Mam przyjemność przedstawić dłuższą historię, niż dotychczasowe teksty. Byłam pozytywnie zaskoczona, jak ciepło przyjęła się miniaturka o Norze, więc podjęłam decyzję, aby dopisać do niej historię poprzedzającą. Już wcześniej miałam ją w pewnym stopniu zaplanowaną, ale zbierałam odwagę i pomysły.

Mam nadzieję, że spodoba się Wam cała koncepcja – starałam się dopilnować szczegółów. Ale do sedna.

Tekst trzyma się kanonu do epilogu. Epilogu nie uznaje. Z wydarzeń zaproponowanych przez panią Rowling zmieniłam dwie rzeczy, jedna jest w miarę istotna, druga mniej. Ale o tym szerzej w kolejnym rozdziale.

I jeszcze tylko gorące podziękowania dla brygidy91 - Matki chrzestnej tekstu. Za wysłuchiwanie moich wynurzeń i wątpliwości na każdym etapie pisania.

Tekst zbetowany.


NAKAZANI


PROLOG

Nothing goes as planned
Everything will break
People say goodbye
In their own precious way
All that you rely on
And all that you can fake
Will leave you in the morning
Come find you in the day

Oh, you're in my veins, and I cannot get you out
Oh, you're all I taste, at night inside of my mouth
Oh, you run away, cause I am not what you found
Oh, you're in my veins, and I cannot get you out
Everything will change
Nothing stays the same
Nobody is perfect
Oh, but everyone's to blame
All that you rely on
And all that you can save
Will leave you in the morning
Will find you in the day

Oh, you're in my veins, and I cannot get you out
Oh, you're all I taste, at night inside of my mouth
Oh, you run away, cause I am not what you found
Oh, you're in my veins, and I cannot get you out

Everything is dark
It's more than you can take
But you catch a glimpse of sunlight
Shining
Shining down on your face
Your face
On your face


ROZDZIAŁ I

Próbowałem, Molly. Ale przegłosowali mnie.

Pub pod Trzema Miotłami tętnił życiem. Wszystkie stoliki były zajęte, a Madame Rosmerta miała dużo pracy, obsługując klientów. Uwijała się jak w ukropie, nalewając co chwilę kolejne kufle kremowego piwa. Cały magiczny świat stopniowo otrząsał się po wojnie i ludzie zaczęli wychodzić z ukrycia. Z dnia na dzień powoli uświadamiali sobie, że Voldemort faktycznie nie istnieje.

Minister Magii Kingsley Shacklebolt siedział sztywno przy stoliku, nie mając odwagi spojrzeć na towarzyszącą mu osobę. Usłyszał tylko jej ciężkie westchnięcie.

- Wiem, Kinsgley, że próbowałeś. Nie jest w twojej naturze poddawać się presji otoczenia, jednakże… – urwała na chwilę, a on zdecydował się podnieść wzrok.

Przed nim siedział cień Molly Weasley. Przez ostatnie kilka miesięcy jakby przybyło jej lat. Cera poszarzała, a zmarszczki na twarzy zamieniły się w głębokie bruzdy. Jej oczy wypełnione były ogromnym smutkiem i nieprzebranym bólem matki, która straciła dziecko. Wiedział, że jest jej bardzo ciężko i nie umie otrząsnąć po śmierci Freda. A teraz miała kolejny problem na głowie.

- Nie miałeś siły przebicia. Po wojnie ludzie stali się silniejsi. Wydaje im się, że już nie ma żadnych ograniczeń, że można swobodnie decydować o losach wszystkich…

- To prawda. Rada Ministrów ożywiła się nie do poznania. A pomyśleć, że ledwie miesiąc wcześniej zastanawiali się, czy dożyją kolejnego poranka. – Do ich stolika znikąd przysiadł się Artur Weasley, który wcale nie wyglądał lepiej od żony. Jego zwyczajowy uśmiech gdzieś zniknął, z oczu wydzierało się cierpienie.

Atmosfera była iście grobowa. Żaden z trojga rozmówców tak naprawdę nie wiedział, co ma mówić. Molly jedynie w milczeniu przywitała męża, kładąc mu dłoń na nadgarstku i ściskając go lekko, jakby chciała dodać mu otuchy, której sama nie posiadała.

Kingsley pokiwał głową w zamyśleniu. Rzeczywistość powojenna wcale nie była różowa. Okazało się, że bardzo trudno jest wrócić do normalnego funkcjonowania po tylu latach strachu przed Voldemortem i Śmierciożercami.

- Wojna się skończyła, ale tak jakby jej piętno nadal wisiało nad nami. – Cichy głos Molly wyraził to, co Shackelbolt nie odważył się powiedzieć. On, nieustraszony w walce, broniący jasnej strony magii, w takich sytuacjach bywał w kropce. Wiedział, że to jego podpis zaważy na życiu wielu osób. Właściwie, to już zaważył.

- Życie nas nie oszczędza. – Dodał Artur i spojrzał na Kingsleya. W jego wzroku nie było wyrzutu, bo niby z jakiej racji miałby być? Sam przecież siedział w Sali Wizengamotu. – Uniknięcie tego prawa było niemożliwe, moja droga. Wizengamot to potęga nie do pokonania, gdyż większa część tych, którzy walczyli w Hogwarcie albo nie zasiada w Radzie, albo… - Przerwał. Albo nie żyje. – Z niesamowitą łatwością przegłosowali wszystkich przeciwników. Tak, jakby to prawo było tylko igraszką.

- Jest igraszką, Arturze, ale igraszką losu. – Uzupełniła cicho pani Weasley.

Kingsley odchrząknął i próbował pocieszyć Molly: - Prawo oficjalnie wejdzie w życie z dniem pierwszego lipca, a obowiązywać będzie od pierwszego września. Jest czas, aby poczynić odpowiednie ruchy.

- Namiastka czasu. – Parsknęła kobieta, a Artur wyraźnie podzielał zdanie żony. – Ale lepsze to niż nic .

- Prawo jest niepodważalne. I chociaż zupełnie się z nim nie zgadzam, bo takie kwestie nie powinny być regulowane odgórnie, to nadal… Prawo. Zatwierdzone przez Wizengamot, bezsprzecznie obowiązujące. – Kingsley również był smutny, ale miał jedną dobrą wiadomość dla pani Weasley. – Jednakże udało się, siłą przymusu, przeforsować pewne zapisy. Będzie możliwość złagodzenia jego odczuwania w pewnych przypadkach. Nie są to duże udogodnienia, ale myślę, że wystarczające.

- Chociaż to dobre. – Wtrąciła pani Weasley, ale zamilkła widząc niepewną minę Shacklebolta.

- Niemniej jednak, w razie niespełnienia warunków niestety nie będzie odwrotu. Prawu podlegają wszyscy i nie jest to istotne, kto kim jest. I od razu uprzedzam, że w razie oporów kary są dość surowe i wygórowane jak na tak bzdurny edykt.

- Czyli?

- Nawet Azkaban. – Artur Weasley odpowiedział przerażonej żonie, której twarz wyglądała niczym białe prześcieradło.

- Artur mówi prawdę, ale to już ostateczność. I nie mam zamiaru stosować tej formy. Nie mam zamiaru stosować żadnej formy kary, bo już wystarczająco czuję się winny za to, co się stało.

- Daj spokój, Kinsgley. Nie masz wpływu na to, co wyprawia Wizengamot. Jedynie musisz trzymać ich w ryzach jako Minister Magii. – Blady, bolesny uśmiech pojawił się na półprzezroczystej twarzy Molly. – A ja teraz opuszczę własne ryzy i zatopię się w Ognistej Whisky.

Pan Weasley już miał zamiar wołać Rosmertę, gdy przy ich stoliku pojawił się mlecznobiały kształt. Duży, biały kocur w ciemne cętki. Irbis, patronus Billa. Przemówił głosem swojego właściciela, jednak wiadomość była lakoniczna.

Fleur trafiła do św. Munga.


Fleur wymiotowała drugi dzień z rzędu. Była osłabiona i senna.

Bill uśmiechnął się do siebie pod nosem. Nareszcie wróciła równowaga do Świata Magii, nareszcie wszystko zaczynało się doskonale układać. I choć dopiero minął miesiąc od walki o Hogwart to czuli się tak, jakby już minęły wieki. Postanowili więc oboje odciąć okres II Wojny grubą, czarną kreską w ich życiu. Raz na zawsze zakończyć ten rozdział w ich życiu i skupić się na przyszłości.

Przyszłości, o której dopiero zaczynali rozmawiać. Marzyło im się stworzenie prawdziwej rodziny.

Bez piętna wojny, ciągłej walki i strachu. Rodziny z roześmianą gromadką dzieci biegających po ogrodzie, podczas gdy oni będą spokojnie sączyli herbatę na ganku. A na starość zwyczajnie usiądą w bujanych fotelach i będą opowiadać o przeszłości. O tym, że przede wszystkim mieli siebie.

Pragnienie stabilizacji podsycało w nich nadzieję na realizację planów.

I jakby na zawołanie, Fleur zaczęła odczuwać nudności, osłabienie i wymiotować. Dla Billa sygnał był w miarę jednoznaczny – miał nadzieję, że ich rodzina się niebawem powiększy. Wszystkie objawy wskazywały, że Fleur faktycznie może być w ciąży.

Radość trwała do chwili, gdy Bill zaniepokoił się ciszą, która nagle zapadła w łazience. Wszedł gwałtownie i zauważył, że jego żona nieprzytomna leżała koło wanny. Podbiegł do niej, oddychała, ale nadal nie odzyskała świadomości. Nie zastanawiał się za długo nad tym, co robić.
Wyjście było tylko jedne – wizyta u św. Munga.

Jej stan okazał się zły. Wymioty spowodowały spore odwodnienie organizmu, więc od razu podano jej Eliksir Pieprzowy na wzmocnienie. Następnie, gdy oprzytomniała, zabrano ją na szczegółowe badania. Bill w tym czasie wysłał patronusa do rodziców.

Zanim jednak państwo Weasley przybyli, Fleur wróciła. Blada, ale uśmiechała się słabo do swojego męża. Zaaplikowano jej silne środki wzmacniające i kazano się nie przemęczać.

- Wypiszą mnie dopiero jutro. Zostanę tutaj na noc, a ty prześpij się w Norze. – Powiedziała Fleur czule na odchodne, gdyż siostra już go wyganiała za drzwi. Posłał jej tylko buziaka i wyszedł z sali.

Rodzice stali już na korytarzu, wyraźnie zdenerwowani całą tą sytuacją. Pierwszym, co rzuciło się w oczy Billowi był wygląd matki. Prezentowała się jeszcze gorzej niż jego żona, jakby w ciągu jednego dnia przybyło jej co najmniej dwadzieścia lat.

- Mamo, co się stało? – Zapytał zaniepokojony, ale Molly tylko pokręciła głową.

- Nic, synku. – Odpowiedziała, ale Bill wiedział, że go po prostu chce zbyć. – Zaraz wrócę.

I skierowała się w stronę łazienki zostawiając zmartwionego męża i oszołomionego syna za plecami.

Artur głęboko westchnął i odwrócił się w kierunku Billa.

- Dzisiaj Wizengamot zaakceptował prawo. Kingsley złożył podpis, całość jest już prawomocna. Wejdzie od pierwszego lipca.

Najstarszy Weasley poczuł nieprzyjemny dreszcz. Nie tak wyobrażał sobie powojenną rzeczywistość.

- Na szczęście ciebie ono nie dotyczy. – Pan Weasley uśmiechnął się krzywo. – Zatem nie musisz się nim martwić. – Urwał, bo Molly już wracała, a wolał nie kontynuować tego tematu w jej obecności.

Ja nie, ale moi bracia i Ginny owszem. Oraz jakaś połowa społeczności świata magii.


W Norze zapadła noc, a co za tym idzie cisza. Jedynie w kuchni paliły się świece, oznaczające, że Hermiona jeszcze nie położyła się spać.

Odkąd zakończyła się wojna mieszkała razem z Weasleyami. Tak jak wszyscy, próbowała pozbierać się po wojnie, wrócić do normalności, do zwykłej, codziennej egzystencji. I jednocześnie zdefiniować relacje z Ronem. Byli razem, to niezaprzeczalne. I dlatego z całych sił starała się pielęgnować swój, właściwie świeży związek. Chciała perfekcji, harmonii, stabilizacji. Czasami wręcz czuła, że tak jakby tylko jej zależało, jakby ona musiała dźwigała cały ciężar bycia razem.

Ron zajął się namiętnym korzystaniem z życia, argumentując, że jest już dorosły, wolny i sławny. Owszem był. I to w jego mniemaniu dawało mu prawo do bycia kompletnym ignorantem. Ona się starała, a on? Potrafił zapomnieć, że istnieje.

Gdyby to było raz, wyjątkowo, z łatwością wybaczyłaby. Jednak robił to notorycznie, zapominał o spotkaniach, a ona jak durna czekała. Nie raz, nie dwa kilka godzin tylko po to, by usłyszeć, że jest nieludzko małostkowa i zachowuje się jak jego własna matka.

Ona jak Molly. Z trudem opanowała narastającą wściekłość, ale Ron jeszcze nie skończył.

- Hermiona, to pora na życie! Dopiero pokonaliśmy Voldemorta, musimy się cieszyć odzyskaną swobodą. A nie być uwiązanym niczym pies na smyczy. Wiesz, jeśli coś ci nie pasuje, to kto cię trzyma? Bo na pewno nie ja.

I wyszedł, trzaskając drzwiami, a ona siedziała i nie wierzyła, w to co usłyszała. Nie chciała wierzyć.

Wyczerpany Bill zaaportował się do Nory i zdziwiło go światło. Myślał, że o tej porze już wszyscy będą spali, w końcu dochodziła druga w nocy. Zastanawiał się, kto jest nocnym markiem, ale szybko się to wyjaśniło.

W kuchni paliło się kilka świec. W ich blasku siedziała Hermiona, otulona w koc, z kubkiem herbaty i książką w ręku. Na policzku dostrzegł ślady po łzach, najwyraźniej tak, jak on, miała ciężki wieczór za sobą.

Hermiona wyczuła, że ktoś pojawił się w kuchni, bo przerwała czytanie i odwróciła się w stronę drzwi. Zauważywszy Billa, uśmiechnęła się i zapytała:

- Cześć. Blado wyglądasz, czyżby miało to związek z ugryzieniem? – Starała się, aby jej głos brzmiał stosunkowo lekko i pogodnie.

Najstarszy Weasley pokręcił głową i odpowiedział: - Rana goi się dobrze. W sumie nawet jej nie zauważam, bo swego czasu dużo się dzieje w Muszelce…

Bezszelestnie usiadł na stoliku i w skrócie opowiedział jej co się wydarzyło u niego przez ostatnich parę dni. Był wyraźnie zmartwiony i wręcz przytłoczony zaistniałą sytuacją. Hermiona z głębi serca mu współczuła, wiedziała, jak to jest cierpieć w ten sposób, drżąc z obawy o ukochaną osobę.

Dlatego też podniosła się i spontanicznie przytuliła się do niego. Zaskoczony Weasley machinalnie przyciągnął ją do siebie i poczuł, że jego nos wypełniony jest zapachem jej włosów – wanilii pomieszanej z miodem.

Hermiona szybko zorientowała się w jak niezręcznej sytuacji się znaleźli, więc odsunęła się szybko, próbując ukryć narastające zażenowanie.

Na szczęście dla niej Bill nie myślał o tym w takich samym kategoriach, bo tylko skwitował całą tą sytuację smutnym uśmiechem.

- Powinniśmy iść spać. – Stwierdził, a dziewczyna pokiwała bezwiednie głową. Wstał i podszedł do drzwi. Zatrzymał się jednak, bo coś mu się nasunęło: - A, i nie przejmuj się tym prawem. Jesteście trójką bohaterów. Nie będą mieli odwagi i śmiałości was ruszyć.

I wyszedł, a Hermiona analizowała jego słowa. Po chwili zmarszczyła czoło, wyraźnie zdumiona - o jakim prawie on mówił?