CHAIRO

Ktoś kiedyś powiedział, że zakazany owoc smakuje najlepiej. Że to, co jest niedozwolone bardziej pociąga, niż wszystkie rzeczy dookoła, które ma się niemalże na wyciągnięcie ręki. Jednak, kiedy owy „zakazany owoc" wreszcie się dostanie w ręce tego, który go tak pożądał, traci nieznacznie na swojej wartości. Spojrzałem niezadowolony na pustą klasę i westchnąłem ciężko. Wygląda jak każda inna klasa… Ma ławki… i krzesła… i biurko dla nauczyciela… tablicę też ma. I szafy. Więc dlaczego, do cholery jasnej, na drzwiach do tej klasy wisi karteczka „uczniom wstęp wzbroniony"?! Spojrzałem na stojącego obok mnie wyższego chłopaka i szturchnąłem go w ramię. Blondyn tylko mruknął coś i zmrużył oczy w zamyśleniu. Co go tak zastanowiło? Przecież nic tu nie ma. Zwykła klasa.

- Oi, Gilbert. – szepnąłem i ponownie pacnąłem chłopaka w ramię. Ten znów zignorował mnie. No co za koleś… Niech wybiera, albo wchodzimy tu, albo wychodzimy. Ja bym raczej wybrał to drugie. – No ruszże to dupsko. Idziemy stąd. Nic tu po nas! – powiedziałem nieco głośniej i zmarszczyłem brwi, robiąc groźną minę.

- Zostajemy. Trzeba przejrzeć każdą szafkę i szufladkę. Oni tu muszą coś trzymać, jeśli nikt tu nie może wchodzić. – szarooki stwierdził poważnie, na co wywróciłem oczami. Jak dla mnie to strata czasu… Ale co tam. Lepsze to, niż siedzenie w klasie pełnej uczniów. Irytuje mnie, jak dziewczyny na nas patrzą… One nas wręcz pożerają wzrokiem. To jest straszne. I nieprzyjemne. Nawet we własnej klasie nie można się poczuć swobodnie, bo stadko panienek gapi się na ciebie z żądzą gwałtu w oczach, a panowie patrzą się z zazdrością. To, że lubią Gilberta jeszcze zrozumiem… Jest wysoki, pełen optymizmu, wysportowany… Takich to dziewczyny lubią. A takich chłopaków tutaj pełno. Szczególnie koszykarzy. A ja jestem niski, bez mięśni, nie cierpię uprawiać sportów, nigdy nic mi nie pasuje… Niech te baby spłoną w piekle. W takim fajnym czarnym kociołku z różowym napisem „tępe rury". Heh. Chciałbym to zobaczyć. I usłyszeć ich agonalne krzyki. Stałbym sobie i z błogim uśmieszkiem napawał się tym widokiem.

- Dobra, dobra. Niech ci będzie. Jeśli nam się poszczęści, to znajdziemy kamień filozoficzny. – oznajmiłem z nutką ironii w głosie i wszedłem pierwszy do środka. Stawiałem ostrożnie każdy krok. A co, jeśli na podłodze jest sieć laserów, których przecięcie grozi rozstrzelaniem? Albo przynajmniej włączeniem alarmu? Dobra, to było trochę przesadzone. Nie ma żadnych laserów. Jakaś zatruta strzała przebije mnie na wylot. A dlaczego zatruta? Na wszelki wypadek, jeśli zrobię unik i pocisk mnie nie zabije, to zrobi to trucizna. Proste? Jak drut. Haiiro wszedł tuż za mną i przymknął delikatnie drzwi. Podzieliliśmy się zadaniami. Ja przeszukuję kartony, on szafy. Na początku to ja chciałem zająć się szafami… Ale pech chciał, że przegrałem w kamień, papier, nożyce pokazując szarookiemu środkowy palec zamiast jedno z trzech niedawno wymienionych. Wyglądało to mniej więcej tak: ustawiliśmy się w bojowych pozycjach z wyciągniętymi dłońmi zaciśniętymi w pięści.

- Kamień… - akurat tak wyszło, że to Gilbertowi przypadł zaszczyt wyliczania… Bo ja wyliczałem ostatnio. Pff. Ale argument. Mogę wyliczać kiedy zechcę. – Papier… - zmrużyłem oczy, zawieszając wzrok na naszych pięściach. – Nożyce. – na dźwięk tych słów podniosłem wyżej rękę z wystawionym środkowym palcem.

- Walę to. Idę przeszukiwać szafki. – prychnąłem i już chciałem wyminąć blondyna, kiedy ten zatrzymał mnie.

- Feliks, zostajesz zdyskwalifikowany. – oznajmił. Że co?! Jak to zdyskwalifikowany? Za co niby? Środkowy palec niszczy wszystko, nawet żółwia w tytanowym pancerzu z nożyczkami i papierowym działem ciskającym kamieniami. – Środkowy palec jest niedozwolony. Wygrałem, szafki są moje. – poważna mina Gilberta, kiedy to mówił, troszkę zbiła mnie z tropu… On zazwyczaj nosi taką kamienną maskę, że nie wiem, kiedy żartuje, a kiedy naprawdę jest poważny. Najczęściej jednak żartuje. Prychnąłem i obrażony ruszyłem do śmiejących się ze mnie kartonów. One ze mnie drwią. A zaraz ja zadrwię z nich, kiedy będą płonąc żywym ogniem i błagać mnie o wybaczenie. Muahahaha. Zaśmiałem się pod nosem i zanurkowałem wśród pudeł. Zacząłem przeszukiwać kartony, jednak nic oprócz podręczników do chemii rozszerzonej i książek z testami nie znalazłem. Nie dość, że nic nie znalazłem, to jeszcze się chyba wśród tych kartonów zgubiłem. Albo przeniosły mnie do innego wymiaru. Bo co z nich wychodziłem, to zawsze znajdywałem się w tym samym miejscu, a klasa wyglądała tak, jak wtedy, gdy do niej weszliśmy… z tym wyjątkiem, że Gilberta gdzieś wcięło. Wracałem więc w kartonowy gąszcz, by po kilku minutach wrócić i ponownie zastać pustkę. I tak kilkukrotnie, do momentu aż nie wytrzymałem i wrzasnąłem:

- Gilbert, gej-porno znalazłem! – jakaś szafa nagle otworzyła się, a ze środka wyłonił się uśmiechnięty od ucha do ucha, rozczochrany blondyn. W ręku trzymał jakąś buteleczkę z zielonym płynem.

- Przynieś je tutaj! – oznajmił i wskazał na szafę. – Zrobimy imprezę. Patrz, co mam! – podniósł buteleczkę i pomachał nią. – A w środku jest tego więcej! – powiedziawszy to, znów zniknął w czeluściach szafy. Czo…? Zamrugałem nie ogarniając co się dzieje. Po chwili wzruszyłem ramionami i podszedłem do szafy, do której nagle zostałem wciągnięty. Gilbert uśmiechnął się i wcisnął mi w dłoń jakąś probówkę z pomarańczową substancją.

- Masz, powąchaj. Pachnie jak ciasteczka. – kiwnął zachęcająco, więc podniosłem przedmiot i powąchałem go. Od razu zacząłem kaszleć. Fu! To pachnie paskudnie.

- Gilbert, to nie są ciastka, tylko zgniłe jaja! – wyskoczyłem z szafy i miotnąłem probówką tak, że roztrzaskała się o tablicę. – Facet, ileś ty się tego nawdychał? Ocipiałeś, czy co? – spojrzałem na niego unosząc brew. Już miał mi coś odpowiedzieć, kiedy na korytarzu rozległy się kroki, definitywnie zbliżające się do tej klasy. Oboje spojrzeliśmy po sobie spanikowani. Rzuciłem się do drzwi, by je domknąć, Gilbert zaś wygramolił się z szafy i wepchnął wszystko, co z niej przedtem wywalił. Jednak zrobił to tak szybko i byle jak, że drzwiczki nie miały ochoty się zamknąć. Kij z tym! Cicho teraz bądź, bo nas tu znajdą! Odsunąłem się od drzwi, jednak po drodze wpadłem na krzesło i przewróciłem je. Kuźwa! Ktoś przystanął pod drzwiami.

- Ewakuacja! – szepnął blondyn i dopadł do okna. Pobiegłem za nim. Otworzył je na oścież i wspiął się na parapet, uniemożliwiając mi przy tym zrobienie tego samego. Ktoś po drugiej stronie zaczął się szarpać z klamką. Spojrzałem na Haiiro. Ten tylko uśmiechnął się i pomachawszy mi wyskoczył z klasy.

- Kuźwa, Gilbert! – krzyknąłem za nim. Drzwi uchyliły się, więc spanikowany dałem nura w kartony. Mam nadzieję, że ten ktoś nie zauważył mnie… Bo jeśli tak, to mamy przerąbane… Mamy? Ja na pewno mam. Gilbert zdążył się ewakuować, skubaniec jeden. A niech coś sobie złamie! Będę się cieszył. Przycupnąłem za najwyższym stosem pudeł i wstrzymałem oddech, kiedy obcy zaczął się kręcić po klasie.