Tytuł: Już się miał świat ku zmrokowi*
[Hymn św. Ambrożego – Creator alme]
Autor: euphoria
Betowała wspaniała okularnicaM:*
Fandom: SPN
Pairing: Dean/Cas
Rating: +18
W hrabstwie Eaton, pomiędzy Lansing a Potterville leży niewielkie miasteczko Dimondale. Tę małą mieścinę, wciśniętą pomiędzy Wielkie Jeziora a lasy, które na dobrą sprawę kończą się tysiące mil dalej przy kanadyjskiej granicy, ciągnąc się przez całe Michigan, zamieszkuje nie więcej niż kilka setek osób, o czym przekonali się Winchesterowie, gdy zawitali do tej osady, o której bogowie chyba na dobre zapomnieli, gdy pionierzy zbudowali fundamenty pierwszego domu.
Główna droga do Dimondale wyglądała na od dawna nieużywaną. Asfalt był w zbyt dobrym stanie, a chodniki za czyste. Niewielu mieszkańców, którzy o tej porze wracali z pracy do swoich domostw, spoglądało z zaciekawieniem na czarną impalę sunącą leniwie jezdnią. Dean rozglądał się ostrożnie na obie strony. Niecałe pięć kilometrów wcześniej omal nie potrącili jelenia, a Winchester nie miał ochoty choćby porysować swojej dziecinki. Sam sunął palcem po mapie, mrucząc coś pod nosem niewyraźnie jakby nie wierzył w to co widzi.
- Jak miał się nazywać ten znajomy Pameli, o którym wspominał Bobby? - spytał w końcu.
- Nie wiem, nie było zasięgu w tym cholernym lesie. Ledwo go słyszałem - Dean skrzywił się na wspomnienie przymusowego parkowania na jakimś poboczu.
Od kilku godzin nie mogli znaleźć żadnego motelu, a ostatnie miasteczko zostawili za sobą ponad pięćdziesiąt kilometrów temu. I Dean naprawdę nie miał ochoty wracać do Lansing tylko po to, żeby następnego dnia ponownie przedzierać się tu z powrotem.
- Znajdźmy jakiś bar, a ja spróbuję się dodzwonić do Bobby'ego. Muszą tu mieć zasięg albo chociaż telefon - rozejrzał się w poszukiwaniu jakiejkolwiek wieży, która mogłaby odpowiadać za przesył danych. - Kto w ogóle chciałby tu mieszkać? - zdziwił się. - Wokół nic tylko lasy. Żadnej cywilizacji.
Sam zaśmiał się szczerze rozbawiony.
- Chyba właśnie odpowiedziałeś sobie na pytanie. Za sto metrów skręć w prawo - zakomenderował, spoglądając na mapę.
- Jasne, panie GPS - odgryzł się Dean. - Za sto metrów i tak kończy się to cholerne miasteczko - dodał zgryźliwie.
Chwilę potem impala wjechała na niewielki parking przed barem. Knajpa wyglądała jak dziesiątki innych, które mijali podczas swojej podróży. Neonowy napis z zaproszeniem skierowanym przede wszystkim do miejscowych. Stojak na rowery, a nawet specjalne miejsce, gdzie można przywiązać konia, co szczerze powiedziawszy bardzo spodobało się Deanowi, chociaż miał nadzieję, że nikt tutaj nie przyjeżdża do baru konno. Ze środka dobiegały już śmiechy, więc zapewne część miejscowych zdążyła już wrócić do domu i wybrać się na piwo. Winchesterowie wysiedli z samochodu i Sam niemal natychmiast wszedł do środka, zostawiając Deana, który wybierał numer Singera.
Środek knajpy nie był zadymiony, jakby się tego można było spodziewać. Nie było też żadnego znaku zakazu palenia. Sam rozejrzał się po pomieszczeniu, czując na sobie spojrzenia miejscowych i podszedł do baru, za którym niezbyt wysoki mężczyzna lał właśnie piwo do kufli.
- Beth, do jedynki - krzyknął do jedynej kelnerki, która mogła mieć nie więcej niż siedemnaście lat.
Dziewczyna zabrała tacę i mijając stoliki zostawiła kufle przy tym stojącym najbliżej drzwi. Sam obserwował ją przez chwilę, czekając aż Dean do niego dołączy, ale najwyraźniej znalezienie zasięgu ponownie nastręczało trudności. Bobby zdążył wysłać ich tutaj, ale nie wyjaśnił do końca na co tym razem polują. Od ponad trzech miesięcy nie byli u niego, zajęci tropieniem demonów, które wydostały się przez bramy Piekła. Czasami udawało im się wcześniej określić z czym mają do czynienia, ale przeważnie jednak celowali w ciemno, przyjeżdżając na miejsce i dopiero dopasowując fakty. Sam miał nadzieję, ze tym razem będzie inaczej. Dimondale było zbyt oddalone od szlaku łowców, by ktokolwiek zdążył im pomóc w razie potrzeby.
- Co podać? - spytał w końcu barman, polerując ścierką świeżo wymyty kufel.
Mężczyzna miał zaraźliwy uśmiech, więc kąciki ust Sama niemal natychmiast drgnęły unosząc się wyżej. Właśnie miał poprosić o piwo, gdy dostrzegł tabliczkę z napisem Kto obraża barmana, stawia kolejkę i niewielki dzwonek obok.
- Świetny pomysł - powiedział, wskazując głową w kierunku napisu.
- Skuteczny. Miejscowi go uwielbiają - zaśmiał się barman, wracając do polerowania szkła.
Kelnerka zdążyła wrócić z brudnymi kuflami i znikła na zapleczu tak szybko jak się pojawiła.
- Piwo poproszę - zdecydował w końcu Sam, nie mogąc doczekać się brata. - Macie tutaj coś do jedzenia? - spytał, gdy barman wrócił z jasnozłotym napojem.
- Jeśli jajecznica wystarczy, myślę, że Beth mogłaby ją zrobić. Chociaż szczerze powiedziawszy – spojrzał wymownie na kręcącą się po sali kelnerkę. – Nie polecam.
Sam mimo wszystko zamówił i dziewczyna pędziła na zaplecze. Dean pojawił się chwilkę potem i opadł na krzesło obok brata, wyglądając na wyczerpanego. Zresztą nic dziwnego. Prowadził przez prawie dobę i im obu należał się odpoczynek.
- Dodzwoniłem się do Bobby'ego. Tym razem brak demonów, ale coś zawitało do lasów, jeśli wiesz, co mam na myśli – spojrzał na Sama wymownie. – Poza tym… Nie uwierzysz, koleś, który ma nas przenocować ma na imię Castiel – parsknął. – Kto daje dziecku takie imię? Jego rodzice tak bardzo go nienawidzili, że postanowili go naznaczyć? Czy coś? – zaczął kpić. – Nie dosłyszałem nazwiska, ale chyba nie będzie nam potrzebne.
- Dean, może tak ciszej – mruknął Sam, widząc, że jego brat dopiero zaczął się nakręcać.
- Ciszej? Tacy jak Castiel nie chodzą do barów, Sammy. Musimy tylko poszukać jakiegoś zdziwaczałego dziadka, mieszkającego w chatce na kurzej stópce – dodał tonem, który przeważnie wykorzystywał, gdy obrażał brata.
W międzyczasie barman przyniósł piwo i cierpliwie poczekał, aż Dean skończy mówić. Po czym sięgnął do dzwonka i uderzył nim kilka razy, obwieszczając kolejkę na koszt klienta. Kilka osób zachichotało i spojrzało ciekawie na zaskoczonych Winchesterów.
- Mam na imię Castiel, Anioł Dnia Czwartego, w wolnych chwilach przeprowadzam staruszki przez ulicę, Novak – przedstawił się jednym tchem. – A ty stawiasz kolejkę – dodał, wskazując na napis nad barem.
Dean zbaraniał i chwilę otwierał usta jak ryba wynurzona z wody. Sam zaczął przepraszać mężczyznę, ale ten nie wydawał się bynajmniej urażony.
- Muszę przyznać, że to był dość ciekawy monolog. Już gorzej reagowano na dźwięk mojego imienia – przyznał uśmiechając się z satysfakcją. – Szukacie mnie w konkretnym celu czy jesteście z tego dziwnego stowarzyszenia, które przyznaje certyfikaty ludziom o najdziwniejszych imionach? – spytał zaciekawiony.
Dean pozbierał się na tyle, by zabrać piwo Sama i skrzywił się, gdy brat uderzył go w rękę i porwał kufel.
- Mieliśmy zły początek – powiedział, wyciągając dłoń przez ladę. – Jestem Dean, a to Sam. Nasza wspólna znajoma, Pamela jest przyjaciółką naszego wujka Bobby'ego i wspominała, że moglibyśmy się u ciebie zatrzymać, jeśli to nie problem oczywiście. – Uderzył Sama łokciem, oczekując, że brat wykrztusi coś w końcu. Dean nigdy nie był dobry w przepraszaniu ani tych wszystkich emocjonalnych rzeczach, przez co ludzie z zasady mu nie ufali. A biorąc pod uwagę brak motelu, ciemny las i ogólne zmęczenie, naprawdę nie miał ochoty ani wracać do Lansing, ani tym bardziej spać w impali.
Obaj potrzebowali chociaż kawałka podłogi i prysznica.
- Tak. Nie wiem czy pamiętasz Pamelę – zaczął Sam.
Castiel uśmiechnął się lekko, zarzucając wilgotną ścierkę na ramię. Zrobił miejsce Beth, która przyniosła nie najgorzej wyglądającą jajecznicę.
- Jasne, spotkaliśmy się w Nowym Jorku parę lat temu, pomagała mi rozwikłać pewną sprawę. Nie jesteście pierwszymi gośćmi od 'wujka Bobby'ego' – zrobił w powietrzu cudzysłów, dając im do zrozumienia, że nie wierzy w te rodzinne więzy. Dean spojrzał wymownie na Sama. Wiedzieli co to oznaczało: łowcy bywali tu już wcześniej. Castiel jednak kontynuował dalej. – I nauczony doświadczeniem nie dam wam kluczy do mojego domu – parsknął szczerze rozbawiony.
- Wiesz, jeśli chodzi o to co mówiłem wcześniej… - zaczął Dean niemrawo, gdy wizja łóżka zaczęła się oddalać bezpowrotnie, ale Castiel machnął ręką.
- To nie o to chodzi. Kiedy ostatnio zostawiłem 'przyjaciół Pameli' – powtórzył gest – samych, przez prawie tydzień próbowałem zdrapać farbę z podłogi. Macie tendencje do rysowania podejrzanych symboli na płaskich powierzchniach. O wszechobecnej soli nie wspomnę – zamilkł na chwilę. – Zamykam bar o dziesiątej i wtedy pojedziemy do mnie. Nie chcę tym razem żadnych zniszczeń, zrozumiano? – spytał ich już całkiem poważnie.
Sam zapewnił go solennie, że niczego takiego nie planowali. Dean nawet prawie mu uwierzył, chociaż odkąd pamiętał nigdy nie spali w niezabezpieczonym domu. Nawet w motelach każde wejście do pokoju obsypywali dużą ilością soli na wszelki wypadek, aby demony nie zaskoczyły ich w nocy. Tym bardziej teraz, gdy tak wiele tych kreatur wydostało się na zewnątrz.
Castiel wrócił do nalewania piwa, a Beth dzielnie roznosiła trunek, po czym wręczył Deanowi rachunek, twierdząc, że za resztę zapłaci firma, ale zasady są zasadami i on nie zamierza ich łamać. Sam nie mógł przestać chichotać jak mała dziewczynka, gdy jego brat z ciężkim sercem wyciągnął jedną z podrobionych kart kredytowych. Barman przyjął ją bez słowa komentarza.
Castiel ewidentnie nie zdawał sobie sprawy czym dokładnie się zajmowali. Niemal od razu spytał czy zatrzymali się Dimondale w związku ze zbliżającym się polowaniem i Dean bardzo szybko potwierdził. Nigdy nie rezygnował z dobrych przykrywek, które same pchały się w ręce. Tym bardziej, że to tłumaczyłoby broń w samochodzie.
Powoli dopili piwo. Potem drugie i trzecie, i jeśli Dean miał być szczery to nawet chyba piąte i szóste. Impala miała zostać na parkingu przed barem aż do następnego ranka. Castiel zapewnił ich, że mieszka naprawdę blisko i Dean nie mógł powstrzymać się przed kolejnym komentarzem.
- W tym mieście wszystko jest blisko.
Barman sięgnął po linkę od dzwonka i jego głos ponownie rozbrzmiał w lokalu. Pozostali goście podnieśli swoje kufle w geście wiwatu.
- Hej, nie obraziłem barmana! – zaprotestował Winchester.
Castiel skinął głową w stronę kolejnej plakietki z napisem To barman ustala co jest obraźliwe.
- Sprytne – docenił go ponownie Sam.
Dean ponownie sięgnął do portfela, czując, że wypił za dużo. Oczy piekły go od kilku godzin, ale pocieranie nie przynosiło już upragnionej ulgi. Potrzebował snu tak bardzo jak kąpieli i jedzenia. Jajecznica Beth okazała się nie tyle dobra, co pożywna, ale szczerze powiedziawszy Dean mógłby zjeść niedogotowane mięso z jelenia, którego prawie potrącili dzisiejszego dnia i nie poczułby różnicy. Dopiero teraz zdał sobie sprawę, że powinni częściej wymieniać się z Samem za kółkiem, ale pozostawienie brata za kierownicą impali niepokoiło go tak bardzo jak uśmieszki kelnerki, które sugerowały to, co zawsze im sugerowano, gdy się gdzieś zatrzymywali.
- Nie jesteśmy razem – mruknął Dean, ku zaskoczeniu Sama, który wypytywał Castiela o jakieś dziwne przypadki zaginięć.
Barman okazał się nieprzydatny. Mieszkał w Dimondale dopiero od dwóch lat i choć zżył się z miejscowymi, raczej nie interesował się plotkami.
- Nigdy bym tego nie zasugerował – zaczął Castiel.
Sam spojrzał na zegarek i za siebie, na pełen bar, a potem na Castiela.
- Jesteś pewien, że uda ci się wyjść o dziesiątej? – zwątpił.
Wielu klientów wciąż zamawiało piwo i ludzi raczej przybywało niż ubywało.
- Miejscowa cisza nocna – wyjaśnił barman. – Wyganiam ich w tygodniu przed dziesiątą, bo jutro rano idą do pracy. Beth ma szkołę… - urwał. – Małe miejscowości mają swoje plusy. Zawsze wiem, o której skończę. Tylko w piątki i soboty jest prawdziwy tłok. W ten weekend dodatkowo wypada polowanie, więc na pewno zjadą się jeszcze dodatkowo okoliczni myśliwi – wyjaśnił.
- Polujesz?
Castiel zaprzeczył.
- Altruista i pacyfista – westchnął z udawanym bólem. – Aczkolwiek dziczyzna smakuje wyśmienicie – dodał po chwili. – Nie mam w zwyczaju łażenia po lesie i uganianiu się za obiadem. Mogę ugotować jak coś przytachacie. A propos, w Dimondale nie ma restauracji, ani żadnego baru, w którym serwowane jest jedzenie. Gotuję dla siebie, więc nie będzie problemu. Kuchnia w domu jest do waszej dyspozycji. Chyba, że wolicie zapuszczać się do Potterville albo Lansing.
Sam podziękował i przeciągnął się, pozwalając kręgom przeskoczyć z głośnym trzaskiem. Nie mógł doczekać się – podejrzewam, że podobnie jak Dean – normalnego wygodnego łóżka.
ooo
Kiedy następnego dnia rano Dean otworzył oczy, nie czuł się bezpiecznie. Wzdrygał się na samą myśl, że zostawiają dom tak otwarty, niezabezpieczony. Prawie jak zaproszenie. Chociaż Bobby nie wspominał o demonach i nic nie wskazywało, by jakikolwiek miał się tu znajdować, Winchester czułby się o wiele lepiej, obwarowany symbolami odpędzającymi zło.
Przez chwilę zastanawiał się czy to już paranoja, ale odrzucił tę myśl. Sam spał w najlepsze w pokoju obok. Dean słyszał jego chrapanie, chociaż oddzielała ich ściana. Sądząc po kolejnych dźwiękach, ich gospodarz chyba gotował na parterze.
Dom Castiela był dwupiętrowy i zbyt duży jak dla jednej osoby, ale ponieważ w Dimondale wszystkie domy takie były, pewnie architekci nie przewidzieli Casa w swoich planach. Miało to jednak swoje plusy. Na parterze znajdowała się naprawdę wielka kuchnia, która przypominała Deanowi o starym domu w Lawrence. Zaraz obok znajdował się salon z biblioteczką i telewizorem, który nie wyglądał na zbyt często używany. Ich pokoje mieściły się na pierwszym piętrze. Podobnie jak niewielka łazienka. Wyżej był już tylko strych, na który można było się dostać wyłącznie spuszczając w dół drabinę.
Dean obszedł dom i sprawdził go dokładnie, gdy tylko upewnił się, że Castiel poszedł spać. Mężczyzna nie żartował, gdy mówił, że nie chce kolejnych zniszczeń. Podłoga pod oknami musiała być malowana dość niedawno. Farbę zdarto kilka tygodni wcześniej i nałożono nowy lakier. Dean nie znalazł żadnych śladów siarki, więc to mogła być prewencja. Chociaż z drugiej strony, Castiel musiał mieć jakąś manię czystości, bo wszystko niemal lśniło i siarka, podobnie jak sól mogła zostać wchłonięta przez odkurzacz.
Przyzwyczajony do chaosu domu Bobby'ego Dean, nie czuł się tu zbyt swobodnie. Obszedł dom na palcach, nie dlatego, że bał się, iż jakikolwiek dźwięk obudzi ich gospodarza, ale przede wszystkim, bo czuł się brudny. Był nieogolony, wyczerpany i jego ubranie potrzebowało prania.
Sam zaaklimatyzował się niemal w chwili, gdy przekroczył próg domu, ale on mieszkał z Jessicą w Stanford, więc był przyzwyczajony do babskich standardów czystości. W zasadzie Sam ogólnie był straszną babą, a przynajmniej tak tłumaczył to sobie Dean.
Dźwięki w kuchni ucichły i zapach jedzenia przedarł się przez zamknięte drzwi pokoju. Sądząc po aromacie mogły to być tylko naleśniki, co potwierdził pomruk dochodzący z pomieszczenia obok.
Sam uwielbiał naleśniki odkąd Dean pamiętał. Niewiele potrwało zanim młodszy Winchester zapukał do jego drzwi i obaj zeszli na śniadanie, zastając Castiela z kubkiem czegoś, co Dean określi jako zielona herbata. Dopiero teraz mieli okazji przyjrzeć mu się bliżej.
Castiel nie był zbyt wysoki. W porównaniu z Samem nikt nie był. Mógł mieć nie więcej niż sto osiemdziesiąt centymetrów wzrostu. Nie wyglądał na kogoś, kto kiedykolwiek pracował fizycznie, ale utrzymywał sylwetkę w dobrej kondycji. Miał dość wąskie dłonie i długie palce, które oplatały kubek chwytem kogoś, kto jest zdecydowany i pewny siebie. Jego niebieskie oczy nie wyglądały naturalnie i Dean zdał sobie sprawę, że mężczyzna nosi soczewki. Przypomniał sobie, że wczoraj widział na jakimś zdjęciu Castiela w okularach.
- Kawa? Herbata? – zaproponował, pocierając palcami szczękę z jednodniowym zarostem.
- Śmierdzi – stwierdził bezapelacyjnie Dean, patrząc na trzymany przez Castiela kubek.
Sam rzucił mu to sucze spojrzenie, które mówiło jak ty się zachowujesz, gamoniu. Ale Dean przecież nie był jakimś weganinem, który ucieszy się z zielonej, działającej antyzmarszczkowo herbaty, a potem pędzi na jogę o brzasku.
- Odrobinę – przyznał Castiel rozbawiony.
Odwrócił się i włączył czajnik przy okazji wyciągając z szafki kawę. Nasypał sporo do dwóch filiżanek i poczekał aż Winchesterowie zajmą miejsca przy stole.
- Nie rozmawialiśmy wczoraj o tym, ale chcielibyśmy jakoś pokryć koszty – zaczął Sam, słodząc sobie kawę i nakładając ponad połowę z przygotowanych naleśników.
- Przyjaciele Pameli, są moimi przyjaciółmi – odparł spokojnie mężczyzna, podchodząc ponownie do kuchenki. Najwyraźniej apetyt Sama zaskoczył go. Nie byłby pierwszym. – Poza tym zawsze miło mieć gości.
Sam oderwał się w końcu od talerza i upił trochę kawy.
- Masz piękny dom – pochwalił.
- Dziękuję.
- I duży – dodał Sam.
- I stary – dorzucił Castiel. – Raz nawet myślałem, że w nim straszy – zaśmiał się.
Winchesterowie poderwali głowy do góry, czekając na jakieś rozwinięcie tematu. Od wczoraj nie zbliżyli się ani na krok do rozwiązania sprawy, którą zlecił im Bobby.
- To wtedy Pamela ci pomogła? – zaczął ostrożnie Sam.
Castiel przełożył na talerz kolejne naleśniki i wrócił do kuchenki. Wlał porcję ciasta i skręcił gaz.
- Nie jestem wariatem, nie zrozumcie mnie źle. Nie wierzę w duchy – pospieszył z wyjaśnieniem. – Pamelę spotkałem, gdy mieszkałem w Nowym Jorku. Wpadła w zasadzie na mnie w biurowcu, w którym mieściła się siedziba mojej firmy i zaintrygowała mnie - urwał, przypominając sobie tamte wydarzenia. – Moja sekretarka wyjaśniła mi, że Pamela jest jasnowidzem.
Castiel przewrócił naleśniki i oparł się ponownie o szafkę z łopatką w dłoni.
- Raczej byłem i jestem sceptykiem, i jeśli mnie ktoś spyta, to pewnie jako sceptyk umrę, ale – urwał. – Wierzę w Pamelę. Wtedy miała rację, a potem chciałem, żeby się czegoś dla mnie dowiedziała, ale niestety się nie udało - dokończył. – A jak wy poznaliście Pamelę? – spytał, zmieniając temat.
- To przyjaciółka wujka Bobby'ego – powtórzył Sam. – W zasadzie spotkaliśmy ją po raz pierwszy dwa lata temu, gdy wuj – To słowo z trudem przechodziło mu przez usta. – odwiedził ją w szpitalu.
Castiel drgnął zaskoczony.
- Pam miała wypadek? Nie mówiła mi nic – wzruszył ramionami. – Coś poważnego? – zmartwił się.
Sam zawahał się, patrząc pytająco na Deana, który wbił wzrok w blat. Wypadek Pameli odbił się na nich wszystkich. Łowcy byli jak rodzina. Byli jednym klanem i chociaż Pamela bezpośrednio nigdy nie brała udziału w polowaniach, często pomagała korzystając ze swoich zdolności. Do tej zresztą pory dzwonili do niej, gdy potrzebowali informacji.
- I tak, i nie – zaczął Dean. – Przynajmniej nic śmiertelnego. Pamela straciła wzrok, ale nie chce o tym mówić, więc nie jestem zaskoczony, że nie wiesz – dodał, widząc szok wymalowany na twarzy Castiela. – Nie wiemy jak to się stało. Kiedy zadzwoniła ze szpitala, było już po sprawie – uciął jakiekolwiek możliwe pytania.
Pamela powiedziała Bobby'emu, że sprawdzała coś dla znajomego, kiedy jej oczy po prostu zaczęły parować. To był jeden z bardziej niebezpiecznych seansów, ale nie poznała imienia tego, który ją zaatakował. Próbowali potem znaleźć demona, obdarzonego taką mocą, ale w żadnej z ksiąg nie było o nim informacji. Poza tym kobieta zapewniła ich, że nie miał prawa prześlizgnąć się przez jej zabezpieczenia. I faktycznie, gdy sprawdzili jej mieszkanie, pułapka na demony była nienaruszona. Do tej pory nie rozwiązali zagadki i Bobby'emu spędzało to sen z powiek. Przyjaźnił się z Pamelą prawie tak długo jak z Johnem Winchesterem.
Sam poruszył się niespokojnie, to naprawdę był cholernie trudny temat, bo pomimo swojego ogromnego doświadczenia żaden z łowców nie potrafił pomóc kobiecie. A przynajmniej się zemścić.
- Dzisiaj wybieramy się na mały rekonesans – Dean szybko zmienił temat. – Znasz jakieś ciekawe miejsca owiane grozą albo legendą? – spytał. – Sammy jest początkującym spirytystą – dodał, klepiąc brata po plecach na potwierdzenie tych słów.
Młodszy Winchester skrzywił na kolejny przytyk.
- Jakbyś wiedział co to znaczy – warknął znad prawie pustego talerza.
- Wiem, że nie ma nic wspólnego ze spirytusem.
Cas ponownie wyglądał na rozbawionego.
- O ile się orientuję, Dimondale jest najspokojniejszym miasteczkiem w stanie – odpowiedział na wcześniejsze pytanie.
Pół godziny później Dean odpalił silnik impali i wyjechali z Samem z miasta. O ile Bobby się nie mylił, musieli przeszukać tereny wokół Dimondale. Dwa i trzy lata temu zdarzyły się podczas Wielkiego Polowania dwa zniknięcia. W tym roku wszystko wskazywało na to, że będą mieli do czynienia z kolejnym i czekała ich ponad dwudziestoletnia przerwa w serii, więc musieli się przyłożyć.
