Rozdział 1
Siedziałem na polanie, a otaczały mnie drzewa. Gdzie nie gdzie z ziemi wyrastały białe konwalie. Po chwili usłyszałem krzyk, ale zignorowałem go. Potem znowu i znowu. Byłem trochę zaniepokojony, dlatego wstałem z ziemi i skierowałem się w prawo. Przedzierałem się przez gęste krzaki, a moje nogi były poranione od kolców i poparzone przez pokrzywy. Z nogawek na łydkach nic nie zostało. Jedynymi drzewami, które mnie otaczały, były sosny. Nagle usłyszałem kolejny przeraźliwy krzyk, który cichnął z każdą sekundą, a potem nastała cisza. Nic. Zacząłem biec ile sił w nogach. Potknąłem się kilka razy o korzenie, z ranek na moich nogach powolutku leciała krew, ale nie poddawałem się. Po chwili dotarłem do ciemnej polany oświetlonej jedynie nikłymi promieniami księżyca. Widziałem, że jest już za późno. Nad martwym ciałem blondynki pochylała się zakapturzona postać w płaszczu do ziemi. Twarz mordercy była brudna od krwi tryskającej z tchawicy kobiety. Postać podniosłą się i powolnym krokiem podeszła do mnie. Nie byłem w stanie się ruszyć, bo sparaliżował mnie strach. Jedyne na co się zdobyłem, to krzyk protestu cichy jak szept, gdy postać przecięła mój prawy policzek sztyletem, którym zabiła. Byłem w stanie dostrzec tylko szaleńczy uśmiech na twarzy oprawcy. Poczułem szczypanie na całym policzku, co oznaczało, że rana ciągnęła się od kącika ust do ucha i znikała w linii włosów. Z rany wypływała krew i znaczyła śladami moją szyję aż do momentu, kiedy spotykała się z kołnierzykiem mojej niegdyś śnieżnobiałej koszuli. W przypływie nagłej odwagi odwróciłem się w stronę plaży i zacząłem uciekać. Biegłem ile sił w nogach, ale postać była coraz bliżej. Podczas biegu z jej głowy spadł kaptur, dzięki czemu byłem w stanie zobaczyć twarz mordercy. Twarz Rona Weasleya. Nie miałem czasu dalej zastanawiać się, dlaczego mój wieloletni przyjaciel poderżnął komuś gardło, a mnie chciał zabić, ponieważ moje stopy znalazły się we wzburzonym morzu , a on zniknął tak ,jakby coś go goniło. Przyjemny chłód rozlał się po moim ciele, gdy wchodziłem coraz głębiej. Kiedy woda sięgała mi już do szyi, zanurzyłem się. Czułem, jakby w moje ciało wbijały się tysiące igieł. Wiedziałem, że umrę. Nagle poczułem jak ktoś obejmuje mnie w pasie. Jedyne co zdołałem zapamiętać, to chłód morza, ból w całym ciele, woda w płucach i to wspaniałe nikłe ciepło, gdy ktoś mnie obejmował. Potem była tylko ciemność i to charakterystyczne dla teleportacji szarpnięcie w pępku.
Obudziłem się w ciemnym pokoju. Ściany były w kolorze butelkowej zieleni, a meble czarne. Po lewej stronie były duże okna z zaciągniętymi zasłonami i szerokim parapetem, na którym można siedzieć. Na przeciwko mnie stało biurko, a koło niego dwie pary drzwi. Dalej wielka szafa na ubrania, kanapa i stolik nocny koło mojego łóżka z baldachimem. To na czym spałem chyba nie można było nazwać łóżkiem, tylko łożem, ponieważ jest w stanie pomieścić chyba ze trzy osoby. Czuję się, jakby to tutaj było moje miejsce, nie u Dursleyów czy Weasleyów. W pewnym momencie wspomnienia wróciły i poczułem dziwną pustkę w sercu. Czy to, że mój były przyjaciel, a za razem członek Zakonu Feniksa, dokonał morderstwa na mugolce coś znaczy? Dlaczego on to zrobił? Przecież wszystko jest zawsze wykonywane z polecenia Dumbledora, ale on chciał chronić mugoli. Czy to też jest kolejną nieprawdą? A może wszystko jest kłamstwem? Moje rozmyślania zostały przerwane przez pojawienie się skrzata domowego. Zadbanego skrzata domowego.
- Panicz już się obudził. Pan Tom kazał pokazać paniczowi po przebudzeniu łazienkę i zaprowadzić do salonu. Tak tak. I przekazać, że jestem panicza osobistym skrzatem.-stworzonko dumnie wypięło pierś.
- Dobrze. Jak ci na imię?
- Kruczek, paniczu.
- Proszę, tylko nie paniczu. Wystarczy Harry. Czy mógłbyś mnie zaprowadzić do łazienki?
- Tak jest, paniczu Harry.
Ech. Chyba nie da się zmienić przyzwyczajenia skrzatów. Apropo tych stworzonek, Kruczek zaprowadził mnie pod pierwsze drzwi i otworzył je. Stałem zachwycony łazienką. Wykafelkowana w barwach slytherinu. Wielka wanna wielkości jacuzzi z funkcją masażu i wieloma flakonikami z olejkami zapachowymi na półeczce. Dalej toaleta i umywalka, a nad nią wielkie lustro. Stanąłem przed nim, żeby się przeglądnąć. W odbiciu zobaczyłem 17-letniego chłopaka z odstającymi na wszystkie strony czarnymi jak smoła włosami, zielonymi jak świeżo skoszona trawa oczami i dwoma bliznami. Jedna ledwo już widoczną w kształcie błyskawicy na czole i drugą, ledwo co zagojoną, na policzku. Delikatnie przejechałem palcami po wypukleniu i aż wzdrygnąłem się od bólu. Podszedłem do wanny, nalałem wody i usiadłem w środku. Umyłem się płynem pomarańczowym i włączyłem funkcję hydromasażu. Jednymi słowy odprężyłem się. Po 15 minutach wyszedłem z wanny i wytarłem się puchatym ręcznikiem. Nagle zauważyłem w rogu pomieszczenia szafkę, na której leżał komplet ubrań. Ubrałem czarną bieliznę, koszulę, spodnie i trampki. Wróciłem do pokoju, w którym czekał na mnie Kruczek. Wyszliśmy drugimi drzwiami do ciemnego korytarza. Szliśmy około pięciu minut, aż natrafiliśmy na duże dębowe drzwi. W tym momencie skrzat deportował się w nieznane mi miejsce. Pchnąłem lekko prawe skrzydło drzwi i zajrzałem do środka. Było to pomieszczenie utrzymane w ciepłych barwach, ale z klasą. Znajdowały się w nim dwie kanapy, dywan, stolik na kawę i kominek, w którym palił się ogień. Na dźwięk otwieranych drzwi głowy pięciu osób odwróciły się w moją stronę. Były tam dwie kobiety: jedna blondynka, a druga szatynka i trzech mężczyzn: dwóch starszych o czarnych i brązowych włosach i chłopak. Chłopak, który od razu przykuł moją uwagę. Arystokratyczne rysy twarzy, niebieskie jak błękit nieba oczy i włosy w kolorze płynnego miodu. Nie mogłem oderwać od niego wzroku. Nagle ktoś chrząknął i wyrwał mnie z letargu. Był to mężczyzna siedzący obok blondynki. Najprawdopodobniej jej mąż.
- Kh, kh. Jesteś pewnie trochę zdziwiony i zdezorientowany w tej sytuacji, ale właśnie dlatego jesteś tutaj, żebyśmy ci wszystko wytłumaczyli. Może usiądziesz?
- Tak tak... - ledwo co wybąkałem odpowiedź. Usiadłem na kanapie pomiędzy mężczyzną, który do mnie mówił i blondynką.
- Zastanawiasz się pewnie, co tu robisz, ale odpowiedź jest prosta. Jesteś w domu. Nie patrz tak na mnie. Tak, w domu. Możesz być zdziwiony, bo przecież twoi rodzice nie żyją, ale to nie prawda. to my jesteśmy twoimi rodzicami. - wskazał na siebie i kobietę siedzącą koło mnie - Nazywam się Tom Marvolo Riddle, a to jest moja żona Anabell Juliet Riddle z domu Snape. Może wytłumaczymy ci o co chodzi, bo po twojej minie wnioskuję, że nic nie rozumiesz. Siedemnaście lat temu na świat przyszedł chłopiec o czarnych jak heban włosach i zielonych jak skoszona trawa oczach. Nazywał się Isaac Harrison Riddle. Był wspaniałym dzieckiem. W dniu jego piątych urodzin pewna wieszczka wygłosiła przepowiednię, która mówiła, że obecny dyktator wygra, jeśli dziedzic Czarnego Pana zginie. Jeśli jednak przeżyje, rządy tyrana zostaną powstrzymane i świat magii ujawni się, a mugole przeżyją. Wtedy to nie Voldemort chciał zniszczyć mugoli, tylko Dumbledore. Tuż po tym Zakon dostał rozkaz zabicia ciebie i nas, ale mieliśmy to szczęście, że Severus był naszym szpiegiem i ostrzegł nas. Podczas ataku na dwór Potterowie z Dumbledorem dostali się do naszych komnat. Dzięki eliksirowi Severusa avada Potterów nie zabiła nas, tylko zapadliśmy w śpiączkę. Dumbledore zabił ich i zabrał cię do Dursleyów. Tam próbował cię zabić, ale jedyne co udało mu się osiągnąć, to zrobienie ci blizny i przekazanie dużej ilości mocy.
Byłem dość skołowany po usłyszeniu tych słów, ale to chyba jeszcze nie był koniec historii, ponieważ moja mama już otworzyła usta.
- Możesz uważać nas za szalonych, że tak mówimy o Dumbledorze, ale to prawda. To nie my zabijamy mugoli, tylko zakon. Śmierciożercy to taka jakby wielka rodzina. Jeśli komuś z nas lub jego rodzinie zagraża niebezpieczeństwo, pomagamy mu. My chcemy nawiązać porozumienie ze światem ludzi niemagicznych. Chcemy, aby czarodzieje nie musieli się ukrywać i przy okazji ułatwić życie mugolom i sobie. Dumbledore chce po wygraniu wojny wybić mugoli i zostać ministrem, a przy okazji tyranem. Proszę, przemyśl to Isaac.
Teraz wszystko zaczęło nabierać sensu. To morderstwo Rona na niewinnej mugolce. Jego chłód i sarkazm w stosunku do mnie, Hermiony i innych ludzi lubiących mugoli lub samych mugolaków. Ten karcący wzrok większości członków zakonu i samego Dumbledora. Jedyni, którzy tego nie robili, to bliźniacy, Charlie, Bill, Ginny, rodzice Weasleyów, McGonagall, Remus i Syriusz. Oni... Moi rodzice mają rację. Moje rozmyślania zostały przerwane przez wtrącenie się ojca.
- Jak zauważyłeś, w pokoju są z nami nasi bardzo bliscy przyjaciele. Nasze rodziny trwały w tej relacji od lat. To jest Carlos Farfaix – podałem dłoń mężczyźnie od czego prawie nie umarłem, ponieważ chyba zmiażdżył mi rękę – To jego żona Elizabeth – ucałowałem lewą dłoń kobiety. To, że wychowywałem się w rodzinie mugoli nie oznacza, że nie znam się na manierach. - A to ich syn Alexander – i to stało się znowu. Jego wzrok przyciągał mnie do siebie jak magnes. Te niebieskie tęczówki, w których tonąłem. To, że jestem gejem uświadomiłem sobie w szóstej klasie, kiedy śledziłem Malfoya. Moje obsesja na punkcie złapania go zmieniła się w zauroczenie, ale to szybko minęło. Merlinie, nie. Nie teraz, kiedy... Moje rozmyślania przerwało pojawienie się w pokoju Kruczka z kilkoma prezentami. Przez chwilę nie wiedziałem o co chodzi, ale spojrzałem na zegar i skojarzyłem, że jest dzisiaj 31 lipca. Moje urodziny, a oni... pamiętali. Jeszcze nigdy nie dostałem prezentów od kogoś... bliskiego. Podszedłem do prezentów, które leżały na podłodze po deportowaniu się skrzata. Pierwszą paczką była skrzynka w fioletowej obwolucie, w której znajdował się zestaw jednych z najrzadszych składników do eliksirów. Podejrzewam, że są od mamy. W czarnym pudełeczku z herbem węża znajdował się sygnet z wygrawerowanym ''R''. Ten prezent pewnie jest od taty. Następną szkatułkę w kolorze zieleni dostałem od przyjaciół rodziców i był w niej srebrny zegarek, który gdy zbliżało się niebezpieczeństwo lekko parzył nadgarstek. Ostatnim prezentem w srebrnym papierze było pudełko. Takie samo pudełko jakie kupuje się u Ollivandera. W środku była moja różdżka. Moja zagubiona i zniszczona różdżka podczas ucieczki przed moim byłym przyjacielem.
- Ja... ja nie wiem co powiedzieć. Jeszcze nigdy nie dostałem tylu prezentów.
Czułem jak łzy zbierają się pod moimi powiekami. Zacisnąłem oczy, żeby nie wypłynęły. Nagle oplotły mnie cztery pary rąk, a na moich ustach pojawił się uśmiech. Czułem się taki kochany i ważny dla kogoś. Teraz płakałem bez skrępowania, bo czułem, że nie zostanę wyśmiany albo odrzucony.
- Kochamy cię synu. Pamiętaj o tym.
To jedno zdanie wypowiedziane przez moich rodziców sprawiło, że rozpłakałem się jeszcze bardziej. Teraz miałem rodzinę. Nikt mnie już nie będzie okłamywał. Nie będę musiał wracać do Dursleyów. Wuj i kuzyn nie będą się już nade mną znęcać, a ciotka nie będzie traktować mnie jak niewolnika. Będę mógł swobodnie używać zaklęć. Będę mógł robić o wiele więcej rzeczy niż dotychczas. Teraz mam rodzinę. Z tym że co z Syriuszem, Remusem, Hermioną, Weasleyami czy McGonagall? Nie mogłem ich zostawić na pastwę zakonu. Uspokoiłem się i usiedliśmy z powrotem na sofach.
- Tato, ale co z moimi przyjaciółmi? Nevillem, Hermiona, Syriuszem, Remusem, Weasleyami, McGonagall...
- Spokojnie synu. Zajmujemy się tym. Planujemy z Severusem przeniesienie ich do Riddle Manor w przyszłym tygodniu i wyjaśnieniu im wszystkiego. Mam nadzieję, że wasza wieloletnia przyjaźń nie rozpadnie się po tym. Muszę cię jeszcze poinformować, że wobec zaistniałej sytuacji będziesz musiał nauczyć się oklumencji i legilimencji. Inaczej nie będziemy mogli chronić cię przed Dumbledorem.
Na same słowa oklumencja i legilimencja wzdrygnąłem się. Przypomniałem sobie lekcje ze Snapem, podczas których wyciągał na wierzch wszystkie moje sekrety, a ja nie mogłem go powstrzymać. Miałem ochotę go wtedy zabić.
- A kto mnie będzie uczył?
- Och, nie powiedziałem ci? Najpierw twój wujek zajmie się wprowadzeniem i nauczy oklumencji, a potem razem z Alexandrem przystąpicie do wspólnej nauki legilimencji. Mam nadzieję, że dacie rade w miesiąc. Dodatkowo zorganizujemy wam treningi, dzięki którym obudzicie wasze pokłady magii i może nauczycie magii bezróżdżkowej. No a teraz do swoich pokoi. Jest już późno. Macie szczęście, bo nie musicie spać. Jutro śniadanie o dziesiątej.
- Dobrze tato. Dobranoc.
Z uśmiechem na ustach wstałem z kanapy i ruszyłem w labirynt korytarzy. Znając moje szczęście zgubiłem się po dziesięciu minutach wędrówki. Próbowałem wrócić tą samą drogą, ale chyba zabłądziłem jeszcze bardziej. Nagle poczułem jak silne ramiona oplatają się wokół mojej talii. I ten obezwładniający zapach wanilii i cynamonu. Mówiłem, że kocham połączenie tych aromatów? Nie? No to teraz mówię. To musiał być Alexander.
- Cześć Isaac. Znowu cię ratuję, ha? To się chyba staje powoli tradycją, co?
Czyli, czyli, że to był on? To on mnie wyciągnął z wody?
- Yyy... Taaak. Mógłbyś odprowadzić mnie do mojego pokoju?
Zmieszałem się nieco pod jego czujnym spojrzeniem, ale zdawał się tego nie zauważać, ponieważ odsunął się i złapał za rękę, aby poprowadzić wzdłuż korytarza. Po trzech zakrętach pomyliłem kierunki i przestałem zwracać uwagę, gdzie idę. Pięć minut potem doszliśmy pod drzwi do mojego pokoju.
- Tak dla twojej informacji, mój pokój jest naprzeciwko. Jakbyś coś chciał, to śmiało możesz przyjść do mnie.
Dlaczego on musi być wyższy ode mnie o jakieś piętnaście centymetrów? I dlaczego, ja się pytam, on musi mieć taki zniewalający uśmiech? Nie miałem czasu dłużej się zastanawiać, ponieważ Alexander zniknął za drzwiami. Zrezygnowany poszedłem do swojego pokoju i skierowałem się do łazienki. Wziąłem ze sobą świeże bokserki i granatową bluzkę jako prowizoryczną piżamę. Wykąpałem się w przeciągu dziesięciu minut, wysuszyłem się i poszedłem położyć się do łóżka z zamiarem pomyślenia nad dzisiejszym dniem. Moje plany legły w gruzach, gdyż zasnąłem w locie.
Od pół godziny starałem się z powrotem zasnąć, ale przez tą cholerną burzę. Na gacie Merlina, dlaczego? Dlaczego tak bardzo muszę bać się burz, a szczególnie nawałnic? Czemu nie mogą to być pająki, małe pomieszczenia albo coś innego? Oczywiście to nie jest jedyna noc podczas tych wakacji, kiedy nie śpię. Mieszkamy w Anglii. Tu taka pogoda to norma, ale ja jej nienawidzę. Krzyknąłem, gdy usłyszałem kolejny grzmot. Szybko opatuliłem się jeszcze bardziej kołdrą, ale to tak czy siak nie powstrzymało kolejnych dreszczy. Nagle moje drzwi do pokoju zostały otwarte. Przeraziłem się, no bo przecież to mógł być każdy. Po chwili materac ugiął się pod ciężarem obcego ciała, część kołdry została mi zabrana, a do moich pleców przytuliła się jakaś osoba. Spiąłem się cały, ale kiedy znowu poczułem ten charakterystyczny zapach, rozluźniłem się i uspokoiłem. Potem usłyszałem ten głos.
- Dlaczego krzyczałeś? Miałeś jakiś koszmar?
Co mu miałem odpowiedzieć? Że w wieku siedemnastu lat boję się burzy?
- Ja nie miałem koszmaru.
- To co się stało?
- Ja... ja boję się burzy. Mam tak od dziecka. Za każdym razem budzę się z krzykiem i...
Alex przerwał moją tyradę obracając mnie tak, że nasze ciała ściśle do siebie przylegały, a twarze były w odległości około dziesięciu centymetrów.
- Ćśś. Spokojnie. Jestem tutaj i nic ci nie grozi. Spokojnie.
Jego kojące słówka, które powtarzał jeszcze przez kilka minut, rzeczywiście pomogły. Udało mi się odprężyć i zasnąłem. Ciekawe, czy Alex wie, że usłyszałem jego słowa, które wypowiedział, kiedy myślał, że śpię.
- Jestem tutaj dla ciebie i na zawsze Isi.
