I znów kolejny dzień.
Od jakiegoś czasu wszystkie dni są do siebie podobne.
Zresztą, czy kiedyś się różniły?
Tak mało się teraz dla mnie liczy.
Z własnej woli odrzuciłem życie. Jakie znaczenie mają dla mnie zwykłe, ludzkie sprawy?
O dziwo, wciąż duże. Bardzo duże. Zaskakująco duże. Dziecinnie duże, powiedziałby Sebastian.
Sebastian.
Demon. Wysłannik piekieł. Oddając się w jego ręce, straciłem przyszłość i zaprzeczyłem przyszłości.
Więc czemu tak dziwnie się przy nim czuję? Czemu w jego objęciach czuję się tak bezpiecznie i niebezpiecznie zarazem?
Nie lubiłem tańczyć. Niestety, Sebastian uznał, że to niezbędna umiejętność dla kogoś mojego statusu.
Nie znosiłem walców. Były zbyt wyszukane, nie było w nich emocji. Zimne i obojętne, tak jak maska, którą zakładam na co dzień.
Zobaczył to. Albo wyczuł, wszystko jedno.
Czasami wydawało mi się, że umie czytać w myślach.
Czasami go nienawidziłem.
Częściej jednak czułem to nienazwane uczucie.
Czy w ogóle istnieje słowo opisujące tę sytuację, nas dwóch?
Człowiek i demon. Chłopiec i mężczyzna. Pan i sługa. Tak różni, ale w jakiś sposób podobni.
W sumie to dziwiłem się, że nikt tego nie zauważa. Nienaturalnej gracji ruchów. Nadludzkich zdolności. Ironicznego spojrzenia rubinowych oczu. Uśmiechu zdradzającego, w jak wielkiej pogardzie ma nas, ludzi.
Wiedział, po prostu wiedział.
Cholerny skurwysyn.
- Na dziś zaplanowałem tango, paniczu.
Tango. Tak, ten taniec mi się podobał.
Grały w nim uczucia. Nienawiść, żądza i coś jeszcze...
Czyżby to była... miłość?
Nie, to nie to. Pożądanie, tak, to dobre słowo.
- Czy wszystko dobrze, paniczu?
Spojrzałem na niego. Minę miał poważną, pozornie zatroskaną, ale w oczach błyszczało rozbawienie.
"Ludzie są tacy zabawni."
Czy życie nie było tangiem?
Cały czas tańczyliśmy. Tango na cienkim lodzie. Płonęliśmy, ale tylko mnie parzył ten ogień.
Oczywiście. Jak mogłem sądzić, że istocie piekielnej będą przeszkadzać płomienie?
To nie było zakochanie, to nie była miłość.
Żadnych czułości. Żadnych uśmiechów. Brak uniesień. Ani krztyny romantyzmu.
Nie było to także, oczywiście, coś tak banalnego jak potrzeby cielesne.
To było pożądanie. Pożądanie czysto emocjonalne. Gorące jak płomienie.
Za chwilę miałem spłonąć lub też utonąć, gdyby pękł cienki lód.
Nawet mnie to nie przejęło. I tak byłem przeklęty.
Coś zabłysło w jego oczach. To nie było rozbawienie ani pogarda.
Czyżby?... Czy to mogło być?...
- Paniczu.
Stanęliśmy. Spojrzałem mu w oczy.
- Sebastianie... Nie lubię walców.
Zrozumiał. Jakby mogło być inaczej.
- Yes, my lord.
