Nazywam się Blaine Anderson.
Mam siedemnaście lat i mój chłopak, Kurt, właśnie zerwał ze mną przez telefon.
Nigdy bym się tego nie spodziewał. Nie po nim. To on był tym, który przypominał o rocznicach. To on był tym, który na każdym kroku przypominał mi jak ważny jest dla niego romantyzm i drobne gesty. On nigdy, on nigdy... Każde zdanie zaczyna się w mojej głowie od tych dwóch wyrazów.
Jego głos odbija mi się po czaszce jak w koszmarze.
„Tak będzie lepiej."
Nawet nie stać go na nic lepszego. Pewnie obejrzał jakiś denny film i nauczył się kilku kwestii na pamięć. Bo po co miałby się wysilać dla kogoś takiego jak ja.
Wściekłość krąży mi w żyłach, ale kiedy Kurt powtarza „Blaine? Jesteś tam?" prawdopodobnie dziesiąty raz z rzędu, nic nie mówię. Po prostu zaciskam szczęki i się rozłączam. Telefon pozostaje wyłączony przez kolejny miesiąc. Moje życie to teraz tylko zamykanie i otwieranie oczu, i suma oddechów. Pewnego dnia wyrzucam telefon przez okno i potem płaczę w poduszkę, dopóki nie udaje mi się zasnąć.
To pierwszy raz, kiedy pozwalam sobie na łzy po naszym rozstaniu.
Otwieram oczy. Za oknem wciąż jest ciemno.
Mój kręgosłup przypomina o swoim istnieniu, posyłając iskierki bólu wzdłuż moich pleców, ale mimo to zmuszam się do oparcia na łokciach. Pocieram oczy. Kiedy byłem młodszy, wstawanie nie bolało wcale…
Młodszy.
To słowo przykuwa moją uwagę.
Idę do łazienki i spoglądam w lustro, ale nie poznaję osoby, którą widzę w odbiciu. Chłopak z poplątanymi włosami, cieniami pod oczami i ledwo uchylonymi powiekami nie może być mną… Nie chcę, żeby był mną. Opuszczam wzrok.
Uświadamiam sobie, że muszę uporządkować w głowie kilka faktów, więc zmuszam się do ponownego spojrzenia w lustro i spoglądam temu obcemu chłopakowi w oczy.
Wciąż nazywam się Blaine Anderson, ale zdecydowanie nie mam już siedemnastu lat. Jestem studentem, a ta ciemność za oknem, to nic innego jak nowojorska noc. Tak daleko od Ohio…
Mieszkanie jak moje, gdzie w nocy jest całkowicie ciemno to rzadki luksus w Nowym Jorku - nie bez powodu mówi się, że to miasto nigdy nie śpi. Latarnie, bannery, światła samochodów… W Nowym Jorku nigdy nie widać gwiazd, chyba, że mieszka się daleko od centrum miasta i ulicznego zgiełku. Nienawidzę tego. Ja sam mieszkam w typowej nowojorskiej kamienicy, a przed jasnością świateł chroni mnie tylko to, że okno w mojej sypialni wychodzi na ścianę sąsiedniego budynku. Samo mieszkanie znajduje się na przedostatnim piętrze, co nieco mnie irytuje - gdybym mieszkał piętro wyżej, mógłbym z łatwością wychodzić na dach. Ale po tym czasie, zdążyłem się już przyzwyczaić.
Opłukuję twarz zimną wodą, a kiedy wycieram się ręcznikiem na moment zamykam oczy, wtulając twarz w materiał.
Nie mam siły mierzyć się z kolejnym dniem.
Spoglądam na zegarek i przekonuję się, że wkrótce będzie świtać. Podnoszę roletę i otwieram okno, zamykając oczy. Czuję powiew lodowatego, zimowego powietrza na nagiej skórze i klnę głośno. No tak. Bardzo mądrze z mojej strony. Zamykam okno i przeklinam w duchu styczeń. Zimowa pogoda uniemożliwia mi często granie na rogach ulic, co czasem oznacza dla mnie parę dni głodówki. Zdarza się jeszcze, że śpiewam do kotleta w tanich barach, ale jeśli mam być szczery, więcej pieniędzy udaje mi się zarobić na rogach ulic. Kiedy mam szczęście, któraś z kelnerek jest chora, albo zwyczajnie nie przychodzi do pracy i wtedy mogę ją zastąpić. Ostatnio miałem szczęście. Od dwóch tygodni zastępuję Betty Donovan, którą znaleziono martwą w jej mieszkaniu. Fredowi, mojemu szefowi, wciąż nie udało znaleźć się za nią zastępstwa, więc pracuję za połowę jej pensji, ale co najważniejsze, udaje mi się zgromadzić sporą sumę z napiwków. Chłopak Betty wciąż przychodzi tu na piwo i wtedy przez dwadzieścia minut żali się i płacze mi w rękaw, dopóki nie znajduję w sobie siły, żeby przypomnieć mu, że muszę wracać do pracy. Kiedy mam pieniądze, stawiam mu obiad, bo doskonale wiem, że go na to nie stać. Szef wyrzucił go z roboty, kiedy przestał przychodzić na swoje zmiany. Fred bardzo lubił Betty i chyba właśnie dlatego po pewnym czasie, proponuje mu posadę. Zmywak zmywakiem, ale mężczyzna nie posiada się z radości. Nawet nie protestuję, kiedy Fred oświadcza mi, że od tej pory będę zarabiał jeszcze mniej. Zbywam to jednym wzruszeniem ramion.
Wiem, że muszę znaleźć lepszą pracę.
Ale kiedy rozmawiam z moim kolegami ze studiów, okazuje się, że wcale nie trafiłem najgorzej. Ci, którzy nie żyją na koszt rodziców, zazwyczaj sypiają za pieniądze ze zdesperowanymi kobietami czy podstarzałymi biznesmenami. Wcale ich nie oceniam. Wiem, że kiedy głód zajrzy człowiekowi w oczy, jest on zdolny do różnych poświęceń i wyrzeczeń. Tak już jest.
Nie mam wielu znajomych. Kiedy mam jakiś problem, zazwyczaj dzwonię do Cathy, ale poza studiami nigdy się nie spotykamy. Cathy urodziła się i wychowała w Nowym Jorku, stanowi więc nieokazaną pomoc, kiedy mam problem z dotarciem do jakiegoś miejsca. Dzięki niej przetrwałem pierwsze miesiące życia w wielkim mieście. Spotykalibyśmy się częściej, gdyby nie to, że oprócz studiów, Cathy ma na głowie swoją córeczkę, Melanie. Zaszła w ciążę w bardzo młodym wieku, a jej chłopak, kiedy tylko dowiedział się o dziecku, wyjechał z rodzicami do Los Angeles, byle jak najdalej od niej. Została sama. Nie rozmawiali ze sobą od trzech lat, czyli dokładnie od dnia narodzin Melanie, kiedy to niejaki Daniel Summers, ojciec dziecka, łaskawie raczył pojawić się w szpitalu. Cathy była zbyt dumna, żeby prosić go o jakiekolwiek pieniądze. Teraz jest wściekła na siebie i często mi o tym mówi. Dla Melanie poświęciłaby nie tylko własną dumę, ale i życie. Udało jej się przetrwać tylko dzięki swoim rodzicom, którzy nie tylko nie wyrzucili dziewczyny z domu, ale jeszcze zaoferowali opiekę nad Melanie, kiedy Cathy pójdzie już na studia.
Nigdy nie spotkałem Melanie, ale Cathy ma mnóstwo jej zdjęć na telefonie. Jest śliczna. Nie ma jednak w sobie nic ze swojej mamy, musiała całkowicie pójść po ojcu. Domyślam się, że Cathy musi bardzo cierpieć, kiedy co dzień patrzy na kogoś, kto w tak bolesny sposób przypomina o przeszłości. Ale dziewczyna nigdy się nie skarży. Czasem tylko, kiedy spóźnia się na zajęcia, siada koło mnie i szepcze, że z wiekiem Melanie staje się coraz bardziej zaborcza i studia nie są już tak proste jak dawniej. Dziewczynka nie chce, żeby mama zostawiała ją samą z dziadkami. Płacze i krzyczy, dopóki nie zrobi się sina na twarzy, więc Cathy musi ją uspokajać i kołysać w ramionach, dopóki nie zaśnie.
Nigdy bym jej tego nie powiedział, ale w takich chwilach dziękuję Bogu, że jestem gejem.
Co do moich dawnych przyjaciół z liceum, raczej nie utrzymujemy bliższych kontaktów. Raz wpadłem tylko na Mike'a i Tinę, którzy w przeciwieństwie do mnie i Kurta, przetrwali rozłąkę. Byli zaręczeni. Mike skończył szkołę tego samego roku, co Kurt i ku zaskoczeniu wszystkich, dostał się do Julliard. Rachel dostała takiego ataku szału, że nie odzywała się do nikogo przez okrągły tydzień i nie wiem czy to przez perswazje Finna, czy perspektywę zbliżającej się rozłąki, ale ostatecznie rozpłakała się na naszym ostatnim spotkaniu, które miało miejsce w domu Willa Schuestera i przepraszała Mike'a niemal przez dwie godziny.
Mike i Tina zapraszają mnie czasem do siebie i wspominamy dawne czasy. Czuję dziwne ukłucie w sercu patrząc na nich i wiem, że doskonale zdają sobie tego sprawę. Do Tiny jestem dużo bardziej przywiązany, bo ostatecznie obydwoje zostaliśmy sami, kiedy nasze drugie połówki wybrały się do Nowego Jorku. To właśnie ona pocieszała mnie po rozstaniu z Kurtem i to przy niej często traciłem nad sobą panowanie. Czasem płakałem przez parę godzin, a ona po prostu głaskała mnie po głowie i szeptała uspokajające słowa. Nie pocieszała mnie. Wiedziała, że nic nie było w stanie mi pomóc. Przy naszym ostatnim spotkaniu, wyznała mi, że tamten okres był dla niej koszmarem. Każdego dnia bała się, że Mike zerwie z nią, tak jak Kurt zrobił to ze mną i że nie będzie mogła nawet się z nim pożegnać.
- Widać Kurt nie kochał mnie, tak jak Mike kocha ciebie – mówię wtedy.
Daję tym samym do zrozumienia, że nigdy więcej nie chcę do tego wracać.
Muszę do nich wkrótce zadzwonić, notuję sobie w głowie i siadam na brzegu łóżka, sięgając po paczkę papierosów leżącą na szafce nocnej.
Zapałka rozprasza na chwilę półmrok, kiedy przytykam ogień do czubka papierosa, ale gaszę ją szybko jednym ruchem dłoni. Zaciągam się ostrożnie i wypuszczam dym, który powoli zaczyna wypełniać pokój, ograniczając widoczność.
Rzucam palenie od dwóch miesięcy. Jak dotąd nieudolnie.
Cathy twierdzi, że z papierosem wyglądam seksownie.
Kawa, papierosy…
Nie pamiętam czasów, kiedy moje życie smakowało inaczej.

***
- Tak?
Szumy w słuchawce. Po chwili rozlega się przerażony głos Cathy.
- Blaine, błagam cię, to sytuacja wyjątkowa! Mój tata miał zawał i nie mam co zrobić z Melanie! Właśnie wsiadam do taksówki, możesz podać mi swój adres?
Na moment mnie zatyka, ale po chwili posłusznie podaję Cathy mój adres, a ona dziękuję mi głosem pełnym wyraźnej ulgi, jakby sądziła, że byłbym zdolny odmówić. Postawiła mnie pod ścianą, musiałem się zgodzić.
Wietrzę mieszkanie, wiedząc, że dym papierosowy może zaszkodzić kilkuletniej dziewczynce. Jestem przerażony. Nigdy w życiu nie zajmowałem się dzieckiem, w mojej rodzinie zawsze byłem najmłodszy. Co jedzą takie małe dzieci? W co się bawią? Czy trzyletnie dzieci wciąż potrzebują pieluszek? Co ja mam do cholery zrobić?
Kiedy Melanie i Cathy pojawiają się w moim progu, nie zostaję wzbogacony o żadną wiedzę. Cathy wręcza mi mały różowy plecaczek i nerwowym głosem tłumaczy, kiedy dokładnie mam podać małej obiad. Daje mi również reklamówkę ze szklanym słoiczkiem, w którym znajduje się zupka. „Podgrzejesz i gotowe." Choć tyle dobrego.
W końcu Cathy całuje małą w policzek i macha nam obojgu na pożegnanie.
- Mój brat przyjedzie po nią o siedemnastej – obiecuje. – Napiszę ci jeszcze, gdzie masz ją podrzucić, jeżeli coś się zmieni, ale prawdopodobnie po prostu przyjedzie tutaj… Pa, pa, skarbie, nie sprawiaj problemów!
Drzwi się zamykają i zostaję sam na sam z Melanie.
Dziewczynka spogląda na mnie ogromnymi, zielonymi oczami, najwyraźniej oczekując, że coś powiem.
- Uhm… - zaczynam. – Cześć.
Blaine Anderson – dwudziestoletni mężczyzna, onieśmielony przez trzyletnią dziewczynkę.

***
Nie lubię Central Parku zimą.
Rączka Melanie jest bardzo mała w mojej i przez moment boję się, że ją zmiażdżę, ale dziewczynka nalega, żebym ani na chwilę jej nie puszczał. Opowiada mi chaotycznie jakąś historię o tym, jak dziadek zgubił ją kiedyś na wycieczce po jakimś miasteczku. Niewiele rozumiem z tego opowiadania, ale dziewczynkę historia zdaje się bawić, więc śmieję się razem z nią. Spoglądam na zegarek. Jest nieco po czwartej. Umówiłem się, że brat Cathy odbierze małą w kawiarni, położnej bardzo niedaleko Central Parku, żeby nie musiał jechać do mojego mieszkania przez pół miasta. Czuję się idiotycznie z różowym plecaczkiem przewieszonym przez plecy, ale spojrzenia, które rzucają mi ludzie po drodze, są jedynie pełne zachwytu.
„Młody tata, a jak świetnie sobie radzi!", słyszę komentarz jakiejś kobiety.
Jezu Chryste.
Nie paliłem od rana i choć niezwykle staram się nad sobą panować, na liczne pytania dziewczynki odpowiadam przez zaciśnięte zęby. Moje nastawienie zmienia się dopiero, kiedy dziewczynka wtula mi twarz w rękaw, mówiąc, że napiłaby się herbaty, bo robi jej się zimno. Oceniam wzrokiem jej zimowy płaszczyk, po czym przyklękam przy niej i ściągam szalik, owijając go wokół jej drobnej szyjki.
- Przecież mam już szaliczek – mówi dziewczynka. – A tobie będzie zimno.
- Jest mi w sam raz, nie bój się – kłamię momentalnie, ale chyba mi wierzy, bo posyła mi uroczy uśmiech, od którego jeszcze bardziej mięknie mi serce. Brak papierosa nie przeszkadza już tak bardzo. Spacerujemy dalej, coraz bardziej zbliżając się do wyjścia, bo martwię się, że małej faktycznie jest za zimno. Równie dobrze możemy już czekać w kawiarni. Dziewczynka podskakuje wesoło u mojego boku, a pomponiki jej czapeczki skaczą razem z nią.
- Rozsznurował mi się bucik – mówi w pewnym momencie.
Biorę ją pod pachy i sadzam na okolicznej ławce, a sam pochylam się i biorę w palce sznurówki. Ręce mam skostniałe z zimna i zaciskając zęby, odnotowuję w pamięci, żeby w końcu kupić rękawiczki. Ledwo udaje mi się zawiązać małej buty.
- Blaine, dlaczego ci dwaj panowie się całują? – pyta niespodziewanie dziewczynka i wskazuje ręką na zachodnią część parku.
Marszczę brwi i już chcę upomnieć małą, że to nieładnie pokazywać palcem, ale kiedy mimowolnie spoglądam we wskazanym przez nią kierunku, moje serce zamiera.
Nie.
To nie może być on.
Kurt Hummel śmieje się cicho i raz jeszcze muska ustami wysokiego mężczyznę, tym razem w policzek.
Cichy głos w mojej głowie podpowiada „Przyjrzyj mu się. To dla niego Kurt cię zostawił."
Mężczyzna jednak odchodzi w przeciwnym kierunku i nie udaje mi się zauważyć niczego poza jego czarnym płaszczem. Być może Kurt pomagał mu go wybrać, świetnie pasuje do jego sylwetki. Może byli razem w przebieralni i...
Ciekawie, ile razy Kurt wtulał się w ten materiał.
Ku mojemu przerażeniu, chłopak zmierza dokładnie w naszą stronę. Spogląda na nas przelotnie, ale jego wzrok skupia się głównie na Melanie, mnie dobrze nie widzi. Nie może. Oddycham z ulgą. Jego spojrzenie skupia się na moment na parze obściskującej się niedaleko nas, ale szybko odwraca wzrok.
Tym razem patrzy na mnie.
Uśmiech zamiera mu na ustach.
Mam wrażenie, że jego wargi wymawiają moje imię, ale z tej odległości nie mogę być pewien. Zdaję sobie sprawę, że choć dawno zawiązałem już sznurowadło, ręce wciąż mam uniesione, więc otrząsam się i ściągam Melanie z ławki. Dziewczynka momentalnie łapie mnie za rękę. Kurt obserwuje ten gest z szeroko otwartymi oczami. Biegnie w moją stronę i nim dążę zorientować się, co się dzieje, trzyma mnie w ramionach, o mało nie przewracając mnie i Melanie. Wtula twarz w moją szyję i powtarza kilka razy moje imię.
- Blaine, Blaine… To naprawdę ty…
Przez chwilę myślę, że to sen, ale w końcu dochodzę do wniosku, że to musi być jakiś bardzo nieudany żart ze strony mojej podświadomości. Śnię na jawie.
To nie może dziać się naprawdę.
Ale zapach Kurta, nieco inny niż zapamiętałem, jego ciepło, jego głos… Wszystko to za czym tak tęskniłem, naprawdę tu jest. Więc musi być prawdziwe.
Jestem zupełnie zesztywniały, ale w końcu głos rozsądku podpowiada mi, że należy się odsunąć. Kurt chyba dopiero teraz zdaje sobie sprawę, że właśnie rzucił się na szyję swojemu byłemu chłopakowi, bo czerwieni się mocno.
Chłopakowi, któremu złamał serce.
Przez moment czuję się jak zwierzę w potrzasku. Wcale nie chcę Kurta tutaj. Nie teraz. Nie kiedy wreszcie udało mi się ruszyć ze swoim życiem. Czuję, że Melanie ciągnie mnie za rękaw i pyta o coś, ale w ogóle nie słyszę jej głosu. Nie słyszę nic prócz głośnego dudnienia serca.
- Ustatkowałeś się.
Te słowa przywracają mnie do rzeczywistości. Kurt uśmiecha się lekko w stronę Melanie, a ona wtula twarz w moją kurtkę. Jest zawstydzona. W końcu udaje mi się odnaleźć swój głos.
- Ona… - mamroczę. – Ona nie jest moja.
Zapada cisza.
Nie jestem pewien czy Kurt mi wierzy.
Chcę stąd uciec.
- Ja… My… My prawdopodobnie powinniśmy się zbierać. – mówię. – Jej wujek pewnie już na nas czeka w kawiarni.
- Mogę iść z wami?
Przez chwilę myślę, że się przesłyszałem.
Co on do cholery wyprawia?
Czy nie widzi, że wcale go tutaj nie chcę? Że robię, co mogę, żeby nie zrobić mu sceny na środku parku? Że chcę uciec?
Czy on jest normalny?
- Jasne – mówię.
Kretyn.
Droga do kawiarni mija nam w milczeniu. Melanie nuci wesoło jakąś piosenkę, najwyraźniej nieświadoma całej sytuacji i ciężkiej atmosfery. W końcu dociera do mnie, że dziewczynka ma tylko trzy latka. Co ona może wiedzieć?
W kawiarni okazuje się, że wujek Melanie rzeczywiście na nas czekał. Wymieniamy uściski dłoni. Mężczyzna dziękuję mi za opiekę nad dziewczynką, bierze ode mnie jej różowy plecak (mam wrażenie, że Kurt tłumi chichot) i razem z nią opuszcza kawiarnię.
Ja i Kurt zostajemy sami.
Pytam go czy wciąż zamawia tę samą kawę, a on uśmiecha się lekko i kiwa twierdząco głową.
Pewne rzeczy się nie zmieniają.
Kiedy wracam, Kurt siedzi już bez płaszcza. Ma na sobie granatową koszulę, która w niesamowity sposób wydobywa błękit z jego oczu, a sam materiał – czego staram się nie zauważać – wyjątkowo ciasno przylega do jego klatki piersiowej. Wygląda jak pieprzona gwiazda filmowa.
Przypominam sobie, co rano zobaczyłem w lustrze i klnę w duchu.
Rozmowa wyjątkowo się nie klei.
Okazuje się, że Kurt porzucił studia, ale zdobył dobrą pracę w jakimś magazynie mody, o którym nigdy w życiu nie słyszałem. Z drugiej strony, nie był to zakres moich zainteresowań.
- Co ze śpiewem? Aktorstwem? – pytam go.
Kurt wzrusza ramionami.
- To nie miało przyszłości. W życiu bym się nie przebił, nie byłem wystarczająco dobry.
Po jego głosie poznaję, że musiał to powtarzać już wielu ludziom.
- Przecież ty nigdy się nie poddajesz – mówię cicho. Na moment zapada cisza. Mam wrażenie, że twarz Kurta wykrzywił spazm bólu, ale może tylko mi się wydaje.
- Zawsze musi być ten pierwszy raz – szepce.
Opowiadam mu o swojej pracy, nauce. Opowiadam mu o Mike'u i Tinie, a Kurt opowiada mi o Finnie i Rachel.
Rozmowa o związkach innych ludzi, może prowadzić tylko do jednego.
- Spotykasz się z kimś? – pyta mnie Kurt.
Kręcę przecząco głową. Nie widzę potrzeby, żeby mówić coś więcej. Mimo tego, co widziałem w parku, pytam go:
- A ty?
Coś w oczach Kurta jakby się zmieniło.
- Mam chłopaka – mówi, a ja mimowolnie czuję, jakby góra gruzu zwaliła mi się do żołądka. – Ma na imię Tom.
- Och – wyrywa mi się. Wprawdzie widziałem faceta w parku, ale czym innym jest usłyszeć to wprost, a czym innym spekulować. Zapada cisza, a ja wyraźnie czuję, że Kurt ocenia mnie wzrokiem, choć wcale na niego nie patrzę. – Łał.
Cisza wierci mi dziurę w czaszce.
- Łał – powtarzam się. Pięknie. – Po prostu łał. To świetnie.
Wiem, że Kurt mi nie wierzy, ale jest na tyle miły, że nic nie mówi. Wkładam ręce głębiej do kieszeni.
- Więc… - odzywam się. - Byliście już razem, kiedy my…
- Nie – przerywa mi gwałtownie Kurt. W jego oczach pojawia się coś na kształt hardego zacięcia. – Poznaliśmy się jakieś dwa miesiące później. W kawiarni.
W kawiarni. No tak.
Kurt oplata się ramionami.
- Wiem, że źle o mnie myślisz, ale nigdy, przenigdy cię nie zdradzałem, Blaine – szepcze i wbija wzrok w blat stołu. Na moment obydwaj milkniemy, bo nie mogę zaprzeczyć. Rzeczywiście, przez te trzy lata, byłem przekonany, że mnie zdradzał.
Mimo to, nigdy nie myślałem o nim źle. Nie do końca.
Kurt wskazuje ruchem głowy na moje ręce, które wciąż wepchnięte mam głęboko w kieszeni kurtki.
- Pamiętam ten twój gest. Robiłeś tak, kiedy czułeś się niepewny. – Uśmiecha się lekko. – Czyli bardzo rzadko.
- Wciąż pamiętasz takie rzeczy?
Kurt opuszcza wzrok.
- Pamiętam wszystko, co się z tobą wiąże – mamrocze. Przez chwilę mam wrażenie, że widzę w jego oczach łzy, ale to chyba tylko gra świateł.
Otwieram usta i natychmiast je zamykam.
Chcę coś powiedzieć.
Naprawdę chcę, ale nie wiem co.
Tyle razy przeprowadzałem tę rozmowę w swojej głowie. Tyle razy widziałem oczyma wyobraźni, Kurta siedzącego przede mną, dokładnie tak jak teraz.
Ale kiedy dochodzi do tego momentu, kiedy chcę coś powiedzieć…
Nagle słowa opuszczają mnie same, zupełnie niezgodnie z planem.
- Dlaczego ze mną zerwałeś?
Nastrój gwałtownie się zmienia.
To brzmi źle, uświadamiam sobie.
To brzmi jak wyrzut.
Mogłem darować sobie to pytanie.
Kątem oka, zauważam, że Kurt drgnął. Wydaje się spłoszony, jakby czegoś się bał. A więc miał wyrzuty sumienia, przychodzi mi do głowy. Prycham w myślach. O to bym go nie podejrzewał.
Kurt zaciska usta.
- Nie masz pojęcia, jak to jest – mówi cicho. – Nie masz pojęcia, jak to jest, kiedy znajdujesz się zupełnie sam, daleko od domu…
- Och, czyżby? – warczę, czując jak wściekłość zalewa mi żyły. Przez chwilę znów mam siedemnaście lat i ściskam w ręku bezużyteczny telefon. Tak będzie lepiej. Czuję się głupi i niedoświadczony. Wykorzystany. – Tak mi przykro. Faktycznie, nie mam pojęcia, jak to jest żyć samotnie w wielkim mieście.
- Blaine, ja…
- Nawet nie waż się usprawiedliwiać – zaciskam oczy i przykładam czubki palców do skroni, czując, że tracę nad sobą panowanie. – Zrób chociaż tyle i weź winę na siebie. Bo ty nie byłeś samotny, Kurt. Miałeś mnie. Mnie! Daleko stąd, ale byłem tam i czekałem na ciebie! Ale ty… Ty wolałeś mnie zostawić.
Kurt nic nie mówi, więc ciągnę dalej.
- Wiesz, co bolało najbardziej? Że nie zasłużyłem sobie nawet na godne pożegnanie. Ile zostało czasu do twojej przerwy w nauce? Miesiąc? Nie mogłeś poczekać? A może za bardzo bałeś się spojrzeć m w oczy i powiedzieć te cztery słowa, które musiały zostać powiedziane? Tylko cztery! Cztery pieprzone słowa, na które zasługiwałem! Potrzebowałem ich! Bo dzięki nim mógłbym ruszyć dalej!
Chcę powiedzieć te słowa, rzucić mu je w twarz, ale Kurt robi to za mnie.
- „Nie kocham cię już" – szepcze i wyciera łzy brzegiem rękawa. Nawet nie wiem, kiedy zaczął płakać. Powinienem czuć się z tym źle, ale nie mam siły dbać.
W kawiarni panuje cisza.
Wszyscy się na nas gapią i przez chwilę mam ochotę wybiec stamtąd, pobiec daleko stąd, jak najdalej od Kurta, jak najdalej od przeszłości.
Ale Kurt unosi wzrok i przekrwionymi oczami posyła mi wiadomość.
„Ignoruj ich."
Tyle mogę dla niego zrobić.
Kiedy ludzie zdają sobie sprawę, że przedstawienie skończone, coraz śmielej powracają do porzuconych konwersacji. Ja i Kurt milczymy.
W końcu, kiedy zastanawiam się czy nie powinienem udać, że muszę lecieć, zauważam, że rękaw Kurta się odwinął.
Nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, gdyby nie to, że skóra na jego nadgarstku ma sinawą barwę.
Odruchowo chwytam go za rękę i ignorując jego protesty, podciągam rękaw dalej. Siniak zdecydowanie za bardzo przypomina ślad po dłoni.
Kiedy Kurt wyrywa rękę z mojego uścisku, nawet nie reaguję. Po prostu patrzę się na niego z szeroko otwartymi oczami.
Nawet nie wiem od czego zacząć.
- To nie tak jak myślisz – mówi Kurt.
- A co myślę? - odpowiadam pusto.
- Że jestem w jakimś chorym… pełnym przemocy związku. Myślisz, że dałbym sobą pomiatać?
Tak, myślę, ale nie mówię tego na głos.
- Więc kto ci to zrobił? - pytam zamiast tego.
Kurt zaciska usta.
- Tydzień temu zostałem obrabowany.
- Och, naprawdę – cedzę.
- Nie kłamię!
- Oczywiście.
Zapada cisza.
- Tom to dobry chłopak – zaczyna Kurt. Czuję, że jest nieco poirytowany. – On tylko…
-…tylko czasem traci panowanie nad sobą.
Kurt zaciska dłonie w pięści i bierze głęboki oddech.
- Nie, Blaine – mówi nieco spokojniejszym tonem. - Przyznaję, Tom… Tom nie jest tobą. Czasem jest porywczy. Ale nigdy, przenigdy by mnie nie skrzywdził.
Wbijam wzrok w blat stołu.
Z jakiegoś powodu tym razem mu wierzę.
Przypominam sobie uśmiech, jakim obdarzył go Kurt, zanim pocałował go w policzek i zaciskam usta. Kocha go, to było widać. Dlaczego tak ciężko jest mi zaakceptować fakt, że Kurt jest szczęśliwy z kimś, kto nie jest mną?
- Zmieniłeś się – odzywa się cicho.
- I kto to mówi – posyłam mu nieznaczny uśmiech, żeby zatrzeć złe wrażenie. – Wytarłeś twarz o rękaw. Dawny Kurt Hummel zrobiłby ci półgodzinny wykład o tym jakże drogocennym materiale i szanowaniu ubrań.
Udaje mi się rozbawić Kurta, co z jakiegoś powodu sprawia mi radość.
Być może to ślady na jego ręku, a być może przypominają mi się dawne czasy, ale teraz mam w sobie więcej współczucia dla chłopaka przede mną.
Nie pytam nawet, co się we mnie zmieniło. Doskonale wiem, że nie pozostało we mnie nic z dawnego Blaine'a Andersona. I zarówno ja, jak i Kurt, zdajemy sobie sprawę, czyja to wina.
- Blaine – odzywa się w pewnym momencie. – Ja… Ja muszę zapytać. Wybacz, że tak prosto z mostu… Ale nawet nie wiem czy się jeszcze spotkamy. I to… To egocentrycznie z mojej strony. To pytanie. Bo… Bo to niemożliwe, żebyś… Ale muszę wiedzieć.
Milczę, czekając aż w końcu się wysłowi. W końcu Kurt unosi wzrok i zaciska dłonie wokół kubka z kawą.
- Czy wciąż mnie kochasz?
Moje serce przyspiesza mocno.
Dopiero kiedy opuszcza mnie pierwsza fala zaskoczenia, dociera do mnie, jak głupie było to pytanie. Widzę, że Kurt myśli to samo, bo czerwieni się mocno i mamrocze coś pod nosem.
Nie chcę zranić jego uczuć, więc mówię prawdę.
- Kochałem cię przez długi czas – odzywam się i patrzę gdzieś w bok. – Wcale nie chciałem przyjechać do Nowego Jorku, ale wiedziałem, że ty tu jesteś i… Sam nie wiem na co miałem nadzieję. Przez pierwsze kilka miesięcy przeszukiwałem tłumy, żeby znaleźć twoją twarz. Czasem wydawało mi się, że gdzieś mignęły mi te niebieskie oczy, ale… Ale potem okazywało się, że to tylko wyobraźnia płatała mi figle.
Wyciągam ręce z kieszeni i wykręcam niezręcznie dłonie.
- Nie wiem dokładnie, kiedy się poddałem – mówię. – Chyba jakiś rok temu. Być może wtedy, kiedy zacząłem palić. Może trochę wcześniej.
- Palisz?
- Niestety.
Przez chwilę patrzymy na siebie niezręcznie i obydwaj w tym samym momencie odwracamy wzrok.
Uświadamiam sobie, że tak to właśnie jest.
Nie kocham już Kurta.
A on nie kocha mnie.
Potrzebowałem tego spotkania, żeby to sobie uświadomić.
Patrząc na niego, nie czuję miłości. Czuję jedynie gniew i może odrobinę rozżalenia.
Kurt wydaje mi się taki mały w tym krześle. Zdaje się kompletnie wyżarty przez własną przeszłość. Przedtem mi to umknęło. Być może właśnie to ma wpływ na moją decyzję. Sięgam do kieszeni po długopis, który zawsze noszę ze sobą na wypadek weny, po czym sięgam po serwetkę i wypisuję na niej mój adres oraz numer telefonu.
- Trzymaj – mówię. – Na wypadek, gdybyś chciał się jeszcze spotkać.
Żegnamy się nieco oschle i zostawiam Kurta samego przy stoliku.
Przy drzwiach odwracam się jeszcze na moment, by ostatni raz spojrzeć na chłopaka, którego mimo wszystko miałem nadzieję już nigdy nie zobaczyć.

***
Kurt pojawia się w progu mojego mieszkania tydzień później.
Akurat stroję moją gitarę, a wieczorem idę do pracy, ale on zapewnia, że nie zajmie mi dużo czasu.
Przez całe spotkanie nic nie mówi. Ja też nie.
I tak to się toczy.
Przez kolejny miesiąc przychodzi do mnie co tydzień i po prostu ze mną jest. Ja palę papierosa, albo stroję gitarę, a on mnie obserwuje. Nie mówimy do siebie nic prócz „Cześć", a potem „Do zobaczenia."
Pewnego razu, zaczynam cicho grać dla niego na gitarze. On rozpoznaje piosenkę i śpiewa cicho razem ze mną.

Cinder and smoke
You'll ask me to pray for rain
With ash in your mouth
You'll ask it to burn again

Potem ja zapalam papierosa, a on jak zwykle przygląda się każdemu mojemu gestowi. Tym razem jest dużo bliżej mnie niż zwykle. Opiera mi twarz na ramieniu i wtula się w moje ciało.
Wyjątkowo nie protestuję.
W końcu pewnego tygodnia, Kurt się nie pojawia.
Spodziewałem się tego, bo w końcu jak długo można spotykać się z kimś w taki sposób. Cisza raczej nie jest postrzegana jako najpopularniejsza zabawa towarzyska. Mimo to, czuję się trochę zraniony. Siedemnastoletni Blaine płacze gdzieś tam w środku, podczas gdy ten dwudziestoletni zwiększa jedynie liczbę papierosów.
Kolejny tydzień mija, a we mnie odradza się nadzieja.
Kurt jednak nie przychodzi.
Wszystko zmienia się pewnego wyjątkowo zimnego wieczora pod koniec lutego. Śnieg uderza w okiennice, nie mogę nawet wybrać się do pracy. Dzwonię do Freda i zaczynam się tłumaczyć, ale on nie ma mi za złe. Sam też utknął w domu. Bar nieczynny.
Ruszam do kuchni, żeby zaparzyć sobie herbaty zastanawiając się, co zrobić z wolnym wieczorem, ale zatrzymuje mnie dziwny dźwięk dochodzący z korytarza.
Ktoś puka do moich drzwi.
Robi to na tyle cicho, że siedząc w sypialni, prawdopodobnie niczego bym nie usłyszał. Kładę telefon na komodzie i szybkim ruchem otwieram drzwi. Zamieram.
Kurt opiera się o ścianę i widać, że wiele go kosztuje, żeby zachować równowagę. Jest siny i skostniały z zimna. Nie ma na sobie kurtki.
- Jezu Chryste – szepczę i łapię go w pasie. Stracił przytomność. Uginam się pod jego ciężarem i z trudem donoszę go na kanapę. Mam zamiar dzwonić na pogotowie, ale Kurt trzepocze powiekami, zupełnie jakby wyczuł, o czym myślę.
- Żadnych… Żadnych lekarzy – mamrocze. Z trudem opiera się na łokciach.
Biegnę do kuchni i nastawiam czajnik. W oczekiwaniu na wodę, sięgam do apteczki i wyjmuję stamtąd aspirynę. Rozpuszczam ją szybko i zanoszę Kurtowi. Pomagam mu przytrzymać kubek i zmuszam go, żeby wypił wszystko, po czym wracam do kuchni i nastawiam herbaty. Nie znam się na medycynie, ale w mojej głowie, to działanie ma sens. Idę do sypialni i wyciągam świeże ręczniki oraz suche ubranie. Wracam do salonu, kładę wszystko na kanapie i na moment zamieram.
Wiem, co muszę zrobić i wcale mi się to nie podoba.
Rozbieram Kurta do naga, ręcznikami rozcierając jego sine ciało. Gdybym miał wannę, sprawa byłaby dużo prostsza. Nie ma szans, żeby Kurt ustał pod prysznicem. Otulam go szczelnie kocem i wracam do kuchni po herbatę, do której dodaję łyżkę miodu. Kurt grymasi.
- Nie chcę… - mamrocze. – Nie potrzebuję…
- Pij.
W końcu Kurt się poddaje i pozwala mi na podanie sobie herbaty. Opiera się o moją klatkę piersiową i zamyka oczy dygocząc z zimna.
- Chodź, Kurt - szepczę. – Pójdziemy do sypialni.
Oczywiście, Kurt nie ma siły, żeby wstać, więc biorę go na ręce. Kładę go na łóżku, a on przypatruje mi się spod półprzymkniętych powiek. Oddycha bardzo ciężko i nie przestaje się telepać.
Przychodzi mi do głowy pewien pomysł.
Rozbieram się do bielizny i razem z Kurtem kładę się pod kołdrą. Widziałem to w jakimś filmie i wcale nie jestem pewien czy podziała, ale w tej chwili interesuje mnie tylko to, żeby Kurtowi było ciepło. Jego ciało jest tak lodowate, że wiele wysiłku kosztuje mnie zostanie przy nim, ale mimo to się nie odsuwam.
Kiedy Kurt opiera się o moją klatkę piersiową i zasypia, zostaję sam na sam z ponurymi myślami i pytaniami, na które przez długi czas miałem nie otrzymać odpowiedzi.
Co Kurt robił w taką pogodę w samym swetrze?
Gdzie był wtedy jego chłopak?
Co do cholery mu się przytrafiło?

***
Kiedy budzę się następnego ranka, przez chwilę jestem zaskoczony bliskością drugiego ciała. Dopiero po kilku sekundach przypomina mi się cały wczorajszy wieczór i już wiem, kogo zobaczę po uniesieniu powiek. Na to jestem przygotowany. Jednak zdecydowanie nie jestem przygotowany na ciepłe usta wędrujące po moimi ramieniu.
- Kurt.
Otwieram oczy.
Kurt przechodzi do mojej szyi i zaczyna delikatnie ssać skórę. Przez krótki moment moje serce przyspiesza. Wspomnienia uderzają mnie tak gwałtownie, że muszę wziąć głębszy oddech.
- Kurt, przestań – udaje mi się powiedzieć.
On mnie ignoruje.
Przewraca mnie na plecy i zaczyna schodzić ustami wzdłuż mojej klatki piersiowej. Kiedy dochodzi do moich bokserek, wsuwa palce pod materiał i ściąga je jednym szybkim ruchem.
- Kurt!
Zaczyna składać pocałunki wzdłuż mojej erekcji i bez ostrzeżenia bierze mnie w usta. Mój głośny jęk odbija się od ścian, a nienawiść do samego siebie na moment odbiera mi mowę.
- Kurt… - jęczę. – Masz chłopaka…
To skutkuje.
Odsuwa się ode mnie.
Przytula kolana do klatki piersiowej i zaczyna kołysać się w tył i wprzód.
- Już nie – szepcze. - Zostawił mnie. Dlatego… Dlatego tu jestem. Wyrzucił mnie z domu.
Przez chwilę sens tych słów do mnie nie dociera.
- Co zrobił?
Kurt wybucha płaczem.
Biorę go w ramiona i kołyszę, dopóki znowu nie zaśnie. Znów jest rozpalony.
Przez chwilę przychodzi mi do głowy, że moja nieoczekiwana pobudka była czymś w rodzaju zapłaty za gościnę.
Robi mi się niedobrze.
Gorączka Kurta utrzymuje się przez kolejne dni, ale mimo tego, chłopak nie rezygnuje z prób uwiedzenia mnie. Zdaje się przy tym kompletnie nie przyjmować do wiadomości faktu, że wciąż jest chory. Tymczasem śnieżyca ani na moment nie ustępuje, a ja staję się więźniem własnego domu.
Wkrótce muszę wrócić do pracy, ale Kurt nie ma nic przeciwko. Wciąż jest przeziębiony, jednak nie na tyle, by nie dał sobie rady sam.
Zmiana mija szybko i nim zdążę się obejrzeć, już wracam do mieszkania. Witam się przelotnie z Kurtem i idę do łazienki, gdzie zrzucam z siebie ubranie. Chcę wejść pod prysznic, kiedy zdaję sobie sprawę, że zapomniałem z pokoju pidżamy. Niech to szlag, jak zwykle. Z tym, że wcześniej mogłem przemaszerować tam nago. Teraz nie jestem sam. Dlatego owijam się w pasie ręcznikiem i wracam do sypialni.
Widok na łóżku odbiera mi mowę. Zamieram. Mój ręcznik opada na podłogę, ale brakuje mi siły by go podnieść.
Kurt leży zupełnie nagi w moim łóżku z nogami rozszerzonymi zachęcająco i oczami błyszczącymi nienaturalnie od gorączki. Oddycha bardzo szybko i nierówno. Być może właśnie to pozwala mi zachować zdrowy rozsądek.
- Nie – mówię.
To zabawne.
Kurt nawet niczego nie powiedział, ale wciąż rozumiemy się bez słów. Oczywiście, te kilka lat temu nigdy nie przydarzyłaby się taka sytuacja. Kurt nie leżałby w moim łóżku w takiej pozycji i z takim wyrazem twarzy. Ten Kurt był mi zupełnie obcy. Mój Kurt szeptał „Kochaj się ze mną."
Mężczyzna w moim łóżku żąda, żeby się z nim pieprzyć.
- Wiem, że chcesz – mruczy, a mój wzrok z trudem wędruje ku jego twarzy. Policzki Kurta są czerwone, ale nie jest to zdrowy, nieśmiały rumieniec. To tylko gorączka. Gdyby nie to, myślałbym, że jest duchem z przeszłości, zaledwie wspomnieniem, a ja sam dawno już zwariowałem. Uspokaja mnie to. W końcu duchy nie chorują.
Z trudem odnajduję swój głos.
- Nie chcę.
Wciąż jestem nagi i zdaję sobie sprawę, że moja erekcja zadaje kłam słowom. Wiem jednak, że dam radę. Siadam koło Kurta na łóżku i przykładam mu dłoń do czoła, ignorując jego rozczarowaną minę. Temperatura nieco już opadła, ale wciąż jest rozpalony.
- Rozpuszczę ci aspirynę – mówię. – Postarasz się zasnąć?
Kurt nie odpowiada.
Z siłą szokującą jak na chorego, chwyta mnie za biodra i pociąga ku sobie.
Tym jednym, prostym manewrem, wygrywa całą bitwę.
Nie dbam o to, że jest chory.
Nie dbam o to, że nie powinienem.
W tej chwili nie obchodzi mnie nawet czy Kurt mnie wykorzystuje.
Mogę zastąpić tego dupka, który go zostawił.
Mogę sprawić, że Kurt poczuje się lepiej.
Mogę znów go pokochać.
Nasze usta zderzają się ze sobą i przez chwilę ciężko powiedzieć, kto jest na górze, a kto jest na dole. Cały świat wiruje. To nie są pocałunki, do których przywykłem i to nie jest Kurt, jakiego zapamiętałem. Ale kiedy łączymy razem nasze biodra, a Kurt odrzuca głowę do tyłu z moim imieniem na ustach, przestaje mnie to obchodzić. Czasem tylko rozum odzyskuje władzę, bo nie całkiem wszystko rozumiem. Ciało Kurta jest niesamowicie gorące pod moim. Nie mogę pojąć, jak może tego chcieć. Gdyby nie to ciepło bijące od jego ciała, myślałbym, że tylko symuluje. Jak można być tak chorym i wciąż mieć siłę, żeby robić z kimś takie rzeczy? O chęci nie wspominając. Przez jeden krótki moment, chcę go o to zapytać, chcę zaprotestować, ale Kurt zamyka mi usta pocałunkiem i przewraca mnie na plecy, żeby znaleźć się nade mną. Siada na mnie okrakiem i ponownie opuszcza swoje biodra na moje, przygważdżając mi nadgarstki do materaca, żeby mieć pewność, że ma nade mną władzę. Nawet nie udaję, że jest inaczej.
- Gdzie…? – pyta.
- W-w szafce nocnej – mamroczę zrezygnowany. – Pierwsza szuflada.
Kurt uśmiecha się lekko i pochyla tułów, żeby bez schodzenia ze mnie, sięgnąć po prezerwatywy i lubrykant. Cofa swoje biodra i siada mi na nogach.
- Pozwól mi… - szepczę, ale Kurt tylko uśmiecha się znowu i kręcąc głową, przykłada sobie palec do ust.
- Ciii.
Wygląda na to, że tej nocy nie mam nic do powiedzenia.
Obserwuję jak wsuwa sobie palec między pośladki, najpierw jeden, potem drugi i zaczyna wolno nimi poruszać. Nigdy wcześniej czegoś takiego nie widziałem. Kurt odrzuca głowę do tyłu i zamyka oczy. Wygląda niesamowicie z tymi różowymi policzkami, strużkami potu spływającymi po twarzy i długim rzęsami rzucającymi cienie na jego jasną skórę. Po coraz głośniejszych jękach, poznaję, że doskonale zna swoje ciało, a kiedy wsuwa w siebie trzeci palec, przez chwilę mam ochotę zrzucić go z siebie i przywiązać do łóżka. Nie robię tego jednak. Głównie dlatego, że wcale nie jestem pewien czy bym z nim wygrał.
W końcu Kurt nasuwa mi prezerwatywę i rozsmarowuje lubrykant wzdłuż mojej rosnącej erekcji. Drażni się przy tym ze mną, czubkami palców zahaczając o wszystkie czułe miejsca, ale cała nienawiść, jaką do niego czuję, zostaje zagłuszona, kiedy unosi biodra i pozwala mi w siebie wejść.
Przez chwilę mam wrażenie, że zatrzymał się czas.
Kurt znów ma zamknięte oczy, a po jego mocno zaciśniętych powiekach poznaję, że jeszcze nie do końca się przyzwyczaił do mojego rozmiaru. Chcę coś powiedzieć, ale on chyba to wyczuwa, bo bez słowa unosi palec, gestem tym mówiąc mi „Nie." Nie protestuję. Wreszcie Kurt unosi powieki i uśmiecha się delikatnie, po czym pochyla się nade mną i składa mi długi pocałunek na ustach. Kiedy się odsuwa, twarz ma skupioną i przygryza lekko dolną wargę, dokładnie w ten sam sposób, jaki zapamiętałem. Wspomnienia na moment zamykają mi oczy, ale odpędzam je szybko. Tamci Kurt i Blaine odeszli dawno temu.
Kurt przytrzymuje dla równowagi rękami ramę łóżka i unosi lekko biodra, tylko po to, żeby za chwilę ponownie opaść w dół. Nie wiem czyj krzyk jest głośniejszy, mój czy jego, ale już po chwili jęczymy obaj, kiedy wpadamy powoli w stały rytm i poddajemy się mu bez słowa. Łóżko trzeszczy głośno pod nami, więc chwytam się rozpaczliwie tego dźwięku, żeby upewnić się, że to nie jest sen, że ten piękny chłopak naprawdę jest nade mną. Kurt nawet nie próbuje mnie już uciszać. Trzymam mu ręce na biodrach i wbijam paznokcie w jego jasną skórę, ale on zdaje się tego nie zauważać, a może po prostu chce, żeby został na nim jakiś ślad. Może sam potrzebuje uwierzyć, że to się dzieje naprawdę.
Kiedy sięgam ręką między jego nogi, odtrąca moją rękę i ponownie unosi palec do ust, przypominając, kto tu ma władzę.
„Możesz tylko leżeć", zdaje się mówić.
Opuszczam ręce.
Kurt zamyka oczy i odrzuca głowę do tyłu, coraz szybciej poruszając dłonią wzdłuż swojej erekcji. Widok ten doprowadza mnie do szaleństwa, więc staram się skupić na jego twarzy. Idealna, zazwyczaj blada skóra, wciąż przykryta jest rumieńcami, a usta co jakiś czas powtarzają moje imię jak litanię. W tej chwili nie wiem, co jest bardziej czerwone - wargi Kurta czy jego policzki.
Raz jeszcze wykrzykuje moje imię, a jego ręka zwalnia.
Gdy Kurt trzepocze powiekami i przygryza wargę tak mocno, że zaczyna płynąć z niej krew, przechodzi mi przez głowę, że nigdy nie widziałem nikogo tak przeżywającego orgazm.
Opada na moje ciało, a ja sam dochodzę wkrótce po nim, przejeżdżając mu paznokciami wzdłuż pleców. Przez moment leżymy tak jeden na drugim, nie zdolni do wykonania jakiegokolwiek ruchu i słuchamy głośnego bicia swoich serc. Zasypiam pierwszy, a może zasypiamy jednocześnie. Nie wiem. Resztkami świadomości wyczuwam oddech Kurta na swojej szyi. Chyba coś do mnie szepcze, ale nie mam siły, by go wysłuchać.
Kiedy kolejnego dnia budzę się z gorączką, wcale nie jestem pewien czy cała ta noc jedynie mi się nie przyśniła. Miewałem już różne sny. Ale potem przychodzi kolejna fantazja. I następna. I następna. A ślady na biodrach Kurta nigdy nie bledną. Oczywiście, moje fantazje nie przychodzą od razu, pojawiają się dopiero po paru dniach, kiedy gorączka zaczyna ustępować. Potem dowiaduję się od Kurta, że to wszystko działo się naprawdę i nie do końca wiem, co z tym faktem zrobić. Sam Kurt zdrowieje dużo szybciej i zajmuje się mną, kiedy nie mam siły wstać z łóżka. Teraz to on proponuje mi aspirynę. Przez kolejny tydzień, w zależności od samopoczucia, na przemian chorujemy i kochamy się, gdy już wracają mi siły.
Potem zostaje nam tylko seks.
Bardzo mało rozmawiamy.
Czasem Kurt płacze w moich ramionach, a ja głaszczę go po włosach, dopóki nie zaśnie. O nic nie pytam. Przez sen szepcze imiona, imiona mi obce i nie do końca chcę wiedzieć, jakie miejsce zajmowali ci ludzie w życiu Kurta. Boję się jego przeszłości, tak jak i on zdaje się jej obawiać. Dlatego częściej mówimy o przyszłości, okazjonalnie o tym, co mamy tu i teraz.
Czasem po prostu leżymy koło siebie, nie mówiąc nic.
Ani przez moment nie przestaję się zastanawiać, co się z nami stało.
Jesteśmy dla siebie nawzajem sposobem na zapomnienie o przeszłości. Tego jestem pewien.
Zapach Kurta miesza się w mojej pamięci z zapachem seksu.