Witajcie!

Przedstawiam Wam trzecią część przygód Minerwy McGonagall i Albusa Dumbledore - kontynuowana jest tu historia ich życia opisywana w ,,Była jego uczennicą" i ,,Była jego przyjaciółką", dlatego zachęcam do przeczytania ich najpierw. Tom 3 obejmuje lata wojny z Grindenwaldem - najmroczniejsze lata życia Minerwy. Niektórzy z bohaterów odsuną się w cień, jak Tom Riddle, przyjaciele Minerwy z Hogwartu czy hogwardzcy profesorowie. Pojawi się za to jednak wiele nowych postaci - dwie z nich już w tym rozdziale.

JKR powołała świat HP do życia i stworzyła mnóstwo cudownych charakterów - ja tylko czerpię z tego pełnymi garściami, dorzucając trochę swojej wizji. Przyjęłam, że przyczyną wybuchu konfliktu z Grindenwaldem było morderstwo rodziców Minerwy w 1936 r., ale pierwsze regularne walki zaczęły się toczyć gdy Minerwa rozpoczęła szkolenie na aurora, w 1940 r. Akcja tego tomu obejmuje lata 1941- 1945.

Pamiętajcie, że dla każdego autora opinie jego czytelników są bardzo ważne, dlatego zachęcam do komentowania.

Samej dobrej magii w 2019 r. !

Emeraldina

ooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooo

1941

Dziewiętnastoletnia Minerwa Aurelia McGonagall kroczyła dumnie przez szerokie atrium Ministerstwa Magii, a czarne szaty aurora łopotały za nią, sprawiając, że spieszący w różne strony magowie automatycznie zwalniali i oglądali się za nią. I tak jej wyprostowana sylwetka, choć mogłaby się wydawać podobna do setek innych, przemierzających atrium, wyróżniała się w wyraźny sposób.

Minerwa doskonale zdawała sobie sprawę z wrażenia, jakie robi sama jej postawa. Ciężko pracowała nad wypracowaniem swojej pozycji i teraz zbierała tego owoce. Już nie była tylko panienką McGonagall, ostatnią z rodu, dziedziczką najbogatszej szkockiej czarodziejskiej rodziny, wnuczką wybitnych smokologów, córką brutalnie zamordowanego ambasadora. Teraz była panną McGonagall, o której szeptano w kuluarach, że jest głównym strategiem teoretycznym prowadzonej wojny. Krążyły plotki, że razem z uzyskaniem statusu pełnoprawnego aurora czeka na nią nominacja na generała armii lub nawet głównodowodzącą. Z ust do ust przekazywano sobie informacje o jej rzekomych wyczynach podczas szkoleń. Lecz tak naprawdę choć wszyscy byli zainteresowani jej osobą, nikt nie był na tyle odważny by otwarcie zapytać.

W istocie Minerwa jako pierwsza kobieta w historii przeszła całkowite przyśpieszone szkolenie na aurora i uzyskiwała bezprecedensowe wyniki. I rzeczywiście zwracano się do niej z bitewnymi planami, a wiele zwycięskich planów było nakreślonych jej ręką. A pełnoprawnym żołnierzem ministerstwa miała zostać za tydzień, po przejściu ostatecznych testów. Teraz zmierzała na spotkanie z Lucasem Longbottomem, szefem biura aurorów w sprawie swojej dalszej przyszłości.

Z wysoko uniesioną głową dziewczyna weszła do pustej windy. Przez krótką chwilę wpatrywała się w swoje odbicie w surowym lustrze w srebrnej ramie, zamontowanym w windzie. Jej długie, czarne włosy były splecione w ciasny warkocz. Czarne szaty aurora wisiały na niej nieco, zwracając uwagę na jej bladą twarz. Minerwa nie mogła powiedzieć by szkolenie nic jej nie kosztowało. Choć po opuszczeniu Hogwartu była w dobrej kondycji dzięki grze w qudditcha i swojej postaci animagicznej, przygotowanie do bycia aurorem wymagało wzniesienia się na wyżyny fizycznych ludzkich możliwości. Minerwa, choć wysoka, nie była umięśniona, a musiała być gotowa na dźwiganie rannych pod ciągłym obstrzałem, na przekopywanie gruzów, na czołganie się w błocie i kanałach. Do tego dochodziło szkolenie w jej animagicznej postaci i po ponad roku intensywnych przygotowań Minerwa bez uciekania się do magii potrafiła powalić piątkę rosłych mężczyzn. Teraz delikatnie potarła bladą bliznę tuż pod szczęką – pamiątkę po pierwszej walce wręcz z chłopakami biorącymi udział w szkoleniu. Szybko nauczyła się, że po przełamaniu początkowych oporów nikt nie będzie traktował jej ulgowo. Skutki tego wszystkiego wprawne oko mogło dostrzec na jej twarzy, tak bladej jak u topielicy. Jej oczy, choć nie straciły na przenikliwości, były teraz obramowane ciemnymi cieniami. Minerwa westchnęła. Gdyby nie typowa dla McGonagallów aura władzy, mogłaby się wydawać bardzo zmęczoną, ciężko doświadczoną przez los dziewczyną, jakich dziesiątki przemierzały każdego dnia ministerstwo.

Porzuciła tę myśl, bo winda zatrzymała się na drugim piętrze. Minerwa z łatwością znów przybrała pewny siebie wyraz twarzy i pokonawszy szeroki korytarz, otworzyła drzwi prowadzące do administracji Biura Aurorów.

W dużym, wysokim pomieszczeniu znajdowały się z dwa tuziny biurek, za którymi pracowały sekretarki. Wojna wiązała się z zadziwiającą ilością papierkowej roboty, jak zauważyła Minerwa, podchodząc do wysokiej lady, za którą siedziała drobniutka blondynka.

- Nazwisko? – cukierkowy ton kobiety wybił się ponad skrobanie piór i szelest pergaminów.

- McGonagall, jestem umówiona na spotkanie z generałem Longbottomem. – Minerwa wbiła spojrzenie w sekretarkę, która zarumieniła się lekko i drżącymi rękami zaczęła przebierać w stercie papierów.

- Panna McGonagall. Eee tak, generał oczekuje pani. Zapraszam tam, prosto.

Minerwa swobodnym gestem odrzuciła warkocz na plecy, świadoma faktu, że co najmniej połowa obecnych kobiet odnotowała jej przybycie i przygląda jej się z ciekawością, udając zaabsorbowanie pracą. Szybkim krokiem przemierzyła dużą halę i otworzyła drzwi do właściwego sekretariatu generała.

W małym pokoju, w którym ledwie mieściło się biurko i ogromna pancerna szafa, siedziała pogodna brunetka.

- Witam, panno McGonagall. - jej głos był cichy, ale bardzo przyjazny.

- Augusto. – Minerwa skinęła głową kobiecie niewiele starszej od siebie. Augusta Wren była osobistą sekretarką generała Longbottoma i choć na pierwszy rzut oka wydawała się bardzo życzliwa, bardzo łatwo oceniała ludzi i to ona decydowała, kto dostąpi zaszczytu spotkania się z generałem. Minerwa pamiętała ją jeszcze z Hogwartu, ale dopiero w ministerstwie poznała ją lepiej. Jako że Minerwa często omawiała z Longbottomem wojenne plany, zdążyła zaprzyjaźnić się z jego sekretarką.

- Wchodź, czeka na ciebie. – Augusta posłała Minerwie delikatny, pełen otuchy uśmiech.

Minerwa zapukała energicznie i weszła do gabinetu drugiego człowieka w ministerstwie po ministrze magii. A był to gabinet wyraźnie różniący się od pomieszczeń sekretarialnych. Pełen map i magicznych artefaktów, wyposażony w wygodne, skórzane meble, urządzony w bogatym, ale wyjątkowo męskim stylu.

Za biurkiem, obecnie przykrytym wielką mapą Europy siedział Lucas Longbottom. Szef Biura Aurorów miał około czterdziestu paru lat. Był postawnym mężczyzną o szpakowatych włosach i spokojnych, błękitnych oczach. Minerwa mogłaby uznać go nawet za przystojnego, gdyby nie zmarszczki będące skutkiem pełnej stresów pracy i blizna nad prawą brwią, podobno będąca pamiątką po walce z rogogonem węgierskim.

- Dzień dobry, panno McGonagall. Proszę usiąść. – czarodziej zapraszającym gestem wskazał brązowe krzesło dokładnie naprzeciw siebie, przed biurkiem.

- Napijesz się czegoś? Kawy, herbaty? – Lucas machnięciem różdżki zwinął mapę leżącą na biurku, zanim Minerwa zdążyła się jej przyjrzeć. Minerwa wbiła w niego wzrok i uniosła brwi. Auror roześmiał się szczerze:

- Daj spokój, przecież nie zamierzam cię tu poddawać testom. Wiem, że z twoim nosem w mig rozpoznałabyś miksturę lub truciznę.

- W takim razie poproszę herbaty. – Minerwa nie dała się zwieść z tropu. Gdy podczas szkolenia uczono ich zaawansowanego zielarstwa i eliksirów, jej kocie zmysły okazywały się bardzo pomocne. I choć kandydatów na aurorów testowano nieustannie, dosypując im trucizn do prawie wszystkiego, ona nigdy nie była zmuszona korzystać z antidotów.

- Augusto! – generał szybkim zaklęciem otworzył drzwi do sekretariatu. – Zrób nam proszę herbaty. – poprosił, gdy w progu stanęła Augusta. Minerwa ze zdumieniem wychwyciła delikatny ton tej prośby. Generał znany był z wydawania rozkazów, a nawet przedmiotowego traktowania podwładnych. Nawet sama prośba w jego przypadku była czymś niezwykłym.

- Poprosiłem cię o spotkanie, bo niedługo kończysz szkolenie i chciałbym znać twoje zdanie na temat przyszłości. – Lucas rzadko owijał w bawełnę – od razu przechodził do sedna sprawy.

- Najpierw muszę zdać wszystkie testy. – przypomniała Minerwa. Generał uśmiechnął się w odpowiedzi.

- Oboje wiemy że to nie będzie dla ciebie żaden problem. Zdradzę ci sekret – jak wiesz, ostateczny test jest bardzo spersonalizowany, by mieć pewność, że dany auror poradzi sobie ze swoimi największymi słabościami. Jednakże twój przypadek stanowi problem dla twoich mentorów – nadal nie wiedzą, co mogłoby być dla ciebie wyzwaniem na tyle dużym, byś nie uporała się z nim w kilka minut.

Minerwa już na tyle panowała nad emocjami, by powstrzymać rumieniec. Przez chwilę zastanawiała się nad doborem słów do swojego pytania, ale postanowiła odpowiedzieć szczerością na szczerość.

- Nie mam żadnych planów, bo zawsze zakładałam, że ministerstwo dokładnie zaplanowało moją służbę po przejściu szkolenia.

Longbottom westchnął. To nieco zaskoczyło Minerwę, bo szef biura aurorów rzadko okazywał wątpliwość.

-Problem w tym, że w ministerstwie nie ma porozumienia w kwestii wykorzystania twoich talentów. – odpowiedział, po czym zerwał kontakt wzrokowy i zaczął wpatrywać się w wypolerowany blat biurka.

-Co to znaczy? Chyba nie chcecie mnie tu przetrzymywać? – Minerwa lekko zastukała paznokciami w drewno, by zwrócić na siebie uwagę przełożonego.

- Nie, wszyscy zgadzamy się, że kluczowe jest wysłanie cię na kontynent tak szybko, jak to możliwe. Jednakże, o ile ja wolałbym wykorzystać twój strategiczny umysł i taktyczny zmysł, minister ciągle upiera się przy uczynieniu cię szpiegiem. – Longbottom uniósł wzrok na Minerwę. Ona tylko uniosła brwi:

- Szpiegiem? Przecież pół armii Grindelwalda zna moją animagiczną formę. Już dawno przestałam mieć dużą wartość jako szpieg. I kogo miałabym szpiegować? Nie mamy nawet pojęcia gdzie szukać Grindelwalda i jego najbliższych współpracowników.

Longbottom kiwnął głową. Zapewne te same argumenty musiał przedstawiać ministrowi, jak wywnioskowała Minerwa.

- Minister twierdzi, że twoja animagiczna forma jest tak pospolita, że dalej stanowi niepodważalny atut. I masz rację, nie wiemy gdzie mógłby ukrywać się Grindelwald, ale minister uważa, że ty masz największe szanse znalezienia jego kwatery głównej. Nie dopuszcza do siebie oczywistości, że Grindelwald jest zbyt potężny, zbyt sprytny, by można go było szpiegować. A ja nie pozwolę na wystawianie na niepotrzebne ryzyko mojego najlepszego żołnierza. – auror skinął lekko głową Minerwie, która tym razem nie powstrzymała rumieńców, choć najpierw skrzywiła się lekko na uwagę o ,,pospolitości" swojej formy.

- Zatem? Mam szukać Grindelwalda, choć on prawdopodobnie wyczuje moją obecność z odległości kilkudziesięciu metrów? – zapytała, lekko przekrzywiając głowę. Oczywiście, że od momentu rozpoczęcia szkolenia liczyła się z pracowaniem jako szpieg w przyszłości. Ostrzegano ją, że to może być najlepsze wykorzystanie jej animagicznych umiejętności.

- Nie. Mój sprzeciw chwilowo spowodował odłożenie tego planu w czasie. Zostaniesz wysłana na kontynent. Tam będziesz strategiem w naszym głównym obozie, jednak niewykluczone, że dostaniesz rozkazy udziału w bitwach i ważniejszych akcjach. – Longbottom lekko potarł bliznę nad brwią. Minerwa przez chwilę milczała. Zdawała sobie sprawę, że szef aurorów musiał w jakiś sposób zapłacić za sprzeciwienie się ministrowi. Większa część brytyjskiej społeczności czarodziejów uważała ministra Spencer-Moona za idealnego przywódcę na czas kryzysu. Był nieugięty i bezwzględny, ale Minerwa podejrzewała, że w kierowaniu podległymi ludźmi używał dobrze wymierzonej manipulacji. Ludzie, który nie dawali się zmanipulować, bardzo szybko mogli zostać oskarżeni o nielojalność.

Rozległy się trzy ciche stuknięcia i do gabinetu weszła Augusta z herbatą. Minerwa dostrzegła jak oblicze Longbottoma rozjaśnia się nieco na widok sekretarki. Odebrał od niej filiżankę, przypadkowo muskając jej dłoń. Dziewczyna zarumieniła się lekko. Minerwa odwróciła głowę, by ukryć rozbawienie. Czasem umiejętność dostrzegania najmniejszych szczegółów, nabyta podczas szkolenia, zadziwiała nawet ją samą.

Wtem jej kocie zmysły wychwyciły krzyki dobiegające z zewnętrznego sekretariatu. Odwróciła się w momencie, gdy drzwi gabinetu stanęły otworem. Wyciągając różdżkę i zrywając się z krzesła, kątem oka zauważyła, że Lucas zasłania sobą bladą Augustę. Ale zaraz skupiła uwagę na napastniku. Napastniku, którego doskonale znała.

- Moody? –zapytała, nie opuszczając różdżki.

Przed nią stał zdyszany Alastor Moody, ze zwichrzonymi włosami i rozbieganym spojrzeniem, które ostatecznie spoczęło na Longbottomie, starannie omijając Minerwę.

- Nie może jej pan posłać na front! Ona nie potrafi słuchać rozkazów! Chce tylko dostać się do Grindelwalda by pomścić śmierć rodziców! Za kanałem nikt nie będzie w stanie jej kontrolować!- więcej Moody nie zdążył powiedzieć, bo jednocześnie oberwał zaklęciem rozbrajającym od Minerwy i uciszającym od Lucasa. Minerwa pochwyciła zręcznie jego różdżkę w momencie, gdy do gabinetu wtargnęło dwóch aurorów z ochrony ministerstwa.

- Proszę o spokój! Panno McGonagall, znasz tego człowieka? – zapytał Lucas, unosząc dłoń w uspokajającym geście.

- To Alastor Moody, sir. W przyszłym roku kończy Hogwart. – Minerwa nie spuszczała wzroku z dawnego przyjaciela. Co w niego wstąpiło?

- Moody? Syn Alistera? – Lucas naturalnie znał rodziców Alastora, którzy byli jeszcze członkami starej gwardii podległych mu aurorów. Alastor potwierdził, kiwając głową i patrząc na niego nieufnie.

- Nie mam pojęcia co w niego wstąpiło, nigdy nie zachowywał się tak… nieodpowiedzialnie. – powiedziała Minerwa, wbijając gniewne spojrzenie w chłopaka.

- Tak, nie takiego rodzaju zachowania spodziewałbym się po potomku Moodych. Zabierzcie go, nie mamy teraz czasu na takie dziecinne zachowania. – Longbottom skinął na parę aurorów. Minerwa oddała różdżkę Alastora jednemu z nich. Sam Moody coś krzyczał i szarpał się, ale zaklęcie uciszające było dostatecznie silne. Augusta wyszła, zamykając drzwi za aurorami i wyrywającym się chłopakiem. Na jej twarzy malował się głęboki niesmak. Minerwa westchnęła i odwróciła się do Longbottoma, który przyglądał jej się z ciekawością.

- Możesz to wyjaśnić? – zapytał wreszcie, na jego twarzy lekkie rozbawienie.

- Nie. Przyjaźniliśmy się w Hogwarcie, podobnie jak ja chciał zawsze zostać aurorem. Przez ostatni rok nie miałam z nim stałego kontaktu, ze względu na napięty program szkolenia, ale zawsze wydawał się mnie wspierać w tym, co robię. Taka … eee nielojalność… to bardzo do niego niepodobne. – Minerwa z zakłopotaniem splotła dłonie. Longbottom zamyślił się.

- Rozumiem. Przemyśl jego motywy, na wypadek gdyby ten incydent nie był podyktowany jedynie szczerą chęcią chronienia cię. Nie musisz się martwić, byłaś bardzo dobrze obserwowana pod kątem osobistej chęci zemsty na Grindelwaldzie. Nikt nigdy nie podważył szlachetności motywów twojego zaangażowania. Niemniej jednak to jedyna słabość na jaką od razu zwrócono uwagę w twoim przypadku, więc nie zdziwiłbym się, gdyby próbowano tego użyć podczas twoich testów. – Longbottom mrugnął do niej. Minerwa uniosła lekko brwi, zdumiona faktem, że zdradza jej takie informacje. Spodziewała się, że ostateczny test nie będzie sprawdzianem jej mocy i umiejętności, będzie bazował na jej najsłabszych stronach, szczególnie tych natury emocjonalnej.

- Będę miała to na uwadze. – odpowiedziała, pociągając łyk lekko wystygłej już herbaty.

Longbottom wstał, sygnalizując, że rozmowa dobiega końca. Minerwa wyciągnęła rękę ze szczerym uśmiechem. Auror potrząsnął nią, dodając:

- Uważaj na siebie, Minerwo.

Minerwa skinęła głową. Longbottom po raz pierwszy użył jej imienia. Nie miała pojęcia, że szef biura aurorów pokłada w niej tak wielkie nadzieje, by ryzykować narażenie się ministrowi. Nie wiedziała, że wśród tak wysoko postawionych ludzi jest ktoś, kto docenia jej próbę zerwania z stereotypem delikatnej arystokratki. Nie sądziła, że zyskała tak potężnego sprzymierzeńca w bezdusznej, ministerialnej machinie.

xxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxx

Albus Dumbledore ze złością wrzucił przydługi list Alastora do swojego kominka. Już sam nie wiedział czy przeklinać swoją głupotę czy brak pomyślunku ze strony chłopca. Owszem, zachęcał go do podjęcia jakiegoś działania, ale nie spodziewał się, że młody Gryfon zachowa się tak nierozważnie. Najwyraźniej znów umknął mu jeden element- zauroczenie chłopaka Minerwą i jego silna chęć chronienia jej. Westchnął. To granie na uczuciach młodego pana Moody'iego za bardzo przypominało manipulacje Gellerta.

Czarodziej z rezygnacją zasiadł w fotelu przed kominkiem, w którym gwałtownie strzelały płomienie, choć był środek lata. Zadrżał, próbując pozbyć się dominującego uczucia gniewu i niepokoju.

Przez głowę przemknęło mu złożenie wizyty Longbottomowi, a jeśli to nie poskutkuje, naciski na samego ministra. Ale potem przypomniał sobie chaotyczne słowa listu Alastora: ,,Longbottom chce zrobić z niej swojego głównego stratega. Minister najlepszego szpiega. Obydwoje chcą wysłać ją jak najszybciej do Francji. Ona sama chyba popiera plany Longbottoma. Podobno dziś ustalono, że gdy tylko zda ostateczne testy, zostanie wysłana na front." Albus usiłował przypomnieć sobie wszystko, co wiedział o szefie biura aurorów. Był to szlachetny człowiek, szczerze lubiany i podziwiany w swoim biurze. Jego pozycja opierała się na zaufaniu, a nie strachu, jak w przypadku ministra. Albus jednak wiedział, że Longbottom to strateg, który nawet jeśli chciał chronić swoje pionki, nie mógł trzymać ich poza planszą.

Minister to był jeszcze trudniejszy przypadek. Szczwany lis, jak mawiał Armando. Albus początkowo samolubnie cieszył się z wyboru Leonarda Spencer-Moona na stanowisko ministra magii. To przecież ukróciło prośby by to on sam, Dumbledore, objął tę pozycję. Z kompetentnym Leonardem, nieświadomym pewnych zaszłości i zależności, Albus miał święty spokój. Ale czy na pewno?

Nie, bo jego myśli ciągle krążyły wokół najważniejszej figury na szachownicy. Nie widział jej od chwili, gdy opuściła szkołę. Uważnie śledził jej poczynania, bez skrupułów wykorzystując wszystkie ministerialne kontakty. Na początku łudził się, że być może ta wojna jakimś cudem się skończy, zanim ona zakończy szkolenie. To były pobożne życzenia. Powinien był przewidzieć, że jej szkolenie będzie przyśpieszone. Że wszyscy dojdą do wniosku, że trzymanie jej tu to marnotrawstwo jej talentów. Nie mieli pojęcia, że posyłają ją na pewną śmierć.

Musiał, musiał coś wymyślić. Zatrzymać ją, mieć pewność, że jest bezpieczna. Bezwiednie zacisnął dłoń w pięść. Rozległ się trzask, gdy pękł jeden z srebrnych instrumentów, porzucony bezmyślnie na pustej szachownicy. Albus zaklął. Powinien się uspokoić. Przywołał uspokajający głos Perenelle, ale jej słowa bladły w obliczu poczucia bezsilności. Flammelowie wyjechali do Kanady, gdy naloty zaczęły stanowić zagrożenie dla ich prac badawczych. Ich listy jak zwykle pełne były słów wsparcia, ale jednocześnie Albus miał wrażenie, że każde z tych słów było dokładnie wyważone. Odwieczni nie próbowali na niego wpływać, ale podświadomie wyczuwał ich zaniepokojenie jego bierną postawą.

Bierną postawą. Miał ochotę zaśmiać się gorzko. Naprawdę miał szczęście, że garstka osób wiedziała, co łączyło go z Gellertem. Opinia publiczna nie naciskała, ostatecznie był przecież ich ukochanym, dobrodusznym profesorem. Tylko nieliczni widzieli w nim maga na tyle potężnego by stawić czoła Gellertowi. Nie łudził się, że stan zbiorowej niewiedzy odnośnie jego mocy długo się utrzyma. Doskonale wiedział, że prędzej czy później zażądają, by ruszył do walki.

Nie czuł się gotowy. Nie potrafiłby stanąć przed Gellertem, spojrzeć mu w oczy. Obraz martwego ciała Ariany zatańczył przed jego powiekami. Potarł oczy skrajem szaty, próbując go odpędzić. To wspomnienie atakowało go za każdym razem, gdy czytał relacje o kolejnych ofiarach, o postępach frontów, o nowych podbojach Gellerta. Setki ludzi umierały, ale cichy głos podpowiadał mu, że gdyby nie okazał się dostatecznie silny w starciu z czarnoksiężnikiem, ofiar byłoby znacznie więcej.

Czy ona myślała o nim? Czy miała nadzieję, że zjawi się, by uwolnić Europę od jarzma Grindelwalda? Czy może już dawno spisała go na straty i uznała za tchórza? Może właśnie dlatego chciała jak najszybciej dostać się na kontynent. Może uwierzyła w szepty całego ministerstwa, namaszczające ją na pogromczynię Gellerta.

Lecz nie miała pojęcia jaki on jest. Jak potężny, jak okrutny, do jakich okropieństw zdolny. Albus po prostu nie mógł pozwolić na to, by wpadła w ręce Gellerta, by znalazła się w zasięgu jego różdżki. Musiał szybko coś wymyślić. Czas działał na jego niekorzyść. Jeśli Moody miał rację i miała wyruszyć na front zaraz po testach…

Testy! Albus zerwał się z fotela i zaczął nerwowo przemierzać salon swojego apartamentu. Jeśli nie zda tych testów, wtedy nie zostanie wysłana – rozumował. Jego oblicze rozjaśnił osobliwy uśmiech. Przecież znał ją. Jej słabości, rysy na jej zbroi.

Moody donosił, że magowie z ministerstwa mieli problem z ustaleniem przebiegu jej testu.

,,Wybawię ich z kłopotu! '' – Dumbledore zatarł ręce, pełen nowego entuzjazmu.