Tytuł: Upór w twoich oczach
Autor: euphoria
Betowała wspaniała okularnicaM:*
Fandom: Teen Wolf
Pairing: Derek/Stiles
Rating: +18
Seria Przetartych Kliszy
Info: AU, gdzie wilkołaki są znane / fick z serii: musiałam to kiedyś napisać/ dla Tygodnia Stereka
Stiles właśnie kończył swoją kawę, gdy na drodze pojawiła się czarna smuga. Nie musiał nawet mieć w dłoniach miernika prędkości, aby wiedzieć, że ktoś zapędził się na ich leśnym trakcie. Droga faktycznie zachęcała do tego, aby wcisnąć gaz do dechy, bo nie było na niej zakrętów, które zmuszałyby do przyhamowania.
Na nieszczęście dla kierowcy czarnego sportowego auta, Stiles uwielbiał jeść tutaj śniadanie podczas swoich przerw.
Niezwłocznie włączył światła i odmeldował dyspozytorni, że wraca do pracy. W chwilę później nie bez trudu dogonił sportowy samochód, który na widok policyjnego migacza zwolnił i zjechał na bok.
- Palanctwo z miasta – warknął Stiles pod nosem, gdy wysiadał ze swojego radiowozu. – Proszę zostać w samochodzie – poinstruował kierowcę, gdy zauważył, że drzwi auta otwierają się.
Mężczyzna jednak zignorował go i wysiadł pomimo jego prośby. Stiles spojrzał na nieznajomego, który ewidentnie spędzał za wiele czasu na siłowni. Czarna skórzana kurtka i kilkudniowy zarost wcale nie sprawiały dobrego wrażenia. Facet wyglądał jak członek gangu i Stiles mimowolnie upewnił się, że broń znajduje się w jego kaburze. Cholerne leśne trakty, gdzie jest pusto na drodze przez całe godziny.
Nikt normalny nie miał powodu zapuszczać się do Beacon w tak porannych godzinach. A facet nie wyglądał na przedstawiciela ubezpieczeniowego czy handlowego.
- Rozpędziliśmy się, co? – spytał Stiles pozornie lekkim tonem.
Mężczyzna spojrzał na niego marszcząc brwi, jakby Stilinski nie zrobił na nim tym tekstem wielkiego wrażenia.
- Muszę pana pouczyć, że przekroczył pan prędkość – dodał Stiles, starając się wyglądać na wyższego.
To jednak nie było łatwe przy tym mężczyźnie. Pomiędzy nimi nie było wielkiej różnicy wzrostu, ale nieznajomy był dużo lepiej zbudowany. Szerokie barki, dobrze rozbudowana klatka piersiowa, bicepsy ukryte pod czarną skórą. To mogło robić wrażenie i mężczyzna musiał o tym wiedzieć, sądząc po jego krzywym uśmieszku, który pojawił się na twarzy nieznajomego, gdy Stiles mimowolnie się wyprostował.
- Nie miałeś przy sobie radaru – powiedział facet, zaplatając na piersi dłonie.
- Stąd też to będzie tylko pouczenie – odparł Stiles zirytowany.
Właśnie takich cwaniaków nie cierpiał najbardziej. Faceci tacy jak ten uważali, że cały świat do nich należy. Że masą mięśniową są w stanie wywołać presję na każdym, kto tylko spróbuje im się przeciwstawić.
Stiles urodził się po to, aby udowadniać im na co dzień, że prawo jest równe dla wszystkich.
- Uniknie pan mandatu tym razem, ale proszę, aby pan następnym razem zwolnił – ciągnął dalej niezrażony.
Krzywy uśmieszek mężczyzny pogłębił się.
- Droga była pusta – poinformował go facet.
- Droga mogła wydawać się pusta, ale jesteśmy na obrzeżach Rezerwatu, więc na nią mogły wtargnąć w każdej chwili dzikie zwierzęta – wyjaśnił Stiles sucho.
- Nie o tej porze – odparł mężczyzna, ewidentnie rozbawiony całą sytuacją.
Stiles spojrzał na faceta, starając się przybrać jak najgroźniejszy wyraz twarzy, ale zapewne jak zawsze jego wysiłki spełzły na niczym.
- Proszę o prawo jazdy oraz dowód rejestracyjny – poprosił sucho Stilinski, rejestrując z przyjemnością zaskoczenie mężczyzny.
- Nie miałeś radaru – zaczął facet, ale Stiles wszedł mu w słowo.
- Wysiadł pan z samochodu pomimo prośby szeryfa i zasad związanych z kontrolą drogową, które są panu doskonale znane – wyjaśnił jednym tchem. – Proszę też otworzyć bagażnik i stanąć przy drzwiach pasażera z rękami na masce i szeroko rozstawionymi nogami – ciągnął dalej Stiles.
- Jesteś szeryfem – powiedział z niedowierzaniem mężczyzna, a potem jego oczy zrobiły się komicznie wielkie, gdy doszło do niego, że Stiles chce przeszukać jego samochód.
Zgodnie z prawem oczywiście.
- Nie możesz – zaczął facet i Stiles nie mógł nie uśmiechnąć się wrednie.
- Mogę i zamierzam. Ma pan szczęście, że skończy się na pouczeniu. Mógł pan zostać zatrzymany za stawianie oporu przy kontroli drogowej. Jeszcze okaże się czy spotkamy się na posterunku. Czy przewozi pan broń lub jakieś inne niebezpieczne przedmioty? – pytał dalej niezrażony tym, że mężczyzna wygląda na coraz bardziej wściekłego.
- Co ty sobie wyobrażasz, ty…
- I wciąż czekam na pana prawo jazdy. Jeśli zostało ono tymczasowo zatrzymane lub zapomniał pan dokumentów – Stiles zrobił cudzysłów w powietrzu. – proszę mi wierzyć, że taka wymówka nie przejdzie.
- Jestem alfą – poinformował go nagle mężczyzna i Stiles spojrzał na niego spokojnie.
- A ja szeryfem tego miasta. Czy to zwalnia pana od przestrzegania przepisów? – spytał Stilinski. – Wiem, że to terytorium nie miało dotychczas alfy, ale zmieni się to w ciągu następnych dwóch dni. Postaram się, aby nowy alfa zamienił z panem kilka słów na temat nadużywania swojej władzy w ten sposób. Jeśli liczył pan na inne, lepsze traktowanie z mojej strony, niestety jestem zmuszony poinformować pana, że prawo jest równe dla wszystkich – zakończył i mężczyzna ku jego zaskoczeniu wyciągnął z kieszeni dokumenty, wciskając mu je w pierś.
- Jeszcze dzisiaj będę cię miał klęczącego przede mną – oznajmił mu nieznajomy i Stiles westchnął, kiwając głową z niedowierzaniem.
- Słyszę to przynajmniej raz w tygodniu – odparł, ignorując nagły błysk czerwieni w oczach mężczyzny. – Derek Hale – przeczytał na dokumencie. – Wszystko wydaje się w porządku, a teraz proszę otworzyć bagażnik i zastosować się do dalszych instrukcji – poprosił, oddając mężczyźnie prawo jazdy.
ooo
Pomimo fatalnego poranka, Stiles był dobrej myśli. Nigdy nie lubił wczesnych zmian, ale tym razem Lydia zmusiła go do przestawienia jednorazowo dyżurów ze względu na alfę, który miał pojawić się w mieście. Nie znano jej nazwiska, ale plotkowano już, że na pewno jak każdy wilkołak jest piękna. Podobno szukała partnera i Whittemore oczywiście zainteresował się tym tematem natychmiastowo, ku zaskoczeniu Lydii.
Stiles nigdy nie lubił Jacksona, ale nie sądził też, że mężczyzna jest, aż takim palantem, by po tylu latach skrzywdzić Martin. Nie obiecywali sobie co prawda miłości po grób, ale Lydii zależało na tym związku. A Stilesowi zależało na szczęściu Lydii, więc koło zamykało się.
Martin na razie za bardzo była zajęta przygotowaniami do przyjazdu nowej alfy, aby dać po sobie poznać jak bardzo uderzyło w nią zachowanie Jacksona. Dla Beacon było to w końcu niemałe wydarzenie.
Wraz z alfą do miasta zawsze przyjeżdżały fundusze. Wilkołaki miały wielopokoleniowe fortuny i jako pewien symbol strażników przed supernaturalnym zagrożeniem, posiadały sporą władzę oraz wpływy, które z chęcią wykorzystywały mieszając się z powodzeniem w politykę. Lydia wciąż miała nadzieję, że uda się jej podsunąć alfie pomysł modernizacji szpitala i posterunku. Może remont remizy strażackiej przeprowadzony zostałby w ciągu następnych lat.
Beacon nie było w najgorszej sytuacji, ale dodatkowe pieniądze nigdy nie mogły zaszkodzić. Dlatego też Stiles ubrał się w swój galowy mundur i stawił się wraz z ojcem, emerytowanym szeryfem w miejskim magistracie wraz z innymi ważnymi dla Beacon członkami społeczności jeszcze tego samego wieczora.
Miał nadzieję, że cała uroczystość nie potrwa długo, ponieważ czekał go ulubiony nocny dyżur. Jako jeden z nielicznych singli na posterunku starał się brać te najgorsze zmiany, aby pozostali mogli spędzać jak najwięcej czasu z rodzinami.
Sądził, że za dobre uczynki spotka go coś miłego, ale najwyraźniej altruizm był przereklamowany, bo Lydia zmusiła go do stania po swojej prawej stronie, jakby był cholerną podporą całej społeczności, a on naprawdę nie cierpiał wystąpień publicznych. Kiedy parę lat wcześniej oboje z Martin awansowali, nikt nie był jakoś specjalnie zdziwiony. Lydia miała niesamowity zmysł do polityki i zarządzania. Pod jej skrzydłami Beacon rozkwitało, a jako burmistrz była też znakomitą wizytówką miasta. Piękna, inteligentna i wykształcona. Genialna manipulatorka, jak Stiles przekonał się przez wszystkie lata, gdy oboje uczyli się w jedynej w Beacon szkole średniej.
On sam niemal kilka miesięcy wcześniej stał się szeryfem. Nominację odebrał po przejściu na emeryturę jeszcze od poprzedniego burmistrza i dziękował za to każdego dnia, bo nikt nie mógł mu zarzucić nepotyzmu. Chociaż i tak początkowo mruczano, że dwóch szeryfów Stilinskich pod rząd to naprawdę dziwny zbieg okoliczności. Fakty były jednak takie, że jako jedyny miał konieczne do tego wysokie wykształcenie oraz doświadczenie zdobyte na stażach w większych miastach Kalifornii.
- Spóźnia się – syknęła Lydia, stojąc koło niego.
Jej kremowa sukienka prezentowała się świetnie w świetle zachodzącego słońca. Rude włosy spadały płonącą kaskadą na plecy jak zawsze, gdy chciała kogoś olśnić przy pierwszym spotkaniu. Nikt jak do tej pory nie wyszedł z tego obronną ręką.
- Byle była na tyle sensowna, żeby wiedzieć, iż z departamentem policji się współpracuje, a nie snuje po Rezerwacie rozwiązując zagadki na własną rękę – westchnął Stiles i usłyszał ciche parsknięcie z tyłu.
- Mówisz o sobie, synu? – spytał jego ojciec i kilka osób zaśmiało się cicho.
- Tato – jęknął i Lydia uderzyła go w żebro.
Stali przed magistratem od dziesięciu minut i zaczynał czuć się jak idiota wbrew temu co powiedział przyjaciółce. Niewielki tłumek, który zebrał się poniżej, szeptał wciąż jednak podniecony. Nie wyglądało na to, aby ktokolwiek poszedł dzisiaj wcześniej do domu, chcąc jak najszybciej zobaczyć pierwszego od tak dawna alfę terytorium.
W końcu na horyzoncie pojawiła się znajoma ciemna sylwetka sportowego auta i Stiles prawie jęknął, bo ten sam facet co rano i tym razem jechał o wiele za szybko. Tym bardziej, że tym razem znajdował się w centrum miasta.
- Pallantismo – mruknął pod nosem Stiles, nieudolnie kopiując włoski akcent pana Baricollego z piekarni.
Czarne Camaro jednak zwolniło i zaparkowało przy krawężniku. Ze środka wyskoczył wciąż nieogolony Derek Hale, chociaż tym razem miał na sobie sportową marynarkę. Wszystko nagle kliknęło w głowie Stilesa, gdy spoglądał na wspinającego się bez problemu po schodach mężczyznę, który ani na chwilę nie spuścił go z oka.
Lydia promieniała po jego lewej, a tłum pod spodem wiwatował, witając nowego alfę w jego terytorium.
- Myślałem, że alfa będzie kobietą – syknął do Martin, która znowu walnęła go łokciem w żebra.
- Niczego takiego nigdy nie mówiłam – odparła kobieta i Stiles poznał swój błąd dotyczący szeptania, gdy zdał sobie sprawę, że krzywy uśmieszek Dereka pogłębił się, jakby mężczyzna słyszał doskonale każde słowo.
W końcu był wilkołakiem, więc na pewno słyszał każde słowo.
- Serdecznie witamy w Beacon Hills, jesteśmy przekonani, że tutejsze świeże powietrze i przyjaźni ludzie ułatwią panu zaaklimatyzowanie się – zaczęła Lydia i Stilesowi nie umknęło jak Derek zareagował rozbawieniem na słowa 'przyjaźni ludzie'. – Chciałabym również z tego miejsca przedstawić szeryfa – ciągnęła dalej ku utrapieniu Stilinskiego.
Stiles nawet przez chwilę sądził, że Derek wykorzysta moment, by go upokorzyć, ale mężczyzna uścisnął jego dłoń, przytrzymując ją odrobinę dłużej niż powinien. Hale pozwolił sobie przedstawić wszystkich, zatrzymując się dłużej przy ojcu Stilesa, jednak nie poczynił żadnych uwag.
W końcu mężczyzna odchrząknął i wziął głębszy wdech.
- Zwyczajem jest, aby nowy alfa na terytorium przedstawiał się jako ostatni – powiedział Derek i w jego głosie o dziwo nie było tego czynnika, który jeszcze dzisiaj rano sprawiał, że mężczyzna brzmiał jak palant. – Ponieważ jesteśmy sługami, strażnikami i obrońcami. Przypomniano mi o tym rano w dość niecodzienny sposób – dodał Hale, zerkając na Stilesa z ukosa. Spojrzenie było tak szybie, że Stilinski wątpił, by ktokolwiek je uchwycił, ale on wiedział, że było przeznaczone tylko dla niego. Mógł mieć tylko nadzieję, że nie czerwieni się wściekle i dziękował swojej dobrej woli, że nie przeszukał jednak Dereka dzisiaj rano. – Nazywam się Hale, a moja wataha jest starsza niż podwaliny tego miasta. Moja rodzina zbudowała je wieki temu, a potem patrzyła jak rozpada się atakowane przez zbuntowane nimfy z Rezerwatu. Odbudowaliśmy je lata później, ale równowaga pomiędzy wilkołakami a ludźmi ponownie została zachwiana i odmówiliście naszej pomocy podczas gdy w jaskiniach swoje siedlisko uwiły wampiry. Niemałą niespodzianką dla mnie było i przede wszystkim przyjemnością, że po tylu latach mogę wrócić na ziemię moich przodków, chroniąc coś co należało do nich od samych początków - ciągnął dalej. – Jestem Derek Hale i jestem nowym alfą tego terytorium – powiedział mężczyzna zgodnie ze zwyczajem i Stiles nie mógł powstrzymać cierpkiej miny, która pojawiła się na jego twarzy.
Ją oczywiście Derek też zauważył, ale zgodnie ze zwyczajem, mówił dalej.
- A wy uklękniecie przede mną, oddając się pod moją opiekę – dodał mężczyzna.
Stiles nie czuł się z tym dobrze i jakoś nie mógł wyrzucić z głowy dzisiejszego poranka. Pewność siebie mężczyzny irytowała go niemiłosiernie wtedy, a teraz tym bardziej nie cierpiał go za to, że Derek jednak miał rację, bo jeszcze tego samego wieczoru będzie miał Stilesa na kolanach przed sobą.
Wiedział, że nie wygląda na zadowolonego, ale nie zamierzał się teraz tym przejmować.
Czuł na sobie wzrok Dereka, ciężki i świdrujący, gdy sam pomagał Lydii w wysokich szpilkach na wygodne uklęknięcie na ziemi. I w chwili, gdy miał właśnie dołączyć do niej na posadzce z marmuru, ciepła dłoń powstrzymała go w pół ruchu.
Spojrzał w górę, dostrzegając nienaturalnie zielone tęczówki mężczyzny i wyraz twarzy trudny na dobrą sprawę do odczytania.
- Jesteście moją watahą, a ja jestem strażnikiem tego terytorium – powiedział spokojnie Derek kończąc tę część ceremonii i Stiles nie mógł powstrzymać przyspieszonego bicia swojego serca.
Lydia patrzyła na nich obu z szeroko otwartymi oczami. Tłum poniżej szeptał, gapiąc się i Stiles miał tylko na tyle przytomności, aby wyprostować się i nie zrobić czegoś głupiego. Czegoś takiego jak odepchnięcie ręki Dereka, która zawinęła się wokół jego nadgarstka i najwyraźniej zamierzała tam zostać.
