Na dworze panuje zmrok, a wszyscy w Hogwarcie właśnie śpią po ciężkim dniu. Ale nie Harry, on wpatruje się od kilku godzin w niebo na samym szczycie wieży i nie może poczuć tak oczywistego szczęścia. Wygrał, ale nadal pozostaje pytanie, że co z tego? Co z tego, skoro kolejny mały chłopiec nie będzie wychowywany przez rodziców? A jak George poradzi sobie bez brata? I jedna z rzeczy, o których marzył, to żeby ten mały, irytujący Colin poprosił go o autograf i zrobił mu zdjęcie nawet, jeśli będzie w tym momencie dłubał sobie w nosie. Nie zachowywał się dobrze wobec tych ludzi, nawrzeszczał na Remusa, pogardzał kimś, kto przez tyle lat nadstawiał za niego karku, był zwyczajnym dupkiem. To boli bardziej niż wszechobecne uczucie pustki i osamotnienia.
- Nie jest ci zimno?- słyszy obok siebie ten rozmarzony, odrealniony głos. Luna. Jeszcze tego mu brakowało, żeby ona tutaj przyszła i zaczęła mu opowiadać o jakichś stworzeniach żyjących w trawie.
- Nie obraź się, ale chce być sam- mówi gorzko.
- Spokojnie, Harry. Umiem milczeć - odpowiada cicho blondynka i zajmuje miejsce obok niego. Dziwi go to, że jej obecność wcale mu nie przeszkadza, a może i lekko ukaja go jej delikatny zapach i bijące od niej ciepło. Po chwili odzywa się nieśmiało, jakby bała się wybuchu z jego strony- Mój tata mi kiedyś mówił, że gdy ktoś umiera, otrzymuje swoją gwiazdę na niebie. Bardzo się martwiłam, kiedy mama odeszła. A wtedy tata pokazał mi jedną z gwiazd i stwierdził, że to ona patrzy się na mnie z góry i nigdy mnie nie opuści, chociaż nie ma jej przy mnie. Może to dziwne, ale zawsze czuję jej obecność, kiedy wpatruję się w gwiazdy nocą.
W tym momencie Harry zdaje sobie sprawę, że ona przychodziła tutaj pewnie niemal codziennie i z ich dwojga, to on jest tutaj nieproszonym gościem. I chociaż w innej sytuacji brzmiałoby to bezdennie głupio, to teraz spogląda do góry i chce wierzyć, że rzeczywiście tam gdzieś Lupin wpatruje się w niebo, przebaczając mu wszystkie obelgi i oboje z Syriuszem chcą, żeby był szczęśliwy, mimo tego, co ich spotkało, a Snape nie ma urazy o nazwanie go tchórzem i w głębi duszy też życzy mu chociaż trochę dobrze.
- Pomyśl życzenie- szepcze sennie Luna, kiedy jedna z gwiazd spada. A Harry chce być po prostu szczęśliwy.
Wiosenne słońce lekko świeci, a Harry siedzi na ganku w Norze. Niedaleko niego Hermiona z Ronem szepczą sobie coś do ucha, Neville rozmawia o czymś z Seamusem, a on siedzi obok Deana i przegląda jego rysunki. Niektóre są bardzo piękne, idealnie uchwycony zachód słońca, Hogwart, na jednym jest nawet on, Ron i Hermiona, roześmiani i beztroscy. Ale jego uwagę najbardziej przykuwa obrazek Lovegood, która trzyma w ręku mały bukiet kwiatów. Patrzy gdzieś w bok, jej spojrzenie jest przepełnione żalem. Ale wygląda tak pięknie, że aż nie wierzy, że to właśnie ona, jedynie kolczyki truskawki wskazują niezaprzeczalnie na to, kim jest dziewczyna ze szkicu.
- Ładnie ją narysowałeś - stwierdza z podziwem Harry przyglądając się jej już od paru dobrych minut. Luna ma na nim wielkie, rozmarzone oczy i pełne usta, które aż proszą się o to, żeby ją pocałować. Robi mu się głupio, nigdy nie postrzegał jej jako kobiety, tylko odrealnioną, niedojrzałą dziewczynkę, chociaż dzielił ich zaledwie rok.
- Ona jest bardzo ładna, Harry - odpowiada mu po prostu Dean, jakby to była najoczywistsza rzecz na świecie.
Ginny Weasley ma ognistorude, proste włosy, zielone oczy i czerwone usta. Jej wielkie piersi i pełne biodra, którymi lekko kołysze przy każdym ruchu, przykuwają wzrok każdego. Jej głos jest lekko zachrypnięty i donośny. Często wybucha perlistym śmiechem, łapiąc wtedy autora żartu delikatnie za kolano.
Loki Luny są słomkowożółte, wyglądają, jakby rozburzył je wiatr. Ma wielkie, bladoniebieskie oczy i lekko różowe usta. Jest niska i bardzo chuda, za każdym razem jej głos jest senny i taki marzycielski. Od wojny się nie śmieje, czasami tylko uśmiecha zagadkowo, ale Harry zawsze widzi w tym pozornym wyrazie radości dużo więcej goryczy.
Kiedy siedzą obok siebie na ślubie Rona i Hermiony, są jak ogień i woda. Potter odrywa wzrok od jednej, żeby zaraz przyjrzeć się dokładniej drugiej.
- Zatańczymy? - pyta odważnie Ginny i nie czekając na odpowiedź łapie go za rękę. Luna siedzi cicho i wpatruje się w czubki swoich zielonych butów, po chwili wstaje i kołysze się na środku parkietu, jakby sama była muzyką. Jej taniec jest tak delikatny, że kojarzy mu się z subtelną, pełną wdzięku rusałką. Weasley odważnie kręci biodrami i po chwili Harry nie patrzy już na Lunę, zapomina o całym świecie, kiedy Ginny całuje go namiętnie w usta, a później kochają się przez całą noc. Tylko gwiazdy lśniące za oknem przypominają mu nie o zmarłych, ale właśnie o niej, która siedzi gdzieś i wpatruje się zupełnie sama w to niebo.
Pani Weasley płacze ze szczęścia, kiedy Harry oświadcza się jej córce. Chociaż chce, nie, musi wierzyć, że postępuje dobrze, bo to ją kocha od piątej klasy, bo to ona jest taka piękna i seksowna, bo to ona jest kobietą, o której każdy marzy, bo to ona całuje go tak namiętnie, to nie może się powstrzymać, żeby nie spojrzeć w lewo. Luna siedzi cicho w kącie i macha nogami wpatrując się w swoje białe buty, na których jest mnóstwo żółtych kwiatków.
- Rany, dziwię się, że nie zabrali ją jeszcze do Munga - mruczy Ron, a Hermiona karci go spojrzeniem, ale widać, że uważa dokładnie to samo co jej mąż.
- Nie mówcie tak o niej, przyjaźnimy się - odpowiada im sucho Ginny, po czym zwraca się do męża - Harry, idź się spytać, co jej się stało. Zawsze tobie mówiła więcej niż mi.
On posłusznie wstaje i przybiera manierę, jakby to dla niego był przykry obowiązek, bo rzeczywiście był. Czuje wyrzuty sumienia, chociaż nigdy nawet nie całował jej ust i nigdy nic nie obiecywał, to czuje, że jest jej coś winny. A te niebieskie oczy spoglądają na niego i momentalnie robią się wesołe.
- Co tam u ciebie, Luno? - pyta z goryczą, a ona kręci głową.
- Nie przejmuj się mną, Harry. Dobrze wiem, że nie jestem dziewczyną dla bohatera.
