Trafiłem do świata wykreowanego przez Ricka Riodana. Wiem, że to dziwne i wręcz niemożliwe. Pewnie myślicie sobie „Kolejny oszołom, który tak się wciągnął w książkę, że nie odróżnia rzeczywistości od fikcji, albo za bardzo wziął do siebie ostrzeżenie z pierwszej książki o herosach." Lecz ja jednak wyprowadzę was z błędu. Trafiłem do tego świata, a nie nagle odkryłem swe niemożliwie istniejące połączenie ze światem mitów lub spotkałem któregoś z bohaterów Percy'iego Jackson'a. Poza tym miejsce w którym mieszkałem nie było fabularnie odwiedzane przez któregokolwiek z herosów. No dobra jest minimalna, ale to minimalna szansa, że wyjątek od tej reguły to Nico di Angelo, ale nie było to ujęte w książkach, wiadomo tylko o Chinach. W końcu nie wiadomo gdzie go jeszcze poniosło podczas nauki podróży przez cienie.

Otóż drodzy państwo nim trafiłem do świata pełnego uroczych potworów i przemiłych bogów byłem zwyczajnym pół Włochem mieszkającym w Singapurze. Ta, mogłem nazywać siebie pół krwi, ale wtedy nie chodziło o bycie pół bogiem. Moi rodzice byli różnych narodowości, tata był Włochem a mama było z Japonii. W konsekwencji tego, że moi rodzice mówili różnymi językami oczywistym było, że obu się nauczyłem. Wiadomo jednak, że w krajach Azji obowiązkowo od najmłodszych lat wprowadzony jest język angielski, więc i ten język opanowałem na poziomie wystarczającym by móc się poruszać za granicą, czasami zdarzało się, że coś przekręciłem i mogłem kogoś przypadkiem obrazić. Brzmię jakbym się chwalił, ale chyba za bardzo uciekam od tematu.

Po wykluczeniu mojego potencjalnego połączenia ze światem mitów i ewentualnego spotkania bohaterów Riordan'owej sztuki czym staram się wam udowodnić, że nie blefuje, przejdę do tego jak trafiłem do świata w którym chciałby się znaleźć każdy napalony fan Percy'iego Jackson'a, a każdy heros chciałby zwiać i żyć normalnie. Otóż do świata mitów trafiłem w sposób nie przyjemny. Chyba kogoś uratowałem. Był tylko strach i ogromny przypływ adrenaliny, chciałem napisać paraliżujący strach, ale jakby się wtedy ruszył skoro mnie sparaliżował. Nim zdążyłem w tamtym momencie pojąć co się dzieje, widziałem tylko spadające bele z żelaza i spojrzenie osoby, którą odepchnąłem czym teoretycznie uratowałem życie poświęcając swoje. Wiem, że gdy spoglądałem na tą osobę byłem uśmiechnięty, chyba z ulgi. Mogłoby to wyglądać jakbym uśmiechał się do śmierci i ją witał.

Właściwie nawet nie pamiętam, dlaczego to zrobiłem i kim była ta osoba, ale musiałem ją znać. Może była dla mnie kimś bliskim. Jedną z moich teorii na początku było, że nie pamiętam tej osoby, ponieważ metalowe bele, gdy mnie zabiły najpierw spadły mi na głowę. Znów oddalam się od tematu.
Po mojej śmierci , w nieznany mi sposób, znalazłem się w Elizjum. Właśnie tam zaczęła się moja przygoda z magią i mitem, mam nadzieję, że nie brzmię jak jakiś tani lektor.

Gdy tam trafiłem byłem delikatnie mówiąc otumaniony tym co zobaczyłem. Wedle mojej byłej religii, w którą zupełnie nie wierzyłem, byłem w niebie. Elizjum należy do pięknych i sielankowych miejsc, których na świecie jest bardzo mało, jak dla mnie to miejsce było zbyt spokojne i idealne. Przez nieokreślony bliżej czas co prawda korzystałem z pobytu w tym miejscu do granic możliwości, lecz należę do grona ludzi, którzy gdy coś jest za łatwe i dostępne, szybko się nudzą. Nie minął dłuższy czas jak z nudów byłem gotowy zacząć chodzić po wyimaginowanych sufitach, a wtedy, no właśnie wtedy padła propozycja, której ja - człowiek znudzony – nie mogłem odmówić. Miałem się odrodzić i wreszcie uwolnić się od tej mdłej sielanki, która mnie otacza. Człowiek, jeśli mogę go tak nazwać, powiedział iż opuszczę to miejsce w zamian za wspomnienia. Zgodziłem się, ale chyba coś poszło nie tak, skoro mogę to wam teraz powiedzieć i brzmieć jak wariat-bajkopisarz. Co prawda wpłynęło to na moją pamięć i dzięki temu pojawiło się wytłumaczenie mojej dziury w pamięci, lecz czy to nie powinno „wybielić" mojej pamięci zupełnie, a nie tylko ocenzurować moje relacje i zostawić świadomość, że „coś" było?

Moja pamięć ogranicza się do posiadania wiedzy z poprzedniego życia, bo „nitki" moich relacji zostały przecięte. Wiem, jak wspominałem wcześniej, że mam rodziców o różnym pochodzeniu, przez co byłem w poprzednim życiu Japończykiem z naturalnie blond włosami i heterochronią oczu. Miałem jedno niebieskie oko i jedno ciemno-brązowe. Pamiętam, że to od mamy mam azjatyckie geny, a od ojca europejskie. Oboje bardzo mnie kochali z pełną moją wzajemnością, lecz ja teraz nie jestem wstanie odtworzyć w pamięci nawet ich wyglądu i przypomnieć sobie ich imion. Gdzieś w mojej głowie dzwoni dzwonek, że należałem do małej grupy przyjaciół, ale tu również zostaje ziejąca pustka, we wspomnieniach mówię do pustych miejsc na których czasami siedzą jakieś pluszami w szkolnych mundurkach jak mój własny. Pamiętam miejsca, ale nie powód, dlaczego tam jestem. Mam wspomnienia wnętrza najprawdopodobniej mojego domu oraz widoków które roztaczały się za oknami. Zamiast ludzi były lewitujące parasolki, które się przemieszczały, ale w Singapurze zwykle nie pada co było dziwne. W mieście lwa panowała moda na parasolki przeciwsłoneczne by chronić skórę przed szkodliwymi promieniami słońca.
Znów za bardzo rozmyślam nad szczegółami, lecz co ja mogę dodać skoro wszystko było jak za gęstą mgłą. Chociaż mogę dodać, że są rzeczy którym udało się uciec i skryć przed mgłą. Były to książki, mangi, płyty i małe drobiazgi. Pamiętałem co było zawarte w tych rzeczach i wspomnienia z tym związane na tyle ile jest wstanie zapamiętać ludzki umysł. Nie powiem każdego szczegółu każdej z tych książek, nie opowiem fabuły w mangach i anime oraz nie zaśpiewam wszystkich piosenek z każdej mojej płyty.

Przez to, że pamiętam twórczość Ricka Riodana, sądzę, że trafiłem do stworzonego przez niego uniwersum. Uważam, że to nie mogło być zwykłe odrodzenie, bo od po prostu jestem za mądry na kilkutygodniowe dziecko. Mam też pewno jedne dziwne przeświadczenie odnośnie mojego poprzedniego życia. Toczę wewnętrzny spór o to czy mogłem być w poprzednim życiu dziewczyną. Skąd w ogóle wzięła się u mnie taka dziwna myśl? Po prostu nie pasuje mi to, gdy kobieta, która jest teraz moją matką, zwraca się do mnie „mój mały chłopiec" lub „synek". Gdy tak do mnie mówi mam sarkastyczne wrażenie, że świat i ten co nim rządzi najzwyczajniej robi sobie ze mnie jaja. No i było to paniczne uczucie, gdy zobaczyłem „to" co mam pieluszce i dobrze wiecie o co mam na myśli. Nikt raczej nie panikuje podczas kąpieli lub podczas zmiany pieluchy, gdy widzi swój specyficzny narząd.

Wróćmy do tematu i kończąc moje zacne rozważania o teoretycznie nie właściwej zawartości pieluchy. Więc, nie zaczynamy zdania od tego słowa, ale ja zacznę. Więc teraz poza pamięcią o twórczości różnych osób, których książki czytałem, skąd przeświadczenie, że to nie mój świat? Może, dlatego, że niedługo po moich narodzinach odwiedził mnie jakiś dziwny facet, którego nie znałem, ani przez mój dziecięcy i jeszcze ograniczony umysł dziecka nie rozumiałem tego cokolwiek mówił. Chciałem wtedy dam znać mamie, że jakiś pedofil jest w moim pokoju, więc nabierałem powietrza by móc uruchom alarm na który każda matka jest wyczulona i reaguje błyskawicznie. Niestety, a może stety, poczułem dziwnie uspokajającą aurę, która zaczęła roztaczać się po pokoju i zalewać mnie niczym zupkę błyskawiczną zalewa się wrzątkiem. Przez to, że skupiłem się na dziwnym i podejrzanie miłym uczuciu, które mnie dotknęło, dałem się temu człowiekowi podnieść. Zaczął mnie kołysać w swoich, muszę przyznać, silnych ramionach i mówić do mnie swoim kojącym głosem. Tymi działaniami sprawiał, że mój wcześniejszy stan alarmowy „opadał" i zaczynałem usypiać. Powieki mi wtedy tak ciążyły i mimowolnie się zamykały. Mógłby nawet zaakceptować całą to sytuacje jako możliwie prawdopodobną dopóki nie użył jakiś czarów i znikąd w jego dłoni pojawił się medalion, który nałożył mi na szyję. Muszę wspomnieć, że był na mnie za duży. Potem dostrzegłem coś co towarzyszyło mu od początku, a co wcześniej zignorowałem. Mianowicie facet posiadał swój własne światło, w sensie lśnił mimo ciemności w pokoju i małych promieni księżyca wpadających przez szczeliny w zasłonie. Zadał mi jakieś pytanie, co wywnioskowałem z tonu, lecz ja jako dziecko ani nie zrozumiałem o co mu chodzi, ani też nie mogłem dać mu odpowiedzi. Spojrzał na coś i cokolwiek to było chyba dało mu odpowiedź. Uśmiechnął się i delikatnie mnie przytulił. Miał taki kojący zapach. Odłożył mnie do łóżeczka i po rzuceniu mi kolejnego uśmiechu, tym razem smutnego jakby się żegnał, zniknął i to dosłownie. Zniknął w towarzystwie blasku, jakby ktoś właśnie zrobił zdjęcie aparatem z fleszem. To nie było normalne. Przez chwilę mrugałem oczami nie mogąc zrozumieć co właściwie się stało, dlatego po chwili dałem mamie mój sygnał alarmowy.
To jest właśnie początek mojej historii jako Gilbert Licavardi, chłopiec, który nie należy do tych towarzyskich ludzi.
Podsumowując: jedyne co mi pozostało z poprzedniego życia to moje pół włoskie pochodzenie. Co do reszty zmian w tamtym czasie nie byłem pewny, bo unikałem spoglądania w lustro jak Meduza. Kto wie co tam mogę zobaczyć.

/
Witam w nowej historii w uniwersum herosów, mam nadzieję, że prolog się spodobał i jakoś zachęciłam do czytania jednego z wielu ff. Staram się, aby wszystko nie było tak oczywiste od początku. Mam małą nadzieję, że kto jest boskim rodzicem Gilberta nie będzie aż tak oczywistym jakby się wydawało. Zachęcam do komentowania, nawet jeśli wasza opinia miałaby być zła.