Bo sesja. Sequel do mojego "Spróbować". Miłego czytania:).

- Chłopcze?

Q znieruchomiał. Prawie całą ścianę przed nim zajmował ziarnisty obraz z kamery przemysłowej. Bond opierał się plecami o framugę drzwi, sprawdzając magazynek. Od początku jego misji minęło osiemdziesiąt dwie minuty trzydzieści dwie sekundy i do tej pory agent po prostu wykonywał rozkazy M i słuchał rad kierującego nim sztabu, nie wymieniając z nikim niepotrzebnych komentarzy czy uwag.

Młody kwatermistrz milczał.

- Wiem, że tam jesteś, chłopcze. – Bond odbezpieczył pistolet i spojrzał w oko przejętej przez hakerów MI6 kamery.

Q wyczuł na sobie spojrzenie M. Odchrząknął, niezadowolony, że 007 nagle zwrócił się do niego.

- Słucham, sir. – Poprawił nerwowo okulary.

- Przebukuj mi bilet. Zdążę na wcześniejszy samolot.

- Tak jest, sir.

Bond uśmiechnął się do kamery. Kiedy Q wchodził na stronę internetową British Airlines, usłyszał dwa strzały, a potem jeszcze trzy.

- Agent 007 melduje wykonanie zadania.

Kwatermistrz nie pozwolił sobie nawet na najmniejszy uśmiech.

][

Q opuścił siedzibę MI6, kiedy tylko postawił ostatnią kropkę w raporcie. Dochodziła dziewiętnasta. W drodze do mieszkania zrobił niewielkie zakupy najpierw w WHSmith, potem w Tesco. Mógł pojechać metrem, ale wybrał autobus, siadając przy oknie z aktówką na kolanach i materiałową torbą z kartonem mleka, sześciopakiem actimela, pudełkiem ołówków i Newsweekiem ustawioną na podłodze między stopami. Patrząc na Londyn za szybą, starał się myśleć o niczym. Ale nie mógł.

Od „incydentu z bronią", jak nazywał w myślach wizytę na strzelnicy, kiedy to Bond wykorzystując jego ebrietas simplex, pocałował go, młody kwatermistrz unikał agenta na tyle, na ile było to możliwe bez wzbudzenia podejrzeń współpracowników. Na szczęście 007 miał napięty grafik misji, więc w siedzibie MI6 bywał dosyć rzadko w ciągu miesiąca, który upłynął od „incydentu". Q nadal trzymał berettę, którą dostał tamtej nocy, w swojej szufladzie głęboko pod papierami. Kiedy czegoś w niej szukał i dotykał niechcący pistoletu, czuł, że płoną mu uszy.

Tylko raz Bond zrobił „coś". Może to „coś" było zwykłym gestem, ale wytrąciło Q z równowagi niemal na cały dzień. Mieli spotkanie przed jedną z misji i Q wchodził do sali zebrań, kiedy zawahał się, zastanawiając się, czy wrócić do biurka i wziąć swój nowy tablet. Zatrzymał się na ułamek sekundy w progu, ale to wystarczyło, żeby usłyszeć zaraz przy uchu „wchodzisz czy nie, chłopcze?", poczuć na dole pleców tuż nad paskiem spodni ciężką dłoń i jednocześnie ciepło oddechu agenta na swojej szyi. Oczywiście wszedł do środka, czując, jak Bond cofa rękę i rusza za nim.

Q wysiadł z autobusu i nieśpiesznie ruszył do apartamentowca, w którym mieszkał. Wjechał windą na czwarte piętro, żeby po chwili otworzyć drzwi mieszkania i wejść do środka.

Od razu zauważył stojącą przy wieszaku niewielką torbę podróżną. Nie spuszczając jej z oka, jakby była jakimś wyjątkowo groźnym zwierzęciem, zamknął drzwi na klucz, po czym wszedł do kuchni, żeby zostawić na stole swoje rzeczy. Nieśpiesznym krokiem ruszył przez korytarz do pokoju, który nazywał dziennym. Tam właśnie spodziewał się zastać Bonda. I miał rację.

Agent siedział w jego fotelu do czytania z twarzą ukrytą za okładką „Mężczyzn, którzy nienawidzą kobiet".

- Cześć, chłopcze – powiedział, nie odrywając wzroku od książki. – Sekundę, do końca strony.

- Agencie Bond – Q poprawił okulary – co pan tutaj robi?

007 zamknął książkę i spojrzał na swojego gospodarza.

- Po mojej „śmierci" MI6 sprzedało moje mieszkanie.

- A po pana powrocie do służby odkupiło je.

- Ale nowa właścicielka zdążyła przemalować ściany na fioletowo.

- Przecież może pan teraz wynająć malarza, kupić farby…

- Wynająłem.

- A więc co pan tutaj robi?

- Dziś. Wynająłem malarza dziś. Moje mieszkanie nie nadaje się do mieszkania przez kolejne trzy dni. Farba musi wyschnąć.

- Rozumiem. – Q oparł się o framugę drzwi.

- Nie miałem się gdzie podziać.

- MI6 może wynająć panu hotel.

- MI6 wynajęło już dla mnie wystarczająco dużo pokojów hotelowych, chłopcze.

- W Londynie również?

Bond wstał i odłożył książkę na fotel.

- Również. Słuchaj, Q. Pomyślałem, że w zamian za smaczną kolację przenocujesz mnie przynajmniej dzisiaj.

- Nie lubię chińszczyzny – wypalił kwatermistrz.

- Chińszczyzny? Kto tutaj mówi o chińszczyźnie? Ja coś ugotuję.

- Pan?

- Tak, ja. Daj mi swój telefon. – Bond podszedł bliżej i wyciągnął otwartą dłoń w stronę Q. Młodszy mężczyzna z pytającym spojrzeniem podał mu swojego iPhone'a. Agent otworzył Safari i przez chwilę coś wpisywał w przeglądarkę. Wreszcie uśmiechnął się i podał urządzenie jego właścicielowi. – Potrzebuję tych rzeczy. Masz niestety pustki w kuchni.

Q zmrużył oczy i zerknął na listę zatytułowaną „Składniki". Był to przepis na penne z pieczarkami i tuńczykiem.

- Chwileczkę, sir. – Kwatermistrz spojrzał na Bonda znad iPhone'a. – Na nic się jeszcze nie zgodziłem.

- Ale nie powiedziałeś też „nie", chłopcze.

- Na co pan liczy?

- Słucham?

Q odchrząknął.

- Pocałował mnie pan. Liczy pan teraz na coś więcej? – Kwatermistrz natychmiast pożałował swoich słów, bo oto Bond roześmiał się krótko i dźwięcznie. Agent poklepał swojego współpracownika po ramieniu i minął w progu, żeby wejść do kuchni na końcu korytarza. Q poszedł szybko za nim nadal z telefonem w dłoni.

- Jedyne na co liczę, to nocleg – powiedział 007, otwierając szafkę i wyciągając karton soku. Nalał sobie napoju do kubka i upił łyk, odwracając się w stronę Q. – Nocleg w zamian za kolację.

- Nocleg w osobnym łóżku, jak mniemam, sir.

- Oczywiście. Materac też mnie urządza.

- To dobrze, bo osobiście nie gustuję w mojej własnej płci.

- Świetnie. – Bond uśmiechnął się. – Czyli co? Mogę zostać? Zrobisz zakupy?

Q spojrzał na niezbyt długą listę. W sumie nie miał nic do stracenia, skoro Bond wiedział już, na czym stoją. Wzruszył ramionami.

- Niech będzie. Zrobię. Kupić coś jeszcze?

- Wina do kolacji. Czerwonego.

- Dobrze, ale sam pan będzie je pił – rzucił Q nieco zbyt buntowniczo.

- W porządku. – Bond nie przestawał się uśmiechać. – Twoje mieszkanie, ty tu rządzisz.

Kiedy pół godziny później Q wracał z zakupami, myślał tylko o tym, że na jego deklarację o niebyciu homoseksualistą, Bond odpowiedział tylko „świetnie", nie dodając „ja też nie". I nadal nie wiedział, dlaczego agent go wtedy pocałował.

- Jestem – rzucił, wchodząc do mieszkania. Bond posłał mu uśmiech znad gotującej się wody. Gdzieś w tle śpiewała Adele. – Kupiłem wszystko.

- Dobra robota.

Kiedy Bond zabrał się za rozpakowywanie zawartości papierowej torby, Q poszedł do swojego pokoju i zmienił czarne dżinsy na szare spodnie dresowe. Pozbył się koszuli i swetra, wciągając na siebie błękitny t-shirt z logiem kółka matematycznego, do którego należał, studiując na Oxfordzie.

Nieśpiesznie wrócił do kuchni i usiadł na jedynym stołku barowym, który kupił kiedyś na jakiejś wyprzedaży. Stołek stał w kącie przy drzwiach, zaraz obok normalnych krzeseł i stołu.

- Nie pijesz, prawda? – zapytał go Bond, otwierając akurat butelkę wina.

- Mówiłem, że nie.

- Upewniam się po prostu. Nie masz kieliszków, prawda?

- Nie, nie mam. Ale tam gdzieś są takie wysokie szklanki do latte

Bond spojrzał na niego wyraźnie rozbawiony. Q umilkł.

- Dzięki, wolę już pić z gwinta.

Q wzruszył ramionami.

- Fajna koszulka. – Usłyszał.

- Wypchaj się. Albo wiesz co? Kpij sobie ze mnie, ile chcesz.

- Mówię serio.

Kwatermistrz poprawił okulary niezgrabnym, szybkim ruchem.

- Mówię serio – powtórzył Bond.