Hermiona Granger, Opiekunka Gryffindoru i nauczycielka Transmutacji biegła do swoich komnat. Wytrzymała wszystkie lekcje. Zachowywała się normalnie. Wygłosiła swoim podopiecznym wykład o tym, że pokoje chłopców są dla chłopców, a pokoje dziewczynek dla dziewczynek. Później porozmawiała z kilkoma starszakami. „Rozumiem, że seks i zabawy erotyczne bardzo was interesują. Ale spróbujcie szanować siebie i innych. Nie wszystko co ma dwie nogi służy do kopulacji." Na lekcjach oceniała wszystkich sprawiedliwie, nawet Ślizgonów.
Jeszcze tylko sto metrów. Jeszcze tylko osiemdziesiąt metrów… Nie dobiegła. Jej kolana uderzyły o ziemię, automatycznie wyciągnęła ręce przed siebie i podparła się nimi. Po policzkach spływały jej strumienie łez. Minął już prawie rok od Ostatniej Bitwy. Jeden cholerny rok, najlepszy i zarazem najgorszy rok jaki przeżyła. Związek Herry'ego i Ginny rozkwitał, Ron pomagał George'owi w sklepie i umawiał się z jakąś Puchonką, a Naville „polował" na Lunę. Hermiona zakończyła Hogwart z wyróżnieniem (uzyskała Wybitny z każdego przedmiotu, nawet z Eliksirów) i objęła posadę nauczyciela Transmutacji. Prawie wszyscy Śmierciożercy zostali złapani, prawie… „ZEMSTA NIEDOBITKÓW ŚMIERCIOŻERCÓW! RODZICE HERMIONY GRANGER NIE ŻYJĄ!" W Proroku Codziennym tą informację dali na pierwszą stronę. Wypisali wszystkie zasługi Gryfonki, jej osiągnięcia w nauce i podczas walki. Zabrakło jedynie wzmianki o życiu osobistym, ale to nic ważnego.
Prawie cała szkoła wiedziała. Wszyscy współczuli, Minerwa chciała dać jej urlop, ale odmówiła. Muszę zapomnieć, nie mogę o tym myśleć. Oni mnie nawet nie pamiętali, ale ja tak… Bogowie… Dlaczego teraz? Wszystko było takie wspaniałe... Nagle usłyszała kroki. Nie mogła się poruszyć. Kolana i ręce odmówiły jej posłuszeństwa. Pozycja, w której się znajdywała była żałosna. Świetnie niech mnie znajdą i najlepiej zabiją. Było to mało prawdopodobne w zamku nie było chyba nikogo, kto chciałby ją zabić. Nie mogła powstrzymać łez i szlochu. Ale poza nim są tacy.
- Granger, co ty wyprawiasz?
Podniosła głowę, choć po samej barwie głosu mogła stwierdzić, że człowiekiem, który przed nią stoi jest nie kto inny, jak Draco Lucjusz Malfoy. Może on mnie wykończy. Nienawidzi mnie, zawsze mną pogardzał, niech mnie zabije, niech to się skończy. Nie myślała trzeźwo, ogarnął ją ból i chciała by przeminął. I nigdy nie wracał.
Młody Malfoy uczestniczył w Bitwie i chwilę po tym jak aportował się z rodzicami, wrócił. Matka powiedziała mu, że Potter żyje, a skoro żyje to jest nadzieja na lepsze jutro. Wrócił i walczył ramię w ramię przeciwko Voldemortowi. Nawrócił się, po Bitwie polował na ostatnich Śmierciożerców. Draco przyznał się przed całym Ministerstwem Magii, że był Śmierciożercą z własnej woli, przynajmniej na początku. Mówił, że owszem nie przepadał za szlamami, ale to się zmieniło. Wyznał wszystkie swoje winny, a gdy podali mu Veritaserum powtórzył wszystko ponownie. Podczas sądku ostatnie zdania jego „spowiedzi" brzmiały: „Zasługuję na dożywocie w Azkabanie. Wiem o tym i godzę się na to, ale błagam… Nie wtrącajcie do więzienia mojej matki, nie miała wyboru. Nigdy nie miała wyboru. I jeszcze jedno, wolę umrzeć w tej chwili niźli trafić do celi przy moim ojcu. Będę wdzięczny jeśli umieścicie mnie kilka pięter od niego. Zwariowałbym, zabiłbym go, a potem powiedział matce, że nasz oprawca, który był jej mężem, a moim ojcem… nie żyje." Cały Wizengamot obradował prawie dwa dni nad losami młodego Malfoy'a. Chociaż prawie połowa nie zgadzała się z decyzją. Brakowało im tego „prawie", Gryfonka była zadowolona. Draco Malfoy został uniewinniony.
- Granger, słyszysz mnie? – zapytał.
Zatroskany? Może tylko mi się wydaje. Przecież on mnie nienawidzi. Nie widziała dokładnie wyrazu jego twarzy, łzy sprawiały, że obraz był rozmazany. Chyba zrobił krok do przodu, nie była pewna.
- Nic…mi…nie…jest – wykrztusiła pomiędzy falami szlochu.
- Granger...
- Nic - rzuciła ostro. - Po prostu nic.
Draco podszedł do niej i usiadł obok. Zachowując pewien dystans.
- To dlaczego leżysz tu i dławisz się własnymi łzami?
Czy on z niej kpił? A może po prostu nie wie. Pewnie jedno i drugie. Powiedzieć mu? I tak nie zrozumie. Co mi szkodzi? Może wtedy zlituje się nade mną i rzuci we mnie łaskawie Avade.
- Po prostu mnie zabij – szepnęła tak cicho, jak tylko mogła.
Co? - Ton jakim wypowiedział pytanie, sugerował rozbawienie. – Nie dramatyzuj, Granger. Co takiego mogło się stać, że odważna Gryfonka błaga nieziemsko przystojnego, inteligentnego i przebiegłego Ślizgona o pomoc w samobójstwie?
Wzięła głęboki wdech. Nie miała siły się kłócić, ani tłumacz mu dokładnie co się stało. To i tak nie miało znaczenia.
- Zrób to, nie zadawaj głupich pytań. – syknęła.
Ślizgon zdjął ze swojej twarzy uśmiech, na początku uważał, że jakiś dzieciak dał jej popalić. Pewnie jego Ślizgoni. Po śmierci wuja, objął stanowisko nauczyciela Eliksirów i Opiekuna Slytherinu. Teraz wiedział, że to niemożliwe. Kobieta pragnęła śmierci, a raczej ukojenia. On też go pragnie. Pragnie tylko spokoju umysłu, serca, duszy i ciała. Jednym słowem – spokoju. To nie był kawał, czy głupi zakład. Coś się stało, coś poważnego. Nie może jej teraz zostawić, teoretycznie sama mogłaby się zabić. Nawet w mugolski sposób.
- Nie zabiję cię.
Prychnęła.
- Dlaczego?
- Bo mam taki kaprys.
Kobieta spróbowała się podnieść, ale tylko zmieniła pozycję. Teraz leżała na plecach wpatrując się tępo w sufit. Mężczyzna podpełzł bliżej, podpierając się na jednej ręce, wpatrywał się w jej twarz i kasztanowe włosy okalające jej głowę, niczym aureola.
- Jestem nikim. – stwierdziła sucho.
Już nie płakała, ta faza już minęła. Teraz pragnęła jedynie spokoju. Wiecznego spokoju.
- Czego ci trzeba, Granger? – zapytał od niechcenia.
- Spokoju, świętego spokoju.
Malfoy spojrzał na nią zdziwiony. Czyżby pragnęła tego samego co ja?
- Ja też…Hermiono. Ja też.
Gryfonka poderwała głowę. Stalowe oczy przeszywały ją niczym dwa miecze. Jest całkiem ładna. Czekoladowe oczy, kasztanowe włosy, wydatne usta i brzoskwiniowa skóra. Hmm.
- Co zrobimy? – zapytała.
Nachylił się i gwałtownie wbił w jej usta. Zawsze pragnął tych inteligentnych dziewczyn. Te głupie, owszem często bywały lepsze w łóżku, ale za to gorsze w rozmowie. Ich tematy zaczynały się od słowa – buty, a kończyły na – zakupy. Nudne i płytkie. Hermiona Granger do nich nie należała, wręcz przeciwnie.
Co miała zrobić? Odepchnąć go? Po co? Jest cholernie seksowny, inteligentny i taki…ślizgoński. Co mi szkodzi zaczerpnąć trochę przyjemności z życia? Mogę już nie mieć okazji, na całowanie o seksie nie wspomnę. Jak on świetnie całuje…
Malfoy wziął młodą kobietę na ręce i podszedł do drzwi prowadzących wprost do paszczy lwa, a raczej legowiska lwicy. Nacisnął klamkę, ale napotkała opór. Musiał przestać podrażniać językiem podniebienie Gryfonki, ale na odchodzę przygryzł jej dolną wargę.
- Nie mogę wejść, może by pani pomogła, panno Granger? – szepnął jej wprost do ucha, tonem głosu numer pięć, czyli najbardziej uwodzicielski na świecie.
- Mhm. – mruknęła i nacisnęła klamkę.
- Co za elokwencja.
- Na daną chwilę mój język jest trochę zajęty. – szepnęła i wznowiła przerwany pocałunek
