zarówno fakt ślubu jak i posiadania dwójki dzieci, z których Ales jest tutaj obecnie, a Claudia wraz z Alessą odpoczywają w moich komnatach. Nie mam ochoty odpowiadać na kompletnie pozbawione sensu pytania o powód tego – urwał, patrząc zimno w oczy Dumbledore'a. – Odpowiedź jest jedna.
- Była wojna – wyszeptał Albus. Snape tylko skinął głową.
- Alessa i dzieci ukrywali się w Durmstrangu, który padł dziś rano. Beauxbatons jest oblężone o czym dowiemy się zapewne rano z „Proroka Codziennego". Karkarow nie żyje – urwał.
Odchrząknął lekko, oczyszczając gardło. Siedzący koło niego syn wbił obie dłonie w blat, pozwalając paznokciom zagłębić się w blat.
- Jeśli nie będziesz miał nic przeciwko, chcielibyśmy porozmawiać z Alessem – poprosił Dumbledore.
- Jest dorosły, sam o sobie decyduje – odparł spokojnie Snape i popatrzył na syna.
- Nie mam nic przeciw, chciałbym tylko wiedzieć dlaczego jest tu tyle osób? – spytał, nie odrywając wzroku od blatu. Czarna szata musiała się samoistnie przystosowywać do sylwetki, bo wyglądała jak jedna z tych, którą nosił Snape, ale pasowała na niego idealnie.
- To Członkowie Zakonu Feniksa. Nie widzę sensu powtarzać tych samych relacji kilkukrotnie, chyba, że wolisz, żeby wyszli. – Dumbledore splótł palce przed sobą i pochylił się lekko do przodu, ale nie udało mu się pochwycić spojrzenia młodzieńca.
- Nie przeszkadzają mi. O co chce pan zapytać?
Moody zrobił kilka kroków stając za dyrektorem.
- Kiedy zaatakowali Durmstrang i kto to zrobił dokładnie? – spytał szybko, chrapliwym głosem.
- Rankiem, tuż przed śniadaniem, a więc przed ósmą rano. Śmierciożercy, było ich zbyt wielu, żebym mógł dokładnie określi ich nazwiska. Nie znam ich z twarzy - odparł obojętnie.
- Mówiłeś, że Karkarow poddał zamek… - zaczął niepewnie Albus przypominając sobie mgliście zajście w Wielkiej Sali.
- Moja matka i Igor sprawowali pieczę nad barierami ochronnymi, które otaczają… otaczały Durmstrang. Karkarow tuż po tym jak je sprawdzałem, zdjął bariery, dając tym samym wolny wstęp wszystkim… Było za późno zanim się zorientowaliśmy. Matka próbowała podnieść je na nowo, ale została zaatakowana. Nieprzytomną przetransportowałem ją do Beauxbatons, a potem do… - urwał, spojrzawszy niepewnie na ojca.
- Hogsmeade – podpowiedział.
Wbił ponownie wzrok w blat.
- Hogsmeade. A potem Hogwart – dodał pewniej.
- Karkarow nie żyje? – spytał z kolei Moody, łypiąc na niego zdrowym okiem.
Napięcie stało się niemal namacalne.
- Tak – padła krótka odpowiedź.
- Jak zginął?
- Od Avady.
- Kto?
Severus drgnął, ale nie odezwał się, gdy Ales położył mu uspokajająco dłoń na ramieniu. To było coś dziwnego. Harry był niemal pewny, że to Snape powinien pocieszać syna, ale najwyraźniej się przeliczył.
- Zabiłem Karkarowa – powiedział spokojnie, podnosząc głowę do góry i bez lęku patrząc wprost w szklane oko aurora.
- Kogo jeszcze zabiłeś? – spytał zimno Moody. Od samego tonu jego głosu Harry dostał ciarek. Ales natomiast wydawał się niewzruszony. Czarne oczy patrzyły na aurora inteligentnie i jakby z groźbą ukrytą gdzieś głęboko.
- To nie jest śledztwo, Szalonooki – warknął Snape. – A twoim zadaniem nie jest wsadzić mojego syna do Azkabanu.
- Spokojnie, tato. Dam sobie radę – uścisk na ramieniu Snape'a zwiększył się. – Im wcześniej stąd wyjdziemy tym szybciej wrócimy do mamy – urwał, nie pozwalając łagodnemu tonowi zaburzyć całości. – Zabiłem w sumie koło ośmiu osób. Trzy w Durmstrangu i chyba pięć podczas oblężenia francuskiej placówki. Musieliśmy się przedrzeć poza błonie, a nie miałem innego wyjścia. Gdyby nam nie odcięto drogi powrotnej wszyscy byliby teraz zdrowi i szczęśliwi. Jeśli szuka pan mordercy… cóż… - urwał patrząc tym razem trochę zmieszany. – Może faktycznie nim jestem, ale nie zamierzam przepraszać za obronę kobiet.
Lupin chrząknął, gdy cisza jaka zawisła pomiędzy nimi zaczęła być niewygodna.
- Panie…
- Prince – powiedział spokojnie Ales.
- Panie Prince, zatem pozostawmy tę kwestię. Dlaczego udał się pan najpierw do Francji? – spytał spokojnie Lupin.
- Uczy tam przyjaciółka mojej matki, poza tym wiedziałem, że Hogwart nie jest całkiem bezpiecznym miejscem – odparł Ales bez chwili zawahania.
- Od kiedy szkoła jest oblężona?
- Byliśmy tam około godziny dziesiątej i trwała zażarta walka. Nie wiem kiedy dokładnie rozpoczęto bitwę, ale sądzę, że zaatakowano podobnie jak w Durmstrangu. Podaję czas wedle tego panującego na Syberii. – Kolejne rzeczowo przedstawione informacje.
Zrobiło się odrobinę za cicho. Dumbledore poruszył się niespokojnie na swoim siedzeniu i nim Syriusz zdążył cokolwiek powiedzieć, zgromił go wzrokiem. Ales tymczasem rozprostował palce prawej ręki i poprawił rękaw, który zwisał do połowy dłoni.
- Nie użyliśmy świstokliku. Nie byliśmy przygotowani na taką możliwość. Nie powiem jak przemieściłem się tam z nieprzytomną kobietą i dzieckiem – zakończył, ściskając mocniej ramię ojca.
- Severusie czy możesz nam wyjaśnić to ty? – Głos zabrał Albus.
- Jak powiedziałem; mój syn jest dorosły i ma prawo do własnych tajemnic. Jeśli nie zamierza czegoś ujawniać nie mam prawa robić tego ja – powiedział spokojnie.
Syriusz poderwał się do góry, patrząc z nienawiścią na obojętną twarz Mistrza Eliksirów.
- Jest takim samym cholernym Śmierciożercą jak ty! – Podniósł głos. – Pewnie właśnie infiltruje… - nie dokończył. Różdżka Alessa boleśnie wbiła się w jego szyję.
- Nazwij mojego ojca jeszcze raz Śmierciożercą – zawarł w tych słowach całą groźbę, która teraz zawisła w powietrzu. Ales pochylał się do przodu niemal tracą równowagę, ale nie drgnął nawet o milimetr. Lewa dłoń szeroko rozpostarta oddzielała go od pozostałych.
- Jest morder… - Syriusz nie dokończył, różdżka głębiej wbiła się w ciało.
Snape tymczasem westchnął, przywracając resztę do rzeczywistości.
- Ales, zostaw Blacka w spokoju. – Wydawał się tak zmęczony. - Już od dawna nie potrafi mnie sprowokować i idiotyzmem jest samo to, że irytuje ciebie, ale najwyraźniej taki już jego urok. To Gryfon. Zidiociały, zkundlały, ale Gryfon – dodał nie zaciskając nawet szczęki.
- Skoro tak twierdzisz – odpowiedział tamten, zabierając różdżkę, ale patrząc prosto w oczy Syriuszowi. Pogarda, to było jedyne, co można było w nich odczytać. – Nie jestem zwolennikiem Voldemorta – powiedział głucho, siadając na swoim miejscu i wycierając różdżkę o skrawek szaty. Położył ją w zasięgu ręki, lustrując pozostałych wzrokiem. Syriusz tymczasem został wypchnięty przez Lupina z własnej kuchni.
- Z Beauxbatons udaliśmy się również tą tajemniczą metodą do Hogsmeade, a potem na piechotę do Hogwartu, ale…
- Dlaczego nie od razu do zamku? – spytała Tonks, zaczynając nową stronę w auroskim notesie.
- Nigdy nie byłem w Hogwarcie, a w Hogsmeade odwiedzaliśmy czasem ojca. Nie wiedziałem tylko, w którą stronę jest dokładnie zamek – kontynuował. – Moja orientacja w terenie też chyba pozostawia wiele do życzenia. W którymś momencie musieliśmy zboczyć do lasu, który otacza Hogwart. Potem było już tylko wejście do zamku i skrzydło szpitalne – zakończył, odprężając się lekko.
Severus Snape poruszył się poprawiając szatę. Potarł kościsty podbródek, wbijając wzrok w Dumbledore'a.
- Ales najprawdopodobniej przeprowadził je przez połowę Zakazanego Lasu, stąd luka czasowa – wyjaśnił. – Z tego, co opowiadał mi wcześniej musiał minąć chatę Hagrida gdzieś bardziej na południe. Wieże zamajaczyły mu kilka kilometrów dalej i wracał.
Harry zaszokowany przypomniał sobie ociekającego wodą i błotem chłopaka. Umorusane twarze, lekko rozbiegany wzrok.
- Nie spotkaliście tam czegoś dziwnego? – spytał, zanim zdążył się powstrzymać.
- To nie jest przedmiotem dyskusji, panie Potter – odparł sucho Snape, nim Ales otworzył usta.
Zgromiony spuścił wzrok, zdziwił się więc gdy syn Mistrza Eliksirów, odpowiedział na jego pytanie.
- Nazwa Zakazany Las jest w pełni adekwatna do stworzeń, które je zamieszkują . Jeśli nie ma więcej pytań, chcielibyśmy wrócić do Hogwartu – zwrócił się szybko do dyrektora, uzyskując poparcie ojca.
Moody, który do tej pory stał za Dumbledorem, pociągnął z piersiówki potężny łyk. Oparł jedną rękę na blacie stołu, a jego kamizelka niebezpieczne napięła się pod ciężarem dużego brzucha.
- Jaki był cel ataku? – spytał szorstko.
- Nie jest Śmierciożercą, więc skąd ma wiedzieć? – wtrącił się Snape, wstając i ciągnąc chłopaka za sobą. – To bezsensowne pytanie. Muszę podać Alessie eliksir i tak nie było nas zbyt długo – stwierdził z wymuszoną nonszalancją.
- Dziwnie się zachowujesz Snape, nie sądzisz?
Mistrz Eliksirów zatrzymał się w progu, odwracając tylko nieznacznie. Maska obojętności, która spadła z jego twarzy niemal natychmiast ukazała coś, czego Harry jeszcze nie widział. Strach.
- Mam rodzinę, Szalonooki.
- Zawsze miałeś – zauważył tamten.
- Ale nikt o tym nie wiedział. Teraz natomiast są w podwójnym niebezpieczeństwie. Ales, wychodzimy - ponaglił syna.
Zostawili wszystkich z niejasnym przeświadczeniem o tym, że ta historia ma drugie dno i prędzej zginą, niż prawda wyjdzie na jaw.
