Hogwart
Zegar skończył wybijać pełną godzinę. Ostatni, czwarty dźwięk wydawał się jakby wydłużony i rozniósł się echem po pustych błoniach. Zamek wydawał się cichy i nierealny, jak gdyby czekał aż ktoś się obudzi i swoją obecnością potwierdzi jego istnienie. Gałęzie wierzby samotnie stojącej pośrodku błoni, poruszające się nawet pomimo braku najlżejszego wietrzyku nagle znieruchomiały. Szare światło poprzedzające świt było lekkie i przezroczyste po gwałtownej nocnej burzy. Jezioro falowało marszcząc swoje zwykle gładkie fale. Zaskrzypiały drzwi zamku.
W sali wejściowej niespodziewanie pojawiły się mokre, błotniste plamy. Rozległy się szepty, które raptownie ucichły i po chwili błoto zniknęło z marmurowej posadzki. Znowu dały się słyszeć stłumione chichoty, a ich niewidzialne źródło ruszyło w stronę zamkowych lochów zostawiając za sobą strużki deszczowej wody.
Gruszka na lekko pretensjonalnym obrazie przedstawiającym wielką misę z owocami zaczęła niekontrolowanie chichotać. Zwijając się w spazmach śmiechu zaczęła się kurczyć aż zamieniła się w soczyście zieloną, wystającą z obrazu klamkę. Czyjaś niewidzialna ręka otworzyła obraz, który okazał się drzwiami ukazując przejście do wielkiej, nisko sklepionej sali z pięcioma stołami ustawionymi w identycznej pozycji jak ich realne odpowiedniki w Wielkiej Sali piętro wyżej. Po lewej stronie znajdowały się kolejne, dużo mniejsze drzwi, teraz lekko uchylone.
- Nareszcie!
Peleryna niewidka skrywająca trzech chłopców znalazła się w kącie odrzucona przez jednego z nich. Miał czarne, niesamowicie rozczochrane włosy i brązowe oczy, pod którymi już uformowały się cienie po nieprzespanej nocy.
- Gdzie są te bezużyteczne stworzenia - mruknął jego towarzysz krzywiąc się i nonszalancko strzepując wodę z krótkich ciemnych włosów jak pies wychodzący z kąpieli - Hej! Jesteśmy głodni!
Z uchylonych drzwi wyjrzała maleńka postać skrzata ubranego w togę przypominającą serwetkę z dużą literą H pośrodku. Kłaniając się nisko podbiegł do nich potykając się o swoje bose nóżki z przestraszoną miną.
- Pan wybaczy sir... Wszyscy spali... Co podać sir?
- Górę kanapek, trzy piwa kremowe, eklerki i jajecznicę. Na początek. No już, już!
Skrzat potruchtał z powrotem do drzwi prowadzących do kuchni.
- Nie bądź taki ostry dla skrzatów domowych, Łapo, bo się zbuntują i przestaną nam gotować - wtrącił rozczochrany chłopak, patrząc na popłoch jaki został wywołany ich pojawieniem się.
- Daj spokój - widziałeś kiedykolwiek bunt skrzatów domowych? Poza tym mam trochę złe doświadczenia z tym gatunkiem...
- Ja to bym chciał przede wszystkim wyschnąć, burza była okropna - odezwał się trzeci chłopak, pulchniejszy od towarzyszy i z jasnymi włosami - widzieliście jak wyglądacie? Zostawiamy po sobie małą rzekę deszczówki.
- Peter ma rację - zostawiamy po sobie takie kałuże, że Filch będzie po nas sprzątał przez tydzień, już nie mówiąc o tym jak łatwo nas znaleźć.
Kilka zaspanych skrzatów pojawiło się znikąd w okolicy wielkiego kominka i zaczęło rozpalać ogień. Chłopcy ruszyli w tamtą stronę.
-Jestem strasznie śpiący - Łapa wydał z siebie bardzo przekonujące ziewnięcie.
- Mamy prawie pięć godzin na sen - podliczył szybko jego rozczochrany towarzysz - o ile oczywiście nie pójdziemy na zajęcia z Wróżbiarstwa rano.
-Oczywiście - mruknął Łapa - że nie pójdziemy.
- W ogóle nie powinniśmy jutro iść na zajęcia - dodał jasnowłosy chłopiec starając się skorzystać jak największą powierzchnią z ciepła bijącego od kominka - skoro już zdaliśmy SUM-y powinniśmy cieszyć się wolnym od zajęć - o patrzcie! Jedzenie!
Mała skrzatka postawiła obok nich trzy piwa kremowe. Łapa chcąc szczerze zrehabilitować swoją początkową szorstkość starał się nawet do niej uśmiechnąć, co jeszcze bardziej wystraszyło stworzenie, które rzuciło się do ucieczki.
-Daj spokój Glizdogonie - mruknął rozczochrany chłopak trzymając w jednej ręce kremowe piwo, starając się jednocześnie używać różdżki jako suszarki co sprawiło, że jego czupryna była w jeszcze większym chaosie - to ostatnia szansa, żeby zobaczyć znajomych przed wakacjami.
- James ma na myśli, że to ostatnia okazja, żeby pogapić się na Lilly przed wakacjami - dodał Łapa konspiracyjnym szeptem - zobacz - nawet się zarumienił!
-To przez to ciepło od kominka - odparł zupełnie niezmieszany James - Kanapki!
Pojawił się kolejny skrzat z górą kanapek.
- Nie zostawiajcie nic na stołach, bo od razu teleportuje się na górę do Wielkiej Sali - przypomniał Glizdogon - resztki jedzenia przed śniadaniem wyglądałyby podejrzanie.
- Butelki po kremowym piwie tym bardziej.
Wszyscy trzej w milczeniu zajęli się pochłanianiem jedzenia.
- Pamiętacie jak zalaliśmy klasę transmutacji? - wypalił Glizdogon - to odwołało zajęcia na tydzień... Gdybyśmy tak zrobili to znowu z Remusem? Pełnia się już kończy...
James i Łapa skrzywili się jakby Glizdogon powiedział coś brzydkiego.
- Osobiście wolę Remusa jako wilkołaka - odparł Łapa - jest wtedy dużo bardziej rozrywkowy.
James wyciągnął z wewnętrznej kieszeni kurtki okazały kawałek pergaminu i wymruczał coś nad nim. Na pergaminie zaczęły się pojawiać drobne linie łączące się w precyzyjną mapę zamku.
- Droga wolna, możemy się zbierać.
Odszukał w kącie pelerynę niewidkę - zabierajcie resztki jedzenia i spadamy.
- Ale jajecznica! - zawołał z rozpaczą Glizdogon.
- Potraktuj to jak początek diety - mruknął bezlitośnie Łapa - lepiej przemknąć się teraz niż czekać aż Filch albo któryś z jego przydupasów się obudzi i zacznie węszyć po zamku.
James zarzucił na nich pelerynę, drzwi zamknęły się za nimi a klamka znów zamieniła się w zieloną gruszkę.
Skradali się opustoszałymi korytarzami starając się nie narobić zbyt dużo hałasu. Biuro woźnego znajdowało się dość blisko kuchni a kary za całonocne wyprawy poza własnym domem były jednymi z najgorszych.
Co kilka metrów na ścianie umocowana była pochodnia lub unosiły się zapalone świece rzucające ciepłe światło. Teraz powoli gasły pozwalając szaremu światłu wtargnąć przez wysokie, gotyckie okna.
Na szczycie marmurowych schodów, skąd przechodziło się na wyższe piętra James zdjął z nich pelerynę i przerzucił ją sobie przez ramię, podczas gdy Glizdogon uważnie studiował mapę.
- Filch chyba nadal śpi, ale jeden z jego pomocników, chyba Krankan, kręci się w okolicy wejścia do Gryffindoru... Zupełnie jakby na nas czekał.
Krankan był jednym z magicznych, wytresowanych kruków Filcha. Zwierzę dość inteligentne i bardzo nieprzyjemne. Kruki były tresowane, wręcz programowane tak, aby wyzwolić w nich odpowiednie reakcje na łamanie regulaminu przez studentów. I tak kruki potrafiły być bardzo nieprzyjemne gdy przyłapały kogoś na wypisywaniu wyznań miłosnych na kamieniach zamku czy na włóczeniu się po zamku w nocy.
-Chodźmy tędy - James wskazał na sekretne przejście przez szóste piętro na końcu korytarza. Za arrasem znajdowało się strome przejście, wychodzące od razu cztery pietra wyżej. Właśnie wychodzili obok posagu Szalonego Barda - czarodzieja-muzyka dzierżącego w dłoni dziwny instrument wyglądający jak skrzyżowanie harfy z gitarą, gdy rozległo się ponure krakanie.
Krankan siedział na wysokim parapecie kilka metrów nad nimi i przekrzywiał głowę w sposób, który w innych okolicznościach mógłby nawet wydawać się zabawny. Małe, czarne oczka kruka były nieruchomo utkwione w chłopców. Krankan sfrunął niżej i wydał z siebie przerażająco głośnie krakanie, co z pewnością uruchomiło alarm w biurze woźnego.
- Zajmę się nim, biegnijcie! - ponaglił Łapa.
James i Glizdogon ruszyli w stronę siódmego piętra. Kruk poderwał się w pogoń za nimi, ale Łapa już transmutował się w wielkiego, czarnego wilczura i warcząc podchodził Krankana od tyłu. Kłapnięcie psich szczek wyposażonych w wielkie ostre zęby wypłoszyło kruka, który poderwał się do lotu, wydając z siebie jeszcze wyższe odgłosy. Przez kilka chwil pies i kruk starali się wzajemnie przepłoszyć, używając ostrych zębów i pazurów.
W tym czasie James z Glizdogonem wpadli na siódme piętro i zatrzymali się pod portretem krągłej kobiety ubranej w tiulową, różowa suknię. Drzemała, pochrapując lekko.
-Yhm! - chrząknął James.
Kobieta otworzyła jedno oko i westchnęła ze znużeniem.
- Znowu wy? Co miesiąc to samo, gdyby tylko dyrektor się dowiedział, ze się włóczycie po nocach!
- To już ostatni raz - skłamał James - trochę nam się spieszy, otwórz proszę.
Z szóstego piętra dobiegło ich podwójne szczeknięcie, znak od Łapy, że najprawdopodobniej niebezpieczeństwo zostało zażegnane, ale powinni się spieszyć.
-Masz szczęście synku, że jesteś taki uroczy - mrugnęła Gruba Dama do Jamesa - inaczej już dawno bym was wydała. Hasło?
- Lee Dardarov - mruknął James rumieniąc się.
- Ach Lee Dardarov - mruknęła z rozmarzeniem w głosie Gruba Dama - ten to dopiero...
- Naprawdę nam się spieszy! - zapiszczał Glizdogon ponaglająco.
- Dobrze już, dobrze - mruknęła obruszona kobieta uchylając obraz, za którymi były drzwi.
Glizdogon przeszedł na drugą stronę, James czekał jeszcze chwilę, aż zza rogu ukazał się pędzący czarny wilczur. Przepuścił go przed sobą, po czym sam szybko schował się do środka i zamknął drzwi.
- Dobra robota Łapo - pogłaskał czarnego psa, który strzepnął grzywą i po chwili zamienił się z powrotem w chłopaka.
- Nie lubię jak ktoś mnie głaszcze - mruknął Łapa - właściwie lubię, ale tylko jeżeli jest to piękna dziewczyna, Ty do nich nie należysz, James.
Glizdogon zachichotał.
- Ciekawe czy Dumbledore podejrzewa, że jesteśmy animagami? - zastanawiał się James - wielki czarny pies napadający na kruki Filcha powoli staje się kolejną legendą zamku...
- Myślę, że nie, już dawno by nas wywalił ze szkoły, gdyby wiedział.
Znaleźli się w obszernym, owalnym pokoju wspólnym Gryffindoru, pełnym wygodnych foteli, z kominkiem i oknami wychodzącymi na cztery strony świata.
Zmęczeni upadli na fotele wsłuchując się w szum deszczu, który ponownie zaczął padać.
Z północy nadchodziła groźnie wyglądająca chmura deszczowa.
- Nie wiem jak wy, ale ja padam, idę spać - Glizdogon ruszył w kierunku schodów do jednej z wieżyczek, w której znajdowały się dormitoria.
- Dobranoc Peter - mruknął James.
- Czy raczej „dzień dobry".
Łapa z zaciekawieniem przyglądał się nadciągającej z północy chmurze. Było w niej coś nienaturalnego i złowrogiego. Kilka błyskawic zalśniło w jej wnętrzu i po chwili rozległ się daleki grzmot.
- To nie wygląda dobrze, prawda Syriuszu? - odezwał się James.
Łapa przytaknął anemicznie.
- Pamiętasz jak przed świętami przeszła podobna burza? Wtedy Voldemort zabił tych Mugoli z Londynu... Nie wiem, czy to było w jakiś sposób powiązane, ale to nie jest dobry omen.
James pokiwał głową, przyznając przyjacielowi rację.
-Chodź, musimy trochę odpocząć, bo będziemy wyglądać rano zbyt podejrzanie - zaczął James - nawet jeśli.. - zawahał się - nawet jeśli coś tam się stało to dowiemy się tego dopiero z gazet..
Syriusz odkleił się od okna.
James, nie wiedząc czemu też miał złe przeczucia, odszedł od okna kierując się schodami, na których wcześniej zniknął Peter. Syriusz ruszył powoli tą samą drogą.
W okrągłym dormitorium z pięcioma łóżkami na środkowym spał już Peter. Było go widać poprzez niedbale rozsunięte zasłony. Pochrapywał spokojnie, zwinięty w kłębek. Nie trudził się nawet przebraniem w pidżamy i na pościeli pojawiły się plamy wody z kego mokrego ubrania. Syriusz podszedł do niego i popatrzył z litościwą wyrozumiałością. Wymamrotał proste zaklęcie osuszające i woda znikła. James ściągnął buty rzucając je obok ostatniego łóżka.
- Dobranoc Syriuszu - ziewnął otulając się kocem.
- Dzień dobry James - odparł nadal wpatrując się w czarną chmurę burzową.
Prawie ośmiuset studentów siedziało już przy czterech długich stołach jedząc śniadanie, gdy do Wielkiej Sali weszli trzej przyjaciele. Zaczarowane sklepienie, które zawsze wyglądało dokładnie tak jak niebo nad zamkiem było pochmurne. Burza ustała i jeszcze tylko deszcz bębnił w wysokie witrażowe okna.
Woźny Filch właśnie tłumaczył coś wysokiemu czarodziejowi siedzącemu przy stole nauczycielskim. Miał długą srebrną brodę i włosy. Krystalicznie niebieskie oczy, nadal żywe i niezmącone jak na swój wiek, wpatrywały się z powagą w sklepienie udające niebo. Filch właśnie skończył coś mówić i czekał na odpowiedź, ale profesor Dumbledore odprawił go jedynie machnięciem ręki. Wydawał się nad czymś głęboko zamyślony.
Filch kierował się ku wyjściu gdy zauważył Jamesa, Syriusza i Petera zmierzających do stołu Gryffindoru. Zmienił kierunek i utykając podszedł w chwili gdy nakładali sobie wielkie porcje jajecznicy.
- Wyspaliście się chłopcy? – zapytał ociekającym jadem głosem.
James zerknął szybko w kierunku gdzie siedziały dziewczęta z piątej klasy i ziewnął demonstracyjnie. Peter zachichotał.
- Nie za bardzo – odparł James – A pan, panie Filch? Nie było żadnych… eeeee… kłopotów?
Peter zakrztusił się jajecznicą. Syriusz mocno kopnął Jamesa pod stołem. Filch wyglądał na wściekłego.
- Jeśli jeszcze raz dowiem się, że łazicie nocą po szkole – warknął cicho, tak że tylko ich trojka mogła go usłyszeć – osobiście dopilnuję, żebyście wylecieli na zbite pyszczki, jasne?
- Nie rozumiemy o co panu chodzi – powiedział głośno Syriusz starając się stłumić ziewnięcie.
- Dobrze wiesz Black – Filch wyszczerzył swoje żółte zęby – Pełnia była – dodał ciszej i z głośnym rechotem pokuśtykał przez salę. Kilka głów odkręciło się, żeby zobaczyć co tak rozbawiło woźnego.
- Stary zapleśniały karaluch – wywarczał James celując różdżką pomiędzy łopatki Filcha.
- Nie popisuj się – Syriusz zganił go spojrzeniem – jeśli już, to zrób to z klasą, myślisz że Lilly rzuci ci się w ramiona jak rzucisz na kulejącego woźnego oszałamiacza?
James wyglądał na lekko skonsternowanego.
- Co z tobą Łapo? Jakoś nigdy wcześniej nie żałowałeś Filcha.
Syriusz wzruszył ramionami. Do Wielkiej Sali wleciała ponad setka sów, tworząc wielką pohukującą chmurę. Zaczęły krążyć szukając adresatów. Kilka miejsc dalej zielonooka dziewczyna z kasztanowymi włosami wyciągnęła w górę ręce zgrabnie chwytając gazetę upuszczoną przez wielka sowę pocztową. James obserwował ją ukradkiem. Z tostem w zębach rozwinęła „Proroka Codziennego". Wiele osób, które zdążyło już przeczytać nagłówek na pierwszej stronie wyglądało na przerażonych.
- Co jest? – spytał Syriusz – Co się stało?
Nikt mu nie odpowiedział. Na twarzach niektórych uczniów pojawiła się ulga. Trzecioklasista przy stole obok mówił do sąsiada.
- To chyba żadna strata. Słyszałem, ze podobno to nawet nie są ludzie…
Dziewczyna z zielonymi oczami spojrzała na niego z wyrzutem. Chwile później rzuciła gazetę na stół i wstała, żeby wyjść.
- Mogłabyś nam pożyczyć gazetę Lilly? – krzyknął James
„Prorok Codzienny" poleciał w jego kierunku z takim impetem, że musiał użyć zaklęcia tarczy, żeby uchronić twarz.
- Dziękuję..
Ale Lilly znikała już na schodach wiodących na górne piętra.
- Co to jest Northfang? – spytał Peter
- C-co? – James wpatrywał się nieprzytomnie w schody – Northfang? Chyba jakiś zamek, gdzieś na północy, czy coś takiego.
- To widzimy – odparł Syriusz pokazując mu zdjęcie na pierwszej stronie – teraz już tylko ruiny.
Na niewyraźnym zdjęciu, na tle rozjarzonego nieba rysowała się zrujnowana budowla. Ponad nią unosił się znak czaszki i węża wychodzącego z jej ust. Ruchome błyskawice co chwila uderzały w mury zamku kończąc dzieło zniszczenia.
- Mroczny Znak – mruknął James bezbarwnie – Miałeś rację Syriuszu.
Spojrzeli na siebie.
- O co chodzi?
Peter podskoczył jak oparzony odkręcając się gwałtownie. Pytanie zadał jasnowłosy, wysoki chłopiec z szarymi oczami i odznaka prefekta na szkolnej szacie. Był chudy i niewyspany podobnie jak James. Na dodatek wyglądał jakby dopiero co przeszedł ciężką chorobę. Worki pod oczami i rozczochrane włosy nie dodawały mu uroku.
-Sami jeszcze nie wiemy – odparł Syriusz – Widzę, ze zrzuciłeś już sierść Remusie – dodał szeptem.
-Tak – rzekł Remus siadając pomiędzy Syriuszem a Peterem i nakładając sobie pół tuzina grzanek na talerz – pełnia nareszcie się skończyła – popatrzył na zdjęcie w gazecie – Znowu? Co tym razem?
Wziął „Proroka" i zerknął na tytuł – „Klęska Northfangu – Ten Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać rozprawia się z najbardziej wątpliwymi postaciami naszej historii".
- Strona czwarta, czytaj – podał gazetę Jamesowi a sam rzucił się na jedzenie. James przekręcił kartki i zaczął powoli czytać.
- „Jak donoszą nasi najbardziej zaufani ludzie, od dawna obserwujący zamek Northfang i jego kontrowersyjnych mieszkańców, w nocy z 19 na 20 czerwca doszło tam do masowego morderstwa.
Mieszkańcy okolicznej wioski powiadomili Ministerstwo Magii już wieczorem o toczącej się walce. Wysłano specjalną brygadę do walki z czarnoksiężnikami ale nikt nie mógł dostać się na teren pałacu ze względu na northfandzkie zabezpieczenia. Bitwa trwała kilka godzin i zakończyła się wystrzeleniem Mrocznego Znaku – symbolu Tego Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać.
Gwałtowna burza zniszczyła pałac i przylegające do niego tereny. Znaleziono dziesięcioro mieszkańców uśmierconych klątwą Avada Kedavra, co zdementowało plotki o rzekomej nieśmiertelności Northfangów.
Northfangowie od dawna znani byli z uprawiania kapryśnej i bardzo niebezpiecznej staroceltyckiej magii. Stanowili potężne zagrożenie dla ludzi obdarzonych zwykłą mocą. Jak powiedział dziś rano Minister Magii – „Ich tajemnice pozostaną niezgłębione". Pozostali przy życiu Northfangowie zniknęli niezauważeni wywołując samozniszczenie się pałacu.
Powody, dla których Czarny Pan postanowił rozprawić się z mieszkańcami Northfangru pozostają nieznane. Spekuluje się o osobistych urazach oraz chęci pozbycia się konkurencji…"
James posłał przyjaciołom pytające spojrzenie.
- Czyżby kolejna demonstracja siły?
- Możliwe – powiedział Remus – ale według mnie on chciał przeciągnąć ich na swoją stronę – spojrzeli na niego zdziwieni – Słyszałem o Northfangu – dodał – mówi się, że mają wielką moc, która może tak samo niszczyć jak i budować. Czarodzieje boją się ich od wieków. W tym artykule… - stuknął palcem w „Proroka" – jakoś nikt nie rozpacza po ich stracie.
Zamyślili się obserwując Dumbledore'a, który z uwagą oglądał ruiny zamku na ruchomym, czarno-białym zdjęciu.
Do Wielkiej Sali wpadła z szybkością strzały spóźniona sowa. Granatowe piórka sterczały we wszystkie strony a lewe skrzydło wyglądało na przetrącone. Mimo to sówka z gracją wylądowała przed Dumbledorem, upuszczając na jego talerz kopertę.
- Za chwilę zaczyna się lekcja – oznajmił Syriusz gdy sala zaczęła się wyludniać a Dumbledore wstał i czytając w biegu list skierował się do wyjścia.
- Tak, chodźmy, o Northfangu jeszcze napiszą.
Weszli marmurowymi schodami na czwarte piętro akurat w momencie gdy zabrzmiał dzwonek.
Profesor McGonagall – surowa czarownica z czarnymi, związanymi w ciasny koczek włosami – właśnie otwierała klasę transmutacji. Wyglądała na lekko wytrąconą z równowagi. Nie przeszkodziło jej to w dokładnej obserwacji uczniów.
- Gdzie jest panna Evans? – rzuciła w przestrzeń błyskawicznie oceniając stan klasy – chciałam z nią omówić wyniki egzaminu – dodała szybko.
Część uczniów wzruszyła ramionami.
Profesor McGonagall zacisnęła usta w wąską linijkę.
- Ostatnia lekcja transmutacji w tym semestrze będzie polegała na zamianie międzygatunkowej…
- Znowu.. – jęknął James.
- Traszka w dzięcioła pospolitego. Panie Potter!
James wyprostował się natychmiast przyjmując wyraz twarzy ostatecznego zainteresowania i uwagi. Syriusz parsknął śmiechem.
- Niech pan pomoże mi rozdać klatki – wskazała na stosik ustawiony w kacie Sali – Dziękuję.
James powlókł się sennie rozdając klatki z traszkami.
- Dziś nie jestem w stanie zamienić nawet igły w zapałkę – warknął Syriusz świdrując wzrokiem traszkę w nadziei, że sama zamieni się w dzięcioła. Westchnął i odepchnął się na tylnych nogach swojego krzesła, gapiąc się bezczelnie w okno - Co planujesz robić w wakacje Rogaczu - zwrócił się do Jamesa.
-Najprawdopodobniej - odparł zapytany starając się dodać kilka piórek na ogonie traszki - będę siedział w domu i czekał aż stanie się coś ciekawego.
- To zupełnie jak ja - ucieszył się Syriusz - myślisz, że znajdziesz trochę czasu, żeby odwiedzić starego kumpla?
James przestał kolorować piórka swojej traszki i przyjrzał się przyjacielowi. Syriusz stał się ostatnio bardziej milczący niż ostatnio. Więcej czasu spędzał sam i był bardziej gburowaty. James składał to na karb SUM-ów ale odkąd egzaminy były już za nimi i Syriusz nadal nie wracał do formy to coś było na rzeczy.
- Syriuszu, wszystko u ciebie ok? - zapytał i jednocześnie rzucił proste zaklęcie wytłumiające, żeby ich głosy nie dały się podsłuchać przez innych studentów - Czy to jakieś problemy z dziewczyną? Coś z Carmen, tak?
Syriusz wyglądał przez chwilę jakby kompletnie nie rozumiał o co chodzi Jamesowi.
-Aaaa, nieee, skąd! - żachnął się - nie chcę pokazywać palcem, który z nas ma tu problem z dziewczyną - odparował ze śmiechem - rzecz w tym... że naprawdę nie mam planów co ze sobą zrobić i ...
- Słuchaj - przerwał James - już nad tym myślałem i nawet rozmawiałem z rodzicami.. Jeśli chcesz to wpadnij do mnie na kilka tygodni, zamiast siedzieć w Londynie. Moi starzy też chcą poznać „tego Blacka" z którym zawsze dostaję szlabany.
Syriusz przez chwilę wyglądał na zupełnie zbitego z tropu.
- Serio? - upewnił się.
- Pewnie, w warsztacie mojego ojca jest sporo narzędzi, moglibyśmy się w końcu wziąć za ten motocykl od Alfarda.
- Myślisz, ze tą kupę złomu da się doprowadzić do tego, żeby jeździł?
- Ja bym nawet ryzykował stwierdzenie, że może latać.
Syriusz uśmiechnął się. James zdawał sobie sprawę z negatywnej atmosfery jaka panowała w domu Blacków, chodź widział państwa Black tylko raz (o raz za dużo) na peronie 9 ¾ i został przez nich potraktowany jako „czarodziej niższej kategorii", Syriuszowi do tej pory jest wstyd za rodziców. Nic dziwnego, ze spędzenie dwóch miesięcy w ich towarzystwie napawało go niechęcią.
Profesor McGonagall zatrzymała się obok nich zerkając podejrzliwie.
-Jesteście podejrzanie cicho chłopcy, czyżbyście aż tak skupili się na transmutacji?
James dyskretnie zdjął z nich zaklęcie wytłumiające.
- Staramy się pani profesor.
Profesor MacGonagall zmierzyła wzrokiem ich dotychczasowe wyniki. Traszka Jamesa miała kilka kolorowych piórek na ogonie a traszka Syriusza wydawała się zupełnie nietknięta i znudzona, zapadła nawet w drzemkę.
- Mam wrażenie, że od kiedy nieopatrznie, w afekcie, zauroczona waszymi egzaminami na SUM-ach powiedziałam, że jesteście moimi najzdolniejszymi uczniami to nagle straciliście zapał do nauki. Fama zobowiązuje chłopcy, do roboty!
I odeszła szeleszcząc długą szatą.
Deszcz bębnił zaciekle o szyby gdy Tom Hammer, właściciel lokalu zwanego przez czarodziei potocznie Dziurawym Kotłem wieszał na ścianach baru listy gończe, wyznaczające nagrodę 500 galeonów za głowę Roberta Lestrange'a, oskarżonego o morderstwo dwóch czarownic z ulicy Nokturnu. Zdjęcie przedstawiało przystojnego, ciemnowłosego mężczyznę, celującego różdżka prosto w patrzącego na zdjęcie. Tom z westchnieniem pomyślał, że Ministerstwo niezwykle dba o akcent dramatyczny przy sporządzaniu listów gończych.
Wybiła druga w nocy, cały parter służący za bar i restaurację było opustoszały, nawet kilku spitych czarodziejów, którzy z tego co Tom usłyszał spotkali się po latach, grzecznie udało się do swoich pokoi na piętrze. Zostało tylko rzucić zaklęcie czyszczące na zlew pełen kufli i mógł spokojnie zamknąć lokal.
Postawił już stopę na pierwszym stopniu gdy rozległo się łomotanie do drzwi wychodzących na mugolski Londyn. Trzy zdecydowane uderzenia. Tom zaklął.
- Kogóż to niesie o tej porze – wymruczał pod nosem.
Uchylił lekko drzwi i zobaczył zarys trzech sylwetek. Dwie wyższe i jedna mała.
- Chcieliśmy wynająć pokój – odezwał się natychmiast uprzejmy, kobiecy głos – na hasło... - wyszeptała mu coś cicho na ucho.
Tom uniósł brwi. System haseł był jedną z rzeczy, które wprowadzono gdy zaczęło się robić niezbyt bezpiecznie ze względu na Śmierciożerców. Podróżnicy przysyłali sowę odpowiednio wcześniej z nietypową rezerwacją a Tom odsyłał klientowi hasło, na które miał się potem ów powołać. Doskonale pamiętał, że to właśnie hasło ustalił już dawno temu z profesorem Dumbledore, który poprosił aby Tom przyjął jego przyjaciółkę mogącą pojawić się latem. Otworzył drzwi i wpuścił trzy postacie. Zauważył, że jedna z nich, najwyższa, porusza się bardzo wolno i z wielkim wysiłkiem. Od razy skierowała się do najbliższego krzesła i opadła na nie z westchnieniem. Najmniejsza stanęła obok. Wszyscy mieli na sobie bardzo ciemne, przemoczone deszczem płaszcze, całkowicie skrywające ich twarze i sylwetki. Tom zmieszał się lekko.
- Nie chcę się narzucać ale pomimo tego, iż podała madame hasło od mojego przyjaciela ale muszę wiedzieć z kim mam do czynienia…
Kobieta, która podała hasło zsunęła przemoczony kaptur.
Głos brzmiał zdecydowanie bardziej dorośle niż jego posiadaczka wyglądała. Mogła mieć szesnaście lat, mokre włosy i bardzo intensywne spojrzenie. Uroda dziewczyny była dość specyficzna – niespotykana twarz o lekko japońskich rysach pomieszana ze słowiańskimi, dużymi, jasnymi oczami.
- Jesteśmy przyjaciółkami Dumbledore'a. Mógłby pan skierować moją matkę i siostrę do pokoju? Załatwię wszystkie formalności.
Tom zaczął grzebać w szufladce pod ladą w poszukiwaniu kluczy. Wreszcie znalazł pęczek z numerem 6 i starsza kobieta z dziewczynką skierowały się powoli na górę.
- Zostaniemy tu kilka dni, zapłacę z góry – położyła na ladzie kilka złotych galeonów, oczy Toma zrobiły się okrągłe ze zdziwienia – proszę tylko o dyskrecję.
- Zrobię co w mojej mocy.
- Wiem.
Tom zauważył jak zamknęła w dłoni czerwony rubin wiszący na jej szyi. Drugą dłoń poczuł na swoim czole.
- Obliviate - dziwne uczucie jakby zimno obejmowało po kolei wszystkie nerwy sprawiło, że Tom zachwiał się i musiał przytrzymać ladę aby nie upaść.
- Wieczorem wynajęły u ciebie pokój dwie czarownice z Rumunii – mówiła – czarnowłose, nie mówią po angielsku, nie zwracają na siebie uwagi, nie przyglądałeś się im zbytnio. Zamieszkały pod nazwiskiem Trakov. Teraz jesteś zmęczony i jedyne czego pragniesz to spać…
Tom osunął się na ladę..
- Przepraszam pani Trakov, musiałem się zdrzemnąć… Ciężki dzień. Wybaczy pani jeżeli udam się do siebie. Dobranoc… - chwiejącym się krokiem zaczął wchodzić po schodach.
Dziewczyna obserwowała go aż dotarł na pierwsze piętro i usłyszała skrzypnięcie zamykanych drzwi. Cały bar dzielił się na dwie przytulne sale o kamiennych ścianach i topornych, drewnianych meblach. Na środku większej z nich znajdował się obłożony czerwonym kamieniem kominek. Z góry dobiegły dźwięki przypominające tłuczenie szkła i pijackie śmiechy. Z pewnością masywność wnętrza wytrzymała niejedną pijacką imprezę.
W każdym z rogów pokoju nakreśliła znaki, które na chwilę zabłysły słabym światłem i zniknęły jakby pochłonięte przez kamienne ściany.
- Aperto! - szepnęła i na środku ściany pojawił się portal wyglądający jak lustro. Po drugiej stronie widoczne było puste biurko, regał z książkami i klatka, w której spokojnie drzemał jastrzebio-podobny ptak.
- Harrato! - ptak otworzył żółte oczy.
- Słucham cię dziewczyno - odparło ptaszysko głosem, którego nie dało się sklasyfikować ani jako męski ani damski.
- Przekaż mu, że żyjemy, matka jest ranna, a ja muszę się ukryć... częściowo.
-Częściowo?
- Tak, powiedz mu to, musi to wiedzieć, bo nikt inny się o tym nie dowie. Gdy będę chciała wszystko ujawnić będę tego potrzebowała.
Harrata skinęła jastrzębią głową.
- Jak sobie życzysz.
- Żegnaj.
- Bywaj.
Portal się zamknął nie pozostawiając po sobie śladu.
