Pewnego dnia, kiedy siedziałem na ławce w parku czytając swój ulubiony magazyn sportowy przypałętał się do mnie kot. Rudy kot, a gdyby zastanowić się nad tym bardziej, to właściwie jego maść znacznie wpadała w czerwień. Nigdy przedtem nie widziałem takiego kota, ale od razu ujął mnie za serce, zwłaszcza jego dwukolowe oczy, które były tymbardziej rzadko spotykane. Usiadł tuż przy moich nogach, pomiałkując cicho.
- Co, mały, zgubiłeś się?- zagadnąłem do niego, nawet się nad tym nie zastanawiając i wyciągnąłem do niego rękę. Podszedł bliżej, dając się pogłaskać. Wyraźnie zadowolony z tej pieszczoty zaczął mruczeć, co niesamowicie rozgrzało moje serce.
Zajrzałem do torby, by sprawdzić czy nie miałbym czym go poczęstować, jednak nie byłem przygotowany na taką ewentualność. Bezustannie na mnie patrzył, przez moment odniosłem nawet wrażenie jakby próbował czytać mi w duszy.
Co za absurd, przecież to kot.
W końcu jednak musiałem wracać do domu, zaczynało robić się późno, a ja miałem trochę rzeczy do zrobienia. Ku mojemu zdziwieniu kot towarzyszył mi całą drogę, przez chwilę nawet, z bólem serca, próbowałem go odpędzić, ale najwyraźniej bardzo mu się to nie spodobało i nie miał zamiaru się poddać. Kiedy szukałem kluczy, ten ocierał się o moją nogę, więc chyba nie mając wyjścia, musiałem go przygarnąć. Niezwykle dumnie wszedł do środka, aż ogarnęło mnie niesamowite zdziwienie, że naprawdę miałem do czynienia ze zwierzęciem.
Zamieściłem trochę ogłoszeń na jego temat, jednak po kilkudniowym braku odzewu z czyjejkolwiek strony uznałem, że kot zostanie ze mną na stałe, dlatego wymyśliłem dla niego imię Sei. Pasowało moim zdaniem dla niego idealnie.
Bardzo szybko zdążyłem przekonać się o tym jak bardzo charakternym był kotem. Kiedy odwiedzali mnie przyjaciele syczał na nich, drapał, a nawet gryzł, a jak tylko wychodzili, robił to samo mnie, zupełnie jakby był zazdrosny i chciał mnie ukarać, za to, że w moim życiu ma prawo pojawiać się ktoś poza nim. W takich sytuacjach naprawdę nie wiedziałem jak nad nim zapanować. Zdarzały się momenty, że nie dawał mi spokoju, bezustannie się łasząc i prosząc tym samym o uwagę. Ale był też bardzo wdzięczny za każdą reakcję z mojej strony, spał razem ze mną, a kiedy uznawał, że jest już zbyt późno, żebym mógł jeszcze sobie podrzemać, wchodził na moją klatkę i delikatnie głaskał mnie łapką po policzku, mruczał do ucha, albo swoim szorstkim języczkiem lizał po nosie, a ja z każdym dniem przywiązywałem się do niego coraz bardziej.
