Jest to tekst do wyzwania stellarmeadow dla fandomu Hawaii 5.0, które aktualnie realizuję :)
AU Sentinel/Guide, całkiem inne spotkanie obu panów.
betowała cudowna okularnicaM :*:*:*
Biuro, które przekazano do ich dyspozycji, było w opłakanym stanie. Należało położyć nową warstwę farby. Stara jeszcze nie zaczynała odchodzić, ale przesiąkła ostrym zapachem tanich papierosów i równie nieprzyjemnym odorem potu. Był pewien, że kilkukrotnie uderzono o te ściany, ale nie potrafił odkryć czy tylko krzesła sunące po farbie zostawiły te mikroskopijne ślady czy były to kości podejrzanych.
To nie miało aż tak wielkiego znaczenia, bo krzesło, na którym siedział skrzypiało. Może nikt w pokoju tego nie słyszał, ale dla niego było to jak wybuch z armaty, więc starał się nie ruszać. Byłby niezwykle wdzięczny, gdyby każdy w pomieszczeniu ograniczył się jedynie do wypowiadanych słów, ponieważ i one były zbyt wielkim wysiłkiem dla niego przez to ciągłe dudnienie, które zlokalizował i rozpoznał jako rytm serca jednego z policjantów, który wykazał się jakąś znajomością tematu i kiedy namierzyli Hesse'a, skontaktował się z odpowiednimi organami. Tylko dlatego ściągnięto go prosto z dżungli. Nadal miał na mundurze resztki pyłków kwiatów, których Cath nie udało się usunąć z jego ubrania.
Jego Tymczasowy Przewodnik zresztą przyglądała mu się z niepokojem. Nie spał od dwóch dni, ale to nie było problemem. Gdyby tylko ten facet przestał się ruszać rozsiewając wokół zapach miasta, którego Steve nienawidził, wszystko byłoby rajem.
Krzesło pod nim skrzypnęło, kiedy przesunął się zaledwie o milimetr i natychmiast tego pożałował. Facet, detektyw, który skontaktował się z Wywiadem Marynarki spojrzał na niego dość zaskoczony. Steve mógł wyczuć jego zaciekawienie już od progu. Policjanci z Newark zapewne nigdy nie mieli do czynienia ze Strażnikiem. Oni pracowali jedynie w bazach wojskowych, ponieważ ich talenty były zbyt cenne, aby marnować je na sprawy o tak niskim priorytecie. Steve nie miał pojęcia nawet dlaczego tracą czas w tej zapyziałej dziurze na słuchanie przydługiego wywodu mężczyzny, który zapewne ze dwa razy w swoim życiu pociągnął za spust.
Facet był o wiele zbyt niski, o wiele zbyt głośny, jakby celowo próbował wyprowadzić go z równowagi. Zapewne jednak była to słodka ignorancja kogoś, kto nie miał pojęcia jak powinien zachowywać się w towarzystwie Strażnika. Steve posiadał legendarną samokontrolę, więc nie zdradzał się ni drgnięciem jak bardzo ten go denerwuje. Cath była jedynie jego towarzyszką podróży i zrozumiała to dość wcześnie. Dlatego tak cudownie im się współpracowało. Kiedy nie narzucała mu się z niepotrzebną pomocą, mogła znaleźć czas na rozwijanie własnych talentów. Stanowili jeden z najlepszych zespołów i nie wstydził się tego okazywać innym.
Detektyw po raz tysięczny zmienił pozycję, wskazując na coś, co zanotował w swoich śmiesznych aktach.
- Cannon spotkał się z kimś w dokach cztery dni temu – powiedział facet.
Jego oddech był przepełniony zapachem wielu kaw, które dzisiaj wypił, więc może dlatego jego serce było tak głośne. Nie mógł być starszy od Steve'a i trochę zaskoczyło go, że powierzono taką sprawę komuś, kto zapewne w policji pracował nie dłużej niż pięć lat.
Kapitan Departamentu w Newark wydawał się jednak cholernie dumny ze swojego podkomendnego. Zapewne po raz pierwszy pracowali z Wywiadem Marynarki.
- Dostaliśmy sygnał, że Hesse był w tym czasie na naszym kontynencie – odparła Cath, udzielając jedynego strzępka informacji, który mogli podać ludziom o tak niskich uprawnieniach.
- Mówię wam, że to wasz człowiek – powiedział detektyw.
W powietrzu znowu dało się czuć ostrą woń jego potu i dezodorantu, który zapewne miał przyciągać kobiety. Dla nosa Steve'a to było jak pryśnięcie mieszaniną pieprzu i cynamonu. Starał się zapanować nad swoim zmysłem węchu, ale to nie było takie łatwe. O wiele zbyt nagle wrócili z misji i nie mieli czasu z Cath na medytacje.
Bicie serca huczało mu w głowie.
- Nie masz dowodów – stwierdził krótko, ponieważ takie były fakty.
Mężczyzna spojrzał na niego, jakby nie spodziewał się, że Steve faktycznie się odezwie. Nie planował tego. Mówienie, kiedy jego zmysły szalały zawsze było zbyt trudne. Farba jeszcze nie odpadała ze ścian, ale dawał jej zaledwie pół roku. Za zamkniętymi drzwiami rozgrywało się prawdziwe piekło. Dziesiątki osób rozmawiało ze sobą, telefony dzwoniły, metalowy dźwięk kajdanek płoszył go. Mówiono o nich, o sprawach, o życiu osobistym. A jednak to cholerne bicie serca było nie do zagłuszenia.
Oczy detektywa były zbyt klarowne. Nie widział tego odcieniu błękitu odkąd opuścił Hawaje. Facet musiał wiedzieć jak piękne były, a jednak nie przerywał kontaktu wzrokowego. Nikt nigdy wcześniej nie patrzył na niego tak długo. Był bardziej przyzwyczajony do strachu, który odczuwali, a teraz zapewne jego twarz była doskonale neutralna, ponieważ każda cząstka jego jestestwa walczyła o dostosowanie się.
Te oczy były o wiele zbyt błękitne. Wynalazł zatem kilka ciemniejszych plamek, które jednak nie poprawiły jego samopoczucia.
Twarz mężczyzny w końcu zmieniła wyraz na bardziej zirytowany. Detektyw odwrócił się dając mu doskonały widok na swoje pośladki. Nie znał mężczyzny, który nosiłby równie ciasne spodnie. Tyłek detektywa był dziełem sztuki, a przynajmniej przypominał mu te wszystkie greckie rzeźby, które widzieli z Cath podczas jednego z nielicznych wolnych weekendów.
Ateny były piękne o tej porze roku.
Prawie nie zauważył, gdy mężczyzna wrócił z plikiem zdjęć. Hesse był prawie nie do rozpoznania, ale Steve znał go na pamięć. Dostrzegł charakterystyczne gesty, idealny balans proporcji ciała. Światło w biurze nie było dostosowane do jego potrzeb, ale nie po to miał doskonały wzrok. Palec detektywa wylądował na jednym ze zdjęć, na którym było widać najlepiej twarz ukrytą w cieniu.
- Kiedy je zrobiono? – spytała rzeczowo Cath.
- Pięć dni temu – odparł tamten.
A potem podwinął rękawy i Steve nie mógł skupić się na niczym innym. Jego przedramiona były pokryte puchem. Nie potrafił oderwać wzroku od centymetrów skóry, które pojawiały się powoli i systematycznie, kiedy mężczyzna rolował swoją koszulę. W tle słyszał wyraźnie jego głos, ale nie potrafił rozróżnić słów. Nie wiedział dlaczego ten detektyw rozprasza go tak bardzo. Nie potrafił się zamknąć i powoli dostawał się pod jego skórę. Steve słyszał jedynie bicie jego serca, na języku niemal czuł jego smak. Jego nozdrza wypełniały się skomplikowanym zapachem, a kiedy raz przedarł się przez woń ludzi, którzy zostawili ślady na tym mężczyźnie, został mu czysty raj.
- Wiem co robisz – powiedział ostro, zdając sobie nagle sprawę do czego to prowadzi.
Mężczyzna zamarł z palcami na skrawku koszuli. Miał przyjemnie wielkie dłonie. Steve widział odciski od broni, więc może pomylił się co do tego jak często mężczyzna jej używał. Jego ręce jednak nie śmierdziały prochem, a jedynie atramentem.
- Wiem co robisz – powtórzył zimno.
Dłoń Cath na jego ramieniu nie pomagała.
- Przestań mi się narzucać – warknął.
Mężczyzna spojrzał na niego w czystym szoku, a potem na jego twarzy pojawiła się równie porywająca i szczera furia. Powietrze niemal wirowało od ciepła, które emanował. Palec, który został skierowany w stronę jego własnej twarzy miał plamy po atramencie i był odgnieciony z jednej strony, zapewne od długopisu.
- Narzucać?! – spytał tamten, stając nagle prosto, jakby to miało dać mu jakąś przewagę. – Myślę, że nieźle walnąłeś się w głowę. Sądzisz, że jesteś Strażnikiem i wszyscy padną przed tobą na kolana? – zaśmiał się. – Obudź się, kolego. Jesteśmy w Newark, a tutaj połykamy na śniadanie takich dupków z armii jak ty – poinformował go.
- Williams – warknął jego Kapitan.
- Z Marynarki – poprawił go niemal mechanicznie.
Najchętniej złamałby tę rękę w nadgarstku, ale nie mógł tego zrobić Cath. Bicie serca Williamsa nie przyspieszyło nawet na chwilę, co trochę go zdziwiło. Większość ludzi zaczynałaby już panikować, kiedy zdaliby sobie sprawę, że przeciwstawili się Strażnikowi.
- Nie, Williams, proszę pana. Zjawiają się tutaj, ponieważ byliśmy na tyle uprzejmi, żeby ich poinformować, że terrorysta, którego ganiają po całym globie spokojnie spędza wakacje w naszym rewirze. To Strażnik, więc chyba powinien pojmować czym jest terytorium. A to należy do nas i nie byłoby ich tutaj, gdybyśmy nie wykonali jednego telefonu – ciągnie Williams na jednym wydechu. – Tymczasem pojawiają się tutaj we dwójkę i nie udzielają informacji. Chcieliśmy ich tutaj tylko dla nich, więc są zbędni – warknął Williams.
Nie miał nawet ochoty podnosić głosu. Facet narobił tak wiele hałasu, że jego głowa zaczynała pękać. Co gorsza nawet to nie zagłuszyło tego miarowego bum bum-bum, które prześladowało go, odkąd tylko tutaj weszli.
- Musisz wyjść – powiedział krótko.
Williams zamilkł, co było jak błogosławieństwo i klątwa zarazem.
- Co? – spytał, jakby nie rozumiał.
- Musisz wyjść – powtórzył.
- To moje śledztwo – warknął Williams, najwyraźniej wracając z powrotem do bojowego nastroju.
- Mamy twoje akta – poinformował go spokojnie.
- Nie masz tutaj jurysdykcji – prychnął Williams.
Steve spojrzał na Kapitana, ponieważ obaj wiedzieli, że detektyw jednak się mylił. Każda jednostka była podległa wojsku, to dotyczyło również departamentu policji. Gdyby został ranny, każdy szpital miał obowiązek udzielić mu pomocy i skontaktować się z najbliższą bazą.
- Williams – westchnął Kapitan, jakby nie chciał tego robić, ale nie miał wyboru.
I takie były fakty.
Williams spojrzał na nich z niedowierzaniem, prostując się. Wściekłość promieniowała z każdego pora jego skóry, podobnie jak bezsilność. Steve nienawidził tego połączenia, ale nie mógł z tym nic zrobić. Mieli robotę, a to oznaczało, że on był potrzebny nie Williams. Musiał również usunąć to co go rozpraszało. Williams musiał odejść.
- Nie mówi pan poważnie – warknął detektyw. – Pracowałem nad tym dwa lata! – powiedział tak głośno, że rozmowy za drzwiami nareszcie ucichły. – Ta pieprzona sprawa kosztowała mnie partnerkę i pieprzone małżeństwo, więc nie może pan…
- Williams, wiesz jakie są zasady – westchnął Kapitan, wchodząc mu w słowo. – Naprawdę cię rozumiem. Weź sobie dzień wolnego i ochłoń – poprosił.
Williams wyglądał jak ktoś, kto chce komuś przyłożyć, więc Steve wstał, zaskoczony trochę tym, że jedynie chce osłonić Cath. Może był zbyt zmęczony i jego instynkt powoli poddawał się racjonalnej ludzkiej stronie. Williams jednak nie wylądował z wykręconą ręką w podłodze. Nie odepchnął go również, kiedy mężczyzna przeszedł obok niego, specjalnie trącając go ramieniem.
Uderzył drzwiami tak mocno, że to nie pozostawiało żadnych pytań. Na zewnątrz nadal panowała cisza, zapewne nienaturalna dla tego miejsca. Tylko lepiej mógł wychwycić bicie serca Williamsa. Mężczyzna najwyraźniej podszedł do swojego biurka, żeby zabrać wszystko, zanim wróci do domu. Cath szeptała do niego uspokajająco, prosząc go, żeby 'skręcił' chociaż trochę zmysły. Wydostali się z chrzanionej dżungli, więc ich wrogowie mieli być na wyciągnięcie ręki. Cały ten pokój był jak nieprzyjaciel.
Williams zjeżdżał windą, więc zmusił się do tego, żeby nie zgubić dźwięku jakie wydawało jego serce. Mężczyzna oddalał się nieubłaganie i Steve zaczął dostrzegać takie rzeczy jak pyłki w powietrzu. Na pewno świadomie nie wytężył wzroku. Starał się jedynie wyśledzić Williamsa, żeby mieć pewność, że mężczyzna faktycznie opuścił budynek. I tak się działo, a na jego języku pozostawał cały czas ten sam smak. Jego skóra mrowiła i jedynie to ciche, cichnące bicie serca pozwalało mu się skupić na oddychaniu.
- On nie może wyjść – powiedział o wiele zbyt późno, bo zgubił cholerne bicie serca Williamsa.
Starał się sięgnąć dalej, o wiele dalej niż kiedykolwiek, ale niczego nie znajdował. Szum ulicy, dźwięki windy, pracującej kserokopiarki. Miliony serc, z których żadne nie należało do Williamsa. Zgubił je i zgubił siebie.
ooo
Musiał mieć otwarte oczy bardzo długo, bo jego gałki oczne były kompletnie suche. Bicie serca powróciło o wiele wyraźniejsze, prawie rozrywające jego bębenki uszne, więc przyciszył wszystko, starając się dostosować głośność tylko do tego dźwięku.
Williams wchodził wściekły do biura eskortowany przez dwóch mundurowych. Spojrzał na niego z niechęcią, która była tylko dobrym przedwstępem do nienawiści.
Steve nie miał pojęcia co ma mu powiedzieć.
- Wasz zwierzak wydaje się całkiem w porządku – rzucił facet na wstępie.
Cath mówiła coś, ale nie bardzo wychwytywał słowa.
- Tak? – zdziwił się Williams. – Mruga, a to więcej niż robił, kiedy byłem tutaj ostatnio dziesięć minut temu.
Był wściekły i chciał wyjść. Steve rozumiał jedynie tyle. A to oznaczało, że to bicie serca zniknie razem z nim i będzie znowu próbował go wyśledzić w tej miejskiej dżungli. Nie panował nad zmysłami. Nie słyszał już Cath. Williams musiał zostać.
- Nie obchodzi mnie strażniczy biznes. W mojej rodzinie radośnie wszyscy są nudno-normalni. Najwyraźniej to za mało, żeby z wami pracować. Zwykła dedukcja i inteligencja nie wystarcza – warknął Williams, zaciskając dłoń na swojej torbie.
Jego rękawy były zapięte. Steve tego nie znosił.
- Musisz zostać – poinformował go całkiem poważnie.
Williams spojrzał na niego, jakby nie mógł uwierzyć w to co słyszy. Steve wyjaśniłby mu to z przyjemnością, gdyby w jego głowie były jakiekolwiek słowa.
- Wyjdź, zostań, wyjdź, zostań – warknął Williams. – Sprawdzasz jak długo będziemy skakać jak nam zagrasz? – spytał wprost, a potem spojrzał na swojego Kapitana. – Sir, z całym szacunkiem, chciałbym pójść do domu i się dobrze wyspać.
- Podążę za tobą – powiedział całkiem szczerze.
- To się nazywa stalking i trafisz za kratki. Spróbuj, z przyjemnością cię tam wsadzę – prychnął Williams.
- Nie uda ci się – odparł jedynie.
- Detektywie Williams – zaczęła Cath, ale złapał ją za nadgarstek, zaciskając ostrzegawczo.
Nie powinna się mieszać. Jej rola się już skończyła. Musiała odejść. Spojrzała na niego krótko, przelotnie. Może z pewnym smutkiem. Dotykał nadal jej skóry, chociaż to było cholernie niewygodne. Dłoń Williamsa byłaby o wiele lepsza, ale mężczyzna zapiął mankiety koszuli. Nie miał więc jak dotknąć delikatnego puchu, który ukrywał pod warstwami.
- Strażnik McGarrett aktualnie trzyma się jedynie dzięki twojej obecności – powiedziała ostrożnie, nie dodając co to oznaczało dla nich obu.
To była rola Steve'a, aby wszystko wyjaśnić. I dowiedzieć się jakim cudem Williams nie został wcześniej zlokalizowany jako Przewodnik.
- Wróciliśmy z trudnej misji. Jego zmysły są przeładowane – wyjaśniła.
Williams nadal wyglądał na wściekłego.
- Więc co? Mam tutaj siedzieć, żeby on się uspokoił? Odebraliście mi sprawę przed sekundą – przypomniał im mężczyzna. – Jeśli sądzicie…
- Hesse'a nie ma już w Newark – poinformowała go Cath, chociaż tak bardzo nie powinna. – Wywiad Marynarki bardzo dziękuje za okazaną pomoc. Postaram się przekazać wam informacje dotyczące działalności organizacji Hesse'a w wymiarze, w którym ona dotyczy Newark oraz okolic – obiecała solennie.
- I co? To wszystko? – spytał z niedowierzaniem Williams.
Cath zawahała się nie po raz pierwszy i spojrzała na niego.
- Strażnik McGarrett zostanie tutaj przez pewien czas, żeby ochłonąć – podjęła, dobierając słowa z talentem, który posiadała tylko ona. – Porozmawiam z dowództwem i tymczasowo zostanie przydzielony do pracy na posterunku. Rozumiem, że niedawno stracił pan partnera…
- Nie – wszedł jej w słowo Williams.
Kapitan złapał go jednak za ramię, chcąc zapewne odciągnąć go na korytarz, jakby to miało cokolwiek zmienić. Steve mógł ich i tak słyszeć, dokładnie tak klarownie jak słyszał bicie serca Williamsa. Nie wiedział tylko dlaczego ten człowiek dotyka jego Przewodnika.
- Williams – powiedział Kapitan, szeptem, który wcale nie ukrywał ekscytacji.
- Sir, z całym szacunkiem, ale nie – jęknął detektyw. – Jakim cudem w pięć minut przeszliśmy od 'nienawidzę cię' do 'zagarnę twoją pracę'? – spytał z nutką paniki w tle.
- Williams, skup się. Oni pracują tylko w wojsku. Wiesz jaka to szansa dla posterunku? Wiesz ile spraw będziemy mogli rozwiązać dzięki niemu? – spytał Kapitan. – Wystarczy, że wyczuje laboratorium mety z ulicy i nie potrzebujemy nakazu, bo jest chrzanionym Strażnikiem. Nie wspomnę o jego możliwościach dostępu do zasobów baz danych.
Williams westchnął, jakby od samego początku wiedział, że sprawa jest z góry przegrana. Wrócili do biura i Kapitan na całe szczęście trzymał się z dala od jego Przewodnika. Ten okropny obcy zapach jednak wmieszał się w inne, z którymi Williams miał do czynienia w ciągu dnia.
Mężczyzna nadal był wściekły. Jeśli wcześniej odczuwał w stosunku do niego delikatne zainteresowanie, teraz Steve odbierał jedynie nieprzyjemną pustkę. Cath zapewne musiała zgłosić do Organizacji, że może zostać przypisana do innego Strażnika. Jeszcze dzisiaj zostaną wypełnione dokumenty, w których Williams będzie figurował jako jego Przewodnik, bez małego 't' indeksie. I Steve jakoś nie potrafił przyjąć tego tak do końca do wiadomości. Jego zmysły nie uspokoiły się, więc walczył z nimi, starając się wziąć się garść. Kontrola była podstawą.
- Będę cię chronił – poinformował go Steve całkiem poważnie.
Williams rzucił w jego stronę grymas, który nie był nijak podobny do uśmiechu.
- Wspaniale – prychnął mężczyzna.
