Zgodnie z zaleceniami Craftsmen'a zapodaję całkiem nowe fanfiction, z gruntu różniące się od tego, co też zamieściłem wcześniej w tym dziale. Mimo iż ślęczałem nad wysłużonym edytorem tekstu kupę czasu, zaś prace i plany wyżarły z mojego terminarza boleśnie duży kawał czasu, z ostatecznego efektu godzin smętnego skrobania jestem bardzo zadowolony.

Z miejsca dziękuję Uchiha_Mario, który okazał świetnym betą i doradcą (a także entuzjastą, który podtrzymał mnie w nadziei, gdy już zastanawiałem się, czy aby nie porzucić projektu) oraz Craftsmen'owi, który początkowo również pełnił ową funkcję, lecz potem padł, rażony spoilerem (choć doradza nawet zza grobu). Czapki z głów na waszą część panowie - bez was ten fick nie byłby tym samym.

Pierwszy chapter miał być znacznie, ale to znacznie (to jest prawie czterokrotnie) dłuższy, niemniej zgodnie z radą Uchiha_Mario postanowiłem rozbić ścianę tekstu na mniejsze kawałeczki, tak by potencjalni czytelnicy mogli je łyknąć powolutku i bez bólu.

Ostrzegam lojalnie przez spoilerami - kto ogląda jedynie anime, pozostając w tyle za nowszymi chapterami mangi, naraża się na samo-popsucie sobie zabawy.

Wszystkich innych zapraszam do konsumpcji i - rzecz jasna - pozostawiania po sobie śladu w postaci komentarzy, które są wszak miodem dla serca każdego pisarczyka...

* * *

PROLOG

Część pierwsza

* * *

Noc opadła na Konohę niczym jakaś złowieszcza, ciemna chmura, tłumiąc wszelki dźwięk i ruch. Nawet wiatr, normalnie wyjący po kątach niczym porzucone zwierzę, zamarł wraz z nadejściem zmroku, pogrążając okolicę w ciszy tak głębokiej, iż żadna żywa istota nie śmiała jej naruszyć. Tu i ówdzie połyskiwały pojedyncze światła, wyglądające niczym jasne plamy na płachcie czarnego materiału - w jednym miejscu jarzyły się tak rozniecone przez strażników ogniska, w innym rozświetlające główną ulicę latarnie, a czasem zaś po prostu blask z wnętrz ludzkich domostw przebijał się na zewnątrz przez nieszczelne okna. Były to jednak nieliczne wyjątki, pozostające w ostrym kontraście z resztą wioski, która tonęła ze szczętem w nieprzeniknionej ciemności. Jedynie jej największe budowle majaczyły w mroku nocy w postaci rozmytych, trudnych do uchwycenia okiem konturów.

W najmroczniejszym sektorze Konohy, niemalże całkowicie pozbawionym jakichkolwiek świateł, bezruch został przełamany. Przez ciemność przedzierał się tam kształt odrobinę wyraźniejszy niż inne, śpiesznie kluczący wąskimi uliczkami, jakby w obawie przed spostrzeżeniem.

Niewyraźna sylwetka przemknęła - zdawałoby się - przez ścianę budynku, by po drobnej chwili wyskoczyć zeń i ponownie dać nura w najbliższy zaułek. Wyćwiczone oko z pewnością by dostrzegało, iż owa plama ciemności zmieniła się nieznacznie - jej przednia część wybrzuszyła się, szybkość ruchu odrobinę się zmniejszyła, zaś punkt ciężkości przesunął się do przodu, tak iż cały kształt przemieszczał się dalej jakby zgarbiony i skarlały.

Pośpiech w połączeniu z nową formą, najwyraźniej nie przysłużył się tajemniczemu osobnikowi, gdyż między połami ciemnych płacht, którymi się z zewnątrz okrywał, pojawił się na moment biały rąbek, tak jasny na tle otaczającego go mroku, iż zdawał się emanować własnym blaskiem. Zaraz jednak z obszernego, czarnego rękawa wychynęła chuda dłoń, która pośpiesznie wepchnęła zdradliwy kraj materiału na swoje miejsce. Tajemniczy osobnik - wyraźnie skonsternowany - obrócił się na boki raz i drugi, by upewniwszy się, iż nikt go nie śledzi, ruszyć ponownie poprzez labirynt pogrążonych w mroku uliczek, poruszając się jednak teraz w sposób odrobinę mniej śpieszny i nieco ostrożniejszy...

* * *

Sarutobi, Trzeci Hokage Konohy, najwyższy rangą i teoretycznie najsilniejszy ninja wioski, otworzył sekretne przejście do skrytego w podziemiach kompleksu, przejeżdżając palcami po zamaskowanym mechanizmie, skrytym w szczelinach między cegłami, gdzie normalnie powinna marnieć skruszała ze starości zaprawa. Wślizgnąwszy się do środka, ostrożnie zamknął za sobą wejście, upewniając się następnie, czy aby tajemne przejście na powrót zlało się ze ścianą.

Po dokonaniu owych oględzin, Sarutobi ściągnął z siebie obszerny, czarny płaszcz, w którego połach skrywał się podczas swej nocnej eskapady, po czym z wyraźną ulgą rozprostował plecy, przez dłuższy czas zmuszane do wzmożonego, wyjątkowo dla starca nieprzyjemnego garbienia.

Czyż nie było absurdem, by Kage musiał kryć się we własnej wiosce, przez wzrokiem podkomendnych, których w większości sam przyuczał w sztuce czujności i obserwacji? Podobne myśli dręczyły Sarutobiego każdego roku, gdy tego samego dnia w miesiącu, o tej właśnie porze dnia, ukradkiem zmierzał w ustalone wcześniej miejsce, celem odbycia spotkania w zakonspirowanym gronie.

To, iż mieszkańców wioski zapewne przeraziłaby wiedza o formie owego zebrania - a ściślej, o jego składzie osobowym - nie pomagało mu wcale w okiełznaniu sumienia, które raz za razem odzywało się głuchym echem w jego skołatanej głowie.

Dyskrecja była jednak w tym wypadku konieczna - przekonywał sam siebie Sarutobi, delikatnie odchylając poły białego kocu, jakby chcąc się upewnić, iż owinięte nim dziecko jest całe i zdrowe. Problemów na tym tle bynajmniej być nie mogło, gdyż stary Kage dokonywał podobnych przenosin z roku, na rok, za każdym razem wynosząc dziewczynkę z jej kwater do sekretnego miejsca spotkań, uprzednio umacniając jej sen stosownym jutsu - miał już w tym procederze wprawę.

Choć mierziła go konieczność usypiania dziecka, zdawał sobie sprawę z faktu, iż podobnie jak mieszkańcy wioski, nie było ono gotowe, by przyjąć na siebie ciężar straszliwego sekretu, jaki wypływał na wierzch z każdą kolejną, tajemną naradą. Jako, iż jej obecność (w fizycznym tego słowa rozumieniu) była absolutnie niezbędna podczas owych spotkań, nie miał wyboru, jak kontynuować swoje coroczne działania - siódmy już raz z rzędu, począwszy od jej narodzin. Bolało go serce, na myśl o tym, jak zareagowałaby mała, gdyby dowiedziała się, że skrywa przed nią tak mroczne tajemnice. Nie miał jednak wyboru, gdyż niezależnie od tego, jak dalece przywiązał się do niej z biegiem lat, dobro, a być może nawet samo istnienie wioski - a więc także i jej życie - zależało od przebiegu owych spotkań.

Westchnąwszy ciężko, Sarutobi skierował się niedługim korytarzem wprost ku kolejnym drzwiom, celem dojścia do tajemnej sali konferencyjnej - jednego z licznych, dostępnych tylko jemu i Radzie Starszych obiektów, które znaczyły Konohę od podziemi, aż po wydrążone wzgórza, u stóp których się rozpościerała.

Pokonawszy ostatnią przeszkodę, dostrzegł iż Kakashi czeka już w środku. Młody jounin wyciągnął się na jednym z czterech foteli, miętosząc w rękach niewielki, pomarańczowy tomik, obarczony wdzięcznym tytułem "Icha Icha Paradise", na który to widok usta Sarutobi'ego po raz pierwszy tego wieczora wygięły się w uśmiech.

Spostrzegłszy swego przełożonego, Hatake skłonił bez słowa głowę i przybrał nieco nieco bardziej "formalną" pozycję. Hokage w międzyczasie podszedł do ustawionego w centrum sali stołu, po czym ostrożnie złożył na nim śpiącą dziewczynkę.

Choć oczy drugiego członka zebrania pozornie utkwione były między wierszami niewielkiego tomiku, Sarutobi czuł na sobie spojrzenia, jakie ten raz po raz rzucał ukradkowo na niego i przyniesione przezeń dziecko.

Ze wszystkich pozostałych przy życiu przyjaciół Yondaime, Kakashi przykładał najwyższą wagę do jego ostatniej woli. Choć to właśnie Sarutobi spędzał z dzieckiem swego poprzednika najdłuższą ilość czasu, działo się tak tylko dlatego, iż po śmierci Minato to właśnie jemu przypadła rola zastępczego rodzica osieroconej dziewczynki. Gdyby tylko Hatake był o kilka lat starszy w czasie zajścia tamtej straszliwej tragedii, bez wątpienia adoptowałby nowo narodzoną córkę swego mistrza. Był jednak wtedy na to zbyt młody i niewystarczająco doświadczony w życiu, skutkiem czego to właśnie Sarutobi był zmuszony wziąć dziecko pod swoje skrzydło. Niemniej Kakashi nie dawał za wygraną - po stracie swoich ostatnich przyjaciół skupił tyle uwagi na dziewczynce, ile tylko mógł, pomagają staremu Hokage w pracy wychowawczej, przy jednoczesnym pełnieniu funkcji kapitana ANBU - a stanowisko to, z racji potrzeby pracy w terenie, było częstokroć bardziej czasochłonne niż pozycja Kage. Jako iż tego roku na owym zaszczytnym stołku Kakashiego zastąpił geniusz klanu Uchiha - ledwie trzynastoletni Itachi - Hatake zaczął spędzać ze swoją "młodszą siostrą" dużo więcej czasu (nie kryjąc przy tym nawet faktu, iż degradacja, a następnie dobrowolny powrót do stopnia Jounina, bynajmniej mu nie przeszkadzają). Pomoc Hatake'go była z punktu widzenia starego i ciężko zapracowanego Sarutobi'ego wprost nieoceniona - Kakashi był jedynym młodym (przynajmniej w zestawieniu z nim samym, Jiraiyą oraz Tsunade) członkiem "rodziny" dziewczynki, a co za tym idzie stał się jej najważniejszym wzorem do naśladowania. Wczuł się w rolę starszego brata, z którym - w przeciwieństwie do pozostałej trójki - mogła się bawić i przekomarzać, co było niezwykle ważne, zważywszy na stopień izolacji, w którym była dla własnego bezpieczeństwa utrzymywana. Wbrew swoim zwyczajom, Hatake wyjątkowo nie spóźnił się ani razu na coroczne spotkanie, ba, zwykle zjawiał się przed czasem, na przekór swoim nagannym nawykom, co też dobitnie świadczyło o tym, iż swój obowiązek traktuje bardzo serio. Młody shinobi zaproponował nawet, że będzie przynosił małą na miejsce spotkań. Na to jednak Sarutobi zgodzić się nie mógł - on był odpowiedzialny za dziecko w pierwszej kolejności, zaś tajemne zebrania odbywały się właśnie z jego inicjatywy (przynajmniej wedle wiedzy mniej wtajemniczonych członków). Miałby obciążać swoich podkomendnych brudną robotą? Jak wytłumaczyłby się Kakashi, gdyby którejś pięknej nocy nakrył go przypadkowy patrol shinobi? Co to, to nie - Sarutobi był świadom swojej odpowiedzialności i zamierzał ściągać wszelkie nieprzyjemności związane z tą sprawą na siebie.

Wyrwawszy się z zamyślenia, wiekowy Kage wyciągnął z ukrytej w rękawie kieszeni wąski futerał, z którego następnie wydobył szereg potrzebnych mu przedmiotów.

Był już w połowie nabijania fajki, gdy przydybała go Tsunade...

- Nie będziesz kopcił tych swoich ziółek w obecności Kizuny - rzuciła jego była podopieczna, wpadając do sali niczym chmura burzowa, gniewna i sroga, ciskająca na boki gromiące spojrzenia, od których plecy zwykłych zjadaczy chleba prostowały się w bezwolnym odruchu, a spojrzenia samoistnie wędrowały ku czubkom butów.

Sarutobi do zwykłych zjadaczy chleba w żadnym wypadku się nie zaliczał, ale profilaktycznie wzrokiem uciekł.

- To tylko niewinne przyzwyczajenie - odezwał się na boku Kakashi, który w skutek przesytu wpływu Kizuny przesiąknął zbyt głęboko pozytywnymi cechami i teraz prócz nienaturalnej punktualności odzywała się w nim wybita ponad próg zdrowego rozsądku lojalność.

Rzeczywistość rzecz jasna błyskawicznie sprostowała nieszczęsnego Hatake'go, gdy to Tsunade poczęstowała go gromiącym spojrzeniem, od którego ten omal nie spadł z krzesła.

- Tsunade, wyhamuj z Zabójczą Intencją, bo zaraz tynk zacznie nam na głowy sypać - rzekł głos z tyłu, mogący należeć tylko i wyłącznie do Jiraiyi.

Stary sannin chwilę potem wyłonił się z osnowy cienia, wymijając z rozmyślnie przesadną ostrożnością strużki pyłu, które istotnie zaczęły tu i ówdzie opadać z sufitu.

- Czy nie mówiłam ci, byś tego nie robił? - Skontrowała go zimnym głosem wiekowa medyczka, splatając ręce na biodrach.

Nie wypowiedziała tego głośno, ale wszyscy zebrani (wyłączając rzecz jasna pogrążoną we śnie Kizunę) dobrze wiedzieli, iż chodzi tu o "zachodzenie od tyłu".

Trzeba przyznać, iż w tym momencie Jiraiya dał popis niezwykłego wręcz opanowania, samodyscypliny i zdrowego, trzeźwego myślenia - miast wykonać dłońmi dwuznaczny wygibas, przywołać na twarz lubieżny uśmiech, zaśmiać się lekko pod nosem, czy też - o zgrozo - cmoknąć na głos, stary mędrzec wywrócił oczyma i burknął krótko pod nosem "Nie zrobiłem tego umyślnie". Wyglądało to tak wiarygodnie, że gdyby nie strużka śliny skapująca z kącika ust, zapewne nie oberwałby po żebrach aż tak mocno.

Gdy tylko zelżał poziom Zabójczej Intencji, wprawiający powietrze w niepokojące drżenie, Sarutobi uśmiechnął się lekko, zerkając z niejakim politowaniem na rozłożonego na ziemi sannina. W chwilach takich jak ta, gdy Jiraiya wplatał w swoje utarczki z Tsunade coraz to bardziej złożone techniki zapobiegawcze, Sandaime autentycznie wyobrażał sobie, że być może kiedyś, jakiegoś pięknego i pogodnego dnia, najlepiej jeszcze przed jego śmiercią, żabi mędrzec w końcu wydorośleje.

Każdy ma prawo na garść marzeń, nawet zasuszony Kage...

Sarutobi delektował się przez chwilę produktami radosnej twórczości swojego umysłu, gdy to ostatni konspirator upomniał się o uwagę, posyłając mu krótki, acz natarczywy impuls mentalny, który dane mu było wyczuć przez specjalną, zamaskowaną na skroni pieczęć.

- Wystarczy tego dobrego - rzekł Sarutobi, klaśnięciem domagając się powrotu dyscypliny do stanu pierwotnego. Przegrupowanie jego byłych uczniów trwało mniej więcej pół minuty. - Skoro wszyscy jesteśmy tu przed czasem, możemy w zasadzie rozpoczynać - zakomunikował cierpliwie, gdy tylko pozostała dwójka usadowiła się przy stole.

- Faktycznie, nic nie stoi na przeszkodzie, by wyrwać go ze snu wcześniej - stwierdził Jiraiya nonszalanckim tonem, z którym kontrastowało zatroskane spojrzenie, słane przezeń pogrążonej w letargu dziewczynce. Następnie żabi mędrzec dodał pod nosem kilka niesłyszalny dla uszu innych, ewidentnie niezbyt cenzuralnych słów, na które mimo niezrozumienia Tsunade i Kakashi pokiwali zgodnie głowami.

A właśnie, że nie śpi mój drogi uczniu - pomyślał ze smutkiem Sarutobi, czując serię kolejnych, mentalnych ponagleń. O tym mógł wiedzieć jednak tylko on, jako jeden z dwójki pozostających przy życiu osób, wtajemniczonych w trzecie dno całej kabały.

- Nie traćmy już zatem czasu - rzekł Sarutobi, biorąc głęboki oddech, niczym pływak przed skokiem na głęboką wodę. - I na miłość boską, gdy już skończę inicjować jutsu wywołujące, przynajmniej spróbujcie nie dać się sprowokować do kolejnej awantury...