Will nie był zadowolony; Nie dość, że czuł się okropnie (chyba miał gorączkę i jedyne, o czym marzył to położenie się i zaśnięcie, chociażby w tym miejscu), to psychiatra, do którego przyszli z detektywem Morrisonem w sprawie ostatnich serii morderstw, wcale nie chciał współpracować.
- Musimy mieć informacje chociaż o tym, czy pan McMillan mógłby dokonać tych morderstw, proszę nas zrozumieć. – Mark usilnie starał się dotrzeć do dr Lectera.
- To panowie muszą mnie zrozumieć. Nie mogę ujawniać informacji o moich pacjentach bez nakazu.
Obszerny gabinet, zastawiony mnóstwem półek z książkami, wydawał się Willowi coraz bardziej duszny w miarę przeciągania się tej bezsensownej wymiany zdań. Już od 10 minut padały takie same prośby z jednej strony i takie same stanowcze odmowy z drugiej. John McMillan był ich głównym podejrzanym, wykluczyli już nawet sporą liczbę wcześniejszych potencjalnych sprawców, aby dojść do, wydawałoby się, pewnego tropu. Problem polegał tylko i wyłącznie na tym, że główną poszlaką miała być opinia z leczenia uzyskana od jego terapeuty, dr Hannibala Lectera.
Uzyskanie nakazu mogło ciągnąć się jednak zbyt długo.
- Chodź, naprawdę musimy wrócić z nakazem, nic nie wskórasz. – pociągnął detektywa za ramię, rozeźlony, i w tym momencie grunt dosłownie usunął mu się spod nóg; stracił panowanie nad własnych ciałem. Dreszcze, które nim wstrząsnęły na pewno nie miały nic wspólnego z grypą.
Słyszał, jak Morrison pyta o, czy wszystko w porządku, Lecter z dziwną ciekawością na twarzy przyglądał się natomiast, jak Will pada na ziemię.
Żył. Przynajmniej tak się Willowi zdawało gdy powoli odzyskiwał przytomność. Najgorsze że chyba nie chciał. Że czuł się jakby był zamknięty w czyimś niezdolnym do poruszania się, zimnym, bezwładnym ciele. Powoli jednak otworzył oczy.
- Witaj Williamie - rzekł mężczyzna siedzący przy jego łóżku. Zajęło Willowi trochę czasu zorientowanie się że był on psychiatrą którego wcześniej przesłuchiwali.
- Dr Lecter. Czemu zawdzięczam tą przyjemność? - Zapytał Will, siląc się na uprzejmość, której nie obejmował ton jego zachrypniętego głosu.
-Wraz z Detektywem Morrisonem byliśmy bardzo zaniepokojeni stanem Twojego zdrowia -odpowiedział Hannibal - Jak się czujesz?
- Tak sobie, jak pewnie powiedzieli wam lekarze i jak sam pan zauważył. Co mi właściwie jest? – skierował pytanie za plecy doktora, do Marka, który stał przy drzwiach, zupełnie jak on podczas wizyty w gabinecie Lectera. Wydawał się zakłopotany.
- Mówią, że… W zasadzie podejrzewają, hm, zapalenie mózgu. – wydukał śledczy, wykręcając sobie palce. Przez jakiś czas zastanawiał się nad złym samopoczuciem młodszego kolegi, ale taka choroba? Zdawał sobie sprawę że Will nie będzie zadowolony z jego decyzji ale zrobił to co nakazywało mu jego poczucie moralności, był świadomy że ta gnida-Derek Morgan, przewodniczący zespołu w którym znajdował się Will nie przejmuje się niczym poza rozwiązywaniem śledztw za wszelką cenę. A wszelka cena to szerokie pojęcie, szczególnie gdy w grę wchodzi życie i zdrowie współpracowników.
- Ustaliłem wraz z szefem Twojego wydziału że powinieneś odbyć kila wizyt w gabinecie doktora Lectera w celu potwierdzenia zdolności do wykonywania pracy w FBI.
- Co na to Morgan? To jemu podlegam bezpośrednio - odrzekł Will wiedząc że w tym momencie jest to jedyna deska ratunku.
- Poinformujemy go o podjętej decyzji - powiedział Mark już bardziej zdecydowanym głosem. Potrafił martwić się o innych, szukał przestępców z zaangażowaniem i poświęceniem i zapewne nie prowadziłby jednego z lepszy zespołów CIA gdyby nie to że w ważnych sprawach jego wola była nieugięta, nie ulegał wpływom. Nigdy.
Will westchnął. Wiedział, że nic nie da utyskiwanie Markowi, więc milczenie było przyzwoleniem na, co prawda nieodpowiadające mu, rozwiązanie. Z drugiej jednak strony, przecież w takim stanie na pewno dostaną papier na jego niezdolność do dalszej pracy. A musiał dopaść tego skurwysyna mordującego nie tylko pojedyncze osoby – Mordował też całe rodziny, i to od ponad miesiąca.
Lecter przyglądał się mu jak nadzwyczajnemu okazowi w zoo. Może faktycznie upatrzył sobie w nim dobry okaz do badań?
- Z chęcią poświadczę za twój stan zdrowia przed FBI.
Tak. Will nie wątpił.
Właściwie każdy psychiatra który o nim słyszał (a w tych kręgach Will Graham oj, był sławny) zachowywał się trochę jak gwałciciel przy pijanej nastolatce, leżącej na chodniku. Hannibal Lecter patrzył na niego bardziej jak drapieżnik który upatrzył sobie ofiarę. Spokojnie obserwował jego ruchy. W milczeniu. Will natomiast kipiał ze wściekłości, wewnętrzne emocje które od dawna nim targały- złość, zniecierpliwienie, strach. Nie wiedział kim jest, był jedynie świadomy nadmiaru złych emocji, wspomnień pełnych krzyku ofiar, ich zwłok, niezrównoważonych umysłów. Każdy moment, każda emocja dla jego fotograficznej pamięci była jak niezmywalny tusz; jego ciało było pokryte czymś brudnym-czymś czego wcale nie chciał. A jednak czuł potrzebę pracy w FBI. Był w tym dobry. Pomagał. Jak mógł nie pomagać? Jak mógł nie szukać potworów skoro wiedział że istnieją i już nigdy nie dadzą mu spokoju? Siedział w gabinecie doktora Lectera, i wiedział że marnuje swój czas.
- Która godzina? – zapytał
- Minęło około dziesięciu minut - odpowiedział spokojnie Lecter patrząc na niego spojrzeniem z którego nic nie wynikało. I to również było irytujące. Irytujący człowiek. Irytujące miejsce. Kurwa.
- Uhm. – Dopiero?
Rozejrzał się po skąpanym w krwawej poświacie promieni zachodzącego słońca gabinecie. Siedzieli w dużych, miękkich fotelach, naprzeciwko siebie. Właściwie Will nie miał ochoty na to wszystko, ale z uporem wpatrywał się w twarz Hannibala.
- Jak oceniasz swoją zdolność do kontynuowania pracy w FBI?
- To nie moja ocena się liczy w tej sytuacji.
- Od jakiego czasu dokuczają ci objawy choroby, Will?
Milczał przez chwilę, dalej jednak patrząc na psychiatrę.
- Nie wiem. – Naprawdę minęło dopiero dziesięć minut? Czuł się, jakby siedzieli tu już całą wieczność. Rozległ się dzwonek telefonu; Will prawie podziękował bogu, odbierając komórkę (nie obeszło go, że prawdopodobnie powinien mieć ją wyłączoną podczas wizyty w gabinecie Lectera).
- Tak?
- Musisz natychmiast przyjechać do mojego biura. – Morgan nie był zachwycony. Właściwie wszystko wskazywało na to, że albo znów kogoś zamordowano, albo dowiedział się o problemie swojego konsultanta i zamierzał coś z tym zrobić.
- Kolejne ciało? – Will spojrzał na Hannibala, siedzącego naprzeciw niego z twarzą nie wyrażającą zupełnie niczego. Chyba nici z dzisiejszej rozmowy na temat zdolności do pracy.
