Ten tekst pisała feniks10. Jestem współautorką pomysłu.
Bitwa o Hogwart rozpoczęła się prędzej niż się wszyscy spodziewali. W tej chwili byli na błoniach. Walczyli o lepszy świat.
Walczyli o życie.
Lecz przeciwników było ponad dwa razy więcej. Przegrywali.
Hermiona obejrzała się za siebie. Neville petryfikował właśnie Bellatrix, Dumbledore pomagał Harry'emu odeprzeć atak Voldemorta, a Ginny walczyła ramię w ramię z ... młodym Malfoy'em? Teraz chyba nic już jej nie zdziwi.
No może jednak ... Colin Creevey - mały blondynek, którego pamiętała z drugiej klasy jako ,,zapalonego fana Harry'ego Pottera" dawał sobie świetnie radę.
Z odwagą godną lwa (jak na dobrego gryfona przystało) odparowywał kolejne ciosy. Po stracie różdżki użył jedynej, pozostałej mu broni ... aparatu, z którym był niemal nierozłączny. Pstrykał zaskoczonym śmierciożercą, lampką błyskową, prosto w oczy. Oślepieni, stawali się natychmiast nokautowani przez członków Zakonu Feniksa. Jednak w pewnym momencie potknął się. Jego przeciwnik wykorzystał to i posłał w kierunku blondyna zielony promień - ,,Już po nim"– pomyślała. Na szczęście zaklęcie chybiło i trafiło prosto w aparat. Małe urządzenie wydało, jedynie przedśmiertny pisk rozładowanej baterii... i zdechło.
Jeżeli kiedykolwiek myślała, że widzi rozzłoszczonego człowieka, to bardzo się myliła. Colin Creevey wręcz kipiał gniewem. W mgnieniu oka podniósł się z ziemi i przywalił zdziwionemu ,,mordercy niewinnych aparatów" prosto w brzuch. Następnie wyrwał mu różdżkę z ręki, znokautował go i zajął się mszczeniem na innych zwolennikach Czarnego Pana.
Odwróciła się akurat by zauważyć lecące w jej kierunku zaklęcie. Uniknęła go i z obrony przeszła do ataku. Wtem w powietrze wdarł krzyk. Na początku jeden, potem kilka. Ich znaczenie zrozumiała dopiero po chwili - ,,Hurra! Hurra!" - jej przeciwnik zbladł i teleportował się. Rozejrzała się dookoła i z ulgą stwierdziła, że na terenie Hogwartu nie ma już żadnych śmierciożerców (nie licząc tych zdechniętych na ziemi, ale na nich nikt raczej nie zwracał uwagi).
Podbiegła do zbierającego się tłumu słysząc coraz wyraźniej słowa:
,,- Potter- bohater! Voldemort pokonany! Hurra! Potter! Potter!" - Po chwili, która wydawała się wiecznością, odnalazła znajomą sylwetkę przyjaciela, który właśnie wstał i otrzepywał się z ziemi.
- Harry! Udało ci się!
- Taaaa ... tylko, że to nie ja go...
- Harry! Harry! - Colin wyrósł jak z pod ziemi – Harry! Ja Cię przepraszam! Naprawdę przepraszam! Wiem, że to ty miałeś pokonać Voldemorta ale się wkurzyłem ... no i tak samo wyszło!
