Tytuł oryginału: Red Window Frames
Autor: magog_83
Link: magog-83 livejournal com/19880 . html
Tłumacz: magali
Zgoda: jest
cz.1/2
Czerwone okiennice
Kiedy Merlin miał osiem lat, zmienił kolor wszystkich okiennic na czerwony. Przez cały ranek jego mama mówiła o tym, jak potrzebowały odświeżenia, i kiedy (w końcu) wyszła do sklepu po farbę, zostawiając Merlina pod czujnym okiem sąsiada (który wolał czuwać z daleka), chłopiec spojrzał krytycznie na okiennice i pomyślał, że przyjemnie wyglądałyby one w kolorze czerwonym - wszak ten był jego ulubionym. I nagle po prostu takie były. W dodatku nie była to zwykła czerwień, ale jaskrawy odcień skrzynki pocztowej, który wyróżniał się znacząco na tle ich przeciętnego szarego domku. Problem był, oczywiście, w tym, że kiedy Merlin już coś pomyślał, nie mógł tego od-myśleć. Ramy pozostały bezwstydnie i uparcie czerwone. Dlatego Merlin zrobił to, co każdy szanujący się ośmiolatek zrobiłby na jego miejscu po tym, jak w magiczny sposób przemalował dom; chwycił koc, latarkę i paczkę chrupek, a następnie ukrył się w szopie, gdzie jego mama nigdy, przenigdy nie miała go znaleźć.
Oczywiście mama znalazła go. Otworzyła drzwi - w rękach trzymała kluczyki do samochodu i puszkę farby w rozsądnym brązowym kolorze - i westchnęła.
– Czerwone, Merlinie?
– To był wypadek! – zaprotestował natychmiast chłopiec.
Jego mama pokręciła głową i kazała mu wyjść zanim pobrudzi się jeszcze bardziej.
– Co ty, u licha, sobie myślałeś? – spytała otrzepując go z kurzu.
Merlin zagapił się na w połowie zjedzoną paczkę chrupek.
– Lubię czerwony – odpowiedział cicho.– Możesz je przemalować jeśli chcesz.
Ale jego mama nie przemalowała ich. Zamiast tego zabrała Merlina do sklepu i wymieniła brązową farbę na lakier i razem pokryli nim ramy i okiennice; pociągając pędzlami po drewnie, przypieczętowali nowy, mieniący się jasno kolor.
###
Kiedy Merlin miał dwanaście lat, poznał Artura. Leżał na trawie pod drzewem we frontowym ogródku, ponownie czytając Harry'ego Pottera i robiąc szczegółowe notatki, gdy nagle spostrzegł stojącego na alejce chłopca o blond włosach, który gapił się na czerwone okiennice wyraźnie niedowierzając.
– Cześć – odezwał się Merlin, ponieważ mama zawsze powtarzała mu, by był uprzejmy. – Mogę ci jakoś pomóc?
– Czemu twoje okna są czerwone? – spytał chłopiec najbardziej snobistycznym tonem, jaki Merlin kiedykolwiek słyszał. Kręcił nosem tak, jakby sam ich widok był dla niego obraźliwy.
Merlin przekręcił się na brzuchu i spojrzał na okiennice - w popołudniowym słońcu wydawały się jeszcze bardziej jaskrawoczerwone niż kiedykolwiek.
– Więc? – powtórzył chłopiec, jak na gust Merlina dość niegrzecznie.
– To krew – oświadczył zwyczajnie Merlin, odwracając się. – Mieliśmy włamywacza i zdarzył się okropny wypadek.
Nastąpiła cisza, w czasie której zdołał przeczytać kolejne trzy akapity swojej książki.
– Dlaczego więc wszystkie okiennice są czerwone?
Merlin westchnął i ostrożnie zaznaczył stronę. Właśnie dotarł do momentu, w którym Harry wprowadził trójgłowego psa Puszka w zaklęty sen, a nigdy nie można być pewnym, co może się przydać (jego mama bardzo lubiła psy). Następnie zmrużył oczy i spojrzał na obserwującego go z niecierpliwością chłopca.
– Było kilku włamywaczy.
Chłopiec prychnął.
– To głupia historia, mogłeś przynajmniej wymyślić coś lepszego.
– Przemalowałem je na czerwono mocą mojego umysłu – powiedział Merlin.
– Jesteś dziwny.
Merlin uśmiechnął się szeroko.
– Dziękuję.
Chłopiec zagapił się na niego, a potem wzruszył ramionami.
– Co w każdym razie czytasz?
Merlin podniósł książkę tak, by okładka była widoczna.
– Harry'ego Pottera.
– Czemu?
– Na wypadek, gdyby moja mama wzięła psa. Robię notatki. – Wskazał łokciem na leżący na trawie zeszyt i potarł nos - patrzenie na słońce sprawiało, że zaczynał go swędzieć, a ostatnim razem, kiedy kichnął zbyt mocno, wysadził telewizor. Chłopiec nie wyglądał jednak, jakby był pod wrażeniem jego notatek, więc Merlin spytał:
– Co ty czytasz?
Chłopiec znów wzruszył ramionami.
– Bo ja wiem. Terry'ego Pratchetta, takie rzeczy.
– Próbowałem go – powiedział Merlin. – ale jego magia była dość niepraktyczna.
Tym razem chłopiec zamilkł na jeszcze dłuższą chwilę. Zdawał się oceniać Merlina, jakby ten był przedstawicielem jakiegoś dziwacznego gatunku. Merlin zapragnął, by po prostu sobie poszedł; był pewien, że zaraz kichnie, a z braku telewizora w pobliżu, mógłby wysadzić w powietrze głowę tego obcego chłopca.
– Zgubiłeś się? – spytał w końcu Merlin, kiedy chłopiec wciąż milczał.
– Nie – odpowiedział chłopiec momentalnie. Następnie dość niezgrabnie przestąpił z nogi na nogę i Merlin w końcu odłożył swoją książkę, jakby to była najbardziej interesująca rzecz, jaką nieznajomy do tej pory zrobił. – Jestem tu przez wakacje – kontynuował niechętnie chłopiec. – I właśnie się rozglądałem. – Skrzywił się. – Czy tu w ogóle jest coś do roboty? – Spojrzał w dół alejki, jakby spodziewał się, że coś interesującego wyskoczy zza żywopłotu.
– Zazwyczaj dobrze sobie radzę – odpowiedział Merlin, czując się dziwnie opiekuńczy w stosunku do swojej alejki i żywopłotu. – Co chciałbyś robić?
I tak oto skończył zapraszając do domu tego dziwnego chłopca, którego imię brzmiało Artur (co Merlin uznał za zabawne, dopóki nie musiał podać mu swojego imienia).
Artur wyglądał na zaskoczonego, gdy dowiedział się, że telewizor Merlina ma tylko cztery programy (najwyraźniej nie zdawał sobie sprawy, że to możliwe), a jeszcze bardziej zaskoczony był faktem, że Merlin nie ma komputera.
– Co ty robisz bez komputera? – spytał zszokowanym tonem.
– Po prostu... rzeczy – odpowiedział Merlin, zostawiając swoje tenisówki przy zmatowionych kuchennych kafelkach.
– Jakie rzeczy?
– Głównie takie na dworze.
– Dobrze, tak zrobimy – oznajmił Artur władczym tonem, który zdawał się zakładać, że Merlin nie może mieć nic przeciw.
Merlina naszła przelotna myśl, by zamienić Władczego Artura w żabę, ale nie żywił zbyt pozytywnych uczuć do magicznych stereotypów, więc tego nie zrobił.
– Niech będzie – powiedział. – Ale będziesz potrzebował wiadra.
Merlin znalazł Arturowi wiadro i dwie sieci, po czym włożył kalosze (Artur musiał poradzić sobie bez, ale tak to jest, kiedy przyjeżdża się na wieś nieprzygotowanym i w dodatku obraża jego żywopłoty) i poprowadził ich za dom, przez bramę ogródka i leżące za nim pole, aż dotarli do strumienia.
– Co mamy teraz robić? – spytał niepewnie Artur, kiedy stali na ukrytym w cieniu drzew brzegu.
– Będziemy łowić ryby – oświadczył Merlin i podał Arturowi sieć.
– Czemu? – spytał Artur, obserwując płytki strumień. – Czy one nie będą za małe, żeby je zjeść?
Merlin zauważył z rozpaczą, że chłopiec trzymał swoją sieć w kompletnie zły sposób. Najwyraźniej był jeszcze gorszy w tej całej integracji ze wsią niż Merlin wcześniej przypuszczał.
– Nie będziemy ich jeść – odpowiedział rozgniewany, poprawiając uchwyt Artura na sieci. – Złapiemy je i włożymy do wiadra, żeby zobaczyć, czy któraś z nich zmieni się z powrotem w klucze do szopy.
– Mówisz poważnie? – Artur wyglądał na bardzo zmieszanego i Merlin pomyślał, że nigdy więcej nie powinien już zapominać, jak głupi mogli być niemagiczni ludzie.
– To projekt do szkoły – oznajmił pewnie, patrząc na obiecująco wyglądający kamień.
– No dobra – powiedział Artur po chwili. Swoją sieć trzymał tak, jakby była bronią, a on przygotowywał się do walki ze śmiertelnym przeciwnikiem. Ściągnął swoje buty i wszedł do wody. – Ale wciąż uważam, że jesteś dziwny.
###
Doświadczenie Merlina z magicznymi stereotypami było długie i pogmatwane, a zaczęło się, jak podejrzewał, kiedy matka nazwała go używając największego z nich. W serii swoich Magicznych Badań odkrył, że wiele z nich było zupełną bzdurą. Przez sprawę z różdżką, której wypróbował, gdy miał dwanaście lat, szydełko do dziergania jego matki już nigdy nie wróciło do poprzedniego stanu, a Quidditch bolał. Bardzo. Wciąż miał po nim blizny, a jego ręka była w gipsie przez ponad miesiąc. Po tym wydarzeniu matka kazała mu przysiąc, że już nigdy więcej nie będzie przeprowadzał żadnych praktycznych eksperymentów, więc zamiast tego zaczął robić notatki.
Głównie.
Disney wydawał się wystarczająco bezpieczną opcją - do czasu, kiedy odkurzacz przestał działać poprawnie, ponieważ Merlin starał się go uskutecznić. Odmienione urządzenie postanowiło sprzedawać swoje usługi po całej okolicy. Obecnie trzymali je w komórce pod schodami i wypuszczali, by mogło sprzątać tylko pod czujnym nadzorem jego matki (co czyniło je bardzo nieszczęśliwym).
Dlatego Merlin szczerze uważał, że wyświadczy matce przysługę, kiedy pomyślał o zwierzętach. Wczesnym rankiem w ich ogrodzie gromadziły się króliki, a po południu wiewiórki. Jego mama uwielbiała zostawiać jedzenie zarówno im, jak i ptakom, które korzystały z małego drewnianego poidełka.
Króliki, wiewiórki i ptaki nie były wcale takie złe, Merlin chciał tylko wiedzieć, skąd wzięła się rozgniewana gęś. Nie wyglądała na ani trochę chętną do sprzątania. Jedynym, co Merlin mógł zobaczyć ze swojej kryjówki za fotelem, były zniszczone meble i wystraszone wiewiórki ściśnięte razem na gzymsie kominka. Merlin nie przypominał sobie, żeby Królewna Śnieżka miała takie problemy. Kiedy chciał przywołać do siebie notatnik leżący na kuchennym stole, obiekt zderzył się z framugą i spadł na kosz na śmieci. Wyglądało na to, że do czasu, kiedy jego matka wróci z pracy, utknął w salonie. Z wściekłą gęsią.
W obecnych okolicznościach Merlin pomyślał, że przypływ ulgi, który poczuł, kiedy usłyszał pukanie w okno, był usprawiedliwiony. Zerkając ponad oparciem fotela zobaczył zaglądającego do środka Artura, jego zszokowany wyraz twarzy odznaczał się na tle jasnej czerwieni. Chłopak gapił się na gęś, wiewiórki i Merlina przez długi czas, zanim zorientował się, że Merlin daje mu gorączkowe znaki i wtedy spojrzał na niego zdumiony. Merlin powiedział to przed rokiem i chciał powtórzyć jeszcze raz - Artur był trochę bezużyteczny.
Zdecydował się krzyknąć.
– Nie stój tam, tylko otwórz komórkę pod schodami!
Gęś natychmiast zwróciła się w jego stronę i wbiła w niego paciorkowate oczy. Merlin przybrał niewinną minę, wzorując się na wiewiórkach (które wyglądały na zdecydowanie zdradzone i wspięły się wyżej). Wiadomość najwyraźniej dotarła do Artura, który rzucił na nich jeszcze jedno niedowierzające spojrzenie i zniknął z okna. Chwilę później Merlin usłyszał zbawienny dźwięk otwieranych drzwi i ostrożne kroki w holu. Dobiegł go stłumiony przez drzwi od salonu głos Artura.
– Czego mam szukać w komórce?
Bezużyteczny oraz beznadziejny w wykonywaniu poleceń. Merlin podniósł głos.
– Po prostu ją otwórz! A, i może powiedz, że mamy tu okropnie nabrudzone!
Nastąpiła dłuższa cisza, a potem rozległo się skrzypienie drzwi od komórki i Artur powiedział z wahaniem:
– Mamy tu, ee, okropnie nabrudzone?
Być może otrzymanie ratunku od zaczarowanego odkurzacza nie było najdonioślejszą chwilą w życiu Merlina, ale widok urządzenia goniącego gęś w dół uliczki był z pewnością czymś wartym zapamiętania na lata.
– Więc jednak wróciłeś? – spytał Merlin, kiedy było po wszystkim. Obskubywał pióra ze swojej koszulki, a zadowolony odkurzacz śmigał wesoło po pokoju (wcześniej Merlin zamknął drzwi na klucz, na wypadek gdyby ten znów miał Pomysły).
Artur oderwał wzrok od odkurzacza i zamrugał.
– Tak – odezwał się bezbarwnym tonem. – Ciotka nas zaprosiła, a mój ojciec i tak miał wyjechać.
Merlin skierował odkurzacz na szczególnie opierzony fragment podłogi.
– Świetnie, możesz być moim niezależnym obserwatorem.
– Po co?
– Do moich magicznych eksperymentów. Z resztą tak będzie bezpieczniej, ta gęś może tu wrócić.
Artur zdawał się toczyć z czymś wewnętrzna walkę, więc Merlin przestał nadzorować Odkurzacz i spojrzał na chłopca uważnie. Po chwili, która wydała niewygodnie długa, Artur odwrócił się do niego i powiedział:
– Więc ta magia jest... prawdziwa? Naprawdę prawdziwa, a nie taka, że ty jesteś, wiesz, dziwny. – Popatrzył na Merlina z nadzieją, jakby ten miał zaraz odrzucić ten śmieszny pomysł.
Merlin przewrócił oczami i wysłał Odkurzacz do kuchni.
– Szczerze, Artur, co sobie myślałeś, kiedy wpadłem w zeszłym roku do stawu?
– Myślałem, że... wspinałeś się na drzewo? Tak jak powiedziała twoja mama.
– Nie bądź głupi, miałem w ręku miotłę, oczywiście starałem się grać w Quidditcha.
– Oczywiście – powtórzył niepewnym głosem Artur. Następnie z wielkim trudem wziął się w garść. – Dobra, jesteś Harrym Potterem, czy kim tam. Pokaż mi więc prawdziwą magię.
Merlin rzucił mu miażdżące spojrzenie, a potem wskazał głową na Odkurzacz. Był raczej zaskoczony, kiedy Artur zawiódł i zdawał się nie być pod wrażeniem.
– Nie wydaje mi się, że liczy się coś, przed czym musisz zamykać drzwi, żeby nie zwiało. I założę się, że gęsi też nie chciałeś. A co z zaklęciami i eliksirami?
Merlin poczuł, że czerwienieją mu uszy.
– Sprawiłem, że miotła poleciała – powiedział w obronie.
– Wpadłeś na drzewo i złamałeś rękę – zauważył Artur, jak przystało na okropną osobę, którą był.
– Mogę zamienić cię w żabę!
Tym razem chłopiec zainteresował się nieco.
– Mógłbyś przemienić mnie z powrotem?
– ...Nie.
– W takim razie to niezbyt dobre zaklęcie. – Artur był coraz bardziej pewny siebie. – Chyba jesteś beznadziejny w tej całej magii.
– Ale przynajmniej ja ją mam – nadąsał się Merlin.
– Zdolności to tylko jedna dziesiąta sukcesu, reszta to wysiłek i ciężka praca – oświadczył Artur pompatycznym tonem i Merlin spojrzał na niego gniewnie. Był pewien, że chłopak właśnie to wymyślił albo powtórzył słowa swojego ojca, czy coś.
– Robię notatki – wymamrotał.
– Chyba powinienem do nich zajrzeć – powiedział Artur ze zdecydowaniem. – Tak, żebyśmy mogli przeprowadzić odpowiednie eksperymenty i nikogo przy tym nie zabić.
– Nigdy nikogo nie zabiłem! – Merlin poczuł się zobowiązany zaprotestować.
– Zawsze jest ten pierwszy raz, Merlinie.
– Czy ty nie musisz wracać już do swojej cioci? – spytał, żałując, że nie potrafi cofnąć się w czasie do zeszłego roku. Na pewno nie zaprosiłby Artura do swojego domu.
Po raz pierwszy od chwili, w której dowiedział się, że magia jest istotnie prawdziwa, Artur wyglądał na zakłopotanego.
– Widzimy się wieczorami. Poza tym – kontynuował, zbierając się w sobie – ciotka ma Morganę, a ty wyraźnie potrzebujesz mojej pomocy.
– Radziłem sobie świetnie bez ciebie – oznajmił Merlin, rażąco kłamiąc - tak, jak w chwili, w której przekonywał matkę, że imbryk zawsze miał kształt kurczaka. I był kurczakiem.
Artur spojrzał najpierw na zlęknioną wiewiórkę wspinającą po zasłonach, potem na gęsie pierze przyczepione do abażuru i na czerwone okiennice, a następnie rzucił Merlinowi uśmieszek.
– Jeśli tak mówisz.
Merlin z całej siły skoncentrował się na sprawieniu, by brwi Artura znikły.
Niestety, w tym też nie był szczególnie dobry.
#
Okazało się, że kiedy Artur powiedział, że zaczną od razu, miał na myśli to popołudnie, a nie bliżej niesprecyzowany czas w przyszłym roku, na co Merlin miał w duchu nadzieję.
– No dobrze, uważam, że po pierwsze trzeba wypisać to, co do tej pory zrobiłeś… jakie by nie było.
Merlin pokazał mu język, ale Artur akurat nie patrzył, zajęty pisaniem słów „Dotychczasowe dokonania" u góry strony w zeszycie Merlina. Podkreślił tytuł dwa razy i powiedział:
– Zobaczmy więc twoje książki.
Z niechętną miną, Merlin podniósł się z podłogi swojej sypialni i poszedł zdjąć z szafy Pudełko Magicznych Badań. Zajęło mu to więcej czasu niż oczekiwał, jako że pudełko w tajemniczy sposób nie chciało oddzielić się od ściany i emitowało słaby zapach spalenizny, ale ostatecznie Merlin wygrał, z zaledwie fragmentem odkruszonego tynku. Miał nadzieję, że Artur tego nie zauważył.
– Czy to wszystko? – spytał Artur, patrząc lekceważąco na zawartość pudełka.
– Coś z tym nie tak?
– Myślałem, że to będą, wiesz, prawdziwe księgi czarów. – Artur wyciągnął pozaginaną w rogach kopię „Więc ty też chcesz być czarodziejem"* i zmarszczył brwi. – Nie sądzę, żeby to była prawdziwa magia.
– Wiem to – odpowiedział Merlin z irytacją, zabierając swoją książkę z powrotem. – Ale nie mam pojęcia, gdzie znaleźć prawdziwe księgi.
Artur zaczął kartkować postarzałą broszurę zatytułowaną „Magiczne wakacje na Malediwach", a następnie starannie ułożył ją na dywanie obok Magicznej Kuli nr 8.
– Zrobimy listę twoich rzeczy i wtedy powiesz mi, czy cokolwiek kiedyś działało.
– W porządku – odpowiedział Merlin absolutnie nie nadąsanym tonem, kiedy Artur zaczął przekopywać pudełko i robić zgorszone miny na widok stanu jego książek i notatek nabazgranych na marginesach. Dodanie ich wszystkich do listy zajęło mu tak dużo czasu, że Merlin ostatecznie poszedł po lemoniadę, zabierając też trochę dla Artura (tylko z uprzejmości) i po namyśle wziął też herbatniki z kremem. Kiedy wrócił, zobaczył, że jego cenne książki ułożone były w trzech stosach: „bez wartości", „mogą być" i „wyraźnie magiczne", a Artur patrzył na pozostałości szpiczastej niebieskiej tiary, którą jego mama dała mu na Halloween, a którą często nosił dopóki jej nie podpalił.
– To bardzo ważne! – krzyknął, odkładając na bok lemoniadę i herbatniki i ratując tiarę nim Artur zdołał wyrzucić ją do kosza na śmieci razem z resztkami jego kociołka (kawałka ciemnego metalu) i piórem po jego sowie (która zabrudziła mu pościel i uciekła, by już nigdy nie wrócić).
Artur zmarszczył brwi.
– Co to jest?
– To czarodziejski kapelusz – odpowiedział Merlin, chowając go bezpiecznie do szuflady i częstując się herbatnikiem. – Tak jak w tych książkach, no wiesz.
– Czy on robi coś pożytecznego? – spytał Artur wyglądając na pełnego wątpliwości.
– Nie jestem pewien. – Merlin pokręcił nosem. – Nigdy dokładnie nie wiedziałem, co on ma robić. – Przełknął duży kęs herbatnika. – Ale okazał się dość łatwopalny.
– Nie wierzę, że twój dom wciąż stoi – wymamrotał Artur.
– Kiedyś były tu trzy piętra – powiedział Merlin i wepchnął sobie do ust dwa herbatniki na raz.
#
Eksperyment 1
Obecni: Artur P. (obserwator). Merlin E. (Czarodziej Czarownik)
Cel: Unieść pióro za pomocą siły umysłu.
Spostrzeżenia: To głupi eksperyment - Merlin.
Rezultat: Niepowodzenie.
Notatka: Zdobyć nowe pióro.
#
Okazało się, że Artur był niezwykle zdeterminowaną osobą. Po trzech tygodniach wciąż był na miejscu - wydarzenie z piórem wcale go nie zniechęciło, a latający chomik sprawił tylko, że Merlin zarobił od chłopca spojrzenie pełne dezaprobaty i przydługi komentarz w notatniku (chomika znaleźli na dachu szopy - miał potargane futerko, ale poza tym był w jednym kawałku). Kiedy pod koniec drugiego tygodnia Merlin poskarżył się matce, ta przypomniała mu, że sam prosił Artura o pomoc i kazała zdjąć swoją łopatkę z sufitu. Czasami Merlin myślał, że jego matka wcale go nie rozumie.
###
Drogi Merlinie,
Wysyłam kilka książek poleconych przez Morganę. Zdaje się, że są o jakiś dziewczynach z akademii czarownic, więc pomyślałem, że będą dla ciebie bardzo odpowiednie.
Mam nadzieję, że twój dom wciąż stoi,
Artur
PS Wesołych Świąt.
#
Drogi Mugolu,
Proszę podziękuj ode mnie swojej siostrze. Przesyłam ci pewną klątwę, mam nadzieję, że zadziała.
Merlin
PS Klątwa jest dla ciebie.
###
Trzeciego lata Artur przywiózł ze sobą teczkę i gotowy plan. Zauważenie tych rzeczy zajęło Merlinowi więcej czasu niż powinno, ponieważ jego uwagę pochłonęła nagła i niewytłumaczalna różnica we wzroście chłopaka.
– Czy ty mnie w ogóle słuchasz? – spytał ze złością Artur, zatrzaskując teczkę z hukiem.
– Chyba – odpowiedział wymigująco Merlin. – Jesteś wyższy?
Przez chwilę Artur wyglądał na dziwnie skrępowanego, prawdopodobnie z powodu Merlina, który stał cal od jego twarzy, starając się dokładnie porównać ich wzrost.
– Jesteś wyższy! – zakrzyknął oskarżycielsko Merlin. Wyciągnął rękę, by przyklepać jego włosy, w razie gdyby to one dawały chłopakowi tę niesprawiedliwą przewagę, ale Artur uchylił się i pochwycił swoją teczkę jak tarczę.
– Chcesz być prawdziwym czarodziejem, czy nie?
– Tak przypuszczam – odpowiedział Merlin, patrząc groźnie i zastanawiając się, czy mógłby magicznie zwiększyć swój wzrost albo zmniejszyć Artura.
– Więc… – zaczął Artur. Wyglądał na trochę czerwonego, kiedy przepchnął się obok Merlina i usiadł na jego niepościelonym łóżku, ostrożnie odkładając na bok żabę oraz wibrujący widelec. Ponownie otworzył swoją teczkę i wyciągnął z niej stos wydrukowanych kartek. – Szukałem czegoś o magicznych rzeczach.
– Przez komputer? – spytał z zaciekawieniem Merlin, starając się przeczytać coś do góry nogami.
– Oczywiście, że przez komputer. Nie każdy żyje w średniowieczu, Merlinie. – Merlin spojrzał na niego groźnie. – W każdym razie – Artur kontynuował – większość to jakieś bzdury, chyba, że chcesz zobaczyć przyszłość, wezwać demona albo dowiedzieć się, do którego domu w Hogwarcie należysz, ale zrobiłem listę rzeczy, które wydają się przydatne.
– Do przywołania demona? – spytał zaciekawiony Merlin, ponieważ wydało mu się to dość interesujące.
Artur spojrzał na niego z dezaprobatą.
– Oczywiście, że nie. Do nauczenia się, jak przestać wysadzać rzeczy w powietrze.
– Oh – mruknął zawiedziony Merlin. – Ale masz też coś do wzywania demona? Tak do badań?
Artur zignorował go i wyciągnął ze stosu kartek zabazgraną markerem stronę.
– Pomyślałem, że najlepiej będzie zacząć od dowiedzenia się, jaki rodzaj magii posiadasz.
– To są różne rodzaje? – spytał Merlin i rzucił się na łóżko obok Artura. Sięgnął po kartkę, ale Artur odsunął ją poza jego zasięg.
– Tak myślę. – Zmarszczył brwi. – W każdym razie nie mogłem znaleźć jednego rodzaju. Ten główny to chyba magia ziemi. Jest mnóstwo stron na ten temat, łączenie się z naturą, czerpanie energii z ziemi i takie rzeczy.
– Jak Tom Bombadil. – Merlin pokiwał głową z uznaniem.
– Kto?
– Boże, jesteś takim mugolem. Ale… – kontynuował nim Artur zdołał zrobić coś więcej poza zmieszaną miną. – Jak dowiem się, czy mam tę magię ziemi?
Artur wyciągnął kolejną kartkę.
– Nie jestem pewien, strony internetowe nie były zbyt pomocne. Najlepsze, co znalazłem to to. – Rzucił treści nieco niepewne spojrzenie, co wcale nie napełniło Merlina przekonaniem. – Mówi o stawaniu się jednością ze światem przyrody albo czymś takim. Zamykanie umysłu na wszystko poza uczuciem przepływającej przez ciebie energii. Ale nie powiedzieli jak to zrobić.
– Joga?
Artur spojrzał na niego tak, jakby wyrosła mu druga głowa (Merlin sprawdził dla pewności, czy tak się nie stało).
– Nie bądź głupi, nie uprawiamy jogi.
Merlin wzruszył ramionami.
– Moja mama to robi. Mówi, że joga pomaga jej odnaleźć prawdziwe wnętrze.
– Podobnie jak Morgana i moja ciotka, ale odmawiam robienia czegokolwiek, co Morgana uznaje za dobre.
Ostatecznie wybrali się na biwak.
Merlin niemalże przewrócił się dwa razy, starając się w całkowitej ciemności odnaleźć drogę wzdłuż ścieżki. Miał spotkać się z Arturem dwadzieścia minut temu, ale jego budzik zniknął (dosłownie) i obudził się dopiero, kiedy Artur zaczął rzucać czymś w jego okno.
– Artur? Jesteś tam? – Zdecydował, że znalezienie Artura było ważniejsze niż jego głupie uwagi o zachowaniu Tajności, więc włączył latarkę. Ułamek sekundy później wrzasnął w nadzwyczaj męski sposób, kiedy nagle z ciemności, zaledwie cale do niego wyłonił się Artur, wyglądając na zarówno złego, jak i chwilowo oślepionego 100 megawatową latarką Merlina.
– Wyłącz to, idioto! – Merlin skierował latarkę w inne miejsce (musieli przecież coś widzieć). – Gdzie ty, do cholery, byłeś?
– Przepraszam – wyszeptał w odpowiedzi Merlin. – Zaspałem, a potem musiałem jeszcze znaleźć swoje rzeczy.
– Nieważne, chodźmy już.
Artur poprowadził ich wzdłuż ścieżki do miejsca między drzewami, gdzie leżał już jego plecak i coś, co wyglądało na koce i śpiwór. Merlin z westchnieniem ulgi rzucił na ziemię swoją przepełnioną torbę i chwycił się za plecy.
– No dobra – powiedział Artur. – To miejsce jest chyba równie dobre jak każde inne. – Okrążył drzewo i sprawdził teren, jakby spodziewał się, że coś wypadnie na nich zza krzaków. – Najwyraźniej drzewa są szczególnie związane z magią ziemi, ponieważ... Merlin!
Merlin znieruchomiał z masztami namiotu w ręku.
– Co?
– Co ty wyprawiasz? – Artur brzmiał na oburzonego.
Merlin spojrzał na swoje ręce i na Artura, a potem pomachał znacząco masztami, jakby coś mu umknęło.
– Rozkładam namiot.
– Zabrałeś namiot? – spytał głośno Artur, najwyraźniej zapominając o sprawie z zachowaniem Tajności.
– No... – Merlin przewrócił oczami. – Oczywiście, że zabrałem namiot! Jesteśmy na zewnątrz, a tu są komary.
– Mieliśmy łączyć się z naturą – powiedział Artur, rzucając masztom ponure spojrzenie.
Merlin również spojrzał na nie niechętnie, nie do końca wiedząc co z nimi zrobić - może powinien był zabrać instrukcję?
– Wiem przecież. Podasz mi młotek z mojej torby?
Z głośnym i dość udręczonym westchnieniem, Artur podszedł do torby Merlina. Szarpnął nią i wyciągnął ze środka poduszkę, śpiwór, nieco zgniecioną torebkę kanapek, termos, dwie paczki chipsów, opakowanie pszennych herbatników, szczoteczkę do zębów i wełnianą czapkę, zanim dokopał się do młotka i śledzi na dnie.
– Myślałem, że jesteś dobry w tym całym biwakowaniu?
– Pamiętałem przecież o namiocie, co nie? – odparł Merlin, sięgając po garść śledzi z torby, którą trzymał Artur. – Nie widzę, żebyś ty miał w to jakiś wkład.
– Ponieważ mieliśmy zrobić to właściwie. Nie wydaje mi się, żeby druidzi mieli namioty i termosy.
– A to tylko dlatego, że nie były jeszcze wynalezione w ich czasach – oświadczył pewnie Merlin. – Pomóż mi z tym brezentem.
cdn.
* tytuł oryg. So You Want to Be a Wizard Diane'a Duane'a
