Pod zwałami białej pościeli, niby porwany przez lawinę narciarz, leżał Yuuri, okazjonalnie wydając z siebie przytłumiony kaszel. Obłożony poduszkami i przykryty pod sam nos powoli dochodził do siebie po tym, jak nagle na lodowisku urwał mu się film. Zbliżające się szuranie kapci o podłogę oznajmiło, że do sypialni wkraczał jego ratownik, lekarz, a teraz także opiekunka w jednym.
- Yuuri, nie strasz mnie tak więcej. Myślałem, że wreszcie dopadł cię atak serca. - Widząc, że mężczyzna już nie śpi, Viktor przysiadł bokiem na łóżku, odkładając na stolik kubek z parującym napojem. - Czy to są właśnie te wasze słynne japońskie przeziębienia?
- Nie wiem, czy słynne, ale na pewno skuteczne - wychrypiał, odsuwając kołdrę znad ust. - Nie martw się, za dzień wszystko powinno wrócić do normy.
Rosjanin nachylił się nad leżącym mężczyzną i przytknął czoło do jego czoła, sprawdzając temperaturę. Czuła opieka, jakiej po raz pierwszy doświadczał Katsuki od kogoś innego niż mama, z pewnością miała wpływ na zupełnie niezwiązane z chorobą podniesienie się gorączki o jakieś kilka dziesiątych stopni.
- Wydaje mi się, że jest odrobinę lepiej - uznał jednak Viktor, odsuwając się znad pacjenta. - Chce ci się pić?
- Trochę - przytaknął Yuuri.
- Przyjąłem.
Viktor pomógł mu usiąść, asekurując plecy, a potem sięgnął po przyniesiony kubek. Ściągnął usta i zaczął dmuchać, odganiając leniwie unoszącą się nad naczyniem parę. Było w tej scenie coś niebywale ujmującego, co uszczęśliwiło chorego chyba bardziej niż przygotowany napar.
- A teraz powiedz "aaa" - zażartował Rosjanin, kiedy przyłożył do ust ukochanego kubek i ostrożnie go przechylił.
- Mm, dziwne. Ale dobrze - skrzywił się lekko Katsuki, kiedy przełknął łyk rozgrzewającego napoju. - Co to?
- Herbata z cytryną. Stary, babciny sposób na przeziębienia.
Podetknął kubek pod twarz Japończyka, aby ten mógł zobaczyć pływający we wnętrzu plasterek cytrusa.
- Chcesz jeszcze? - upewnił się Viktor.
- Mhm.
Przylgnął wargami do brzegu i duszkiem wypił przyjemnie ciepłą herbatę aż do samego dna. Kiedy spijał ostatnie krople płynu z przechylonego kubka, jego ust dotknął plasterek cytrusa. Niewiele myśląc, chwycił go w zęby i ostrożnie wyjął z naczynia, lekko przygryzając. Nieco soku wypłynęło z rozerwanego miąższu i pociekło po spierzchniętych gorączką ustach. Viktor mruknął. Yuuri swoimi niekontrolowanymi zagrywkami regularnie doprowadzał go na skraj wytrzymałości.
- Ej, tego się tak nie robi - zganił, zabierając kubek, a w jego miejsce przysunął twarz do Yuuriego. - Oddaj - poprosił nieprzekonująco.
- Ne - wydukał, jakby spodziewając się, co zaraz nastąpi.
Rosjanin westchnął, po czym chwycił zębami cytrynę z drugiej strony. Widząc, że przeciwnik się nie poddaje i wciąż dzielnie trzyma swą zdobycz, rozchylił szerzej wargi i zgarnął większą część plastra, przyciskając usta do ust ukochanego. Kwaśny sok wypłynął z owocu, dostając się między języki obu mężczyzn. Pod wpływem cierpkiego posmaku Yuuri skrzywił się i wreszcie oderwał od intensywnego pocałunku, pozwalając, by Viktor zjadł cytrynę w całości. Powieka nawet mu przy tym nie drgnęła, a nawet się oblizał, wyraźnie zadowolony z obrotu spraw.
- Na zdrowie - podziękował, ocierając kciukiem usta Yuuriego, po czym wstał z łóżka. - Teraz wracaj się kurować.
- A ty gdzie idziesz?
Viktor mrugnął porozumiewawczo do zakopującego się z powrotem w pościeli, na wpół ozdrowiałego pod wpływem pieszczoty pacjenta.
- Kupić więcej cytryn. Dużo więcej.
Przypis-chan
Yuuri, jako rodowity Japończyk, raczej zapija się zieloną, więc takiego wynalazku jak wsadzanie cytryny do herbaty prawdopodobnie nie ogarnia. Chociaż co ich tam w Detroit wie...
