Świat, w którym przyszło mu żyć nie należał do delikatnych. Zawsze trzeba było liczyć się ze stratami, był to interes, którym trzeba było kierować dużo ostrożniej niż jakąkolwiek dyplomacją państwa. Mafia to nie była szczęśliwa rodzina z serialu telewizyjnego, gdzie każdy miał swoją rolę i nic złego się nie działo poza porachunkami z policją. Nawet będąc samemu tak długo na czele swojej familii nie mógł powiedzieć, że czuł się bezpieczny. Ciągłe zagrożenie z rąk nie tylko marionetek państwowych, innych zgrupowań ale także z własnej rodziny. Każdy pragnie władzy, kocia lojalność trwała do momentu aż korzyści z niej były dużo niższe niż ryzyko zabicia osoby stojącej wyżej.
Wiedział to bardzo dobrze, wreszcie był członkiem Rurykowiczowej mafii, stał na jej czele wypełniając idee przekazane mu przez jego poprzedników, nigdy nie zdarzyło mu się popełnić błędu. Nigdy, aż do tego monentu.
Zmrużył oczy próbując nie okazać słabości, łzy nie były tu w żadnym wypadku potrzebne. Lata szkoleń dla KGB nauczyło go chować wszystko pod płaszcz obojętności i gniewu, a jednak widząc głowę Liliany na własnym biurku nie potrafił opanować rosnącego gniewu. Wszystko szło tak dobrze, już powoli zdobywali czarny rynek w Japonii, delegacje i rozmowy szły w dobrym kierunku, a jednak ktoś popełnił błąd, który kosztował życiem jego konkubinę i kilku mało znaczących ludzi.
Podniósł wzrok na bruneta, który spoglądał wszędzie tylko nie na niego, widać było wyraźnie jak się trzęsie pod wpływem tego, co się właśnie działo w pomieszczeniu, był też tym nieszczęśnikiem, który przyniósł przesyłkę wraz z załączonymi zdjęciami. Mężczyzna zacisnął usta próbując opanować się przed wydaniem wyroku na kimś, kto nie miał z tym nic wspólnego.
-Kto?- Rzucił krótko ochrypłym głosem odsuwając się nieznacznie. Wszyscy przełknęli cicho ślinę wiedząc dokładnie, o co ich glavie chodzi.
-Najpewniej Seung-gil.- Georgi odpowiedział cicho.- Wygląda na to, że zabił pupilka Waki.
-Chciał rozwiązać sprawy po swojemu.- Kobieta w pokoju wzruszyła ramionami uśmiechając się nieznacznie.- Dobrze, że tygryskowi udało się przeżyć, choć nie wiadomo jak długo…
Yakov chwycił list dołączony do przesyłki i po raz kolejny tego wieczoru przejrzał jego zawartość. Zacisnął dłoń zwijając papier w mocno pogiętą kulkę. Wściekłość nie opisywała stanu, w którym się znajdował, to było za słabe słowo. Puścił dwóch ludzi do Japonii jako łączników z nim. Mieli po prostu tam być i korzystać z życia i czekać aż padną ostateczne decyzje. Teraz nie było mowy o jakimkolwiek interesie z grupą Futou, mógł jedynie zrobić coś by udobruchać ich członków i przeczekać aż ten wypadek zostanie zapomniany.
-Nie ma wyboru. Viktor udasz się do Japonii jako nasz prezent. Powinieneś się im spodobać.
Wszystkie spojrzenia skierowały się na szarowłosego, który stał do tej pory podpierając jedną ze ścian. Już dawno stracił pozycje pupilka na rzecz Yuri'ego, nie spodziewał się jednak, że zostanie tak po prostu wysłany na śmierć by ocalić młodego blondyna. Kiwnął głową nie mogąc znaleźć słów, a raczej bojąc się, że powie coś, co zakończy jego życie już teraz.
-Jutro polecisz. Idź się spakować, Georgi jutro cię zabierze na lotnisko. Możesz zabrać ze sobą swojego psa, wreszcie już tutaj nie wrócisz.
Viktor wyszedł z gabinetu kierując bezszelestne kroki w stronę wyjścia. W głowie miał chaos, który podpowiadał mu ucieczkę od tego przeznaczenia. Spędził tyle lat w tej rodzinie wykonując każde polecenie Yakova. Zabijał, groził, ubijał interesów, sprzedawał i obserwował jak państwa drżą przed Rosją.
Jednak i potencjalny następca Feltsmana musiał umrzeć dla dobra rodziny, dla dobra ogółu. Dla dobra nowego ulubieńca.
.
.
.
Spoglądał z fascynację na młodego Japończyka, który po raz kolejny wykonał axla, spokój jaki od niego emanował wydawał się być prawdziwy, jakby nie miał nic wspólnego z jakuzą. Przeciętna twarz studenta z dużymi okularami, które jeszcze bardziej szpeciły rysy twarzy. Nie wyglądał na osobę, która umiała się ubrać, moda nie była jego przyjaciółką, a mimo to nie umiał odwrócić od niego wzroku. Był zupełnie inny od ludzi, których do tej pory spotykał. Jego spokojne ruchu na lodowisku uspokajały jego nerwy, powoli zapominał o powodzie, dla którego się tutaj pojawił, nie czuł zagrożenia życia, choć jeszcze 15 minut temu zastanawiał się kto zaopiekuje się jego psem gdy jego krew przykryje obcą ziemię.
-Yuri!- jego przewodnik zawołał radośnie do chłopaka robiąc mu kolejne zdjęcia telefonem.
Chłopak spojrzał się w ich stronę zdezorientowany, uśmiechnął się nieznacznie podjeżdżając do barierki by przywitać się. Rosjanin ruszył powolnym krokiem za Tajlandczykiem, który nucił sobie radośnie coś pod nosem zamieszczając na swoim instagramie kolejne zdjęcia.
-Phichit mówiłem ci żebyś nie robił mi zdjęć… - Brunet burknął niezadowolony, jednak poklepał przyjaciela po plecach dając do zrozumienia, że nie ma mu tego za złe.
-Przepraszam Yuri, ale wiesz, że to silniejsze ode mnie. Kiedyś zostanę królem instagrama! – Młodszy chłopak zachichotał chowając telefon do kieszeni. Dopiero gdy śmiech ucichł jego mimika się zmieniła na poważniejszą.- Przyprowadziłem ci prezent od rosyjskiej mafii.
Yuri skierował zaskoczony wzrok na mężczyznę przyglądając mu się uważnie. Brązowe oczy badały każdy milimetr obcokrajowca wzbudzając w nim pewien dyskomfort.
-Przecież to ojciec powinien go przyjąć. jeszcze nie jestem przywódcą.
-Twój ojciec zamknął przed nim drzwi i powiedział by wracał do siebie i reszty nie będę przytaczał bo nie lubisz tego słuchać. On nie umie japońskiego.
Brunet kiwnął głową ze zrozumieniem, ruszył powoli w stronę wyjścia z lodowiska odsyłając przyjaciela jednym ruchem ręki. Gdy Phichit oddalił się od nich, usiadł na ławce dając znać przybyszowi by też usiadł.
-Po co cię tutaj przysłali?- Powiedział do niego w idealnym angielskim zaskakując tym Viktora, który posłusznie usiadł niedaleko niego.
-Chodzi o naszego człowieka Yuri Plisetsky, Yakov chce go z powrotem żywego. – Odparł cicho mając wrażenie, że jego serce samo zaraz zakończy swój żywot, jeszcze nigdy nie słyszał swojego bicia serca tak wyraźnie.
-Yurio?
-Yurio?- Viktor zapytał zaskoczony nie rozumiejąc słów przyszłego waki.
-Moja siostra tak nazwała waszego Yuri. Próbował uciec, gdy zrozumiał co wasz człowiek zrobił, na jego nieszczęście ludzie mojego ojca byli szybsi. Nic nie obiecuję, ale spróbuję porozmawiać z Mari by go wypuściła.
-Z Mari?
-Moją siostrą. Uwielbia go, jest jej pupilkiem. Moja siostra nie lubi pozbywać się swoich zabawek, ale może uda mi się zrobić z nią interes. Może cię polubi.
-Przecież Seung-gil zabił pupilka twojego ojca?
Yuri przekrzywił głowę przymykając oczy. Przez chwilę można było dostrzec ból w jego mimice, jednak szybko został zastąpiony przez zobojętnienie. Otworzył powoli oczy, które szkliły od łez, których nigdy nie zamierzał wypuścić na zewnątrz.
-Minami-kun był moim przyjacielem. Nie żadnym pupilkiem, często razem jeździliśmy na łyżwach. Uczestniczył nawet w zawodach, co prawda tylko krajowych, ale bardzo chciał uczynić naszą rodzinę dumną z jego ciężkiej pracy. Wasz człowiek mu odebrał wszystko.
Jeśli wcześniej Yuki wydawał mu się oazą spokoju, to teraz jego aura się kompletnie zmieniła na rzecz irytacji. To wciąż nie był gniew jak u Yakova, jednak Viktor wiedział, że rozdrażnił młodego Japończyka swoim pytaniem.
Katsuki Yuri miał dopiero 21 lat, chodził do Nishikyushu University na kierunek ekonomia, jego pasją było łyżwiarstwo figurowe, lubił też naukę tańca, czy gotowanie. Wbrew powszechnemu mniemaniu ludzi wokół niego był nieśmiały i niepewny siebie, dlatego też nigdy nie zdecydował się na publiczne wystąpienia.
Przebrał się w normalne obuwie i ruszył do wyjścia bez słowa, zaś z pomieszczenia dla personelu wyłoniła się młoda kobieta ze stroskanym wyrazem twarzy. Zbliżyła się do Viktora zastanawiając się, czy w ogóle powinna się w to mieszać.
-To było nierozsądne mówić o tym. Yuri-kun nie pogodził się jeszcze z jego śmiercią, Minami-kun go osłonił przed waszym człowiekiem.
-Seung-gil próbował zabić syna waki?! Idiota! –Sapnął poirytowany rozumiejąc już obraz sytuacji.
-U nas też się zdarzają nieposłuszeństwa względem góry, ale jednak tutaj jest większa dyscyplina. Nikt by sobie nie pozwolił na taką samowolkę, co u was. Chodź, zamieszkasz z nami dopóki Yuri nie ochłonie i nie przedstawi cię Marii. – Kobieta odwróciła się na pięcie ruszając na zaplecze, spoglądać co chwila za siebie by mu się przyjrzeć. –Co cię trapi?
-Zostawiłem psa w głównej posiadłości.
-Będzie dobrze, Yuri kocha zwierzęta, więc się zaopiekuje twoich psem, martwiłabym się bardziej o siebie na twoim miejscu. – Odparła rozbawiona machając na mężczyzny, który ostrzył łyżwy. – To mój mąż Takeshi. Ja nazywam się Nishigori Yuko.
-NIkiforov Viktor. – Odparł nonszalancko obserwując uważnie otoczenie. –To jakie są twoje koneksje z rodziną Futou?
-Z rodziną Futou? – Yuko uśmiechnęła się tajemniczo, wpuszczając go przodem do skromnego domu, gdzie rozbrzmiewały wrzaski kilku dzieci.- Może kiedyś się tego dowiesz. Axel, Lutz i Loop chodźcie tutaj!
-Czy to nie są nazwy figur łyżwiarskich?- Viktor mruknął pod nosem zdezorientowany.
Trzy dziewczynki w takim samym wieku wybiegły z pokoju stając przy matce zaciekawione jej nagłym powrotem. Jedna z nich zauważyła jego obecność szturchając resztę. Nie rozumiał co do siebie mówią, a co wypytują swoją matkę. Zauważył jedynie, że kobieta z każdą chwilą jest coraz bardziej podenerwowana wypędzając dzieci z powrotem do salonu.
-Nie umieją angielskiego, ani rosyjskiego, więc raczej się z nimi nie dogadasz. Zaprowadzę cię do twojego pokoju i wracam do pracy, a ty lepiej tu siedź i nie sprawiaj kłopotów.
Stanął w skromnym pomieszczeniu, w którym nie było poza materacem i bardzo niskim stolikiem. Jak mniemał był to tradycyjny wystrój japońskich domów. Brak łóżka, kanapy, czy krzesła było dla nich czymś normalne, zaś dla niego niewyobrażalne. Usiadł pod ścianą próbując zastanowić się nad dalszymi poczynaniami.
Gdyby Seung-gil nie postanowił nagle pokazać rosyjskiej mafii, że jest lepszy od starucha, nic takiego by się nie stało. Rozumiał potrzebę wykazania się, sam w pierwszych latach swojego członkostwa robił więcej niż, o co proszono. Miał zabić cel? Zabijał całą rodzinę. Nigdy jednak nie posunął się do takiej niesubordynacji. Interesy w mafii były jak motyl, jedno złe dotknięcie i wszystko szło na marne, dlatego umiejętność kalkulowania było niezbędna by pnąc się po szczeblach kariery. Każdy potrafił wykonać rozkaz, ale nie każdy umiał wykorzystać ten rozkaz na swoją korzyść. Viktor był jednym z nielicznych, który to potrafił. Przez lata obserwował różnych bossów mafii, szkolił się nie tylko u Yakova, ale u zaprzyjaźnionych familii we Włoszech i Kazachstanie. Mimo że nie przepadał za kupowaniem magazynów poświęconych modzie, to robił tak co miesiąc obserwując najnowsze trendy. Jego strój zawsze musiał być nienaganny, miał świadczyć o jego pozycji i renomie. Ubieranie byle czego było nie do przyjęcia. W jego karierze tylko kilka kropel krwi splamiło jego garnitury, budził respekt i strach i polityków, pociągając odpowiednie sznurki dla Yakova, ale także z myślą o swojej przyszłości.
Jednak sława przemija. Niczym pupil nauczyciela, który opuszcza szkołę i musi sobie radzić w świecie, w którym nikt już nie będzie mu szedł na rękę bo jest kryty przez silniejszego, musiał ustąpić miejsca młodszemu członkowi. Z obrzydzeniem obserwował pierwsze misje Yurachki, jego wybuchowość i niecierpliwość. Gdyby nie więź jego dziadka z Yakovem nie przetrwałby nawet tygodnia w organizacji, znajomości to złoty środek dla większości ludzi. Jednak te osoby nie umieją walczyć o swoją pozycje i udowadniać, że na nią zasługują. Przywykli do dostawania tego czego chcą. On też był zmuszony przekazać swoją wiedze blondynowi, który uznał że to mu się należy.
.
.
.
Przyłożył kubek do ust by napić się już zimnej herbaty, gdy drzwi rozsunęły się ukazując w nich Phichit'a, który z telefonem w ręce wszedł do środka pogwizdując wesoło. Pomachał mu ręką przystając przy nim. Nie powiedział ani słowa, zrobił sobie tylko kilka zdjęć z nim, po czym zawołał kogoś w języku, którego nie rozumiał.
Po chwili zobaczył dwóch młodych chłopaków, a tuż za nimi kobietę z papierosem w ustach. Była masywną kobietą, która wydawała niechlujna jednak jej oczy miały hardość i determinację, która nie dawała miejsca na nic więcej. Viktor często widział takie kobiety, na pierwszy rzut oka wydawały się nie zwracać na siebie uwagi, ale one nie były grube i niezadbane. To była tylko aura, która tuszowała prawdziwy charakter. Nauczył się bać takich kobiet, bo były nieprzewidywalne.
-Mari-san to jest właśnie Nikiforov Viktor prezent od rosyjskiej mafii jako zadość uczynienie i prośba o zwrócenie Yurio do Rosji. –Phichit mówił wszystko wyraźnie rozbawiony całą sytuacją, w porównaniu do dwóch chłopaków przy kobiecie, którzy przyglądali się mu z nieufnością.
Kobieta podeszła bliżej lustrując go od góry do dołu. Jej papieros powoli wypalał się w jej ustach przysłaniając kawałek jej twarzy lekkim dymem. Viktor skrzywił się nieznacznie nie potrafiąc tak naprawdę znieść dymu od papierosów, to była jedyna rzecz, do której nie umiał przywyknąć. Próbował przybrać nonszalancki wyraz twarzy, uśmiechnąć się, oczarować ją w jakiś sposób, ale jego mięśnie odmówiły mu posłuszeństwa.
-Nie jest lepszy od Yurio. – Burknęła nieprzychylnie odsuwając się.
-Oczywiście, że nie Mari-san. Jednak Yuri-kun uważa, że powinniśmy pójść im na rękę. Viktor służył tam dłużej i jego brak będzie dla nich bardziej odczuwalny niż brak smarkacza.
-Równie dobrze możemy go zabić. On nam tutaj nie jest potrzebny.- Warknęła wrzucając swój papieros do kubka Rosjanina.
-Mari-san… Nawet waka zgodził się z Yuri-kun…- Phichit odparł niezrażony sięgając ponownie po telefon. – Zresztą pomyśl! On umie się ubrać! Może Yuri-kun nauczy się od niego jak wyglądać jak człowiek?
-Yuri jest człowiekiem. –Sapnęła wyraźnie rozbawiona. Machnęła do swoich ochroniarzy i ruszyła do wyjścia nie zamieniając już ani słowa z Phichit'em, czy Viktorem.
Viktor zagubiony w japońskiej mowie spojrzał się pytająco na Tajlandczyka, który pisał jakąś wiadomość na telefonie ignorując jego egzystencje.
-Co się właśnie stało?- Zapytał się po chwili mając już dość tej niepewności.
-Ach, zaraz cię zaprowadzę do głównego domu. Yurio opuści dzisiaj Japonie, ty zaś…- Zamilkł mrużąc oczy.
-A ja?- Wolał mieć to już za sobą, wolał się przygotować na śmierć. Przecież po to tu przyleciał, jego głowa miała być podana na srebrnej tacy.
-A ty będziesz pupilkiem Yuri'ego! Może zrobisz z niego człowieka, sam widziałeś co on nosił. Przyda mu się ktoś taki jak ty.
-Pupilkiem?!- Powtórzył zdruzgotany. Słyszał o tym kogo się mianuje mianem pupilka w jakuzie. jeśli miał skończyć jako sex zabawka to już wolał skończyć w trumnie. Pozycja niewolnika nie była mu w żadnym wypadku na rękę.
-Wiesz, że nie masz tak naprawdę możliwości negocjacji w tej kwestii? Twój człowiek próbował zabić przyszłego Wake, teraz ktoś musi ponieść konsekwencje. Widać twój szef wolał sprzedać ciebie niż Yurio. Młody ma talent, ale jest strasznie wyszczekany. Wy tak w Rosji chyba nie wiecie co to szacunek dla starszych, ale także drugiego człowieka.
-Sam nie jesteś Japończykiem. –Mruknął poirytowany idąc za nim ku limuzynie.
-To prawda. Jestem Tajlandczykiem. Pewnie nawet młodszym od ciebie. Mam wreszcie jedynie 18 lat, to tyle co nic.- Wsiadł do środka kiwając do kierowcy by ruszył, gdy tylko drzwi za Viktorem się zamknęły.
-To chyba powinieneś zwracać się do mnie z szacunkiem, jestem od ciebie wreszcie starszy o 7 lat.
-Te włosy to tak genetycznie, czy farbowane?- Phichit kompletnie zignorował cynizm w głosie nowego pupilka i zafascynowany bawił się jego włosami.
Zagryzł wargę, próbując ze wszystkich sił nie uderzyć chłopaka. Nie przywykł do bycia dotykanym, poza momentami gdy sam na to pozwalał. Jeszcze mniej lubił pytania o jego włosy, zawsze miał z tym problem, nawet jako dziecko był dręczony, choć wtedy trudno mu było zrozumieć, że taka jego uroda.
-Geny.- Warknął cicho odsuwając się od niego.
-W sumie Rosjan zawsze się przedstawia z szarymi włosami. – Wymamrotał pod nosem wracając od zabawy swoim telefonem. – Lepiej nie wspominaj o Minami'm jeśli chcesz żyć. Yuri jest dosyć miły i zazwyczaj niekonfliktowy, rzadko się unosi gniewem, ale chyba oboje nie chcemy zobaczyć, co potrafi zrobić gdy jednak emocje przejmą nad nim kontrolę.
-Nie jest typowym członkiem jakuzy.
-To prawda. Jest miły i nie mówi niczego z podtekstem. Jest uczciwy, bardziej niż niejeden polityk i działacz dobroczynności. Właśnie dlatego ma lojalnych ludzi wokół siebie. Ludzie wiedzą, że mogą na niego liczyć, że ich nie sprzeda i nie poświęci. On zawsze myśli o innych bardziej niż o sobie, nawet jeśli wydaje mu się, że jest egoistyczny to i tak ostatecznie jest odwrotnie. Jeśli Yuri cierpi to my robimy wszystko by ludzie zapłacili za jego ból.
-W świecie tacy ludzie giną piersi, pożarci przez silniejszego.
-Powiedz mi… Kto ma szanse przeżycia w sytuacji gdy mierzą się potężny tygrys i stado jeleni?
-Stado jeleni?
-W świecie drapieżników też tak jest. Drapieżnicy na swoją ofiarę wybierają młode, stare albo schorowane zwierzę, które nie ma szans przeżycia, jednak jeśli stado zamiast dać się instynktowi do uciekania stwierdzi, że lepiej jest zaatakować oprawców, to one wygrają a nie ten drapieżnik. Wspólnota czynni nawet słabeuszy silnymi. Wiesz, co to znaczy? Wiesz co to tak naprawdę mieć rodzinę?
Nie odpowiedział odwracając wzrok na krajobraz za szybą. Próbował sobie przypomnieć swoją rodzinę, która w pewnym momencie jego życia zniknęła pozostawiając pustkę. Nie pamiętał wyglądu swojego ojca, ani matki widząc za każdym razem jedynie ciemne cienie zamiast ich postaci. Nie posiadał nawet ich zdjęć uznając to za zbędny bagaż życia, które już go nie dotyczyło. Nie pamiętał beztroskich czasów, kiedy siadał do stołu z rodzicami i opowiadał im o swoim dniu. Był jedynie pewny, że to musiało się zdarzyć, wreszcie zawsze w pewnym momencie dziecko spotyka się z rodzicami przy stole, on po prostu już tego nie pamiętał.
Mafia, którą znał też była zupełnie inna. Niby rodzina, a jednak to zbiorowisko obcych ludzi, którzy dbają jedynie o swój interes. Tam nie ma miejsca na ckliwość i sentymenty. Romanse z kobietami, czy mężczyznami trwały za krótko by przeżywać ich śmierć. Głupcy, którzy wiążą się na dłużej z ludźmi z poza kręgu sami skazywali się tortury. Nikt nie zamierzał chronić, ani tym bardziej mścić się za takiego głupca. W świecie gdzie nawet własny syn potrafi zabić ojca nie istniała miłość. A przynajmniej taka miłość, o której prawią filmy i książki.
.
.
.
Yukata w barwie szkarłatu z wyhaftowanymi magnoliami okrywało niezdarnie ciało, wskazując wszystkim miejsce pobytu jego właściciela. Otoczony przez morze rozmaitych kwiatów, które zdawały się tylko podkreślać jego urodę. Brązowy pudel skakał wokół niego merdając radośnie ogonem próbując zwrócić na siebie uwagę, kilka metrów dalej leżały trzy inne psy znużone obserwowaniem nowego kamrata zabaw. Kot zamiauczał głośno na patio przyglądając się uważnie przybyszowi.
Viktor spojrzał się na białego kota i przypominając sobie, że powinien oddychać. Nabrał powietrza w płuca nie mogąc uwierzyć, że ten widok tak nim wstrząsnął skierował dłoń ku zwierzęciu, które szybko czmychnęło pod patio mrucząc głośno. Zdumiony podniósł wzrok spotykając się ze zaskoczonym spojrzeniem bruneta, który wyraźnie zawstydzony ruszył w jego stronę.
-Phichit! Phichit! Zabierz go! PHICHIT!- Krzyczał wstrząśnięty rozglądając się za swoim przyjacielem.
Milczał obserwując rosnący rumieniec na twarzy chłopaka, tak bardzo podkreślany przez wybór stroju. Nie był tu mile widziany, a przynajmniej nie w tej sytuacji, co młody waka robił w ogrodzie? Czemu spoglądał się w niebo z taką melancholią? Viktor był zaintrygowany nim o wiele bardziej niż mógłby się spodziewać po sobie.
Yuri westchnął zrezygnowany przeczesując dłonią swoje włosy. Bez okularów wyglądał dużo lepiej, wydawał się dużo bardziej atrakcyjny, wręcz pociągający. W ogóle nie przypominał tej samej osoby z tamtego dnia na lodowisku.
-Chodź. Zaprowadzę cię do twojego pokoju. – Mruknął szorstko, okręcając się na pięcie.- Jak się wabi?
-Huh?- Viktor przekrzywił głowę nie rozumiejąc za bardzo, o czym do niego mówił. Jego serce wciąż kotłowało mu w uszach, nie rozumiał tej nagłej chęci dotknięcia swojego nowego szefa.
-Pies.
-Ach! Makkachin. – Odparł rozpromieniony, przypominając sobie o swoim psie, który szedł noga w nogę przy nim.
Yuri spojrzał za siebie przyglądając się ich pieszczotom z delikatnym uśmiechem. Przystanął przy drzwiach rozsuwając je na oścież, uderzył go zapach kadzidła przeciwko komarom. Wszedł do środka sprawdzając, czy wszystko zostało przygotowane na przybycie nowego członka posiadłości.
-Na dniach sprowadzimy normalne meble dla ciebie.
-Rozumiem. Dziękuję. – Odparł cicho nie wiedząc za bardzo, czy nie powinien zaprzeczyć i powiedzieć, że sobie poradzi bez europejskiego umeblowania, jednak naprawdę tęsknił za normalnym łóżkiem.
Yuri wyszedł z pomieszczenia kiwając ręką na kogoś. Rzucił krótkie pożegnanie i zniknął mu z oczu, zostawiając go samemu sobie. Pogłaskał ponownie pudla zastanawiając się, co się z nim będzie działo od tej pory. Japonia i cała organizacja rodziny Futou była dla niego niewiadomą, której nie potrafił ogarnąć, ale młody waka go fascynował. Nie wiedział czemu, ale chciał go poznać bliżej. Może słowa Tajlandczyka tak nim wstrząsnęły? Nigdy nie był świadkiem takiej głębokiej lojalności, wydawało mu się to niedorzeczne.
-Czyli to ty jesteś nowym nabytkiem? –Szatynka z butelką saki wsunęła się do środka siadając naprzeciwko niego. – Zadbasz o Yuri'ego? Phichit mówił, że znasz się na modzie.
-Zrobię, co Yuri będzie chciał. – Wybełkotał z trudem, czując nagłą świadomość, że został całkiem sam.
Zamrugała kilkakrotnie po czym parsknęła śmiechem. Otarła oczy z łez próbując złapać oddech. Wyglądała na rozbawioną całą sytuacją.
-Powiedz mi, co ci Phichit powiedział? Na pewno coś niedorzecznego!
-Mam być pupilkiem…
-Pupilkiem? No tak w sumie racja. Nie zajmiesz żadnej pozycji w naszej rodzinie, jesteś obcy, nikt ci nie powierzy jego życia, albo innych ważnych spraw…- Potakiwała głową bawiąc się butelką. Wiedziała jakie plotki krążą na temat pozycji pupilka, dla zachodu było to nic innego jak seks zabawka, może dla jakiś klanów była to prawda, ale dla nich to było określenie kogoś, kto nie miał żadnej znaczącej pozycji w klanie. Nie miał nic, ale był członkiem rodziny. Nie miała jednak zamiaru mu ulżyć i uświadomić, że to zwykłe nieporozumienie. – Powodzenia.
Wstała rozbawiona zostawiając go samemu sobie ze swoimi przemyśleniami. Nadal nie wiedział nic o tym, co powinien robić. Jak wyglądał tutaj typowy dzień, czy to on powinien znaleźć Wake, czy ktoś po niego przyjdzie? To wszystko wydawało się torturom, miał jedynie nadzieję, że Yuri naprawdę opuścił Japonie i wrócił do domu cały i zdrowy.
.
.
.
Usłyszał westchnienie za sobą oznajmujące mu, że ten cały pomysł mu się nie podoba. Odwrócił się do bruneta, który siedział na sklepowej kanapie wyraźnie znudzony. Samo zaciągnięcie go w te rejony było dla niego cudem. Yuri był uparty i kompletnie nie zainteresowany poprawą swojego wyglądu.
-Yuri…- Zaczął spokojnie, próbując znaleźć jakieś słowa, które przemówiły by mu do rozsądku.
-Lubię swoje ciuchy. Dlaczego muszę sobie kupić nowe?- Yuri przerwał mu rozdrażniony.
-Twoje ubrania są nieodpowiednie. Musisz nosić coś bardziej z klasą.
-Garnitury jak ty? Jestem studentem. –Fuknął pod nosem spoglądając na ekspedientkę, która obserwowała ich uważnie.
-Owszem, ale to nie znaczy, że nie możesz ubierać się schludnie, a nie jak mieszkaniec ośrodka dla bezdomnych. – Zamilkł, klnąc w duchu swój wybór słów. Ostatnie czego potrzebował to rozdrażnić młodego wake.
-Według ciebie wyglądam jak bezdomny?
-Tak.- Odparł sztywno, nie mając zamiaru się wycofać z tego. Mleko się rozlało, nie mógł już tego cofnąć, mógł jedynie w to brnąć.
-To dlatego ludzie się tak na mnie patrzą?
-Prawdopodobnie.
-Lubię swoje ubrania, są wygodne…- Wymamrotał cicho podchodząc do niego. – Viktor.
Viktor czul jak serce mu staje. Ten cichy głos na granicy rozpaczy doprowadzał jego serce to nieznanych mu do tej pory emocji. Miał ochotę go przytulić i osłonić przed światem. Upewnić, że nikt go nie skrzywdzi. Sam nie wiedział kiedy wpadł w jego zasadzkę. A jednak po dwóch tygodniach przebywania u boku studenta kompletnie przepadł. Uwielbiał obserwować jak Yuri chodzi po ogrodzie w swoich yukatach, bez okularów szpecących mu rysy twarzy, wyglądał wtedy najpiękniej.
-Yuri tylko kilka kompletów. Nic sztywnego. Proszę?- Nachylił się ku niemu drażniąc go swoim oddechem. Jak bardzo pragnął by jego boss pozwolił mu na dotyk. Jeden drobny dotyk, muśnięcie palców na policzku by wystarczyło…
-Dobrze. –Odsunął się od niego, kierując swoje kroki do przymierzalni. Jeśli przeżywał jakieś katusze doskonale je schował pod maską obojętności.
Przymknął oczy wypuszczając ze świstem powietrze. Był sfrustrowany, chciał mieć z Yuri'm taką więź jak Phichit. Chciał by Yuri się przy nim śmiał, żartował, cieszył się życiem. Zamiast tego dostawał poważnego Wake trzymającego swojego pupila na dystans. Czy nie powinien zaspokajać wszystkich potrzeb swojego waki? Czemu więc Yuri mu na to nie pozwala?
.
.
.
-No, no Yuri wygląda jak człowiek. Jestem pod wrażeniem, gdybyś jeszcze coś zrobił z tymi okularami…- Phichit zrobił kolejne zdjęcie brunetowi, który jeździł na łyżwach nieświadomy rozmowy między nimi.
-Nie chce się zgodzić na ich pozbycie… Mówi, że to nieistotne.
-To okulary po jego dziadku, więc pewnie dlatego nie chce się ich pozbyć. I tak jestem pod wrażeniem, że zgodził się na wymianę garderoby. Nawet Mari go nie umiała przekonać.
-Możesz nie robić mi zdjęć? – Mruknął poirytowany zwracając spojrzenie na swojego Wake.
-Jesteś taki sztywny Viktor! Nie przejmuj się przez najbliższe cztery miesiące będziesz miał spokój.
-Co masz na myśli?
-Wakacje się kończą i Yuri wróci na uniwerek. Mieszka w apartamentowcu niedaleko uczelni i do świąt się tutaj nie pokaże.
-To kto się nim zajmuje w tym czasie?
-Nikt. Yuri nie spędza podejrzeń nikogo. Przecież nazywa się Katsuki, to mało ma wspólnego z Futou.
Czuł jak serce ściska mu się w panice. Yuri ma być sam przez 4 miesiące? Sam wśród obcych ludzi narażony na ataki? Nie mógł na to pozwolić, musiał znaleźć sposób by przekonać Wake by zabrał go ze sobą.
Zamrugał kilkakrotnie wstając raptownie. Zignorował nawoływania Phichit'a i wyszedł na zewnątrz nabierając świeżego powietrza. Nie był sobą. Zmieniał się pod wpływem tych ludzi, czuł się jakby go przykrywał ciepły kocyk zagłuszając jego przeszłość. Miesiąc temu nie starałby się szczególnie by ubrać kogokolwiek w lepsze ubrania jeśli nie mieliby na to ochoty, nie pomyślał też by zrezygnować z wakacji by stać się czyimś stróżem. To nie było w jego stylu, a jednak Yuri go fascynował. Pokazywał mu świat, którego wcześniej nie doświadczył, emocje burzące wyuczoną obojętność.
Czuł się słaby i bezbronny. Nie chciał tego. Przecież miał umrzeć, po to tu przyleciał, a jednak żył. Nikt nie wymagał od niego sprzedania swojej rodzimej mafii, nikt nie kazał mu robić brudną robotę, miał jedynie towarzyszyć Yuri'emu. Zamienił się z siejącego postrach gangstera w niańkę.
-Viktor?- Yuri pojawił się przy nim zaniepokojony, wciąż mając łyżwy na nogach.
-Musiałem pooddychać świeżym powietrzem. – Próbował się uśmiechnąć, ale już z miny bruneta wiedział, że mu nie wyszło.- Pewnie denerwujesz się powrotem na uczelnie? Teraz z nowymi ubraniami będziesz dużo popularniejszy niż poprzednio!- Mruknął nonszalancko unikając jego wzroku.
Yuri przyglądał mu się uważnie, jakby próbował odczytać jego myśli, jednak po chwili uśmiechnął się nieznacznie machając na kogoś za sobą, najpewniej Phichit'owi.
-Pojedziesz ze mną?
Jeszcze miesiąc temu odmówiłby gdyby miał taką możliwość. Jeszcze miesiąc temu Yuri znaczył dla niego co pyłek na wietrze. Teraz zaś nie umiał opuścić jego boku, bo tylko przy nim tak naprawdę czuł, że żyje.
.
.
.
A/N Szczerze mówiąc miał być one-shot, ale się rozlazłam i wyszedł long shot xD Jeśli się spodoba to mogę kontynuować, ale jeśli nie to potraktujcie to jakby tego nigdy nie było. xD i beta byłaby mile widziana :
