dla kasssumi, winchesters_soulmate.
tytuły to angielskie przysłowia (zarówno fika jak i rozdziałów)
Cromwell Road jak zwykle o tej porze była zakorkowana. Nie pomogły dziesiątki zjazdów, które skrzętnie przebudowano, by umożliwiały nieskrępowany ruch pojazdów, ani tablice świetle informujące odpowiednio wcześniej o prowadzonych pracach drogowych. Czarna, elegancka taksówka ze znerwicowanym pasażerem w środku utknęła na lewym pasie i tylko cud mógł spowodować, że ukryty za kołnierzem drogiego płaszcza klient nie spóźni się na spotkanie.
- Nie ma innej drogi? – spytał Harry stukając palcem w obity skórą neseser.
Rudowłosy taksówkarz zerknął w środkowe lusterko i westchnął. Od tygodnia zakorkowane ulice Londynu doprowadzały go do szaleństwa. Rząd obecnego premiera w rok przed kolejnymi wyborami na gwałt próbował podreperować swój wizerunek oferując stolicy Anglii nowoczesne oświetlenia ulic i nawierzchnie płaskie jak stół. Przy prawie ośmiu milionach mieszkańców musiało oznaczać to katastrofę.
- Niestety nie. Objazd przez Holland Road też jest zakorkowany, więc nie ominiemy korka tak, by nie wjechać w następny. Najwcześniej do Muzeum Victorii i Alberta dotrzemy tą drogą, ale jak pan widzi… - westchnął kierowca, wskazując dłonią na obraz malujący się tuż przed przednią szybą.
Większość samochodów stało już z wyłączonymi silnikami. Od prawie trzydziestu minut nie przesunęli się nawet o centymetr.
- Prawie zapomniałem jaki potrafi być Londyn – westchnął pasażer i spojrzał nerwowo na zegarek.
- Jest pan stąd? – zdziwił się taksówkarz.
Harry uśmiechnął się lekko.
- W zasadzie tak, ale wyprowadziłem się do Stanów i mój akcent zmiękł, co zapewne daje mylne wrażenie, panie… - urwał i zmrużył oczy, by przeczytać nazwisko z licencji. – Weasley. Ronie Weasley, długo już pan wykonuje ten niewdzięczny zawód?
- Nie wiem jak dokładnie to określić. To tylko miesiąc, a jakby wieczność – westchnął rudowłosy mężczyzna.
- Przepraszam na chwilę – przerwał mu Harry stukając w szybkę zegarka.
Bez chwili wahania wyjął komórkę z kieszeni i wystukał numer. Jego twarz zmieniła się nie do poznania.
- Stoję w korku, znajdź jego numer i przyślij mi smsem. Za dwa dni wyjeżdża do Stambułu, więc to ostatnia szansa – poinformował chłodno rozmówcę i rozłączył się nie czekając na odpowiedź.
Ron kolejny raz rzucił okiem w lusterko i uśmiechnął się kącikiem ust. Obserwował już wielu ludzi, ale ten wydawał się jednym z największych oryginałów. Odkąd wsiadł do jego taksówki wykonał ponad dziesięć telefonów i za każdym razem zmieniał się nie do poznania. Przechodził w tak płynny sposób od nienagannych manier po prostackie chamstwo, że Ron zaczął się zastanawiać czy jego pasażer nie jest czasem aktorem. Wyjaśniłoby to dlaczego ukrywa znaczną część twarzy za wysokim kołnierzem płaszcza, a oczy zasłania przydługą grzywką.
Miał właśnie o tym zażartować, gdy telefon pasażera oznajmił nową wiadomość. Mężczyzna westchnął i ponownie przyłożył komórkę do ucha.
- Sir Malfoy? – spytał. – Z tej strony Edward Lear. – Mężczyzna po drugiej stronie musiał odpowiedzieć coś zabawnego, bo usta bruneta drgnęły. – Tak, tak. To świetny poeta, jednak wracając do tematu… Czy moglibyśmy przełożyć nasze spotkanie na późne popołudnie? Obawiam się, że nie uda mi się dotrzeć. Korek na Cromwell… - urwał, a jego twarz spięła się nagle. – Ach, tak. Pan również stoi w tym korku? – Harry spojrzał na taksówkarza, który wyglądał właśnie przez okno. – Gdzie pan dokładnie jest? Zjazd do Holland Road? Rozumiem. Dołączę do pana za kilka minut. Chyba nawet stąd widzę pański samochód.
Harry rozłączył się czym prędzej i wyjął portfel. Odliczył należność i wysoki napiwek.
- To dla pana, panie Weasley. – Uśmiechnął się lekko. – Wysiądę tutaj i dalej poradzę sobie sam – dodał. – Spokojnej podróży.
Zanim Ron zdążył otworzyć usta, już go nie było.
ooo
Mijały minuty, więc Weasley wyjął schowane w skrytce papierosy i wysiadł z taksówki. Mokre powietrze angielskiej jesieni nie służyło mu, ale w zasadzie każda pora roku wyglądała tutaj podobnie, więc przestał dawno uważać na ostrzeżenia zamartwiającej się wiecznie matki. Jako najmłodszy z synów był też najbardziej chorowitym, więc wydostanie się spod pieczy Molly Weasley było niemałym osiągnięciem. Dobrze, że chociaż Ginny została w domu.
Odpalił zapałkę i zapalił papierosa. Zaciągnął się, pozdrawiając taksówkarza z innej korporacji, który najwyraźniej wpadł na ten sam pomysł, co on. Spędził za kierownicą niemal cztery godziny bez przerwy, więc z radością rozprostował kości.
Rozejrzał się ciekawie wokół, z nadzieją, że dojrzy tajemniczego pasażera. Mężczyzna nie mógł przecież dojść daleko i faktycznie. Charakterystyczny brązowy płaszcz mignął mu, gdy jego były pasażer pochylił się nad oknem srebrnego Vauxhalla Astry na rządowych blachach.
- Dziwne, nie powinien podejść od strony pasażera? – mruknął Ron wypuszczając chmurkę jasnego dymu.
Mężczyzna jednak nie wyglądał na kogoś, kto ma zamiar wsiąść. Zamiast tego zapukał w jedną z tylnych przyciemnianych szyb, a gdy okno zostało spuszczone bez wahania wyciągnął niewielki, ale solidnie wyglądający pistolet i oddał pojedynczy strzał, który odbił się echem od ścian zabudowań.
Ron instynktownie upadł na jezdnię, słysząc krzyki i piski. Ktoś dzwonił na policję i pogotowie, pozostali próbowali za wszelką cenę uciec z samochodów. Jakaś kobieta omal się o niego nie potknęła, więc wstał i ukrył się za samochodem, obserwując mężczyznę w brązowym płaszczu, który walczył z szoferem.
Ron przez chwilę bał się, że usłyszy kolejny strzał, ale jego były pasażer uderzył tylko tamtego w tył głowy i przeskoczył jego bezwładne ciało, co prędzej oddalając się od miejsca zabójstwa. Weasley upewniwszy się, że mordercy nie ma w pobliżu podczołgał się bliżej i sprawdził puls nieprzytomnego mężczyzny. Słabe, ale równomierne uderzenia uspokoiły go na tyle, by ostrożnie zajrzeć do środka pojazdu, wtedy jednak poczuł na karku chłód stali.
- Bardzo powoli się odwróć – rozkazał mu znajomy głos.
Wykonał zwrot z rękami podniesionymi do góry i zamrugał, gdy po raz pierwszy ujrzał oczy swojego byłego pasażera. Niczym niezmącona zieleń wyglądała jak wytwór soczewek kontaktowych.
- Podaj mi walizkę – zażądał tamten spokojnym głosem.
Ron spojrzał w bok i zobaczył leżący na jezdni neseser. Pochylił się bardzo powoli i podniósł go, a potem zamknął oczy, obiecując sobie, że jeśli to przeżyje nigdy więcej nie wypali ani jednego papierosa.
- Będę cię obserwował, Ronie Weasley – wyszeptał tamten, gdy odwrócił się i do tak podążył w swoją stronę.
Kilka minut później rudowłosy taksówkarz wciąż stał jak sparaliżowany i z transu wytrącił go dopiero dźwięk syren nadjeżdżających służb ratunkowych.
ooo
Posterunek policji w dzielnicy Kensington i Chelsea nigdy nie był przyjemnym miejscem. Wielokrotnie odnawiany budynek należałoby bardziej zburzyć i postawić na nowo. W innym wypadku był czarną dziurą pochłaniającą niezliczoną ilość pieniędzy.
Komisarz Belby stał więc przed tłumem dziennikarzy mając za sobą fasadę budynku, z którego powoli odpadał tynk i przyglądał się poczynaniom rzecznika prasowego. Niewysoka blondynka w czarnym mundurze i białej bluzce dzielnie unikała odpowiedzi na najbardziej drażliwe tematy, więc z miejsca poczuł się dumny, że za jego sprawą ten skarb broni teraz interesów policji.
- Pani Lovegood, czy to prawda, że zastrzelono na Cromwell Road sir Lucjusza Malfoya, który w najbliższym czasie miał rozpocząć pracę nad projektem ustawy… - zaczął jeden z dziennikarzy miejscowej gazety.
- Nie posiadamy informacji o pracach prowadzonych nad ustawami – odparła Lovegood z anielskim uśmiechem. – Jesteśmy już na tropie podejrzanego, który stanowił zagrożenie w tamtym obszarze. Naoczny świadek, którego danych nie ujawnimy właśnie jest przesłuchiwany i zapewne za godzinę dostaną państwo portret pamięciowy podejrzanego – poinformowała wszystkim swoim cichym acz stanowczym głosem. – Obecny tutaj komisarz Belby osobiście dołoży wszelkich starań, by śledztwo zakończyło się pozytywnie. A teraz wybaczą państwo, ale musimy powrócić do wcześniejszych zajęć – zakończyła łagodnie, ignorując podnoszone ręce i pytania, które bezpośrednio do niej kierowano.
Drzwi Komendy zamknęły się przed oczami ciekawskich i Luna Lovegood zrównała się z przełożonym.
- Zyskaliśmy trochę czasu – stwierdził Belby. – Jednak to za mało. Do wieczora cały Londyn będzie mówił o zabójstwie. Nie możemy pozwolić, by panika ogarnęła miasto – dodał lekko zdenerwowany. – Proszę przygotować konferencję na szóstą wieczorem. Powinniśmy mieć już jakieś informacje dotyczące sprawcy.
Lovegood skinęła głową, robiąc notatki i zniknęła w jednym z bocznych biur. Belby natomiast przeniósł się do pokoju przesłuchań, mrucząc pod nosem.
- Dlaczego to musiało się stać w moim rejonie – narzekał.
- Panie Komisarzu! – Odsalutował dwóm śledczym, którzy obserwowali zza weneckiego lustra rudowłosego taksówkarza.
Mężczyzna wciąż wyglądał na zszokowanego, ale dość spójnie i logicznie odpowiadał na pytania, więc postanowiono nie tracić czasu.
- Znał pan podejrzanego? Widział go pan wcześniej? – spytał jeden z oficerów siedzących naprzeciwko.
Rudzielec upił odrobinę wody z kubeczka i wciągnął więcej powietrza do płuc.
- To ja przywiozłem go tam taksówką. Nawet rozmawialiśmy przez chwilę, gdy staliśmy w korku. – Mężczyzna wzdrygnął się, gdy wspomnienia niespodziewanie uderzyły w niego.
- Proszę nam opowiedzieć od początku gdzie wsiadł ten pasażer i wszystko, co pan o nim wie, panie Weasley.
Ron ponownie upił kilka łyków z kubeczka i spojrzał na lustro.
- Nagrywacie to i tam ktoś jest? – spytał, przełykając głośno ślinę.
- Tutaj jest pan bezpieczny – ciągnął śledczy.
Rudzielec skinął głową wciąż nieprzekonany.
- Wsiadł niedaleko Old Campton i od razu odebrał telefon.
- Wie pan kto dzwonił? – spytał śledczy, notując. – Wymieniał jakieś nazwiska?
Weasley zakrył twarz dłońmi.
- Odbierał kilka razy, ale ten ostatni telefon… Przedstawił się jako Edward Lear, a dzwonił do sir Malfoya. Nic więcej – westchnął. – Czasami mówił z amerykańskim akcentem, drugi raz z lekko brytyjskim, ale potem pod koniec podróży powiedział, że mieszkał w Londynie przez jakiś czas, a potem przeprowadził się do Stanów.
Detektyw postawił kropkę i spojrzał na pobladłego mężczyznę.
- Jaki się wydawał panu na pierwszy rzut oka? W co był ubrany? Może miał jakieś znaki szczególne? Coś pana zaskoczyło? – rzucił kolejną porcją pytań.
- Miał zielone oczy. Nie takie zielone, że bardziej szare, ale dosłownie zielone. To chyba były soczewki. No i kiedy uderzył tego faceta, to znaczy kierowcę to było specjalnie, żeby go ogłuszyć. Wiedział co robi. Nie zawahał się, a potem wrócił po walizkę.
- Walizkę?
- Tak. Miał ze sobą walizkę i drogi płaszcz. Myślałem, że to turysta albo jeden z tych biznesmenów, którzy zwiedzają miasta, gdy robią interesy. Potem myślałem, że to aktor, bo zasłaniał twarz kołnierzem… Miał drogą komórkę i wyglądał na kogoś, kto ma nadmiar obowiązków.
Weasley umilkł.
- Zna moje nazwisko. Powtórzył je kilkakrotnie i wtedy gdy odchodził też. – Głos mu się załamał. – Przydzielicie mi jakąś ochronę? Mówił, że będzie mnie obserwował.
- Rozpozna go pan, gdyby zaszła taka potrzeba?
Ron skinął głową bez wahania.
Stojący za weneckim lustrem komisarz Belby uśmiechnął się przebiegle.
- Przydzielcie mu cichą ochronę. Niech chodzą za nim krok w krok i obserwują. Czuję, że ptaszek sam do nas przyjdzie… Szofer już się ocknął? – spytał stojącego obok policjanta.
ooo
Hotel Ascott miał tak wiele udogodnień, włącznie z lokalizacją, że nie sposób było się w nim nie zameldować, więc Harry po szybkiej zmianie ubrań przeszedł krokiem spacerowym przez Hyde Park i w kilka godzin później odebrał w recepcji swój klucz.
- Panie Poe, w restauracji czeka na pana kobieta, która… - zaczęła recepcjonistka.
- Tak, tak. Wiem – przerwał jej uśmiechając się szeroko. – Długo już tu jest? – spytał.
- Około godziny.
- Muszę więc się pospieszyć zanim ukróci mnie o głowę. Dziękuję za informację. Proszę też posłać kogoś po moje rzeczy do Hiltona – dodał i zdjął z blatu neseser.
Kiedy wszedł do hotelowej restauracji od razu ją zauważył. Siedziała przy barze i sączyła powoli drinka. Sądząc po znudzonej twarzy nie pierwszego. Jej długie kasztanowe włosy musiały się ponownie poskręcać przez wilgoć w powietrzu, bo wyglądała jak ofiara huraganu.
- Prąd cię kopnął? – spytał stając tuż za nią.
- Czekam tu od godziny, lepiej mnie nie irytuj – odwarknęła i dopiła drinka. – Ten pan płaci – powiedziała barmanowi i zabrała wiszącą na wysokim stołku torebkę.
- Pokój dwieście dwunasty, proszę doliczyć do rachunku – rzucił tylko i podążył za nią.
Do windy weszli już razem, więc złapał ją za rękę i uspokajająco ścisnął. Wysiedli na trzecim piętrze i, gdy znaleźli się w środku, bez ostrzeżenia uderzyła go w ramię.
- Następnym razem zadzwoń! Wiesz jak się martwiłam! Dlatego nie zgodziłeś się, żebym odebrała cię z lotniska, idioto! – wrzeszczała uderzając raz po raz w jego rękę.
Spokojnie zniósł jej wybuch i przytulając mocno do siebie skierował ją w stronę kanapy.
- W Stambule byłby poza zasięgiem – wytłumaczył. – Poza tym wszystko odbyło się bez przeszkód.
- Nagrała cię jedna z kamer. Poza tym mają świadka – załkała. – A gdyby miał większą ochronę?
- Spokojnie, Herm. Nic się nie stało. Widział mnie taksówkarz, ale nie wie nic, co mogłoby się przydać policji. I przepraszam, że na ciebie nawrzeszczałem, ale musiałem się skupić, a ty wciąż wydzwaniałaś…
Dziewczyna wtuliła się w niego tylko mocniej.
- Jutro pokażesz mi grób rodziców – wyszeptał.
