Tytuł: Pożeracz serc
Beta: Grim
Rodzaj: Kryminał/ Thriller (nie! romans ;))
AU 7 tom. Pogrążonymi w żałobie korytarzami Hogwartu wstrząsa fala okrutnych zbrodni. Kto okaże się mordercą? Dlaczego zabija w tak wyrafinowany sposób?

PS. Oczywiście nie porzucam "Zielonych oczu", więc proszę się nie martwić ^^


Była pełnia i za oknem jawił się w całej swojej okazałości wielki owal księżyca. Delikatne, prawie niebieskie światło rozjaśniało nieznacznie pogrążone w mroku wnętrze biblioteki. Na wielkim stole, znajdującym się pośrodku ciągnących się aż pod sufit regałów z książkami, stało parę dopalających się świec. Całość pomieszczenia falowała w rytm tego, jak ich płomienie chybotały się przy podmuchach wiatru, przenikającego przez gotyckie okna. Prawie cały wosk zdążył się już stopić i światło było już niemal za słabe, by mogło posłużyć komuś, kto chciałby przy nim kontynuować lekturę.

Pani Pince, stara bibliotekarka o twarzy przywodzącej na myśl sępa, siedziała za swoim biurkiem i przeglądała kartoteki szkolnego księgozbioru. Zdawała się bardzo zajęta, jednak od czasu do czasu podnosiła głowę i omiatała pomieszczenie czujnym spojrzeniem. Była niczym strażnik, pilnujący cennych, hogwarckich woluminów przed napływem nieznających ich wartości barbarzyńców.

Oprócz niej, w bibliotece było już tylko troje studentów Hogwartu siedzących przy oddalonych od siebie miejscach przy stole. Powodem takiej separacji mogło być to, że każdy z nich pochodził z innego domu, ale można było też założyć, że po prostu nie chcieli sobie przeszkadzać w nauce. Prawdę powiedziawszy, Hogwart, w przeciągu krótkiego czasu przeszedł sporą metamorfozę i nie sprzyjał już beztroskim rozmowom. A już szczególnie w towarzystwie Ślizgona.

Blaise Zabini pochylał się nisko nad wielką księgą o czarnej okładce, zupełnie ignorując Ginny Weasley. Rudowłosa dziewczyna miała przed sobą rozwiniętą rolkę pergaminu i zastanawiała się nad wyglądem kolejnego zdania w jej wypracowaniu. Ostatnią osobą znajdującą się w bibliotece była Susan Bones. Łagodne oczy Puchonki wpatrywały się w książkową ilustrację, ukazującą grupę goblinów maszerujących ulicami Hogsmeade.

Susan ziewnęła, przeciągnęła się i przetarła zmęczone oczy. To najwyższy czas, aby odpocząć od nauki. Zamknęła książkę z przypadkowym trzaśnięciem, które, w tak cichym pomieszczeniu, zabrzmiało niemal jak wybuch bomby. Dziewczyna sama podskoczyła na ten dźwięk i spojrzała przepraszająco w kierunku Ginny, która podniosła gwałtownie głowę znad pracy domowej. Blaise rzucił w jej stronę pogardliwe i poirytowane spojrzenie, po czym wrócił do lektury.

Susan, na lekko drżących nogach, ruszyła przez wąski korytarz, którego ściany stanowiły regały z książkami. Wiele starych ksiąg miało mocno podniszczone okładki, a tytuły niektórych woluminów zapisane były skomplikowanym pismem runicznym. Nie miała jednak siły zastanawiać się nad tym, jakie tajemnice mogą przechowywać na pożółkłych kartach. Gdy była młodsza bardzo ją to fascynowało, ale czasy wojny i ciężkie przeżycia z ostatnich miesięcy znieczuliły ją na takie rzeczy. Odnalazłszy miejsce, z którego pochodził podręcznik, Susan odłożyła go na półkę.

Spojrzała na prosty, mugolski zegarek na swojej ręce. Mała wskazówka była ustawiona prawie dokładnie na pozłacanej cyfrze jedenaście. Najwyższa pora by wrócić do wygodnego pokoju wspólnego Puchonów i trochę się zrelaksować. „To jedyne miejsce, gdzie nie dotarły jeszcze splamione krwią niewinnych łapy Carrowów i Snape'a" – pomyślała. Kiwnęła głową na pożegnanie pani Pince i wyszła na pusty, szkolny korytarz.

Zamek już od dawna zdawał się być pogrążonym w żałobie po stracie ostatniego dyrektora. Kamienne, prastare mury straciły swój dawny blask, ustał gwar radosnych rozmów, a przy stołach w Wielkiej Sali raziły w oczy puste miejsca, pozostałe po uczniach mugolskiego pochodzenia. Nastrój terroru i strachu przepełnił cały zamek. Coraz więcej osób traciło rodziny lub bliskie sobie osoby. Śmiech rozbrzmiewał tu coraz rzadziej i brzmiał nienaturalnie.

Susan aż podskoczyła, gdy gmachem szkoły wstrząsnął potężny huk grzmotu i już po chwili usłyszała bębniące w szyby ciężkie krople deszczu. Przystanęła przy oknie akurat na czas, by zobaczyć błyskawicę przecinającą nocne niebo. To wszystko zdawało się tylko podkreślać jej przygnębienie. Fakt, że na każdy odgłos reaguje tak nerwowo, świadczył tylko dobitnie o tym, że Hogwart przestał być dla niej bezpiecznym schronieniem. Na samą myśl o śmierciożercach, przechadzających się swobodnie szkolnymi korytarzami, Susan poczuła, jak gęsia skórka pokrywa jej ręce.

Grzmot.

— Raz… dwa… trzy… cztery… pięć… — odliczyła szeptem, poprawiając uchwyt torby na ramieniu.

Błyskawica.

Dopiero gdy światło znikło, Susan zdała sobie sprawę z tego, że wszystkie świece są wygaszone. Otoczyła ją ciemność, przez którą tylko gdzieniegdzie przebijała się słaba poświata księżyca. Dziewczyna poczuła się nagle bardzo nieswojo. Rozejrzała się niepewnie w prawo i w lewo, ale niczego podejrzanego nie dostrzegła. Mimo to, nie potrafiła pozbyć się dziwnego wrażenia, że jest obserwowana.

Przez chwilę jeszcze stała w miejscu, wstrzymując oddech i nasłuchując, ale szybko zganiła się w myślach. Przecież ten zamek żyje! Każda zbroja, każdy obraz, nawet rośliny! Zaśmiała się, by dodać sobie odwagi, ale dźwięk jej śmiechu, odbity od kamiennych murów, powrócił do niej zniekształcony i efekt był wręcz odwrotny. Susan poczuła, jak nieprzyjemny dreszcze przechodzi wzdłuż jej kręgosłupa.

Ruszyła szybko korytarzem, postanawiając, że nie będzie się oglądać za siebie. Jutro pewnie wszyscy przyjaciele znowu będą się śmiać z jej naiwności, a cała sytuacja wyda się wręcz komiczna. Przyspieszyła kroku, ale poczucie tego, że nie jest sama nie dawało jej spokoju. Stanęła jak wryta, bo tym razem już prawie z całkowitą pewnością usłyszała czyjeś kroki. Może to jej własny umysł stroi sobie z niej żarty?

Stuk, stuk, stuk.

Odwróciła się szybko, ale niczego nie dostrzegła. Była sama w ciemności. Musiało jej się przesłyszeć. To wszystko przez te okropne koszmary, które nawiedzały ją co noc. W myślach znów zobaczyła zniszczony dom, z unoszącym się nad nim Mrocznym Znakiem. Co prawda, nie było jej przy tym zdarzeniu, ale oczami wyobraźni widziała je już nieskończoną ilość razy. W snach regularnie słyszała krzyki cioci, wujka i kuzynów, gdy śmierciożercy torturowali ich tylko po to, by potem pozbawić ich życia. Zupełnie jakby to wszystko było tylko dobrą zabawą… Dlaczego akurat teraz o tym pomyślała?

— Chyba Hannah miała rację, ostatnio zaczynam trochę wariować... – mruknęła pod nosem.

Znów ruszyła przed siebie, przyspieszając nieznacznie kroku. Poczuła, jak ręce zaczynają jej drżeć. „Nie zatrzymuj się" – rozkazał instynkt, ale nogi zdawały się powoli odmawiać posłuszeństwa. Serce podskoczyło jej do gardła.

Stuk, stuk, stuk.

Znów je usłyszała. Tym razem wyraźnie. Zbliżały się, narastały, przytłaczały ją i przerażały. Musi coś zrobić. Znowu się odwrócić i sprawdzić, kto to? To była chyba najrozsądniejsza wersja. Nie wiedzieć czemu czuła, że musi iść dalej... To przecież niedorzeczne! To na pewno Ginny, albo ten okropny Zabini wracają z biblioteki! Wymacała w kieszeni różdżkę i poczuła się bezpieczniej. Zatrzymała się i spojrzała za siebie.

Cień nadchodzącej postaci sunął leniwie po ścianie. Błyskawica oświetliła jej twarz. Susan odetchnęła z ulgą, wypuszczając głośno powietrze przez drżące wargi. Serce boleśnie bębniło jej w żebra, łopocząc jak ptak w klatce.

— Ach, to tylko ty! – powiedziała głośno, nie starając się ukryć ulgi. – Nawet nie wiesz jakie głupoty ostatnio mi przychodzą do głowy. Cały czas chodzę taka zestresowana… Chyba zaczyna mi odbijać!


Ginny Weasley zamaszyście postawiła kropkę, kończąc tym samym długie i skomplikowane wypracowanie. Nie miała już nawet siły, by przeczytać i sprawdzić to, co napisała. Eliksiry nigdy nie były jej ulubionym przedmiotem i szczerze mówiąc, to nie obchodził jej zupełnie wpływ faz księżycowych na ważenie trucizn. Zerknęła na siedzącego po przeciwnej stronie stołu Ślizgona. Chłopak nadal wczytywał się z zainteresowaniem w tajemniczą księgę przed nim. „Ciekawe, o czym może czytać ktoś taki, jak on?" pomyślała z pogardą.

Opadła na oparcie krzesła, czując ulgę w bolącym kręgosłupie. Stanowczo była typem sportowca. Dłuższy bezruch i ślęczenie nad książkami męczyły ją znacznie bardziej, niż porządny trening Quidditcha.

Ciekawe, czy Harry też tak ma… ?

To zadziwiające, jak umysł wykorzystywał każdą sytuację by przypomnieć o ukochanym. Zawsze takiemu wspomnieniu towarzyszył przeszywający ból w klatce piersiowej. Zupełnie tak, jakby serce buntowało się przed tak długą rozłąką. Pocieszała się jednak tym, że Harry nie jest sam; razem z Ronem i Hermioną na pewno sobie poradzą z wszystkimi przeciwnościami. Dobrym znakiem był także brak jakichkolwiek wzmianek o nim w poddawanej cenzurze prasie. Była pewna, że śmierciożercy nie zaprzepaściliby szansy na ogłoszenie światu, że słynny wybraniec, Harry Potter, nie żyje…

Dość tego! Ciągłe powtarzanie w głowie tych samych słów nikomu nie pomoże.

Zaciągnęła rękawy swetra na zmarznięte dłonie, odkładając pióro. Nawet nie zdała sobie sprawy z tego jak bardzo przemarzła. Wraz z szalejącą za oknem burzą z piorunami temperatura w pomieszczeniu spadła gwałtownie. „Nic dziwnego" – pomyślała Ginny spoglądając na stare okno, chybocące w ramach, pod naporem wiatru. Nagle dotarło do niej, że była tak zamyślona, że zupełnie nie usłyszała grzmotów. Zaszczękała zębami i zatrzęsła się z zimna. Na dzisiaj stanowczo wystarczy.

Zwinęła pergamin w rolkę, schowała razem z piórem do torby i podniosła się od stołu. Zabini spojrzał w jej stronę nieprzytomnym wzrokiem, ale natychmiast wrócił do lektury. Każdy dźwięk zdawał się mu przeszkadzać. Ginny ze złośliwością zasunęła głośno stare, drewniane krzesło i spojrzała na zegar ścienny wiszący nad biurkiem pani Pince. Dochodziła północ. Dziewczyna przetarła piekące oczy i przeczesała palcami swoje długie, rude włosy.

— Dobranoc – powiedziała w stronę bibliotekarki, która tylko skinęła jej głową.

Na korytarzu paliło się blade światło świec. Ginny, myśląc już tylko o ciepłym łóżku i miękkiej poduszce ruszyła pospieszny krokiem w stronę pokoju wspólnego Gryfonów. Wypchana do granic możliwości torba ciążyła jej nieznośnie na ramieniu.

— Cegły, nie książki! – mruknęła do siebie, uśmiechając się pod nosem.

Dziadek zawsze tak żartował na widok wypchanych kufrów Billa i Charliego. To wspomnienie uświadomiło jej jak dziwnie się czuła będąc jedynym Wesleyem w Hogwarcie. Zawsze otaczali ją starsi bracia, do których w razie potrzeby mogła się zwrócić z każdym problemem. To fakt, często byli denerwujący i wpychali nos w nie swoje sprawy, ale też zapewniali jej poczucie bezpieczeństwa. Teraz została sama i mimo, że dużo czasu spędzała z Nevillem Longbottomem i Luną Lovegood, to cały czas czuła się dziwnie samotna.

Zamyślona, nie zważała na drogę.

Ginny potknęła się i boleśnie upadła na posadzkę. Książki i pergaminy rozsypały się po podłodze, a kałamarz wypadł z torby, rozbijając się o twardy marmur. Granatowy atrament rozlał się po ziemi, mieszając się z inną, ciemnoczerwoną cieczą.

Po korytarzu rozległ się stłumiony pisk i Ginny dopiero po chwili uświadomiła sobie, że to ona wydała ten dźwięk. Nie mogła się jednak powstrzymać. Nie mogła też uwierzyć w to, co widzi. Przed nią leżała Susan Bones. Na twarzy miała wyraz uprzejmego zdziwienia, jakby czekała na jakąś miłą niespodziankę. Jej puste, niewidzące oczy skierowane były ufnie w sufit. Ręce miała wyciągnięte przed siebie. Może oczekiwała prezentu?

Ginny podniosła się na łokciu i, dopiero wtedy, zrozumiała skąd na posadzce jest tyle krwi. Poczuła jak robi się jej niedobrze. Zasłoniła usta ręką. W piersi Susan była wielka dziura i czegoś tam brakowało…

serca.

Ginny zacisnęła powieki w nadziei, że jak je otworzy to okaże się, że to wszystko jej się tylko przyśniło. Niestety. Susan dalej leżała przed nią na ziemi. Mózg Ginny zaczął się wzbraniać przed tą przytłaczającą rzeczywistością.

Po korytarzu rozległy się kroki. Blaise Zabini stanął jak wryty, obserwując szeroko otwartymi oczami to, co działo się tuż przed nim. Rozchylił wargi i przez moment wyglądał tak, jakby chciał coś powiedzieć, ale najwidoczniej zabrakło mu słów.

— Co ty zrobiłaś…? – szepnął, patrząc na Ginny ze strachem.

— To nie ja… ona… leżała… serce… — wymamrotała Ginny. – Pomocy…

Zabini odwrócił się na pięcie i rzucił się biegiem przed siebie. „Uciekł" – pomyślała przerażona Ginny.

— Co teraz? – powiedziała sama do siebie, łapiąc w dłonie garście rudych włosów.

Jej szata zaczęła przemakać od dołu. Atramentem? Krwią? Nie wiedziała. Nie mogła się też ruszyć z miejsca. Czuła, że musi tu zostać. Przy Susan. Podkuliła kolana pod brodę i ciasno objęła je ramionami.

W takiej pozycji zastali ją profesor McGonagall i nowy dyrektor, Snape. Zabini już nie wrócił. Najwidoczniej to było ponad jego siły. Ginny nie mogła go za to winić.

Opiekunka domu Gryfonów, wyglądała teraz tak, jakby miała zemdleć. Cofnęła się o krok do tyłu, by nie wdepnąć w kałużę krwi i oparła otwartą dłoń na ścianie. Snape wcale nie mrugał, ale zdawał się, jako jedyny, nie tracić rozumu.

— Co tu się dzieje? – spytał tak cicho, że Ginny ledwie go dosłyszała.

Jego zimne, bystre oczy omiatały teraz uważnie cały korytarz. Ginny bała się otworzyć usta.

— Panno Weasley, zadałem pytanie! – Snape podniósł głos.

Przez chwilę spojrzeli sobie prosto w oczy.

— Ja… wracałam z… biblioteki… — wydusiła z siebie dziewczyna, nie będąc jednak w stanie podnieść się z ziemi. – Pisałam wypracowanie… z eliksirów…

Każde słowo sprawiało jej fizyczny ból i wydzierało się z jej gardła, kalecząc przy tym struny głosowe. Nagle jej zasób słów okazał się zbyt ubogi, by opisać całe zdarzenie.

— I co dalej? – dopytywał dyrektor ostrym tonem.

Jego aksamitny głos niósł się ze zdwojoną siłą po pustym korytarzu. Ginny jeszcze bardziej się skuliła.

— I… ja się potknęłam…, a Susan…

Łzy zdławiły resztę zdania. Załkała głośno.

— Weasley, mów! – wściekle ponaglił ją Snape. – Nic tu po twoim beczeniu!

Twarz wykrzywiła mu się w gniewie, jakiego Ginny jeszcze nie widziała. A Snape nie należał przecież do osób o łagodnym usposobieniu. McGonagall drgnęła, jakby ocknęła się z długiego snu.

— Dyrektorze, starczy – powiedziała stanowczo. – Myślę, że należy zabrać pannę Weasley do skrzydła szpitalnego. Jak odpocznie, to na pewno opowie nam wszystko ze szczegółami. Trzeba też zabrać stąd… — głos jej się załamał.

Ginny poczuła jak czyjeś ręce zaciskają się na jej ramieniu i podnoszą ją do góry.

— Idziemy – rozkazała łagodnie McGonagall.

Okaleczone ciało Susan Bones zdawało się machać im na pożegnanie swoją wyciągniętą ufnie w górę dłonią.


Zapraszam do komentowania, to naprawdę nic nie boli a tylko dodaje skrzydeł autorowi! (oczywiście, by komentować nie trzeba być zarejestrowanym na stronie)