Filomela stała przed namiotem, oparta łokciem o tablicę głoszącą „Tajniki przyszłości wyjawione – Madame Filomela odczyta linie twego losu". Przyglądała się obojętnie, jak ludzie drepcą od jednej rozmigotanej jarmarcznej atrakcji do drugiej, objuczeni zabawkami, słodyczami i napojami. Dzieci wrzeszczały, zziajani rodzice usiłowali dotrzymać im kroku, gruchające parki omijały spowitą w czarną gazę Filomelę, patrząc tylko na siebie nawzajem. Na stojącym opodal straganie ktoś z brzękiem strącił butelkę z półki, co oznaczało, że kolejny dziwaczny wisiorek z tybetańskiego srebra znalazł dobry dom. Przeraźliwie różowy balonik przeleciał Filomeli niemal przed nosem, a po chwili przebiegło jego śladem umorusane dziecko niedookreślonej płci.
Filomela obserwowała, jak dzieciak wpada na drobną nastolatkę, której czarne warkocze odcinały od jeszcze bardziej różowej sukienki. Dziewczyna przykucnęła, zamieniła z dzieckiem parę słów, potem spojrzała na idącego za nią mężczyznę w aksamitnej marynarce, a ten z promiennym uśmiechem wyjął zza pleców kolący w oczy balonik i skłonił się teatralnie, wręczając go dziecku. Uradowany maluch zniknął w tłumie. Dziewczyna miała wpięte we włosy wściekle kiczowate sztuczne kwiatki, ale przynajmniej wybrała sukienkę w mniej więcej średniowiecznym stylu. Ubranie mężczyzny było stylizowane na późny dziewiętnasty wiek – aksamit, jedwabny fular na szyi, długie, brązowe włosy. Ładne, pomyślała z pobłażaniem, choć nie na miejscu. I musi w tym padać z gorąca.
- Widziałam woziwodę, o tam – dziewczyna machnęła różowym rękawem w stronę tłumu.
- Zaczekam tutaj – odparł jej towarzysz. Miał bardzo przyjemny głos, ze śladami akcentu, który rozpoznała jako pochodzący z Merseyside. Podszedł bliżej Filomeli, kryjąc się przed słońcem w cieniu namiotu. Schował ręce do kieszeni, po czym je wyciągnął i wykręcił przed sobą. Zerknął na Filomelę przyjaźnie.
- Widzi pani przyszłość? - zagadnął.
Zmierzyła go wzrokiem – miał tęskne, smutne spojrzenie poety - i przytaknęła.
- Nurtuje pana pytanie o przyszłe losy? Własne? Czy także córki?
Drgnął, a potem uśmiechnął się lekko.
- O, Elaine nie jest moją córką.
Filomela zakonotowała sobie ten fakt.
- Może raczej podopieczną. Choć przyznaję, że zdarza jej się opiekować mną.
- Jest pan o nią spokojny. Niewiele jednak spotkałam osób, które nie obawiałyby się o przyszłość.
- Nie, ja też nie.
Uchyliła zasłony namiotu.
- Nigdy nie wiadomo, co los przyniesie – powiedziała, usiłując nadać swojemu głosowi jak najbardziej tajemnicze brzmienie. Czasami to przekonywało klientów.
- Można jednak uchylić rąbka tajemnicy.
Mężczyzna znów się uśmiechnął – Czemu nie?
Wnętrze namiotu było minimalnie chłodniejsze, niż zewnętrze. Filomela zamaszystym gestem wskazała klientowi jedno z wyplatanych krzesełek, a sama zajęła drugie, stojące naprzeciwko.
- Proszę pamiętać – zastrzegła – że właściwe odczytanie znaków to sprawa niełatwa. Będą one dotyczyły pana osobiście, mogą być więc niejasne dla osoby pozbawionej kontekstu.
Mężczyzna przytaknął, a Filomela wyciągnęła do niego rękę, podzwaniając bransoletkami, tylko odrobinę, dla lepszego efektu.
- Proszę się zatem odprężyć, podać mi dłoń i pozwolić wibracjom krążyć swobodnie.
- Wibracje nie krążą.
Zamrugała. - Przepraszam?
- Wibracje – powiedział spokojnie – przemieszczają się w ośrodku po linii prostej. Są też, oczywiście, fale stojące, ale-
- Miałam na myśli wibracje duchowe.
W oku klienta dostrzegła figlarny błysk. Nie złośliwy, ku jej zdumieniu, tylko figlarny.
- Nie wyglądał mi pan na sceptyka – mruknęła.
- Bo nim nie jestem. Przekona się pani, że mam otwarty umysł – kolejny rozbrajający uśmiech. Filomela nie miała serca go wyrzucać. Sceptyk czy nie, może zapłaci za dobry występ. Ujęła dłoń mężczyzny, szeroką i mocną, i przesunęła po niej palcami.
- Mmm… zacznijmy zatem od pańskiej przeszłości… przeszłość bowiem brzemienna jest teraźniejszością, a ta rodzi przyszłość… - wyszeptała omdlewającym głosem.
Klient milczał, ale Filomela nie wyczuła napięcia. Dobrze. Pogładziła wnętrze jego dłoni.
- Przed laty opuścił pan zachodnią Anglię… mmm… trudno mi powiedzieć, jak dawno…
Zrobiła efektowną pauzę, ale klient ciągle milczał, spróbowała więc trochę go naprowadzić.
- Nie był pan tam szczęśliwy?
- W Anglii? Spędziłem tam najlepsze, jak dotąd, lata mojego życia.
- Tak, tak, czytam to z kształtu pańskiej dłoni. Ale przerywana linia serca wskazuje, że nie wystarczała panu uporządkowana egzystencja… Nie wyjechał pan bez powodu…
Nieznacznie wzruszył ramionami.
- Nikt tego nie robi.
- Otóż to. Linie drogi są bardzo wyraźne… Wyczuwam ich kilka, ale najgłębsza i najdłuższa zaczyna się bardzo blisko linii serca…
- Mhm.
- O co może chodzić – zastanawiała się głośno Filomela, w duchu niemal krzycząc na faceta, który milczał jak zaklęty. Powiedz coś, do cholery.
- Znaki są bardzo niewyraźne… może najgorsze już za panem… - zerknęła na niego spod oka. Ciemna grzywka opadła mu na nos, ale wpatrywał się chyba w ich złączone dłonie, intensywnie o czymś myśląc.
Nagle powiedział – Może po prostu miałem szczęście i skorzystałem z niego.
Dobre i to.
- Niewykluczone… pańska linia szczęścia jest wyraźna, plącze się z linią serca. Ta decyzja wymagała odwagi.
Zaśmiał się cicho.
- Albo głupoty.
- Żałuje pan.
- Nie. Z perspektywy czasu cieszę się, że byłem głupi. Nieodpowiedzialny.
Spojrzał na nią oczami błękitnymi i przezroczystymi jak akwamaryn.
- Porzuciłem wszystko, żeby wejść na nieznaną ścieżkę, i gdybym wiedział, co mnie czeka, pewnie bym się zawahał. Ale zrobiłbym to jeszcze raz.
Filomela skinęła głową.
- Oczywiście, kiedy ja uciekłem, byłem starszy, niż pani. Może dzięki temu było mi łatwiej. Mniej do stracenia.
Zatrzepotała powiekami.
- Kiedy pan uciekł? - wymamrotała, nie siląc się już nawet na ton Pytii na kwasie. Mężczyzna przytaknął.
- Jak i pani, Filomelo. Przed tanatosem. Dobrze zrobiłem.
- Nie wierzę – wymknęło jej się, a on przekręcił dłoń w jej dłoni i uścisnął ją, jakby chciał Filomelę pocieszyć.
- Tajemnica tkwi w tym, żeby się nie zatrzymywać.
Odchrząknęła.
- Tak, więc… mmm…
- Doktorze! - zawołał dziewczęcy głos, stłumiony przez ścianę namiotu. Klient wyśliznął rękę z dłoni Filomeli i wstał.
- Muszę iść.
Odsunął zasłonę w wejściu, ale odwrócił się jeszcze.
- Susan to śliczne imię. O wiele ładniejsze, niż Filomela.
I zniknął, pozostawiając ją z kołaczącym sercem.
