Obserwowała z pozornym spokojem wirujący taniec niewielkiego płomienia dogasającej świeczki zapachowej. Mogłoby się zdawać, że ten walczy o ostatnie chwile przetrwania, zanim knot ostatecznie zatopi się w gorącym, rozlewającym się po dnie naczynka wosku. Ze znanym sobie wyczuciem przesunęła płynnym ruchem dłonią bliziutko nad ogniem. Na ścianie przemknął po cichu cień, znikając równie szybko, jak się pojawił. Ogień zawirował. Zmarszczyła lekko brwi, przysuwając się wolno wzdłuż chropowatej krawędzi stołu. Oparła policzek na rozłożonym ramieniu. W dalszym ciągu nie odrywała wzroku od, zdawałoby się, mimo wszystko rosnącego płomienia. Jej kącik ust uniósł się nieznacznie, z lekkim rozbawieniem, gdy pomyślała, że nawet taki mały płomyczek chce zawalczyć o jedną chwilę więcej. Jej szczupłe i opalone, okryte jedynie bielizną ciało pokryło się gęsią skórką, gdy uświadomiła sobie, że tą resztką świeczki może być ona. Ona nią jest – resztką samej siebie.

Uchylając lekko usta, dmuchnęła.

Świeczka zgasła.

Wydała ostatnie tchnienie.

Taniec ustał, a w powietrzu uniosło się echo wanilii.

Minęły cztery lata.

Czas zawalczyć.