Betowała Jasmin Kain.
Prolog
Dawno, dawno temu żyła sobie dziewczynka. Była słodka, urocza i niewinna, jak mówiła jej niania.
Mała bardzo ją kochała. Nie spodobało się to pewnemu panu w czerni, który użył patyka, żeby ukarać kobietę. Dziewczynka nie wiedziała, dlaczego niania kazała jej zamknąć oczy. Mała nie chciała, płakała i kurczowo trzymała się jej sukni.
Wtedy pojawił się on. Czarna szata powiewała za nim niczym skrzydła; odepchnął dziecko i użył patyka. Błysnęło zielone światło i niania leżała na podłodze. Mała podpełzła do niej i chwyciła za rękę. Była ciepła; nie spodobało się to panu w czerni. Złapał dziewczynkę i zmusił, żeby na niego spojrzała.
Gdy zobaczyła jego bladą twarz i czerwone oczy, dostała histerii. Mężczyzna potrząsnął nią i siłą posadził na kolanie.
— Nie możesz płakać — powiedział ostro. — Jesteś wyjątkowym dzieckiem, które czeka wspaniała przyszłość. Nie osiągniesz tego, jeśli będziesz okazywać słabość. Słyszysz, Meropo?
Mała, usłyszawszy swoje imię przestała na chwilę płakać. Pociągnęła nosem i spojrzała na niego.
— Skąd wiesz, jak mam na imię? — spytała cichutko.
Mężczyzna uśmiechnął się zimno.
— Sam ci je nadałem — odparł w wężomowie. — Rozumiesz mnie?
— Tak – zasyczała. — Kim jesteś?
— Twoim ojcem — powiedział pan w czerni. — To podłe babsko zepsuło cię niewłaściwym wychowaniem. Nie ukształtowała cię tak, jak sobie tego zażyczyłem. Pora to zmienić.
Zasyczał i wtedy oczom dziecka ukazał się ogromny wąż. Podpełzł do mężczyzny i uniósł trójkątny łeb.
— Wiesz, co robić — rozkazał pan w czerni.
Wąż skinął łbem i ruszył w stronę ciała niani. Dziewczynka znieruchomiała. Czego to okropne stworzenie chce od cioci Billie Jo? Skuliła się cała, co nie spodobało się jej ojcu. Potrząsnął dziewczynką i chwycił ją za podbródek. Skierował jej twarz w stronę ciała.
— Patrz — rozkazał i mała zobaczyła, jak wąż zaczyna połykać rękę kobiety. Dziecko krzyknęło, za co dostało po plecach.
— Nie zajmie mu to długo — zasyczał pan w czerni. — Zaczarowałem go. Szybko się z nią rozprawi.
Docisnął biały palec do jej podbródka. Po policzkach Meropy spływały łzy.
Billie Jo, nie opuszczaj mnie.
Ten pan po mnie przyszedł, ale ja nie chcę z nim iść.
Dlaczego nie powiedziałaś mi, że mam tatę?
Mała dziewczynka o ciemnobrązowych oczach zniknęła. Tak jak pan w czerni. W chacie pozostał ogromny wąż, który odpoczywał po obfitym posiłku.
Nie było już słodkiej, niewinnej Meropy.
Jeśli coś się jej nie udało, pan w czerni nie wahał się użyć trzciny. To się powtarzało przez lata.
Były też dobre chwile. Powiedział, że jest wyjątkowa. To znaczy magiczna. Nie była zwyczajna. Dostała patyk, który on nazwał różdżką. Zadbał o jej edukację.
Miała kilku nauczycieli. Wszyscy nosili czarne szaty i mieli śmieszny tatuaż na lewym przedramieniu. Bali się jej ojca. Jeśli go zdenerwowali, wyciągał różdżkę i ich karał. To było straszne.
Raz kazał jej patrzeć. Miała dziewięć lat. Zapytał się, jakiego użył zaklęcia. Była tak przerażona, że nie potrafiła się wysłowić. Kazał odejść słudze, którego torturował.
Gdy zostali sami, znikąd w jego dłoni pojawiła się czarna trzcina. Kazał jej wyciągnąć prawą dłoń. Mocno ścisnęła ze sobą palce i wykonała polecenie. Uderzył ją trzykrotnie. Wzdłuż bladej skóry Meropy pojawiły się czerwone pręgi.
Bolało, bardzo bolało. Nie krzyczała. On tego nie znosił. Wiedziała, że to nie koniec. Podszedł do niej i chwycił ją za brodę.
— Twoja niewiedza mnie wykańcza — syknął i przyszpilił ją wściekłym spojrzeniem czerwonych oczu. — Mówiłem ci to tyle razy. Ta klątwa nazywa się Cruciatus. Powtórz!
— Cruciatus — wyszeptała i wtedy po jej policzku spłynęła łza. Dziewczynkę ogarnęło przerażenie. Nie, on jej tego nie daruje. Skuliła się cała, a wtedy pan w czerni odsunął się. Spojrzał na nią z obrzydzeniem i powiedział zimno:
— Jesteś uziemiona na dwa dni. Tylko raz dostaniesz czarkę wody i kawałek chleba. Za drugim razem radzę ci się przyłożyć. Skończyło się.
— Tak, ojcze — wyszeptała dziewczynka. — Wybacz mi.
Uklęknęła i pokornie spuściła głowę. Wiedziała, że za chwilę za nią stanie. Przyzwyczaiła się do chłosty.
Urocza dziewczynka odeszła. W jej miejscu pojawiła się zimna i nie odczuwająca empatii kobieta, która została wyszkolona na elitarnego zabójcę.
Pan w czerni był z niej zadowolony. Nie dumny. Nigdy nie użył tego słowa.
Po pewnym czasie stwierdził, że jest już gotowa. Dostała taki sam znak jak jej nauczyciele.
Człowiek, za którego wyszła za mąż miał silną potrzebę zabijania i sadystyczną naturę. Ojciec go cenił.
Do czasu. Wszystko było do czasu.
**
Dawno, dawno temu była sobie mała dziewczynka. Była słodka i urocza, jak twierdziła jej niania. Także niewinna.
Niewinna. Młoda kobieta uśmiechnęła się drwiąco popękanymi ustami. Syknęła, ponieważ ją zapiekły.
Leżała w zimnej celi, obdarta z godności i tego, co jej obiecywano. W sumie mogła to mieć. Ale zdradziła. Za to czekała ją śmierć.
Dźwignęła się i usiadła, opierając plecami o zimną ścianę. Zaswędziała ją skóra głowy; uniosła dłonie i spróbowała dotknąć nimi skalpu. Uniemożliwił jej to łańcuch, którego koniec przytwierdzony był do kamiennej posadzki.
Czuła odór własnego ciała. Nie kąpała się od tak dawna. Odmówił jej tego. Chciał ją złamać na każdy możliwy sposób. I się mu nie udało.
Usłyszała, że ktoś otwiera jej celę. Kobieta, którą ujrzała, była rozczochrana i miała spuchnięte oczy od płaczu. Niosła jakąś misę.
— Narcyzo — zachrypiała Meropa. — Odejdź, on zaraz przyjdzie.
Dziewczyna nazwana Narcyzą wsunęła się bezszelestnie i uklękła przy niej. Zanurzyła rękę w misie i wilgotnymi palcami przemyła twarz Meropy.
— Dziękuję ci — wyszeptała. — A teraz idź. Zaszkodzisz Lucjuszowi.
— Poproś go o łaskę — powiedziała Narcyza i przemyła jej szyję. — Okaże ci ją. Mer, do cholery, to przecież twój ojciec. Musisz tylko pokazać, że żałujesz.
— A jeśli nie żałuję? — Mer uśmiechnęła się drwiąco i syknęła. Bolał ją brzuch; rany, które od dawna w sobie nosiła, nie chciały się zagoić.
— Bredzisz — Narcyza złapała ją za rękę. — Byłaś jedną z najlepszych, jedną z najbardziej oddanych całej sprawie. Co się stało, że zdecydowałaś się tak postąpić?
— Idź już — Meropa odsunęła się od niej.
— Zawsze byłaś mi bliska — Narcyza przygryzła wargę i wycofała się z celi. Mer usłyszała odgłos zasuwanej kraty i odliczała.
Jeden. Dwa. Trzy.
Cztery. Pięć.
Chciała już odejść. Ale on jeszcze z nią nie skończył. Kraty rozsunęły się i przed dziewczyną stanął pan w czerni.
— Wiem, że tutaj była — przemówił w wężomowie.— Żona Lucjusza zawsze była wobec ciebie lojalna.
— Nie krzywdź jej — wyszeptała Meropa i położyła się na podłodze. Pan w czerni okrążył ją i zasyczał:
— Oto, kim się stałaś. Mogłaś mieć cudowne życie. Ale nie. Musiałaś mnie zdradzić.
— Sam do tego doprowadziłeś, ojcze — wychrypiała i w tym samym momencie poczuła, jak uderza plecami o ścianę. Znowu się poderwała i stanęła twarzą w twarz z Voldemortem.
Nie stała. Unosiła się w powietrzu.
— Jestem twoim ojcem — zasyczał i dotknął jej policzka. — I katem. Postaram się o łagodną śmierć, jeśli powiesz mi, gdzie ona jest.
— Nie wedrzesz się do mojego mózgu — odparła Mer. — Tym razem twoje nauki mi się przydały.
— Może — Voldemort zmrużył czerwone oczy. — To tylko próba, głupia dziewczyno.
Odepchnął ją. Uderzyła plecami o ścianę. Nie krzyknęła. Lata treningu przyniosły rezultat.
— Znalazłem twoją córkę — zasyczał. — Wiedziałaś, gdzie ją umieścić.
— Znasz dobrze to miejsce — Meropa uniosła do góry kąciki ust. — Przeżyłeś tam pierwsze jedenaście lat. Szczęśliwych lat.
Pan w czerni podszedł do niej i chwycił ją za szyję. Mocno ścisnął. Zaczęła się krztusić.
— Tak najczęściej zabijają mugole — syknął. — Przez proste duszenie. Zobaczymy, czy je polubisz.
Cofnął rękę. Meropa zaczęła kasłać. Zaczerpnęła gwałtownie powietrza. Jeden raz, drugi.
— Jutro — wycedził Voldemort. — Na długo zapamiętają moje imię.
Wyciągnął różdżkę. Nim wycelował nią w serce swojej córki, po raz ostatni na nią spojrzał.
— Nikt nigdy tak mnie nie rozczarował — syknął. — Krew z krwi, kość z mojej kości. Jak widać, to nie wystarczyło.
Błysnęło zielone światło i dziewczyna była martwa. Jej ciemnobrązowe oczy pozostały otwarte.
Pan w czerni pochylił się i spojrzał w nie. Miały taki sam kolor jak jego przed przemianą.
Zmianą, która była istotna.
Która dała mu siłę i władzę.
Palcami zamknął jej powieki.
Ciemnobrązowe oczy to przeszłość. Czerwień ma moc. Uwielbia ich żar.
Tak jak niszczycielską siłę ognia, który zajął ciało jego córki.
Czarny Pan opuścił celę, czując za sobą zapach palonego mięsa.
Jutro jest trzydziesty pierwszy października. Dzień jego chwały.
Mała dziewczynka zniknęła. To, co miało się zacząć, nadeszło.
