Jocelyn Morgenstern po pokonaniu Valentina i ochronieniu przymierza z Podziemnymi postanowiła uratować swojego syna Jonathana ze szponów męża. Do posiadłości Fairchildów pognała natychmiast. Niestety... było już za późno. Posiadłość dogasała po płomieniach demonicznego ognia. Patrzyła jak jej rodzinny dom został zniszczony przez mężczyznę, którego tak mocno kochała, a teraz równie mocno nienawidzi. Była pewna, że to jej mąż podłożył ognień. Chciała tylko sprawdzić czy jej rodzice i dziecko zdążyli uciec. Poczuła jak jej koleje dziecko zaczęło kopać. Była w 4 miesiącu ciąży i cieszyła się, że jej mąż był tak zajęty powstaniem, że niczego nie zauważył. Zapadła w niespokojny sen, który okazał się jeszcze gorszy niż rzeczywistość. Widziała jak jej mąż podpala dom, a jej rodzice oraz o zgrozo Wayland, któremu u szyi zwisał naszyjnik Lidera Kręgu, a w łóżeczku na pewno dostrzegła jasne włosy dziecka. Czy to był jej Jonathan czy syn Michała nie wiedziała, obydwaj chłopcy mieli jasne włosy więc nie wiedziała, który z chłopców został spalony. Ze snu wyrwał ją Lucian Graymark, który zaczął się o nią martwić. Kiedy tylko wstała i rozbudziła się na tyle ile mogła zabrała z nietkniętej kryjówki Kielich Anioła i postanowiła opuścić świat Nocnych Łowców. Definitywnie. Żegnając się na lotnisku z jej przyjacielem od dziecka wyszeptała mu, że Valentine żyje.
Od tego zdarzenia minęło dwa lata. Joclyn zdążyła ukryć kielich w jednej z Kart Tarota i podarowała na pożegnanie mieszkającej po sąsiedzku wróżce Dorothe. Następnego dnia ona i jej półtoraroczna córka Clarissa miały się wyprowadzić. To była ich ostatnia noc w tym mieszkaniu. By swoje ślady zatuszować miał jej pomóc Magnus Bane. Właśnie na niego czekała więc nie sprawdzała kto puka do niej do drzwi tylko je otwarła. Z pokoju obok można było usłyszeć przeraźliwy płacz. W drzwiach stał chłopiec strasznie podobny do Valentaina, ale dostrzegała też w nim siebie. Nie zdążyła nic powiedzieć gdyż patrząc na nią swoimi czarnymi oczami zapytał:
- Matko, wrócisz do domu? - W jego głosie nie było żadnych uczuć, ale oczy, jego oczy pokazywały, że czegoś oczekuje. Znała ten wzrok, bo jej córka zawsze go miała kiedy bardzo czegoś chciała. Za jej plecami usłyszała drugi głos, głos jej męża:
- Jocelyn, nie odpowiesz swojemu dziecku? - Kobieta i chłopiec równocześnie spojrzeli na mężczyznę, który na ręce trzymał rudowłosą dziewczynkę.
- Clary! - Krzyknęła kobieta biegnąc do mężczyzny. Zatrzymała się kiedy zobaczyła, że Valentain trzyma w drugiej ręce nóż do rzucania.
- Mamusiu...dlaczego tata jest na mnie zły? - zapytała dziewczynka nie rozumiejąca całej sytuacji.
- Mamusiu? Tata? - zdziwiony odezwał się chłopiec. Podchodząc do Valentaina chłopiec odezwał się ponownie. - Ojcze, kim jest mamusia i tata?
- Jocelyn? Czy możesz to wytłumaczyć? - zażądał mężczyzna patrząc na rudowłosą piękność, która była jego żoną, na mini podobiznę swojej żony i troszeczkę siebie samego na rękach, by przenieś wzrok na chłopca i na koniec znowu na kobietę.
Jocelyn poddała się. Zamknęła drzwi i podeszła do swojej ponownie całej rodziny. Pogłaskała swoją córeczkę po twarzy i delikatnie wyciągnęła ją z rąk męża. Usiadła na kanapie i gestem zaprosiła mężczyznę i chłopca by się dosiedli. Valentain nie zrobił ani kroku, ale chłopiec nieśmiało podszedł do matki i usiadł obok niej. Był strasznie ciekawy tego małego stworzonka tak podobnego do jego matki, a jednak tak różnego. Niczego jednak po sobie nie pozwolił poznać. Od kiedy pamiętał ojciec miał fioła na punkcie znalezienia matki i uzyskania władzy nad Nocnymi łowcami. To małe stworzonko, które przyciągało go jak nic innego dotychczas sprawiło ogromne zamieszanie w jego poukładanym świecie. Stworzonko wywoływało w nim również inne uczucia, które sprawiało, że jego ciemna strona mimo tego, że taka mocna wydawała się jakby zasypiać. Mężczyzna ponaglił kobietę gestem zbliżając się do rodziny. Kobieta oczyściła gardło i zaczęła mówić:
- Jonathanie, 'mamusia'... to bardzo miłe i pieszczotliwe określenie jakie może powiedzieć dziecko do swojej matki. Samo słowo 'mamusia' oznacza więc matkę. Dziecko może również mówić mama i ma na myśli matkę. Natomiast słowo 'tata'... jest to pieszczotliwe określenie na ojca. Dziecko może również mówić do ojca 'papo'. Właśnie tak dzieci Przyziemnych mówią do swoich rodziców. Rozumiesz już, Jonathanie? zapytała mierzwiąc mu włosy na głowie.
- Tak, matko. - Odpowiedział trochę zmieszany z powodu nagłego dotyku kobiety. Od dawna nikt nie dotykał go tak delikatnie. Owszem, zadrżało się, że ojciec trzymał go za rękę, ale to jak to małe stworzonko było trzymane było dla niego obce.
- Clary, skarbie możesz zaprowadzić swojego brata do pokoju obok i czymś się pobawicie. Muszę najpierw porozmawiać z waszym ojcem, a później odpowiem na wasze pytania. Dobrze? - zapytała kobieta przytulając dziewczynkę i ją całując w czoło przed zdjęciem z kolan. Dziewczynka przytaknęła i wyciągnęła rękę do chłopca. Jonathan spojrzał na ojca czekając na zgodę i kiedy taką otrzymał ujął wyciągniętą w swoją stronę rękę i pozwolił się zaprowadzić z dala od ojca.
- Clary jest moim dzieckiem? - zapytał Valentain gdy tylko dzieci zniknęły z pokoju.
- Tak, Clary to znaczy Clarissa, ona jest Twoją córką. Nie udawaj, że o niczym nie wiedziałeś. Podczas powstania byłam w 4 miesiącu ciąży. - powiedziała kobieta bardziej ze smutkiem niż złością.
Mężczyzna długo patrzył na kobietę siedzącą przed nim. Usiadł obok niej i przyciągną ją do siebie mocno przytulając. Czując jej napięte mięśnie postanowił ją rozluźnić pocałunkiem. Bardzo długo łączył swoje usta z jej. Dopiero kiedy odpowiedziała równie żarliwie jak za dawnych czasów poluźnił swój mocny uścisk. Przerwał pocałunek, ale nie odsunął się od kobiety kiedy odpowiadał na jej pytanie:
- Podejrzewałem, że jesteś w ciąży. Dlatego zrobiłem to co zrobiłem. Żeby cię ukarać. Nawet nie pomyślałem, że jestem ojcem tego dziecka. - Powiedział i wpił się ponownie w usta kobiety. Odpowiedziała równie ochoczo jak poprzednio wiedząc, że tylko tak może się uwolnić, ale natychmiast poderwała się na nogi przerywając pocałunek.
- Sprawdzę co u dzieci. - powiedziała poprawiając swoje ubranie i wychodząc z pokoju. Clarissa malowała palcami po kartce, a Jonathan patrzył się jakość na nią dziwnie. Żadne z nich nie zwróciło uwagi na kobietę i podchodzącego do niej mężczyznę.
- Wiem, że to piękny widok. Cała rodzina w komplecie. Wiesz Jocelyn, będę musiał Cię ukarać za tą ucieczkę. Teraz spakuj swoje rzeczy i Clarissy. Wracamy do domu. Bez dyskusji żono! - Szepnął jej do ucha. Kobieta wzdrygnęła się słysząc władczy głos za sobą. Nigdy nie używał względem niej tego tonu, ale to się jak najwyżej zmieniło. Kobieta odeszła wiedząc, że tym razem przegrała już na samym początku. Wiedziała już to kiedy w drzwiach zobaczyła swojego syna, a jej córkę na rękach ojca. Kobieta wskazała na spakowane rzeczy niedaleko drzwi, których wcześniej nie zauważył. Ze złością złapał włosy kobiety i pociągnął tak mocno by na niego spojrzała. Wrknął z iskrzącymi się oczami:
- Znowu chciałaś uciec, żono! - Nie przejmował się tym, że kobieta miała łzy w oczach, a jego dzieci na wszystko patrzyły. Nadal była piękna, a jej iskra, którą tak kochał w jej oczach była tą równie mocna jak ta z początku ich znajomości. Pragną ją ukarać i to bardzo. Z tego wszystkiego wyrwał go płacz dziewczynki. Było w nim coś co go bardzo zainteresowało. Wydawało mu się, że to coś w jej głosie było mocniejsze niż to co słyszał u Jonathana Herondala kiedy odwiedzał wdowę po Stephenie. To go zaciekawiło więc przestał zajmować się karaniem żony, to mógł zrobić i zrobi po powrocie do domu. Teraz musiał się jednak przyjrzeć swojemu nowemu dziełu, swojej córce. Nie zwrócił więc uwagi na uśmiech swojego syna patrzącego na dziewczynkę, na iskrę w jego oku tak podobną do matki oraz tego, że obydwoje z nich mieli małe ranki na jednym z nadgarstków. Clarissa na lewym natomiast Jonatan na prawym.
Kobieta jednym ruchem wytarła swoją twarz. By po chwili przykucną i wyciągnąć ręce do przodu. Dziewczynka przybiegła na ten gest i mocno wtuliła się w ciało matki. Jocelyn zauważyła, że obydwoje jej dzieci krwawią. Kiedy ta już się uspokoiła na tyle by się odezwać wyszeptała w ucho matki imię swego brataa. Ten patrzył na całą scenę ze złością w oczach. Kiedy kobieta delikatnienie uśmiechnęła się i wyciągnęła do niego rękę nie pobiegł jak to małe rude stworzonko pachnące śmiesznie słodko gdy krwawiło tylko powoli, zgodnie z nauką ojca. Niezdarnie dziewczynka wywinęła się z rąk matki tak by go przyciągnąć do siebie i przytulić zarówno brata jak i matkę. Owinęła również matki ręce wokół siebie i swojego brata. Valentain podszedł do drzwi i je otworzył. Zabrał dwa małe bagaże i władczo powiedział.
- Skoro jesteśmy już razem, wracamy do domy. Jonathan pilnuj siostry. Ja będę pilnował matki by nie zginęła jak ostatnio. - Powiedział Valentain czekając na rodzinę w otwartych drzwiach by ich przepuścić. Nie zauważył więc tego, że Jocelyn upuściła coś na podłogę i kopnęła przy kroku tak by ten tego nie zauważył zamykając drzwi. Ten moment widział w ukryciu Magnus. Wiedział jak kobieta ukrywa coś tak by nie zobaczył tego Valentain. Zrozumiał, że to wiadomość dla niego. Zaczekał jeszcze chwilę po tym jak zamknęły się za nimi drzwi wyjściowe. Dopiero wtedy wyszedł ze swojej kryjówki i poszedł zobaczyć tajemniczą wiadomość pozostawioną w mieszkaniu.
